Chodzi o ogród. Zamysłem jego powstania było między innymi otwarcie dla parafian. Nie da rady codziennie tego robić, chociażby ze względu na meble ogrodowe w altanie. Kto by ich pilnował? Druso?
Sprzedałby wszystko za cokolwiek do jedzenia.
Przy większych okazjach, gdy ktoś będzie mógł czuwać, ogród zostanie udostępniany wszystkim chętnym na przebywanie w nim.
Na razie w miejscu ławek stanęły krzesła, brakuje jeszcze roślin, ale ścieżki w końcu zostały wytyczone i zasypane kamyczkami, chwasty zaś zepchnęliśmy do odwrotu.
Co się dało, zapełniłam jesiennymi kwiatami.
Moim faworytem wśród różów i fioletów, o które nietrudno o tej porze roku, jest jednak owoc - ciemno fioletowe peperoncino. Ponoć ostre i jadalne. Jeszcze nie spróbowałam. Włożyłam je do terakotowego zlewu w towarzystwie różowych kuleczek
Te mi dały do wiwatu ze znalezieniem polskiej nazwy. Bo niby to takie różowe nasze polskie śnieguliczki, jak nazywam białe owoce krzewów często tworzących żywopłoty. Nigdy jednak nie znałam ich nazwy i nie wiem, czy te różowe mają coś wspólnego z polskimi białaskami. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że posadziłam permecję.
W altanie pomalowałam na biało wyszperany na starociach żyrandol (działający za sprawą proboszcza-elektryka), dodałam mu szkiełka i coś w rodzaju skrzydełek, z czego zrobiłam także ozdobne podwiązania do ścianek.
Nie mam pojęcia, jak to nazwać, kupiłam je w dziale do robienia pakuneczków z cukierkami, wręczanymi gościom z okazji chrztu, Pierwszej Komunii św. itp. Nie chciałam wieszać stricte sztucznych kwiatów, więc z tych skrzydełek zrobiłam takie niby florystyczne ozdoby. Ogólnie chodziło mi o rozjaśnienie ciemnej zieleni tkaniny. Z zewnątrz altana ma się wtapiać w rośliny, ale wewnątrz nie może być za ponuro.
Podczas wczorajszej festy sprawdziłam doświadczalnie, czy to się udało. Faktycznie, część osób z ledwością dostrzegała stojący w kącie gazebo (pawilon, altana).
No i dotarłam do całej przyczyny zamieszania i ostrego bólu kręgosłupa w odcinku szyjnym, promieniującego na górne kończyny.
Ogród wyszykowaliśmy na Święto Matki Bożej Różańcowej - główną festę w parafii.
Ze względu na trzaśnięty kręgosłup, procesję zobaczyłam jedynie w wymarszu i przymarszu.
Pogoda była widocznym znakiem błogosławieństwa na wczorajszy dzień, bo akurat na popołudnie rozpogodziło się, i nawet z olbrzymiej długiej chmury spadło niewiele kropel deszczu, i to już na zakończenie procesji i chyba tylko po to, by na niebie rozpiąć potem tęczę. Niestety nie widziałam jej, bo byłam już w ogrodzie i czekałam na nabywców kalendarzy.
Zaprzyjaźniony sklep spożywczy, który ma też własny piec, podarował nam ciasteczka, więc miałam miły poczęstunek dla wszystkich, którzy zajrzeli do ogrodu. A chętnych nie brakowało. Zachwytom nad tym, w co zmieniliśmy zarośnięty kiedyś chwastami ugór, nie było końca.
Jeśli ktoś jeszcze nie był przekonany, co do błogosławieństwa pogodowego, to dzisiaj już na pewno wszystko odszczekał, gdyż od rana sino i leje, a kręgosłup boleje. Ale warto było!
Dopisane:
PS. Zanim odpowiem wszystkim w komentarzach, śpieszę donieść, że teoretycznie jestem autorką ogrodu, czyli projektu, ale praktycznie do jego powstania przyczyniło się wiele osób, ja to znikoma część tej grupy. Najwięcej chyba udziału ma Krzysztof, który też często wołał kogoś do pomocy. Zwłaszcza do specjalistycznych prac, albo przerastających siłę jednego człowieka. System nawadniający to zasługa i hydraulika i Krzysztofa. Elektrykę zrobił sam. Owszem pewne zajęcia wykonywaliśmy razem, np. wytyczanie kształtów, sadzenie bukszpanu i innych roślin, ale np. do trawnika to ja mogę podejść tylko z grabiami. Ostatnio pomagał nam Tata, że nie wspomnę o ludziach, którzy przychodzili tu żebrać, a dostawali propozycję pracy w ogrodzie, za większe niż jałmużna pieniądze. Byli wśród nich nawet muzułmanie :) Teraz będziemy znosić do ogrodu rośliny, z którymi jako darami już się zapowiedzieli okoliczni szkółkarze. Zresztą spora część cudeniek zasadzonych w ogrodzie, to dary, między innymi przycięte w kule głogowniki, kamelia, klony japońskie, albo tak dziwne drzewa, jak morwa papierowa, zimokwiat i inne, których nazw bez ściągi nie pamiętam, albo znam jedynie po włosku (nespolo, giuggiolo). Są i kwiaty, jak kalie, trytoma, czy lawenda, różaneczniki pozostałe po Wielkanocy, no i cytryna, kumkwat, jaśmin. Ojej! Sama nie miałam pojęcia, że tego tyle już się uzbierało, a nie wymieniłam wszystkiego.