niedziela, 11 listopada 2012

FOTOMONTAŻ

Pozostał mi jeszcze jeden wpis o Florencji, z tego samego dnia, gdy odwiedziliśmy Cimitero degli Inglesi, i gdy spotkałam, trzech mistrzów.
Przewrotnie nie zachowam chronologii i zacznę od zakończenia tej wycieczki, a był to obiad u Świętego Pijaczyny (Santo Bevitore).
To specyficzny lokal. Z ciekawym wystrojem o artystycznej nutce. Niby w przystawce była szynka i sery, niby z gruszkami, ale na pikantnie (kelner nazwał miksturę musztardą z gruszek).  Ośmiornice też się jada w tym regionie, ale tak podanej, utopionej w kremie z papryki jakoś nie kojarzę z żadną toskańską potrawą. Krzysztof wybrał niby coś bardziej bezpiecznego, bo grillowany drób, ale dziki, czyli perliczkę. Wszystko smaczne, godne polecenia. Tylko, czy polecenie ma sens, jeśli menu zmienia się u Pijaczyny każdego dnia?
A teraz wróćmy pod baptysterium. Pogodę mieliśmy wyjątkowo i niespodziewanie piękną. W prognozach zapowiadano ulewy, lecz parasole pozostały bezrobotne w samochodzie.
Słońce dawało światło podobne do tego podczas zachodu słońca.
Wydawało mi się, że dużo tego błogosławieństwa, jak na jeden dzień. A to nie był koniec.
Podeszliśmy na Piazza del Duomo i zobaczcie:
To nie fotomontaż!

Wokół baptysterium ustawiono dziesiątki drzew oliwnych. Widok tak samo niezwyczajny, jak spotkanie trzech krzyży w baptysterium. Dobre wprowadzenie w atmosferę niezwykłości tego, co oczekiwało nas po wejściu.

sobota, 10 listopada 2012

ZAMYŚLENIE

Chęć spotkania z mistrzami była jednym z motywów poniedziałkowej wyprawy do Florencji.
Przecież byliśmy w oktawie dni zadusznych, a mamy w tradycji nawiedzić w tym okresie jeden z florenckich cmentarzy.
Który tym razem?
Pierwszy raz, gdy przejeżdżaliśmy autem koło tego miejsca, nie miałam pojęcia, że kształt nazwany przez GPS rondem, kryje w sobie piękne pochówki.
Jego topograficzna nazwa to Piazzale Donatello.


Niewielkie wzgórze dzieli ulicę na dwa trakty o jednokierunkowym ruchu. Dlatego teren zdaje się być wyspą na morzu opływających ją samochodów.
W tym artykule napiszę o wizycie na Cimitero degli Inglesi (Cmentarzu Anglików).
Tego typu cmentarze przyciągają mnie w jakiś specjalny sposób, gdyż większość pochowanych na cmentarzu to osoby spoza Włoch. Przyciągają też pięknem, zamyśleniem, szacunkiem do pochowanych na nim ludzi.
Inaczej nazywa się go Protestanckim Cmentarzem, ze względu na to, że większość pochowanych osób była tego wyznania,  choć zdarzają się i bezwyznaniowcy. Na pewno za to brakuje tu pochówków katolickich oraz żydowskich, choć tego jestem mniej pewna, bo widziałam jedną gwiazdę Dawida, ale zgodnie z judaizmem i Żydzi grzebią swoich bliskich na własnych cmentarzach.
Jeszcze, nie bezpośrednio, inną nazwę nadał temu miejscu malarz Arnold Böcklin. 
Namalował 5 wersji obrazu pt. "Wyspa zmarłych", także ku pamięci pochowanej tam sześciomiesięcznej córeczki. 
Samo dzieło cieszyło się jakimś przedziwnym zainteresowaniem, obsesję na jego punkcie miał Freud, Lenin powiesił kopię na ścianie, a Hitler zakupił jego trzecią wersję i nie rozstawał się z nią aż do śmierci.
http://it.wikipedia.org/wiki/L%27isola_dei_morti_(dipinto)
Nie jest do końca pewne, czy faktycznie Böcklin inspirował się tym kawałkiem florenckiej ziemi.
Z daleka rzeczywiście jawi się ono niczym wyspa. 
Z kolei już po przekroczeniu czułam się jak na jakiejś   nierealnej wyspie w centrum miasta, wyspie ciszy i zamyślenia.
Z samym cmentarzem nie są powiązane tak słynne nazwiska, jak z obrazem "Wyspa zmarłych".
Za to najbardziej znana pochowana na nim Elizabeth Barrett Browning to bohaterka niezwykłej historii miłosnej. 
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/5/59/ElizabethBarrettBrowning.jpg/220px-ElizabethBarrettBrowning.jpg
Młoda, ponoć nie za ładna poetka, uwięziona w domu przez chorobę i apodyktycznego ojca poznaje korespondencyjne poetę zauroczonego jej wierszami. W końcu dochodzi do spotkania w domu Elizabeth. Ona obawia się, że nie zostanie zaakceptowana, ale Pan Browning nie ustaje w zalotach. Uskrzydlona miłością kobieta przełamuje chorobę, sukcesywnie wstaje, w końcu nawet wychodzi na spacery z domu. Poeci potajemnie się poślubiają i emigrują do Włoch. Osiadają we Florencji, gdzie Elizabeth rodzi synka w wieku 43 lat. O małżeństwie przetrwała opinia jako bardzo zgodnego i odnoszącego sukcesy także na polu literackim. Niestety poetka umiera w wieku 55 lat i zostaje pochowana właśnie na Cimitero degli Inglesi.
Idąc główną aleją dość szybko trafia się na miejsce jej spoczynku. 
Napisałam "główną aleją", tak jakby było ich tu wiele. Jeśli przestrzega się prośby umieszczonej na wejściu, by chodzić tylko alejkami, to możemy przeciąć cmentarz wzdłuż, wszerz i go okrążyć. Gdzieniegdzie tylko pojawiają się dojścia do dalszych grobów. Chciałam np. zobaczyć słynne, także z angielskiej literatury, nazwisko - Shakespeare, ale nie dało się bez zejścia z alejki. Nie szkodzi, zamyślę się nad losami potomków dramatopisarza. 
Trudno za to nie zauważyć kolumny stojącej w centralnym punkcie cmentarza. 
Trudno też było mi znaleźć informacje o tym obiekcie. Król Prus? Fryderyk Wilhelm? Ale nie było takiego, który umarłby w tym czasie (czyli 1858r.). Chyba wiarygodna informacja mówi, że kolumna została podarowana przez króla.
Tutaj dotykamy kwestii opisu cmentarza. Jedyne bogate źródło, to strony internetowe prowadzone przez kobietę (zakonnicę?), której powierzono opiekę nad cmentarzem. Niestety są mało czytelne. 
Trzeba niezłego zacięcia, by się w nich zorientować. 
Na którejś podstronie znalazłam szczegółowy opis, dokumentujący proces odnawiania nagrobków.
Gdzieś indziej mapę z opisanymi grobami.  
Na pewno warto poszperać, bo zdarzają się tam niezwykłe zdjęcia pokazujące etapy odnawiania grobów, pamiątki z życia osób w nich leżących, itp.  Wiadomo, z takimi obiektami zawsze jest dużo pracy, więc nie dziwi wołanie kamieni.
Jestem pełna podziwu dla Julii Bolton Holloway. Mówiła nam, że ma wyjść też książka o niezwykłym cmentarzu. Będę czuwać z nadzieją, że książka w czytelny sposób zaprezentuje Florencką Wyspę Zmarłych. 
W tym czasie możemy zamyślić się nad kształtami nagrobków, nad ich motywami, nad życiem osób w nich pochowanych.




Jeden nagrobek zostawiłam na koniec, sam w sobie jest zamyśleniem, rozmodleniem.

Odpowiadam na pytanie z komentarza:
Na nagrobku widzimy rzeźbę pewnego sycylijskiego artysty, która przedstawia matkę Julię pochowanego w tym grobie malarza Arnolda Savage Landora. Co ciekawe, na tym samym cmentarzu, po drugiej stronie cmentarza pochowany jest jego ojciec Walter Savage Landor (pod koniec swojego życia przygarnięty przez wspomnianą tu już Elizabeth Browning, a kiedyś właściciel pełnej splendoru Villa Gherardesca). Wdowa odwraca się nie tylko od miejsca pochówku męża (prawdopodobnie w nawiązaniu do rodzinnych waśni), ale i od pozostałych grobów. Zamyka się w żałobie. 

piątek, 9 listopada 2012

CENTROTAVOLA

Usiłuję znaleźć polski odpowiednik, ale poza stroikiem nic mi nie przychodzi do głowy.
Dosłownie wychodzi niezły językołamacz - środkostół, centrostół? Kompozycja stołowa? Brrr...

Na siłę mogę nazwać to świecą.
Cały zamysł powstał pod wpływem popularnych tutaj ceramicznych centrotavola, właśnie imitujących stos cytrusów, innych owoców, czy warzyw. Ceny takich cudeniek są mocno zaporowe, przedmioty wielkości tego, co zrobiłam (ok. 50 cm) kosztują kilkaset euro. Sądząc po liczbie godzin, jaką spędziłam nad tą nietypową świecą, jej cena też musiałaby krążyć w przedziale kilku setek.
W wersjach glinianych pojemnikiem zazwyczaj jest, także z tego samego materiału zrobiony, koszyk. Zastąpiłam go wyszperanym na starociach miedzianym kociołkiem.
Górny element - stricte świeca - jest wymienialny.

ps. z ostatniej chwili
Według Joanny jej Andrea przetłumaczyłby centrotavola na "zawalimiejsce" - podejrzewam, że nie jest w tym odosobniony  :)

środa, 7 listopada 2012

BLIŹNIACZKA? - z cyklu "Galeria jednej fotografii"

Jestem przekonana, że niebawem odezwie się osoba, którą od pewnego czasu podejrzewam o bycie co najmniej moją siostrą bliźniaczką. To zdjęcie jest dowodem na moją teorię :) Zrobione podczas ostatniego pobytu we Florencji. Miałam dać razem z pozostałymi zdjęciami w osobnym wpisie, ale po dzisiejszej wizycie na jej blogu, no musiałam :)


Niebawem w komentarzach znajdziecie, kogo miałam na myśli, jestem tego pewna :)

poniedziałek, 5 listopada 2012

WYJĄTKOWY TRYPTYK

Dzisiejszy wyjazd do Florencji przewrócił mi cały porządek dnia i myślenia.
Wróciłam wyczerpana ... euforią.
Chciałam sobie odpocząć, ale, no nie mogę.
Myślałam, że spokojnie będę siadać i pisać nowy artykuł przez kilka dni, złapawszy chwilę pomiędzy tym, czym się obecnie intensywnie zajmuję, ale wiem, że czytają mnie osoby, które mają Florencję w zasięgu wycieczki, a taka okazja może się już więcej w życiu nie powtórzyć!
Jeszcze do 11 listopada w Baptysterium zestawiono ze sobą dzieła trzech mistrzów: Brunelleschiego, Donatella i Michała Anioła.
Nie nazwano tego wydarzenia wystawą, uważa się je za okazanie, świadczy o tym chociażby to, że rzeźby nie są podpisane.
Kolejka chętnych na wejście przesuwała się powoli ku północnemu wejściu.
Dreptałam rozanielona, nawet okoliczności oczekiwania były niezwykłe, ale o tym kiedy indziej.
Skupmy się na samych krucyfiksach, bo to one są bohaterami tego wpisu.

Tego autorstwa młodego Michała Anioła jeszcze nie widziałam, gdyż podczas wizyty w Kościele Santo Spirito kazano nam przerwać zwiedzanie przed zbliżającą się Mszą św.
Dzieło Brunelleschiego, i owszem widziałam, nawet w postaci malowanej przez Masaccio w Trójcy Świętej na ścianie Bazyliki Santa Maria Novella. Wspominałam o związku rzeźby z freskiem we wpisie pt. "Renesansowa awangarda".
Zacytowałam też anegdotkę Vasariego o krzyżu Donatella (z 1406-1408 roku), który sprowokował właśnie Brunelleschiego do wyrzeźbienia swojej wersji Ukrzyżowania (datowanego na ok. 1410-1415 rok). Krucyfiks Donatella ma swoje miejsce w Kościele Santa Croce, ale widzieć go, i to z niezbyt bliska, mogą osoby, które wchodzą do części wydzielonej na modlitwę, niedostępnej zwiedzającym świątynię turystom.

Co łączy te trzy obiekty? Na pewno tematyka, no, i że są z drewna polichromowanego.
Dwa powstały w podobnym czasie. I chyba to wszystko. Nie umiem i nie chcę wybierać, nie chcę przyznać żadnemu rzeźbiarzowi palmy pierwszeństwa.

Za to hołd oddam każdemu.
Opowiem o nich w kolejności dat powstania.

Zacznijmy więc od Krucyfiksu Donatella.
Sama data powstania pokazuje, że współcześni historycy sztuki odżegnują się od anegdoty Vasariego. Postać Chrystusa wyraża prawdę ludzkiego cierpienia. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że Donatello zrealizował zapotrzebowanie franciszkanów na dzieła ekspresywne, wręcz patetyczne, by dobitnie przemawiały do zwykłego ludu, by dawały mu możliwość współodczuwania. Wskazuje też na to mechanizm opuszczania ramion, by móc złożyć figurę w symbolicznym grobie.  Krępa sylwetka w swoisty sposób dyskutuje z panującą w tym czasie klasyczną elegancją.  Na pół otwarte oczy i usta wywołały we mnie wrażenie, że Zbawiciel właśnie oddaje ostatnie tchnienie. Prawie widziałam poruszenie klatki piersiowej.

Niewiele lat później Brunelleschi wyrzeźbił swój krucyfiks. Od razu widać zupełnie odmienną od Donatella stylistykę. Chrystus na krzyżu jest dostojny. Artysta precyzyjnie przestudiował anatomię i proporcje ludzkiego ciała, a swoje inspiracje widział w antycznych rzeźbach, dlatego zrezygnował z przepaski, pozostawiając nagą postać. Właściwie najpierw się zachwycam, a potem dopiero myślę nad treścią rzeźby. Ciekawe, że jako jedyny z okazanych, ten krucyfiks wyobraża Chrystusa z koroną cierniową.

Jakże odmienne jest dzieło osiemnastoletniego Michała Anioła. Wyrzeźbił je z wdzięczności za możliwość studiowania zwłok z przykościelnego szpitala. Po burzliwych kolejach, zniknięciu i ponownym odkryciu, wędrówce do Casa Buonarotti , krucyfiks wrócił do Bazyliki Świętego Ducha.
Przeszedł także gruntowne badania ... medyczne. Na ich podstawie orzeczono, że jako model rzeźbiarzowi posłużyło ciało czternastolatka, nieżyjącego od kilku godzin.
Nawet jeśli się nie zna odkryć medycznych, nie idzie nie zauważyć delikatności, pewnej miękkości sylwetki, bezbronności Chrystusa, Jego kruchości w męczeństwie.
Ciekawostką jest fakt, że korpus został ułożony w niespotykanym dotąd w sztuce skręcie oraz tabliczka z wypisaną winą (titulus) jest napisana w lustrzanym odbiciu.

Co za spotkanie!
Trzy krzyże ustawione niczym na Golgocie, ale bez złoczyńców.
Krzyże właściwie nieporównywalne ze sobą.

niedziela, 4 listopada 2012

ZMANIEROWANIE

Określenie czegoś słowem maniera, opisanie czyjejś praktyki jako zmanierowania, odbieramy dzisiaj pejoratywnie. A nie zawsze słowo "maniera" miało negatywne zabarwienie.
Zastanawiam się, czy Luigi Lanzi przez użycie terminu "manieryzm" (w 1792 roku) nie nałożył nam zbyt jednoznacznego punktu patrzenia na XVI wieczny wycinek historii malarstwa.
Sama mam duże opory przed zaakceptowaniem dzieł z tej epoki, liczę na to, że jeśli lepiej im się przyjrzę, zrozumiem, nauczę się odczytywać, spojrzę łaskawiej na manieryzm.
Dlatego, nie bacząc na pogodę, wyrwałam się do Florencji, by wysłuchać wykładu o jednym tylko obrazie (jak to bywa w zwyczaju Arte Grand Tour).
Całe szczęście, że we Florencji nie brakuje przykładów dzieł z tej epoki, dzięki temu organizatorzy, którzy w ostatniej chwili dowiedzieli się, że obraz z kościoła Świętego Wawrzyńca został oddany do konserwacji, przenieśli spotkanie o godzinę później i do innego kościoła - San Michele Visdomini.

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/3a/San_Michelino_Visdomini.JPG


Wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłam we wnętrzu, mimo że leży na bardzo uczęszczanej Via dei Servi łączącej Duomo z Santissima Annunziata.
Pocieszyli mnie prowadzący, że nawet wielu mieszkańców Florencji nigdy nie zajrzało do środka tej świątyni.
Wy też tym razem jeszcze nie zajrzycie do niej, bo wszak miałam pisać o manieryzmie.
Jesteśmy więc w epoce zwanej manieryzmem. Właściwie to chodzi tutaj o tendencję, styl, którego przedstawicielami  w kręgu florenckim byli między innymi: Jacopo Pontormo, Rosso Fiorentino, sieneński Domenico Beccafumi, Francesco Mazzola (Parmigianino), Perin del Vaga.
Już Giorgio Vasari, nie używając tego terminu w obecnym znaczeniu,  pisał o manierze nowożytnej. Odnosił to określenie do Michała Anioła czy Rafaela, przedstawicieli "wielkiej maniery", kulminacji malarstwa rozwijającego się na terenie Italii od XIII wieku.
Są dwie daty wyznaczające styl, który nastaje po "wielkich". Śmierć Raffaela (1520 r.)  i data Splądrowania Rzymu (1527 r.). Nie da się oczywiście wszystkich tendencji w malarstwie objąć tak ścisłym terminem. Byli już malarze żyjący i działający wcześniej przed tym wyznacznikiem czasowym, np. Giovanni Larciani w 1512 malował z manierą i środkami bardzo podobnymi do maniera moderna
Być może moją lekką niechęć do malarstwa manierystycznego tłumaczy jego charakterystyka. To styl bardzo intelektualny, zawierzający umysłowi. Celem artysty nie było naśladowanie, odtwarzanie natury, lecz tworzenie dzieł bezbłędnych stylowo i formalnie. Manieryści, to ci, którzy imitowali styl Michała Anioła, Rafaela, czy nawet Leonarda. Głównym punktem odniesienia był zwłaszcza pierwszy wymieniony. Vasari twierdził wręcz, że bez Michała Anioła nie można malować, nie ważna jest już obserwacja natury, lecz znalezienie źródeł w samym malarstwie mistrza. Postaci na obrazach nie mają wielkiej funkcji narracyjnej, są to głównie piękne figury, bez znaczeń.
Malarstwo florenckie wcześniej bardzo lubiło opowiadać. W manieryzmie obecność wielu sylwetek nie tworzy żadnej opowieści. Nie odczytamy postaci z obrazu Pontorma, czy Rosso Fiorentino, jeśli nie poznamy historii im współczesnej. Kształt sztuki, to co się w niej pojawiało było odbiciem życia. Trzeba więc rozpoznać, z jakimi czasami i z jakim społeczeństwem mamy do czynienia. Od końca XV do 1530 roku są różne tendencje polityczne we Florencji. Umiera Lorenzo Medici (kończy się tzw. dyktatura w rękawiczkach), pojawia się republika teokratyczna założona przez Savonarolę, potem Medyceusze wracają do Florencji. W 1530 upada Republika Florencka. Główne ruchy polityczne ścierają się między sympatykami Savonaroli a Medyceuszy.
Pontormo i Rosso żyją pod presją takich właśnie czasów. Ich mistrzem był Andrea del Sarto, zwany Andrzejem Bez Błędów. Malował czyste akademicko formy. Z kolei zuepłnie niedaleko od Andrei del Sarto związanego z Santissima Annunziata, znajduje się klasztor San Marco, w którym dochodzi do sprecyzowania celów malarstwa sakralnego, musiało ono być jednoznaczne i czytelne. Znany jest przypadek Fra Bartolomeo, o którego wcześniejszej twórczości, sprzed czasu wstąpienia do dominikanów, nie można nic powiedzieć. Zniszczył swoje prace, by podporządkować się zasadom tworzenia sztuki religijnej.
Pontormo wpada w rodzaj kryzysu, niepewności, czuje, że musi zaproponować coś innego. Źle mu z rygorami rządzącymi w sztuce florenckich artystów. Szuka nowości, fermentu. W czasach jego młodości  (urodził się w 1494r.) z Florencji wyjechali już jej najsłynniejsi mistrzowie. Leonardo przebywał we Francji, a Michał Anioł w Rzymie. Miasto traci na ważności, schodzi na margines głównych nurtów w sztuce.

Jacopo Carrucci pochodził z małej osady Pontorme położonej niedaleko Empoli. Vasari nie wyraża się o nim zbyt delikatnie. Opisuje go jako samotnika, melancholika, typowego artystę zamkniętego w sobie, miewającego humory, udającego, gdy mu było wygodnie, że go nie ma w domu. Należy wziąć pod uwagę, że ojciec historii sztuki opisujący Pontormo miał osobisty uraz wynikający z zazdrości, Pontormo był oficjalnym malarzem Medyceuszy, dostawał wiele zleceń od rodu. Póki Vasari nie wszedł pod opiekuńcze skrzydła Medyceuszy, żywił wyraźną niechęć wobec konkurencji.
Drugim źródłem opisującym malarza był jego własny pamiętnik, o dość specyficznej zawartości. Zapisywał w nim szczegółowo wszystko, co przydarzyło się jego ciału, wszelkie choroby, precyzyjnie odnotowuje posiłki, itp. Nie wiadomo, dlaczego - czy był hipochondrykiem, czy też dostał takie zlecenie od lekarza. Historia wszelkich zjawisk i problemów zdrowotnych przeplata się z pamiętnikiem artysty. W dzienniku pojawiają się szkice postaci do obrazów, które aktualnie malował. Ponoć wygląda to tak, że w jednym zdaniu pisze: " Dzisiaj namalowałem postać obróconą ramieniem..." a zaraz potem kontynuuje "Zjadłem dwie ryby i owoce".

Obraz z kościoła San Michele Visdomini został zamówiony przez rodzinę Pucci, na której herbie (spotykanym w wielu punktach Florencji) widnieje charakterystyczna głowa Saracena.

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/e3/Museo_bardini%2C_stemma_pucci.JPG

Pucci mieli wielkie wypływy w mieście, byli ściśle powiązani z Medyceuszami. Stąd zapewne i zlecenie wykonania obrazu powierzono nadwornemu malarzowi władców Florencji.

W końcu dochodzimy do samego obrazu.

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/b/b1/Jacopo_Pontormo_-_Madonna_and_Child_with_Saints_-_WGA18082.jpg

Ciekawostką jest ukryte w namalowanych postaciach imię zamawiającego. Niby nie wypadało się pchać na obraz, jako donator, więc znalazł inny sposób, a kto? Francesco Giovanni Pucci.  Na obrazie widzimy św. Franiciszka i św. Jana Ewangelistę, i wszystko jasne!
Obecnie trochę zapomniany obraz, przez Vasariego był określony jako najważniejszy obraz ołtarzowy we Florencji.
Malunek powstał na desce. Pod odpowiednim kątem widać łączenia desek. Jest to o tyle istotne, że w tym czasie, we Florencji, poza sztandarami, nie tworzyło się olejnych obrazów na płótnie. Tak prosta zasada pozwoliła odrzucić "odkryte" po latach dzieło Filippo Lippiego jako falsyfikat, gdyż było namalowane na płótnie. Jeśli więc ktoś chciałby podrobić uznanego malarza z kręgu toskańskiego, niech unika płótna :)
W księdze trzymanej przez Jana Ewangelistę jest namalowana data 1518 - rok powstania malunku.  Patrząc na obraz trudno określić jednoznacznie temat przewodni, dlatego w historii sztuki nazywa się tego typu nagromadzenie postaci "świętą rozmową".
Madonna nad Dzieciątkiem pokazuje ręką jakiś cel, ale nie możemy być pewni, co. Patrząc na układ w kościele, biorąc pod uwagę, że dzieło umieszczono na bocznym ołtarzu, wydaje się, że Matka Boska wskazuje główny ołtarz. Także wzrok Jana Ewangelisty  (po lewej, na dole) wędruje w tym kierunku.
Sam gest Madonny jest bardzo charakterystyczny dla manieryzmu, mało czytelny, ważniejsze jest piękno ruchu.
Zaraz nad Janem siedzi Józef, który trzyma na kolanach małego Jezusa namalowanego. tak jak i Jan Chrzciciel, w formie putta. Nad Madonną dwa aniołki podtrzymują jakąś kurtynę, znowu bez precyzyjnego znaczenia. Umieszczono ją raczej dla piękna formy, elegancji odsłanianej tkaniny. Aniołek z prawej powtarza układ ciała Dzieciątka, a nawet z twarzy Je przypomina.
Wszystkie bobasy ewidentnie wskazują na szkołę mistrza Andrea del Sarto.
Po prawej z kolei widzimy dwóch świętych: Jakuba Większego z kosturem pielgrzymim oraz  Franciszka.
Mimo, że mamy do czynienia z delikatnymi sfumaturami w stylu Leonarda, widzimy, że zgodnie z florenckimi tendencjami, rysunek postaci został wykonany nienagannie.
Bardzo charakterystyczną manierą Pontormo są dłonie. Doskonale wyrysowane, w bardzo trudnych skrótach, niezwykłych gestach.
Zafascynowanie układem dłoni możemy zobaczyć także w portrecie Cosimo (w Uffizi)
http://www.museumsinflorence.com/uffizi/16/image/pontormo-cosimo.jpg
Albo w obrazie ołtarzowym z kaplicy Capponich w kościele Santa Felicita.

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/f/f2/Jacopo_Pontormo_-_Deposition_-_WGA18113.jpg

Wydaje się, że wszystko kręci się wokół studium dłoni. Niektórzy wręcz doszukują się w tym obrazu jakiejś psychopatologii.
My wróćmy do ołtarza Puccich.
Tak, jak już wspomniałam, w obrazie możemy wypatrzeć sfumaturę, czyli taki rodzaj cieniowania, w którym kontur zanika w ciemności. Widać to między innymi w głowie św. Józefa, w ramieniu Madonny. Po doskonałym rysunku wszystkich figur, domyślamy się linii, ale nie jesteśmy jej zobaczyć.
Innym aspektem malarstwa Pontormo jest swoisty rodzaj kryzysu decyzji. Nie można dokładnie określić, dlaczego Jezus ma taki, a nie inny wyraz twarzy, śmieje się, czy może to grymas zapowiedzianego cierpienia? Jakie są relacje między Jego ziemskim ojcem a Nim? Trudno zdefiniować grymas małego Jana Chrzciciela.
Zawsze podziwiam, jak daleko historycy sztuki sięgają, by zrozumieć dany obraz.
Szukają źródeł, pozwalają nam bardzo dogłębnie obejrzeć dzieło.
Podczas wykładu zaskoczyli mnie porównaniem twarzy św. Józefa do starożytnego kapłana ze słynnej Grupy Laokoona.
http://www.mlahanas.de/Greeks/Arts/Laocoon/Laocoon2.jpg
Gdy tak dłużej zestawiałam obie twarze, co raz bardziej przekonywałam się do ich teorii, ale sama nigdy bym na to nie wpadła. Dostrzeżenie podobieństwa implikuje interpretację postaci Józefa na obrazie Pontormo.
Święty Józef musi być starcem - koniecznie, taki kanon, bo wtedy jest bardziej odporny na pokuszenia, mądrzejszy wiekiem. W XVI wieku ludzie mieli wielkie problemy z rolą św. Józefa w życiu Jezusa. Czy był świętym? Kiedy umarł? Zazwyczaj marginalizowano jego postać. U Pontormo zaś jest mocno wyeksponowany.
W poszukiwaniu przykładów dla swojej postaci odniósł się do Laokoona, starożytnego kapłana, ale i ojca, świadka śmierci swoich synów. Ojca, który nie jest w stanie pomóc swojemu zagrożonemu cierpieniem i śmiercią synowi.

Na koniec zatrzymajmy się nad specyficznym terminem estetycznym wprowadzonym przez Bernardo Castiglione, a z chęcią stosowanym i przy okazji cytowania manierystów. Chodzi o słowo sprezzatura, czyli pewną szczerość, naturalność, rodzaj nonszalancji. Stosowano je często zamiennie ze słowem gracja. O Pontormo mówi się właśnie, że był szczery.

Jestem bardzo zadowolona z wykładu. Znowuż czegoś nowego się nauczyłam. Może nie do końca przekonałam się do manierystycznego malarstwa, ale na pewno bardziej je doceniłam. Już ręce zacieram na następne spotkanie.



sobota, 3 listopada 2012

DYKTERYJKA

Pamiętacie cytrynowego dziadka? 
Jeśli nie, to kliknijcie tutaj.

Ostatnio usłyszałam od jego sąsiada pewną historyjkę.
Dziadek obecnie mało ruchliwy, pozbawiony nawet prawa jazdy, ze względu na stan zdrowotny, swego czasu mieszkał w domu, przy którym hodował kury. Tuż obok przebiegała droga. Pewnego razu, wtedy jeszcze nie dziadek, wyglądał przez okno i zobaczył auto, które przejechało jego kurę. Wybiegł z domu i zobaczył kierowcę ładującego potrąconą kurę do bagażnika. Rezolutnie zapytał:
"Rozumiem, że zabiera ją pan na pogotowie?"

Dobrego końca tygodnia Wam życzę i pamiętajcie, że już czas nastawiać ciasto na pierniczki.