czwartek, 8 stycznia 2015

MUZEUM JEDNEGO OBIEKTU

Staram się nadrobić, bo zaległych wpisów mi przybywa, miast ubywać, więc za ciosem następny artykuł:

Tym razem bez oszołomienia nagromadzeniem dzieł sztuki.
Sytuacja diametralnie różna - zabytek jest w miejscu swojego przeznaczenia, choć absolutnie zmienił mu się kontekst. Właściwie to obrócono go o 90 stopni, w 1939 roku, podczas prac rekonstrukcyjnych. Pomysł wybudowania zadaszenia nad nim, rodzaju pawilonu,  też nie jest wcale pierwszym, wspomniana przeze mnie rekonstrukcja zakończyła się przykryciem obiektu.
Ara Pacis - Ołtarz Pokoju wybudowany przez Augusta jako wotum dziękczynne za zwycięskie wojny. Olbrzymia konstrukcja powstała na pustej przestrzeni, o której teraz to można w tym miejscu tylko pomarzyć. Zdaje się, że współczesny architekt chciał oddać charakter tego wyizolowania od zabudowy miasta. Nie miał tyle miejsca, by założyć rozległy trawnik z obeliskiem - pełniącym funkcję osi zegara słonecznego. Odizolował więc strukurę poprzez "nałożenie" na nią nowej struktury - pawilonu z wyłożonym kamieniem placem, który ma słuzyć także celom wystawowym.
My dotarłyśmy do Ara Pacis po zmroku, już mocno zmęczone Muzeami Kapitolińskimi, a jeszcze okazało się, że musimy stanąć w długiej kolejce!
???
Do Ara Pacis?
Nie, ale o tym za chwilę :)

Przyznam się szczerze - nie stanęłam wryta. Choć nie można odmówić kunsztu rzeźbiarskiego twórcom dzieła. Zachwycające detale, ale jakoś bardzo sterylne to wszystko.

Może faktycznie był już przesyt?
Cena biletu wydaje się być zbyt duża w stosunku do tego, co zwiedzający zastają w środku. Czy w ten sposób miasto usiłuje zebrać pieniądze wydane na pełen rozmachu projekt obudowy Ołtarza?
W dodatku ściana zbudowana z szyb pozwala zajrzeć do środka bez wydawania pieniędzy na wejście, można sobie spokojnie wyrobić jako takie pojęcie o tym, czym jest Ara Pacis. Na stronie muzeum jest jeszcze link umożliwiający wirtualną podróż, hmm...
Jeśli wykupicie bilet, możecie dodatkowo liczyć na obejrzenie filmu, który świetnie wyjaśnia aspekty powstania Ara Pacis, a potem jego zniknięcia na wiele wieków.

Gdy ja oglądałam Ołtarz, Monika zniknęła piętro niżej, więc po obejrzeniu Ara Pacis, dołączyłam choć na chwilę do niej.
Zaskakujący kontrast - tłumy ludzi! To oni tworzyli tę upiornie wolno przesuwającą się kolejkę po bilety.
Budynek chroniący zabytek ma parter przeznaczony na tymczasowe wystawy.
I to dla tej wystawy głównie pokonałyśmy zmęczenie. Monika - pasjonatka fotografii, prowadząca warsztaty fotograficzne, kursy, kółka dla uczniów - nie mogła sobie darować retrospektywnej wystawy Henri Cartiera-Bressona, o którym ja z kolei miałam bardzo nikłą wiedzę.
Żebyście widzieli, jej błyszczące oczy, gdy wypatrzyła na Kapitolu informację o ulubionym fotografie.
Na miejscu obowiązywał zakaz fotografowania (o ironio losu!), ale pomyślałam sobie, żeby zakończyć opowiadanie o naszej wyprawie wybranymi zdjęciami z naszych rzymskich wędrówek, które choć trochę pasują do Bressonowskiej koncepcji decydującego momentu. Przynajmniej dzięki wystawie i Monice wiem, że tak się określa ujęcia "uchwycone na gorąco".
Piazza Santa Maria in Trastevere, tuż przy fontannie, ranek.

Te zielenie!

Tu był jakiś lokal z włoskim fastfoodem, ludzie nie mieścili się w środku, zajadali więc na ciasnym chodniku.

Rozmowa w rytmie.

Przypominam - koniec listopada!

Nie przeszkadzać -śpię  :)


Utwór na dwa aparaty fotograficzne (nie licząc mojego) i rzeźbę.

Tytuł powinien brzmieć "Zaskoczenie", bo z tyłu liceum, z przodu ... wykopaliska archeologiczne.

Po pracy.

Selfik z doświetleniem.


Teatr cieni przy fontannie na Zatybrzu.

Co chwyci obiektyw, gdy przez niego nie patrzę?

Barwne akcenty.



Turysta.

Wie, co najlepsze :)


Czapeczka :)

Robótki.

Oni chyba też byli zawiedzeni, że nie można zobaczyć Tempietto Bramantego.

Płacimy!

Oświecona policjantka.


W muzeum.

Przysiadłabym się.

Zobaczony z daleka, wydał mi się jakąś hiperrealistyczną rzeźbą, bo trwał w bezruchu nad wyraz długo.


Porta Portese - olbrzymi targ w niedzielę - dla każdego coś dobrego. 




środa, 7 stycznia 2015

KAPITALNY KAPITOL

Deszcz wybił nam z głowy spacer. Pojechałyśmy autobusem na Kapitol, po drodze zatrzymując się jeszcze na Zatybrzu na obiad - a jakże!
A potem ...
Tego się nie da opowiedzieć.
Niby znowu miałam jakieś pojęcie o zawartości Muzeów Kapitolińskich, ale z akcentem na "miałam".
Dobrze, że byłam w towarzystwie Moniki, bo nie wiem, czy by mnie nie dopadł Syndrom Stendhala.
Rozczulałam się przy chłopcu wyjmującym cierń, światło na czubku jego nosa zwodniczo błyskało powodując wrażenie kataru. No, jak to? Toć to martwa rzeźba.

Szalałam z radości przy etruskiej Wilczycy, oglądałam ją długo, z każdej strony, oderwać wzroku nie mogłam. Tyle razy widziana, w różnych wersjach, zawsze wysoko, na słupach, czy to w Rzymie, czy Sienie,  stoi sobie i ciągle nabrzmiałymi sutkami przez wieki karmi ludzkie oseski, chociaż z nakarmienie musiałą czekać aż do XV wieku, bo wtedy dodano jej dzieciątka.

Zadziwiłam się odczuciu różnicy rozmiarów pomiędzy oryginałem a kopią pomnika Marka Aureliusza stojącą przed wejściem do Muzeów. Ten w pomieszczeniu, niezwykle nowoczesnym, w mało licznym towarzystwie innych rzeźb dominuje i wdeptuje mnie w ziemię. Jestem taka maleńka.

Rzeźby, rzeźby i rzeźby. Powoli dociera do mnie zapatrzenie Mitoraja w Antyk, a nie wiem, co mnie jeszcze czeka.

Bywało, że od samej rzeźby jeszcze większe wrażenie robiły na mnie ślady upływu wieków. Nadżarta olbrzymia stopa, koń, który wydaje się być cały, a dopiero po jego obejściu straszy jama w jego ciele.

Zdumiewa nawet zwykły (niby!) fragment muru, ale z bardzo klarowną legendą w postaci makiety, jakim to fragmencikiem był w rzeczywistości.

Ciągle szukam czapki na głowie, by ją zdejmować w szacunku dla starożytnych mieszkańców Apenińskiego Półwyspu.

Tak jak nie da się opowiedzieć, tak nie da się spokojnie za jednej wizyty wchłonąć w siebie całego piękna zamkniętego w trzech budynkach Kapitolu.

A przecież jest jeszcze pinakoteka, z Caravaggio, z ulubionym moim średniowieczem.

A same pomieszczenia, tak niezwykłe?

I tak mam troszkę więcej (od Moniki) odporności nabytej toskańskimi wyprawami, więc sama ruszam podziemnym przejściem ku absolutnie zachwycającemu skrzydłu zwanym Tabularium, w którym jest niewiele eksponatów, gdzie mury mówią o wiekach. Mało kto tu dociera, wyglądam na Forum Romanum, nurzam się w starożytności.


Miejsce zamieniam potem na rysunek. No, muszę! Bo słów mi brakuje.

I w końcu tonę! Egzaltacja sięga zenitu.
Trzecie skrzydło.
Tu już nie tylko rozumiem Mitoraja, tu chciałabym być rzeźbiarzem, pokazać, ile piękna kryje kamień.

Chodzę zupełnie ogłupiała i tylko mruczę pod nosem: tu trzeba przyjść wiele razy, tu trzeba przyjść wiele razy ...

Pojawia się smutna refleksja. Muzea to jednak bardzo trudne instytucje, w nienaturalny sposób gromadzą, kolekcjonują, zagęszczają obiekty przeznaczone do zupełnie innych miejsc, tworzone z myślą o dokładnej lokalizacji.  Chyba niewiele dzieł sztuki stworzono z przeznaczeniem dla muzeum, a tym bardziej rzecz dotyczy czasów dawno minionych.
Nie jestem muzealnikiem, więc przypominam sobie jedynie część kolekcji autoportretów z Korytarza Vasariego, na którą składają się obrazy zamówione w celu jej wzbogacenia, jednak większość znanych mi muzeów wypełniają wyrwane z kontekstu obrazy, rzeźby.
Chyba, że muzeum dopasowuje się do dzieła?
Ale to już zupełnie inna opowieść - w następnym wpisie.

wtorek, 6 stycznia 2015

OD FONTANNY DO FONTANNY

Do pomieszczenia z rysunku wrócę w następnym wpisie, chcąc zachować pewną chronologiię, zapraszam dzisiaj na spacer.
Rzym słynie z fontann - to właściwie oczywiste. 
I na Zatybrzu ich nie brakuje. 
Kilka kroków od naszego lokum, przed Kościołem Santa Maria in Trastevere, na placu o tej samej nazwie, w samym jego centrum wzrasta fontanna, o której wieść głosi, że jest najstarszą pomnikową w Rzymie. Powstała już w I wieku przed Chrystusem, za czasów Augusta. Inni uważają, że swoje początki zawdzięcza Papieżowi Hadrianowi I (VIII wiek). Pierwsze ślady ikonograficzne pojawiają się jednak dopiero na mapie z XV wieku. 

Mówi się, że pierwsze zabiegi konserwacyjne przeprowadził Bramante  (zapamiętajcie to nazwisko, wróci jeszcze w tym artykule). Artysta został zatrudniony przez świeżo mianowanego kardynała Giovenniego Lopeza, dlatego bawiąc się grą słów umieścił na fontannie tablicę z napisem: 

Quod blando facilem producit murmure somnum uae cadit et tremulos efficit unda lacus quod sumis puros haustus nitideque lavaris instauratori gratia habenda lupo res anonimunque suum spectans dic romule verum: an minus hic pater est quam lupa mater erat?
Jeśli woda spadająca z łagodnym szmerem i migocząca jej powierzchnia czynią cię sennym; jeśli pijesz klarowne jej łyki i myjesz się w niej, musisz podziękować Wilkowi, który odnowił fontannę. Mając na względzie tę decyzję, o Rzymianinie (Romulusie), powiedz mi prawdę: czy ten Wilk jest ci mniej ojcem, niż była matką wilczyca?
(Lopez: lupo = wilk, lupa = wilczyca)
Czy napis jest obecnie? Nie wiem.
Nie minęło dużo czasu i fonatnnę znowu odnowiono. Przyłożyły się do tego, między innymi takie sławy, jak Bernini czy Fontana.  Bernini zrobił to w bardzo specyficzny sposób - po prostu przesunął fontannę i zmienił źródło jej zasilania wodą. Dodał też wielkie muszle, ale Carlo Fontana potem je usunął, dając inne, inspirowane zresztą inna fontanną Berniniego.
Napisy na bokach pochodzą z XIX wieku i opowiadają historię fontanny.
A jaka jest jej teraźniejszość?

Przez cztery wilcze pyski leje się woda i szumi opowiadając każdemu jego własne historie. Gra zakochanym, którzy przysiadają pod fontanną. Zagłusza rozmowy, tajne, pofune, zakazane? Jest ścieżką dźwiękową wielu przedstawień pod nią rozgrywanych. Odprowadzała nas każdego dnia.
A wędrowałyśmy z Moniką w różnych kierunkach.
Ten spacer spinały fontanny.
Następna jest bardzo odmienna. Przeszła o wiele więcej zmian, nie tylko w wyglądzie, przemieściła się też wiele, wiele metrów - Fontanna Więźnia. Powstała na Eskwilinie, nieopodal Bazyliki Większej Matki Bożej, zamówiona przez Papieża Sykstusa V, wykonana przez Domenico Fontanę (co ciekawe, nic nie wiadomo o rodzinnych koligacjach ze wspomnianym przeze mnie Carlo). Willa, do której ją zbudowano, została zburzona, by uczynić miejsce siedzibie powstałego rządu włoskiego. Fontannę odkupiła ją gmina Rzym, znalazła miejsce na Via Genova, ale i tam musiała ustąpić miejsca innym potrzebom miasta. 
Na początku XX wieku znalazła swoje, miejmy nadzieję, ostateczne miejsce u wylotu Via Luciano Manara, prostopadle do której biegnie ruchliwa Via Goffredo Marmeli, nie jest to więc miejsce na spokojne wsłuchanie się w szemrzącą wodę, chociaż i tak na chwilę przysiadłyśmy, usiłując wypatrzeć, które cześci fontanny są oryginalne. 

A potem zaczęłyśmy wspinać się do olbrzymiej fontanny położonej na wzgórzu Janikulum.
Pojawia się piewien problem, gdy się do niej dojdzie: patrzeć na panoramę miasta czy na fontannę. Nie da rady podziwiać ich w jednym ujęciu.

W końcu jednak odwracamy się.
Przed nami olbrzymia struktura o nazwie Fontanna Wody Pawłowej. Fuj! Strasznie brzmi to tłumaczenie, pozostańmy przy Fontana dell'Acqua Paola. Jej nazwa wzięła się od imienia Papieża Pawła V Borghese, który wzbogacił zasilanie Rzymu (zwłaszcza Borgo, Watykanu, Zatybrza) w wodę ze starego akweduktu Trajana. Niektórzy twierdzą, że miasto skorzystało tylko poniekąd przy okazji, bo papież chciał głównie wody do podlewania swoich ogrodów. Woda doprowadzona na Janikulum na początku miała takie ciśnienie, że pierwszy test jej przepływu spowodował poważne zniszczenia kranów. Po przywróceniu normalnego ciśnienia, używano tej wody także jako źródła napędu dla młynów. 
Fontanny są zbytkiem, ale czyż nie pięknie wyznaczają trasę wędrówki wody?
To monstrum zaprojektował Giovanni Fontana, brat wspomnianego już tutaj Domenico. Ze względu na wielkość, do fontanny przylgnęło imię "Janikulowego Fontaniska". 
Piękną czcionką wyryty napis upamiętniający Pawła V, upamiętnił też pomyłkę: informuje, że woda do fontanny dociera Akweduktem Alsietina, a nie, jak już napisałam, Trajana. 
Oryginalnie nie było tak dużego basenu (tylko pięć małych) ani placu pozwalającego objąć wzrokiem tę konstrukcję. 

Fontanna pojawiła się na wielu planach filmowych, ostatnio "zagrała" na początku "Wielkiego Piękna". 

Co ciekawe, fontanny wcale nie były docelowymi bohaterkami naszego spaceru. 

Wybrałyśmy się zobaczyć "Tempietto" Bramantego. 
Taaaa! 
Zobaczyłyśmy, przez kraty, bo wyjątkowo tego dnia, z powodu jakichś prac dziedziniec był zamknięty. Udało się jedynie obiektywem ominąć pręty.

Zawód. 
Trudno.
Trochę ukoiła nas muzyka, którą usłyszałyśmy w kościele San Pietro in Montorio, do którego przylega wirydarz z Tempietto. Jakaś orkiestra miała w nim próbę, więc nie kręciłyśmy się zbyt natrętnie, by nie przeszkadzać.

A potem lunął deszcz, lecz myśmy w planach miały następne muzeum, o czym niebawem.




piątek, 2 stycznia 2015

OD ANIOŁÓW DO ...

... Wiecznego Miasta.

Zrobię łagodne przejście. Anioły znaliście już z różnych wcześniejszych wpisów, dzisiaj więc coś nowego, choć powstało w ostanich dniach zeszłego roku, zarazem zapowiedź powrotu do rzymskich wspomnień.

Muzeum na Kapitolu

czwartek, 1 stycznia 2015

ANIELSKO

Pierwszy dzień roku 2015 przywitał mnie słowami wiernego czytelnika Roberta Burniaka:

Anioły
Za murem kościelnym w San Pantaleo - Anioły mieszkają
Patrzą na świat zza szyb patyną pokrytych
Piór skrzydlatych pełna pracownia

Pomyślałam, że chyba zajrzał do pracowni, w której  leży kilka rozpoczętych prac. Zaczęłam sobie przypominać narysowane i namalowane wcześniej anioły i zrobił się z tego wielki szum skrzydeł.
Miał rację Robert, pełna ich pracownia. Tych, które już w świat wyfrunęły, tych które sobie cicho przycupnęły na ścianach plebanii, tych, które dopiero w zaczątku, nimby powoli im rozbłyskują.



Dziękuję, Robercie :)