Przesadzam z tymi marzeniami? Żeby marzyć o dachu?
Tak, tak. Marzyłam, żeby go zobaczyć z bliska, żeby po nim przejść. I to piszę ja, osoba z lękiem wysokości, ale nie moglam przestać myśleć o widoku ludzi zobaczonych sporo lat temu podczas oczekiwania na wejście do Baptysterium. Ludzie byli maleńcy i spoglądali w dół z wysokości dachu florenckiego Duomo.
Co stało na przeszkodzie? Trudno było wbić się w terminy, a jeszcze trudniej pogodzić się z ceną, bo zazwyczaj trafiałam na oferty stowarzyszeń oprowadzających po Florencji. Być może straciłam na tym, że prowadziła nas pani jedynie przysposobiona przez Opera del Duomo do omówienia trasy? Jakoś nie widziało mi się płacenie około 60 € za przejście po katedralnym dachu z wykwalifikowanym przewodnikiem. Trafiłam nawet na ofertę łączącą kopułę z dachem (niemal 100 €). Może straciłam jakieś cenne informacje, ale za to na pewno spełniłam swoje marzenie zobaczenia z bliska tego, co wzrokiem przechodnia nieosiągalne, co zachęca bardzo, gdy wchodzi się na Piazza Duomo.
Ze względów bezpieczeństwa grupy mogą liczyć maksymalnie 15 osób, omówienie możliwe jest w dwóch językach: włoskim i angielskim. Cena takiej przyjemności i tak jest wysoka (25€), ale nie żałuję ani trochę wydanej kwoty.
Wyprawę zorganizowaliśmy w szerszym gronie, w grupie, o której utworzeniu już chyba wspominałam. Skrzykujemy się na różne imprezy, szeroko rozumiane kulturalne.
Wejście na dach wymaga pokonania 150 stopni, co nie jest wielce męczące, ale odradza się tę wyprawę osobom z problemami kardiologicznymi, a także cierpiącymi na zawroty głowy, czy lęk wysokości. Niby jestem w grupie ryzyka, jednak czułam, że dam radę. Nie omyliłam się, bo tylko niewielki odcinek przechodzi się na zupełnym skraju, ale o tym za chwilę.
Uprzedzę od razu, że wejście i zejście nie odbywa się tą samą drogą, zdjęcia robiłam tylko wzwyż, bo po prostu pierwsza klatka schodowa ma ładniejsze okna. Nie wiem, skąd uproszczenie w tej powrotnej, nie było już kogo zapytać, bo wracaliśmy bez przewodnika.
Wejściowa klatka schodowa kończy się w północnej "martwej trybunie", w której ulokowano kilka rzeźb, o których na razie nie mogę znaleźć żadnej informacji. Wydawały się być drewnianymi, bądź z masy papierowej.
Tribuna morta - cóż to za nazwa? Gdy opisywałam samą kopułę (kliknij, by wrócić do artykułu), wspomniałam o martwych trybunach, ale posiłkowałam się wtedy zdjęciem znalezionym w internecie, licząc na to, że kiedyś zobaczę je z bliska. To rodzaj przybudówek (trzech) zbudowanych na planie półkola, ulokowanych u podstawy tamburu, z którego wyrasta kopuła, ta struktura pod okrągłym oknem, spod kopuły. Także one zostały zaprojektowane przez Brunelleschiego. Ich głównym zadaniem była stabilizacja całego budynku, rozłożenie sił, zwłaszcza naprężeń poziomych. Niby pełnią funkcję techniczną, ale dlaczego nie miałyby zdobić. Pod skośnym zadaszeniem są ściany wypełnione niszami, przedzielonymi korynckimi kolumnami. Nie przestanie mnie nigdy zadziwiać pietyzm i geniusz florenckiego architekta, niczego nie zostawił przypadkowi, wszystko przewidział.
Pomimo straszliwych upałów, wiedzieliśmy, że nie usmażymy się na amen, bo wycieczkę zaplanowano na 9:30, z czego większość omówienia przypadła na zacienioną, północną część dachu.
Wchodzi się na jego niższą część, która okrywa boczne nawy i idzie w pewnej odległości od samego rantu dachu. Rant, oczywiście, nie jest sobie zwykłym zakończeniem, to kamienna balustrada z ozdobym ażurem, podobnie zakończona jest Dzwonnica Giotto. Mogłabym bawić się każdym z tych otworów, robić ujęcia fragmentów miasta, pobliskich budynków.
Nie wolno jednak było, co zrozumiałe, pozostawać w tyle za grupą. Same widoki, bez tego elementu, były mi już znane, bo przecież byłam i na kopule i na dzwonnicy.
Co pewien czas na niższym dachu widać ułożone dachówki. To konserwatorska zapobiegliwość kazała je tam ułożyć. Mają się zestarzeć i w ten sposób być gotowe na ewentualną wymianę uszkodzonej części dachu.
Wielkie donice na początku dziwią. Tutaj? Bez roślin? Po co? Jeśli przyjrzycie się lepiej ich położeniu, zobaczycie, że ich rytm odpowiada rytmom spustów wody z rynny. Ich zadaniem jest zbieranie wody, by nie chlapała na ściany nawy głównej, lecz spokojnie spływała na dach, wzdłuż którego szliśmy.
W pewnym momencie trasa wiedzie przez fasadę katedry, częściowo nawet przez wnętrze budynku. Boczne nawy, w kościele typu bazylikowego są niższe i obejście schowane jest do wnętrza, by nie ciąć fasady kryjącej główną nawę. Te dwa fragmenty wejście i wyjście z wnętrza są najtrudniejsze dla błędnika, a że przebiegają na samym brzegu ściany, nie zaleca się wtedy robienia zdjęć, by ludzie koncentrowali się na bezpiecznym przejściu, a także, by nie stracili swoich aparatów, gdy zafascynowani widokiem będą się wychylać poza barierki. Coś tam jednak udało się sfotografować.
We wnętrzu wszystkich zaskoczyła siatka. Zaskoczyła swoją obecnością, ale też i niewidocznością z dołu. W ogóle jej nie zauważyłam zwiedzając katedrę. Jest rozciągnięta nad całą główną nawą. Nikt nam nie wyjaśnił jej przeznaczenia, więc snuliśmy przypuszczenia. Marco wymyślił, że to przeciwko ptakom. I chyba ma rację, bo widziałam gołębia wlatującego w otwory w ścianie nawy, a znajdują się one już nad poziomem siatki.
Ponownie mogłam zajrzeć głęboko w oko Katedry. Kto pamięta moją wizytę w warsztacie witrażu? Kliknij, by wrócić do "Zajrzeć katedrze w oko". Przypomnę, że miałam wtedy sposobność zobaczenia z bliska zniszczonego witrażu wypełniającego "oko" katedry, czyli ten wielki otwór okienny w wielu fasadach kościołów gotyckich wypełniany rozetą. Witraż wrócił na miejsce, jest czysty, nie ma na nim śladu nalotu, o czym przekonałam się już w maju, wizytując wnętrze katedry, ale teraz miałam to cudo niemal na wyciągnięcie ręki.
Część południowa trasy wiedzie pod dzwonnicą. Ciekawie było widzieć ludzi wspinających się wewnątrz Campanile. Jeszcze ciekawiej było wypatrzeć małą figę z owocami, która znalazła sobie miejsce na zewnątrz, mniej więcej w połowie wysokości dzwonnicy. Pan pilnujący, by grupa się nie rozchodziła, wcześniej jej nie widział. Mam nadzieję, że zgłosi to komuś odpowiedzialnemu za stan muru, bo podejrzewam, że to nie jest dobre dla zwartości struktury zjawisko.
Ociągając się z wychodzeniem wdaliśmy się w rozmowę z panem, a ten nam chętnie opowiedział kilka innych ciekawostek, o których pani oprowadzająca nie opowiedziała. Jedyne ozdoby, które teraz wprowadza się na tej wysokości, to flagi z okazji święta patrona miasta - Jana Chrzciciela. Nikt już nie umieszcza świec na kopule, bo względy bezpieczeństwa. Ciekawe, że przez całe wieki, bez doskonale rozwiniętej techniki, było to możliwe, a teraz nikt już się nie podejmie wspinaczki po kopule. Ileż to razy widziałam dźwigi z wielkimi wysięgnikami transportujące do kopuły konserwatorów czuwających nad stanem budowli. Nie można by tak kogoś tam ze świecami wysłać? Takie oświetlenie to dopiero musiał być efekt!
Podróż po dachu dobiega końca. Gdzieś przez jeden z otworów balustrady widać figurę di Cambio i Brunelleschiego - dwóch gigantów, dzięki którym nam pozostaje niedoskonały zachwyt.
Jeszcze tylko "tirbuna morta" południowa, którą wypełniają narzędzia z czasów budowy kopuły, przypominając, że wymyślone przez Brunelleschiego przybudówki nie stały próżne, były składami materiałów niezbędnych na budowie.
Aj! Zapomniałabym! Tuż przed wejściem do martwej trybuny, na ścianie nawy wisi dzwonek.
To jeszcze jeden relikt z czasów głębokiego renesansu. Dzwonił na pół godziny przed zakończeniem prac, dając czas na przygotowanie się do zejścia z placu budowy kopuły, dokończenie zaprawy, itp. Milczy już od ponad 5 wieków, jest niemym świadkiem trudu włożonego w absolutne piękno.
WSZYSTKIE ZDJĘCIA ZE SPACERU PO DACHU DUOMO