Z kwietnymi dekoracjami nie jest tak łatwo, jak by to się mogło zdawać. Pierwszym problemem jest dostępność kwiatów na rynku. Tubylcy nie używają tak często kwiatów ciętych, jak my. Najczęściej kupują je wyprawiając się na cmentarz. Częściej kupują kwiaty doniczkowe, i to te na zewnątrz domów, a największym sentymentem darzą sztuczne kwiaty, brrr. Z natury więc rzeczy, trudno tu o dobrych florystów. A to oznacza bardzo klasyczne kompozycje. Każda odmiana może być trudno akceptowalna, dlatego (nie będąc zawodową florystką) zawsze mam obawy, czy trafię w upodobania proszących mnie o przygotowanie kwiatów w kościele.
Ostatnio dostałam zadanie udekorowania świątyni goździkami na Mszę św. z okazji 50 rocznicy ślubu. Goździk jest pięknym kwiatem, świetnie komponuje się w zbitych grupkach, ale wtedy trzeba użyć wielu kwiatów, co podraża bardzo ich użycie. Przyznam się Wam, że najpierw zrealizowałam jeden pomysł, który z innymi kwiatami byłby do przyjęcia, ale coś mi nie pasowało. Przypomniałam sobie o stelażu na gąbki stojącym w składziku z utensyliami kwiaciarskimi i tym sposobem poszłam spiralnie w górę. Troszkę się obawiałam, czy to już nie będzie zbyt awangardowe, jak dla statecznych małżonków. Okazało się, że bardzo mile zaskoczyłam. Dostojna jubilatka powiedziała, że nie spodziewała się, że goździki mogą tak dobrze wyglądać :)
To było dobre rozpoczęcie kwietnego sezonu ślubnego. A o sezonie, jako takim, mogę spokojnie pisać. Do
Joanny z Visi Toscana zgłosiło się tyle par, że musiałam stworzyć osobną kartkę z kalendarza, w której wpisuję terminy, miejsce akcji, rodzaj kwiatów, zakres dekoracji, ceny, itp.
Za nami pierwszy polski ślub.
To już nie pierwsza i nie ostatnia taka prośba, bym użyła ziół.
Gdzieś, wśród słów Panny Młodej, padło określenie, żeby było tak po toskańsku. I tu leciutko kwiknęłam śmiechem, gdyż rzadko kiedy zdarza się tego typu dekoracja na włoskim ślubie. Świadczyć o tym mogą słowa jednej z parafianek, która weszła akurat, gdy kończyłam montować rozmarynowe wianuszki. Powiedziała, poniekąd przekonując się do słuszności zastosowania ziół:
O! Rozmaryn. Tak, tak widziałam już takie dekoracje. Kilka razy je widziałam. Tak, już spotkałam się z rozmarynem na ślubie.
A ja tu jeszcze nie spotkałam rozmarynu na włoskim ślubie.
Co nie oznacza, że go nie ma i że dekoracja się nie podobała Toskańczykom. Kwiaty na balaskach zostały na niedzielę i ludzie przychodzili nawet do zakrystii pochwalić kompozycje.
A nie były to tylko kwiaty.
Na szczęście Panna Młoda była bardzo otwarta, nie miała żadnych problemów z zaakceptowaniem cytryn. Prosiła tylko by nie było tiulów, a w bukiecie ślubnym niemal wszystko mogło być, byle nie róże.
Przygotowałam dekoracje, użyłam moich ulubionych drzewek.
Upięłam prosty bukiet z piwonii - oj, trudne one są, bo zwinięte w pąku zdają się być jeszcze mało efektowne, a po rozwinięciu chcą od razu przekwitać. Miało być rustykalnie, zgodnie z inspiracją podesłaną drogą mailową.
Potem pojechałam jeszcze ustroić stół na uroczystą kolację.
Wróciłam i spokojnie czekałam, aż zacznie się uroczystość, by porobić kilka zdjęć, przez ulubione okienko.
Siedzę sobie w pracowni, wypisuję dla Krzysztofa pamiątki Pierwszej Komunii św., gdy wpada Joanna z jakąś wiązanką róż i mówi, że Młodzi wyruszyli już z miejsca noclegu, są za blisko, by się wracać, a Narzeczona zapomniała ... bukietu.
O! Ironio losu. Miała do wyboru kalie rosnące w ogrodzie, albo owe (niechciane) róże z wiązanki przybyłego osobno gościa, które zaanektowała wspaniała wedding planner :)
Stanęło na różach i ekspresowym bukiecie :)
Taka przygoda uzmysłowiła nam z Joanną, jak bardzo trzeba umieć przewidywać problemy, które mogą się pojawić. Ten udało nam się szczęśliwie rozwiązać. I ślub odbył się w radosnej atmosferze.
Za to nikt nie miał wpływu na to, że Państwo Młodzi zajechali w ulewnym deszczu.
Nic to - trafili idealnie w powiedzenie "Sposa bagnata, sposa fortunata" - tłumacząc na polski z rymem "Panna Młoda zmoczona, Panna Młoda uszczęśliwiona".
I tego szczęścia życzę, by dotrwali w miłości. Ja już na pewno nie dam rady udekorować kościoła na ich 50 rocznicę ślubu, ale mam nadzieję, że za pół wieku znowu gdzieś zapachnie rozmarynem.