środa, 27 sierpnia 2014

BLOGOWA KONKURENCJA

Podczas pobytu w Perugii zobaczyłam na wystawie dwie sukienki z lnu. Stwierdziłam, że gdyby je połączyć, to wyjdzie dokładnie "moja" sukienka. Akurat z Polski jechała koleżanka i mogła mi kupić len, a moja krawcowa mogłaby mi uszyć takową. Len przyjechał - idealnie dobrany - lecz Paola nie miała czasu na szycie. Przed wyjazdem na swoje wakacje zdążyła chociaż przygotować mi wykrój na podstawie zdjęcia. Siadłam więc do maszyny i:

Goście, wyjazdy, wspólne posiłki, spacery, koncerty. Zapisuję tylko sobie krótko, co mam do opisania, ale na razie blog przegrywa.
Priorytetem była kopia obrazu, gdyż nadciąga termin jej przekazania. Zamawiającym jest małżeństwo, które na rocznicę ślubu zamówiło sobie Madonnę zwaną tutaj "Madonnina", albo "Zingarella" (Cyganeczka). To obraz Roberto Ferruzziego, namalowany w pod koniec XIX wieku. Artysta został za niego nagrodzony na II Biennale Sztuki w Wenecji w 1897 roku. Wielki sukces dzieła przełożył się na niezliczone jego kopie, a nazwę zmieniono na "Madonnina" z pierwotnej "Macierzyństwo". Możecie ją znaleźć także pod nazwą "Madonna z ulicy", "Madonna odpoczynku", "Madonna Łagodności"
Trudno o reprodukcję dobrej rozdzielczości, gdyż malunek, nabyty przez pewnego Amerykanina, zatonął podczas transportu statkiem.  Przyczyną mogła być burza, ale podejrzewa się storpedowanie statku przez Niemców.
Ja wybrałam obraz sugerowany jako oryginał, inne wersje wydały mi się zbyt słodkie. Zaniknęła w nich grubo kładziona farba, zmieniono barwę chusty na głowie Madonny.
Ciekawa jest historia pierwowzoru. To młoda dziewczyna z Luvigliano, jedna z 15 dzieci z rodziny Cian. Angelina trzyma na rękach swojego braciszka. Przeprowadziła się potem do Wenecji, gdzie poślubiła Antonio Bovo i wraz z nim wyemigrowała do Ameryki.  Mieli 10 dzieci, ale niestety, Antonio przedwcześnie zmarł i młoda wdowa nie podołała ciężarowi utrzymania tak licznego potomstwa. Trafiła do psychiatrycznego szpitala i zmarła w zupełnym zapomnieniu w 1972 roku. Wydawać się mogło, że informacja o tym, komu posłużyła za model do obrazu, odeszła wraz z nią. W 1984 roku tajemnicę odkryła jej córka, która została zakonnicą. Miała 8 lat, gdy trafiła do domu sierot, straciła kontakt z wenecką rodziną. Już po ślubach zakonnych wyruszyła do Italii, by poszukać informacji o swoich korzeniach. W Wenecji spotkała dwie stare ciotki, siostry jej mamy, od których dowiedziała się, kogo przedstawia popularny obraz.
Pogoda ostatnio była łaskawa, a nawet bardziej niż łaskawa, aż musiałam ratować się szybką konstrukcją dającą cień. Psy dzielnie mi towarzyszyły, wylegując się na pobliskim trawniku.
Deskę dostarczyli zamawiający, pochodzi z domu rodziców jednego z małżonków. Myślę, że jest z drewna kasztanowego. Niestety, nie chcieli zmiany kształtu, stąd ten lekko trumienny charakter.

Wracam do maszyny do szycia. Moja mi się zepsuła, więc Paola przed wyjazdem pożyczyła mi swoją rakietę. Zrobię jeszcze kilka przeróbek, a blog ... Musi poczekać :)

czwartek, 21 sierpnia 2014

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

KLASZTORNY SZKICOWNIK

To było pięć dni bardzo intensywnego kursu.
Spotkałam cztery niezwykłe kobiety, wszystkie bez doświadczenia rysunkowego, za to każda ze swoimi zaletami i problemami.

Otrzymały materiały do pracy ozdobione prostym decoupage z wydrukowanym moim rysunkiem.

Z jednej strony dużo śmiechu, przekomarzania się, a z drugiej ciężka praca. Naprawdę ciężka!
Warsztaty były męczące dla nas wszystkich. Moje podopieczne musiały uruchomić zupełnie odmienne części swoich półkul mózgowych. W dodatku narzuciłam im bardzo duże tempo.
Musiałam znaleźć sposób na to, jak je przekonać, że potrafią, że to kwestia czasu i ćwiczeń. Nie mogłam poddawać się ich chwilom zniechęcenia.

Na szczęście pracowałam już z dorosłymi i wiem, że mają w sobie pokłady nieznanych im możliwości, to do mnie należy przekonanie ich o tym. Największym problemem jest pozwolenie sobie na błędy. Śmiałyśmy się, że powinnam chyba jeszcze skończyć jakiś psychologiczny kurs. Chociaż i tak zadziwiałam moje uczennice tym, ile informacji o nich dostrzegałam w rysunkach.

Miałyśmy idealną pogodę, nie było zbyt silnych upałów, a jeśli pojawiła się burza, to już po zajęciach.
Nie tylko końcowe rysunki pokazują, że każda może dojść do dużo wyższego poziomu. Mnie cieszyły bardzo ich mimochodem rzucane uwagi, przełączenie się na tryb obserwacji, czy chociażby uwaga "ubrudziłaś się 7B", co zrozumie tylko ktoś, kto zna oznaczenia miękkości ołówków.
Na pewno nie obce są już im pojęcia perspektywy ptasiej i żabiej, czy dominanty w rysunku. Teoretycznie wiedzą, jak wyznaczać linię horyzontu i punkt zbiegu, teraz muszą nabrać wprawy. Ramka do kadrowania? A co to takiego? Jak działa? Zapytajcie - wyjaśnią.
Właściwie już teraz trudno rozpoznać, że pierwszy rysunek krzesła i ostatnia praca należą do tej samej osoby. Już nie ma złej kompozycji i wyraźnych kłopotów z perspektywicznym skrótem.
Moje cztery dzielne kobiety wiedzą, jak "wyciągnąć" najbliższy element do porzodu i że gumka (chlebowa - to taka istnieje?) nie służy jedynie do mazania.

Pierwsze cztery dni zachowywały się jak uczniowie, usiłując ująć sobie wysiłku, w piątek, wraz z przejściem na większy format i najbardziej samodzielną pracę, wstąpił w nie nowy duch - rysowały  do skutku i nie patrzyły na dawno już przekroczone 5 godzin codziennych zajęć. I to jest następny nasz wspólny sukces.

Zajęcia warsztatowe stanowiły tylko część pobytu. 
Co się działo poza nimi? 
O tym w następnych wpisach.

organizator kursu: http://fundacjasztukakaligrafii.pl

niedziela, 10 sierpnia 2014

POTRAWA POD PATRONATEM ŚWIĘTEGO

Pamiętacie wycieczkę do Vicopisano (Tropiąc romańskie ślady)? Obiecałam wtedy opowiedzieć Wam o obiedzie. Czekałam specjalnie na 10 sierpnia, ponieważ ...
Dzisiaj przypada 1756 rocznica śmierci pewnego diakona z Rzymu. Według tradycji zginął upieczony na ruszcie, no i ten ruszt kojarzy się z potrawą rozpowszechnioną we Florencji przez Medyceuszy, którzy krótkim opiekaniem olbrzymiego płata polędwicy świętowali swojego patrona - San Lorenzo (dla nas św. Wawrzyńca).
Domyślacie się już, o jaki toskański przysmak chodzi?
Napisałam jego pochwałę, podając nawet przepis na wykonanie.
Befsztyk po florencku jest właśnie tym daniem, dla którego jadąc do Vicopisano zjechaliśmy z trasy, by wstąpić do trattorii i pizzerii "U Benito" położonej w Orentano.



Nie spodziewajcie się wyszukanego wystroju, czy bogatego menu. Właściwie to w ogóle nie oczekujcie jakiegoś menu. Mniej więcej 300 do 400 osób dziennie przyjeżdża tam tylko dla befsztyku. Wita je od razu widok olbrzymiego rusztu.  Niemal wszystkie  mijane stoliki miały napis "zarezerwowane", co okazało się prawdą.
Na przystawkę dostaniecie to, co akurat podaje się o danej porze roku - prosciutto, pyszne crostini, fasolę z cebulą czy sałatkę z farro. Możecie też poprosić o jakieś makaronowe danie, jeśli uważacie, że samo mięso nie wystarczy. Jedyne, co podlega wyborowi, to wino i stopień opieczenia befsztyku, czyli między krwistym a mniej krwistym - bez surowego środka potrawa traci swoje prawo do nazwy :)
Pyszniejszej bistecca alla fiorentina jeszcze nie jadłam. Chrupka i idealnie przyprawiona otoczka plus miękkie, słodkie wnętrze. Aż żal było zostawiać, ale nie podołaliśmy. Właściciele przewidzieli taką sytuację i każdy, kto polegnie przed końcem, dostaje resztę na wynos. Wiadomo, to już nie to samo, ale nawet odgrzana następnego dnia ( i to według rady kelnera w mikrofalówce!) pozwoliła wrócić na kulinarne wyżyny.



wtorek, 5 sierpnia 2014

CZEKAJĄC NA LATO

Myślałam, że już nie wkleję tutaj najnowszej pracy do wiersza Moniki, bo wszystkie prognozy mówiły, że lato w końcu zawita i w Italii. Kilka dni podpuchy i burze znowu szaleją.
Ja szaleję za to prowadząc warsztaty rysunkowe, więc żeby Wam się nie nudziło tak beze mnie (hi, hi, hi, ale sobie wlewam) prezentuję wiersz Moniki Zawadzkiej o tytule identycznym z tytułem wpisu.

Przy okazji proszę, zwróćcie uwagę na obraz z cyprysem, w prawej kolumnie. 
Może ktoś z Was się skusi, a przy okazji pomoże choremu chłopczykowi?

sobota, 2 sierpnia 2014

PIĘKNA ŚMIERĆ

Temat mało wakacyjny, ale ...
W drodze do Perugii (skąd Was serdecznie pozdrawiam) wstąpiłam jeszcze na chwilę do św. Teodory, by dokończyć boki ołtarza.
Ostatnio zapomniałam zrobić zdjęcie pewnemu niezwykle wymownemu miejscu.
Przy sanktuarium ostał się cmentarz. Niewiele na nim grobów, tym bardziej współczesnych, głównie mnisi śpią tam ku wieczności.
Z jednym wyjątkiem.
W prawym rogu, koło mocno zniszczonej kapliczki, pochowano małżeństwo tercjarzy. Najpierw zachorował on, na raka mózgu. Żona czule się nim opiekowała, zasłabła. Myślano, że z przemęczenia. Okazało się, że też miała raka mózgu. Zmarli w odstępie 6 godzin! Oczywiście zostali pochowani jednego dnia i w jednym grobie. Można chyba myśleć, że to błogosławieństwo?