niedziela, 24 kwietnia 2016

Dzień Książki, licz pieniążki. Podsumowanie trymestru czytelniczego.

Międzynarodowy Dzień Książki wczoraj. Oh. Ah.
Gazetka z Lidla przeczytana od deserów do deski serów.
Gazetka z Biedro przeczytana od wędlin do nabiałów.
Gazetka z Praktikera od rur metalowych do klepki okiennej (you never know).
Przed wrzuceniem w płomienie.
Płomienie pożądania promocji wiosennej, wiadomo.


















A tak serio.
Pierwszy czytelniczy kwartał roku za mną, a nawet, rzekłabym, trymestr (z podatkiem vat).
Przyjęłam następującą technikę: na Flipa i Flapa, na Asteriksa i Obeliksa, na Kajkę i Koklusza, na Dorotę Wellman i Anję Rubik. 
Innymi słowy: czytelniczy grubas i takiż anorektyk.

W styczniu: Stephen King "Dallas '63" (grubas) oraz Kureiski "Intymność" (anorektyk)
W lutym: Vonnegut "Listy" (grubas) oraz Stasiuk "Jak zostałem pisarzem (próba autobiografii intelektualnej" (cienias)
W marcu: Johnatan Franzen "Korekty" (gruuubas) oraz "Nieznośna lekkość bytu" Kundery (anorektyk, ale podpasiony)
W kwietniu: Żulczyk "Ślepnąc od świateł" (grubas) oraz w ramach anorektyka gazetki promocyjne (liczy się, nie mówcie że nie!)

Oprócz tego oczywiście i inne, różne, ułożone w stosiki na stoliku nocnym (nie trzymajcie przy łóżku kolumn z książek, budzika i szklanki z pro... z wodą ;) Bo będzie nieszczęście! 
Ale trzymam się klucza, nie kluczę po peryferiach pamięci i wzruszeń.
Wszystkie cieniasy czytałam już lata temu. Przypominam sobie, bo mnie stać, bo cienkie. Kto bogatemu zabroni?

Refleksje są oczywiste: jak ktoś pisze dobrze, to niech wycinają lasy, trudno. 

Niech wycinają dla Franzena. Niech nie wycinają dla Kinga. Doprawdyż, ten koleś ma taką pozycję jako pisarz samograj (najwyraźniej), że może wydawnictwu ODMÓWIĆ w kwestii pracy z redaktorem. Redaktorem z nożycami do wycinania całych akapitów. Jeśli King będzie nadal pisał to się podusimy, bo ten nie-eko-kolo marnuje wodę (bo leje) oraz lasy (800 stron o podróży w czasie... Bosz ulituj się nad nami i smyrgnij go do średniowiecza, gdy puszczy było pod dostatkiem!). Nie mogę jednak nie napomknąć, iż jest to zawsze wciągające. Co by nie napisał, czy o duchach czy o wilkołakach czy o rozhisteryzowanych nastolatkach to jest to ZAWSZE wciągające. Nienawidzę skurwysyna!

Franzem smaczniutki i psychodeliczny: jakby ci grzebał w głowie. W mojej głowie, w twojej głowie. Każdy się przestraszy i zacuka nad znajomością materiału. A materiałem są ludzie. Rodzina. Układy. Zagubienie.
Czekoladka z pikantną papryczką w środku.

A tu: Jak ugościć nowe nabytki książkowe [klik]

Obrazki dodam potem, nie bójta się, że same litery będą.

No to co zrobiliście w tym trymestrze? Ile kolumienek? Jakie pozycje?



A tu: Idealne wakacje z książką w tle [klik]

Poznałam niedawno człowieka, który nie czyta. Oczywiście książki ceni i ma do nich szacunek (oraz stosowną biblioteczkę domową), ale żeby czytać to raczej nie.
Czy mogę krytykować, palcem wytykać, skoro mam identyczny stosunek do gotowania? I do sprzątania? I do punktualności? I do całej masy rzeczy które POWINNO się robić? 
Ale smutek się panoszy, jak zawsze, gdy na naszych oczach umiera mała, samotna, zziębnięta i wygłodzona szara komórka. Meh.


niedziela, 3 kwietnia 2016

O kupowaniu wódy i papierosów, jak spławić menela oraz o mitycznej Krainie Dzieciństwa

Od zeszłego roku bywam  w osiedlowym sklepiku który, aby przetrwać, przemianował się (jak inne osiedlowe sklepiki) na Alkohole/Papierosy 24 h. Właściciel się rozgadał o polityce, o czym ja bym mogła nawet zagaić uprzejmie i towarzysko, gdyby nie mówił takimi sloganami typu kopiuj-wklej zapożyczonymi z telewizora. Gdyż to mi rozrywa wargi od ziewania. I nawet nie pytajcie które. WSZYSTKIE. 

Zatem mówię mu:
Przepraszam, ale muszę już niestety lecieć i szybko urodzić dwoje dzieci.
–No tak! – drze się on. – I jeszcze te 500 zł na dziecko! Kto za to zapłaci ja się pytam?
–Proszę się nie martwić – mówię – Jak już dostanę te pieniądze to przyjdę do pana i wydam je na wódę i papierosy.
To go chyba trochę uspokoiło. No ale ja lubię wspierać lokalne, wymierające biznesy. Co mi przypomniało, że muszę kupić o rozmiar mniejsze rajstopki, żeby je podrzeć a następnie udać się do punktu repasacji. Oraz do kaletnika, żeby mi dorobił nowe dziureczki w paseczku. Niestety szewc, dość wiekowy, opuścił już ten padół, jak się dowiedziałam po niewczasie. Z moimi butami opuścił, których nie odebrałam, eh, no cóż.






















Tymczasem tak poczciwie mi patrzy z fejsa (lub tych jego części, które wystają spod czapek i szalików), że zawsze, ale to zawsze, zaczepiają mnie menele żeby dać im drobne. Pod sklepem, na ulicy, z vis-zwis i od potylicy. Czemu nie zaczepiają mnie przystojni biznesmeni w wełnianych płaszczach zajeżdżając mi drogę swoimi mercedesami JA SIĘ PYTAM? Niestety gdyby któryś jednak wjechał na nasze lokalne chodniki, to by autu urwało podwozie a kierowcy wybiło kierownicą porcelanę z gęby. Gdyż ciutkę nierówno jest. A właściwie to jest nierówno w chuj (pardon). To jedyne wytłumaczenie.


Trudno elokwentnie i sprawnie spławić menela (nie uciekając). Nie pomagały odzywki typu:
–Ja nie noszę przy sobie drobnych, czy ja wyglądam jakbym operowała drobnymi, dlaczego mnie pan obraża? A ma pan wydać z dziesięciu?
–Płatność tylko kartą, więc czy ma pan eee takie pudełeczko z przyciskami co się mu przeciąga a potem trzeba znać pin, który aktualnie zapomniałam. (tak wiem, muszę popracować nad słownictwem TECHNICZNYM. Wiem)
– Je na parle pas nic nie da de nada.

I tak dalej. Ale charyzmy nie miałam za grosz. I było to widać i czuć mimo okutania w kurtałki. Że nie umiem odmawiać, że jestem mientka.
A jak odmawiam to mnie to potem męczy trzy kwadranse. Bo może pan X i pan Y by się dzięki mnie porządnego piwa napili, a tak to siorbną wody brzozowej Brutal, którą dostali pod choinkę od konkubiny (nie jest powiedziane, że wspólnej).




Niedawno przypadkowo poznałam lokalny sposób skutecznej odprawy (niedzielne scenki dzielnicowe nauką życia). Trzeba powiedzieć coś dobrego o czymś, o czym menel ma jak najgorsze zdanie. Gdyż to honorowe chłopy są, od mientkiej melepety wezmną, ale od wroga ideologicznego nie wezmą. Tematy polityczne zawsze działają. Poziom adrenaliny winduje się w okolice kosmosu.

Dzielnicowe menele nie cierpią Pisu. I tak zajadłe są, że same ODMÓWIĄ wziąścia grosika, jeśli rozegramy to politycznie, wspominając od niechcenia coś, że już oczywiście wyciągam a z tego profilu to pan dodudy podobny czy pan wie? Jeden to mi się tak nabuzował oraz tak barwnie opisał co by zrobił temu i owemu  Pisiu, że aż myślałam, że się zadławię z żalu, że nie mam dyktafonu. Gdyż to po prostu było tak malownicze i pełne nikiforowego frazeologicznie żaru, że no po prostu doznałam afazji w nogach i ekstazy w uszach. Aż podszedł do mnie przechodzień i się zapytał czy nie potrzebuję POMOCY, na co mu powiedziałam, żeby został i posłuchał gdyż to jest creme de la creme tej dzielni, to jest kwiat w szambie, ta zaimprowizowana okolicznościami poezja denaturalnych ust. Człowiek-wacik na waszych oczach przemieniający się w Godzillę. Darmowe namiętności, świeże wiązanki. Uznałam, że za długo trwa mój podkloszyzm, moja nieznajomość społecznych podstaw dzielnicy w której mieszkam, moje przechodzenie na drugą stronę chodnika.
  




















Inny menel mi wyznał, że ‘pochodzi z komandosów’ (ke?). Ja mu odwyznałam, że pochodzę z upadłej szlachty.

  I widzisz pan jak skończyliśmy? – pytam.
Gdyż jemu brakowało do szkła, ja co prawda niesłam kawałek plastiku zwanego kartą, ale literalnie rzecz biorąc żadne z nas nie miało przy sobie REALNEGO PINIĄDZA.
 

Ale czasami nie chodzi o pieniądze z tymi menelami. Tylko o wartości wyższego rzędu.


Wracałam kiedyś nocą do domu z jakiejś imprezy, a napotkany po drodze menel nr 1231 szarpał z zapałem za klamkę jakiegoś bardzo nieczynnego o tej porze przybytku lokalnego biznesu.
– Proszę pana – mówię jak porządny obywatel, który zawsze reaguje. – Tylko się pan spoci, a szanse, że pan jednak wyrwie te drzwi są NIKŁE.
Menel przestaje szarpać, patrzy na mnie, patrzy na nocne niebo, znowu na mnie i mówi.
– Czy pani ma chłopaka?
– To nie pana sprawa – mówię ostro.
– Nie ma pani chłopaka – stwierdza smutno. – Proszę pani! Niech pani sobie znajdzie chłopaka, nie można tak samotnie iść przez życie! 
Gdyż menele bywają tez prorokami. Najwyraźniej.


Mój kochanek, który nie pochodzi ani z komandosów ani z biznesmenów w mercedesach ani nawet nie jest moim chłopakiem, nie wie, że gdy czasem przy nim nie śpię, to myślę o tym menelu szarpiącym klamkę, o repasacji rajstop, o nierównych chodnikach i całej masie rzeczy, o których się nie mówi kochankowi. 


Myślę o tym, jak to jest całe życie mieszkać w jednej dzielnicy. Nigdy nie opuścić krainy swego dzieciństwa. Patrzeć jak wycinają drzewa, na które się wspinaliśmy w młodości, jak erodują mury na których wymienialiśmy pierwsze pocałunki, jak wszystko parcieje, niszczeje, płowieje i się sypie. A czasem jak przyjeżdża profesjonalny zespół budowlany i stawia piękny świeżutki supermarket, pełen wyrobów wszelakich, za które dalibyśmy się w dzieciństwie zabić. Market króluje w miejscu gdzie 20 lat wcześniej byliśmy rycerzami i księżniczkami. Nie freelancerami i korpowyrobnikami, bez sensu toczącymi dyskusje z człowiekiem upadłym, gdyż to taka namacalna nitka łącząca nas z tą siermiężnością, do której nie ma powrotu. A jednak najwspanialszą, bo byliśmy wtedy dziećmi.

Czemu jestem taka gminna? Czemu nie ma we mnie tego pędu do lukrowanego świata, tej wiary, ze wszystko może być laminowane i w kolorze fluoryzującej magenty? Że ludzie to wymyci szamponami kokosowymi project-managerowie pięćsiedemset na rękę i kredyt na fasadę z kolumienką? I piękne panie w wełnianych płaszczach i na obcasach od których stukotu boli mnie głowa? Czemu ciągle czuję ten bolesny sentyment do przegranych, ale jeśli to zaraźliwe jest? Bo czuję, że to może być zaraźliwe i że utknęłam tu na dobre i że mój instynkt każe mi się oswajać z okolicznościami scenografii.




poniedziałek, 28 marca 2016

Królik i kwestia realistycznych dekoracji świątecznych

Mam wrażenie że czas świąt z rodziną przypomina czasem wejście do króliczej nory. Słodka, puchata Alicja musi się zmniejszyć lub powiększyć, w zależności od okoliczności i wymagań rodzinnego elektoratu.
Samuli Heimonen











Kiedy zresztą słodki, puchaty króliczek, w zespół w zespół z uroczym kurczątkiem, wyparł baranka jako chrześcijański symbol zwycięstwa nad śmiercią? W dzieciństwie zawsze jednak lizałam cukrowe baranki a nie króliki. Króliki hodował na skórki wujek. To na nich ja i kuzynostwo uczyliśmy się po raz pierwszy w swoim życiu czym jest nuda zaprawiona żądzą w budownictwie klatkowym przypominającym miniaturową makietę osiedlowego bloku.













Tymczasem to królik nowadays kica się mnogo się z dekoracji wielkanocnych.

Dzisiaj zatem będzie inwentaryzacja królika.

Zacznijmy od matek, które pichcą świąteczną paszę i dokarmiają, by ród świętował w dostatku i aby wrażenia ubogości nie było.

Zhipsteryzowana młodzież miejska przyjmuje cały ten anturaż z tolerancją zaprawioną westchnieniem. Nie można rzecz: "Mamo, po co tyle tego? Po co tato skroił dwie tony warzyw na sałatkę skoro mógł tylko jedną tonę?". Bo krytyka przedsięwzięta w obliczu poszarzałej z przepracowania twarzy mamy i ojca z ręcami w bandażach nie wnosi nic co by nam pomogło świętować.



















Wspominamy poprzednie święta i całkiem nowe ubytki w krewnych.





















Jesteśmy eleganccy, dizajny naszych eM też niezgorsze.
Thanksgiving by Natalia Wiernik, Jan Matejko


Po wszystkim zalegamy objedzeni.


Albo wracamy do siebie, zdjąć maski dobrych dzieci, przydatnych członków społeczeństwa i rzeszy wiernych.

I obejrzeć film z Johnem Waynem. Oh, wait, z Panem Michałem raczej.


Albo co.























Zanim wrócimy do rzeczywistości


.............

Przed świętami rozmawiam z mamą o smutnym procesie  infantylizacji świąt. Ach niefajne to, zgadzamy się. Mama prosi potem o zrobienie stroika na stół. Nie wiem czego się spodziewała po tej druzgocącej w tonie dyskusji. Królika? Kurczaczka?
Robię stroik pomna w wyciągnięte wnioski.
Mamie nie wypada niby protestować, jednak nie zaprotestować też nie może. Jest oczywiste, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby takiego stroika wśród jadła, ale jestem ciekawa jak wybrnie z impasu objawienia się mojej groteskowej pobożności.
-Nie będę miała apetytu – mówi. – Nikt nie będzie miał apetytu. A tyle pysznych rzeczy zrobiłam...

Praktyczny argument zwycięża.

(W roli trzydziestu srebrników 30 starych złotych polskich znalezionych, jako i reszta, w piwnicy)

Na koniec obejrzyjcie sobie wesołego królika na prochach - The Real Energizer Bunny [klik]

Dziękuję za uwagę.

niedziela, 6 marca 2016

Ja jestem dziewczyna czysta, leczona i wyleczona! Agnieszka Osiecka, Biała bluzka. Oraz oczywiście nonszalancka inwentaryzacja białych bluzek


Agnieszka Osiecka
Biała bluzka
Wydawnictwo Literackie 1988

Jakaż to jest słodka, wesoła opowieść! A zarazem taka smutna i tragiczna. Któż jak nie Agnieszka O. może tak przewrotnie się z nami zabawiać, że nam uśmiech na ustach, a nawet chichot gorączkowy, zamiera w konfuzji.

Wariatka Ela snuje się po mieście, głównie knajpach. Pije z przypadkowo poznanymi mężczyznami, słucha ich opowieści, czasem się zakochuje, czasem u kogoś pomieszkuje. Prowadza na smyczy indyka z bazaru, opiekuje się cudzym dzieckiem, notorycznie gubi pieniądze i dowód osobisty, jeździ na traktorze, odwiedza w charakterze aresztantki komisariat. I jak o tym opowiada, och jak. Powiem wam jak: to melanż niezwykłej wrażliwości, poczucia humoru, psychologii przeniesień i wódki.
Racjonalna Krystyna bezskutecznie próbuje ją zmobilizować do ogarnięcia się, tworzy listy rzeczy do załatwienia, prasuje jej białą bluzkę.
Nigdy nie włożona biała bluzka jest symbolem powrotu z tego dzikiego rauszu na łono społeczeństwa. Do zakładów pracy, kolejek, urzędów i kartek. Do bolesnej rzeczywistości, z której taki kolorowy ptak jak Ela ciągle wyfruwa jak z klatki.

„(...) wróciłam na miejsce straceń. Tam urzędniczka urzędulska urzędująca w miejscu pracy. Usta czerwone, usmarowane po sam nos. Zęby czerwone jak we krwi. Kriss kochana, wiesz doskonale, jaki jest mój stosunek do szminki na zębach: potworny. Potwornie histeryczny. Na paszczękę tę patrzeć nie mogłam. W dodatku urzędulska zaczęła paszczęką poruszać, bułkę czerwoną pożerać. Tego juz było dla mnie za wiele, tego ode mnie nie możesz wymagać, są pewne granice tolerancji.”



Kim jest dla Eli Krystyna? Po co piszą do siebie listy z tych całkiem innych światów, których nic nie łączy? (Łączy je za to miłość do jednego mężczyzny, społecznika i aktywisty, który przewija się gdzieś w tle.)
Sceny podrywu w knajpie albo artystycznego happeningu w podwarszawskiej willi janusza biznesu to majstersztyki, zaprzeczające w swojej ponadczasowej uniwersalności istnieniu tamtej siermiężnej rzeczywistości.

„Dzisiaj z Rębotem uprawialiśmy dżogging.. Niepowtarzalne przeżycia, aksamitne powietrze, wsie i osiedla migotały nam przed oczami, do nóg łasiła się przyroda naszych pól i lasów, szkoda, ze pani przy tym nie było. Pierwsza seta smakowała potem jak napar z leśnych fiołków.


Mnie się wydawało, że twórczość Osieckiej znam. W głowie miałam jej wiersze i piosenki. Jej „drżyjcie aorty bo idę na korty” i „chłoporobotnik jak boa grzechotnik z niebytu wynurza się fal” zawsze mnie elektryzowały swoją niebanalnością. Ale Białą bluzkę, małą, zakurzoną książeczkę z wyrastrowaną na niebiesko Jandą na okładce, znalazłam dopiero teraz, gdy wypadła nonszalacko zza regału. To piękny dar od losu. Dawno się tak nie uśmiałam i tak nie zacukałam. Jednocześnie. I na zmianę.
Perła inkrustowana diamentem.

Polecam.


Na koniec scenka, w której Ela nabywa na bazarze nielegalnego ptaka (indyka, nazwanego Azor), a potem wykorzystuje go jako łapówkę dla milicjanta (nazywanego Władziem):

„A Ja mu mówię tak: Władku, nie ekscytuj się. Opowiem ci bajkę o pewnej wytwornej damie. Ta dama nazywała się Władza. I pewnego dnia tak mówi do znajomego: wiesz co, ty jesteś ze wsi, ja jestem ze wsi, możesz mi mówić Władziu. I odtąd się bardzo kochali...”

„Wiesz co Władek, mówię. Ja jestem dziewczyna czysta, leczona i wyleczona, ty jesteś nadzwyczajnie inteligentny, pójdźmy do łóżka i oddajmy temu tu obywatelowi Azorowi wolność. Po co go ćwiartować, kiedy on na to nie ma najmniejszej ochoty. Ty będziesz miał swoją przyjemność i Ja będę miała; więc poszliśmy do pobliskiego aresztu, położyliśmy się na kozetce jeszcze ciepłej po jakimś spekulancie (chesterfieldy palił), kochaliśmy się w natchnieniu jak tygrysy i następnie, zgodnie z umową, otworzyliśmy okno. Boże ty mój, cóż to był za widok, cóż to był za indyk! (...)
Frunął nad Targową ulicą jak po fiołkowym niebie Argentyny. Mówię ci. Ciężkawy i z lekka tylko pozłacany (...) frunął ciężko i dostojnie, jak kiedyś fruwały upiory. Druhno ty moja. Wszak kiedyś niebo nasze pełne było miłych potworów, dynozaurów i pterogreków, które tylko dlatego wyginęły, że nie miały na to wszystko siły. A Ja mam, a Ja mam.

....................................................................................................
Tymczasem w sekcji Moda i uroda zinwentaryzujemy BIAŁE BLUZKI.
.................................................................................................... 

O gustach się nie dyskutuje, choć o kroju i doborze dodatków można. Zamieszczam kilka wyciągniętych z zapomnianych folderów nonszalanckich przykładów bluzecznej niebanalności. Osobiście samotna biała bluzka wydaje mi się zbyt mdła, dlatego preferuję czarne lamówki, paseczki, kukardki i inne takie, które tę mdławicę mogą trochę ożywić, przeformatować i zaakcentować.

Na początek ażury, proste, geometryczne formy (szyk zakładek) oraz czujny nadmiarunek:


(Ostatnia po prawej: bardzo mądry projekt, który zakryje ci schaby na ramionach. Oraz biust.Stąd pewnie ta mina, meh)

Teraz coś jeszcze bardziej nonszalanckiego czyli biała bluzka z lejącym kołnierzem.
Oraz bluzka typu spienione mleko do latte:

Czarny akcent! Czarny akcent robi biała bluzkę, mówię wam.


(Piękna ta ostatnia, no ale trzeba do niej nie mieć biustu)
....................................................................................................
Teraz wystąpią celebrytki
(Na pierwszym zdjęciu przykład, że czasem, gdy brak klasy, i biała bluzka nie pomoże - cycki na wierzchu pomogą zawsze ;)

(Śliniaczek Victorii bardziej formalny od kukardek, mimo wszystko, ale kukardki nadal wygrywają w podkręcaniu kobiecości. Czarne kukardki zwłaszcza)

Na koniec: w co się nie ubierać w kwestii białej bluzki. 
Czyli nie ma wyglądać jakby się w praniu rozciągłooo, zefilcowało, połowę odgryzł pies, a rękawy są wypchane skarpetami, które nie zmieściły się do stanika.

Najgorszy koszmar na koniec. Projekt, zdaje się Victora&Rolfa, którzy, jak każde projektanty-dizajnery, mają czasem słabszy dzień. Słabszy, megachujowy dzień, trochę poliestru,  zdechłą fretkę i nieletnią, rosyjską modelkę z łapanki ;)

Dziękuję za uwagę.

niedziela, 21 lutego 2016

Zdanie ma stać na czterech łapach czyli Dzień Języka Ojczystego. Oraz cytaty, przejęzyczenia i słowniki

Dzisiaj, z okazji Dnia Języka Ojczystego, proponuję zapoznać kto zacz Witold Doroszewski [klik].
Dla tych co nie klinkom kursorem, śpieszę donieść, iż to jakby prekursor profesora Miodka, popularyzator nauki o języku polskim, który wyżej stawiał człowieka mówiącego niż milczącego (co, sami przyznacie, jest zawsze dość ryzykowne).
Zawsze w wypadku takich postaci, zawodowo i pasjonacko bardzo silnie zorientowanych, sprawdzam jakąż drogą poszła ich dziatwa. No i otóż klops: synowie Doroszewskiego zajęli się jeden biofizyką a drugi protozoologią. Protozoologia to – według Wikipedii – przestarzały termin dziedziny naukowej zajmującej się pierwotniakami.
Nie wyciągam z tego żadnych wniosków.
Nawet jak siedzę u mamusi i niedbale przeglądam kolorowe pisemka, na łamach których ewidentnie widać, że większość młodych polskich aktorów, reżyserów i piosenkarzy to dzieci starych polskich aktorów, reżyserów i piosenkarzy.

TUTAJ link do Słownika języka polskiego pod redakcją Doroszewskiego.
Takie retro, bo słowa prezentowane są jako skany fragmentów stron papierowej wersji słownika.
Ktoś się naskanował, hoho! Chyba na umowę o dzieło ;)
(wyrazu skanować w słowniku brak)
Na pierwszej stronie słownika notka:
"Mottem słownika Doroszewskiego były słowa Jana Śniadeckiego "Wydoskonalenie narodowego języka pomaga do powszechnego oświecenia". Wersja internetowa czyni ten słownik powszechnie dostępnym."
Śniadecki tak mi podpadł był gramaturą tegoż stwierdzenia, iż w ogóle nie mam zamiaru się dowiedzieć w Wikipedii kim był ;)!

Tymczasem jeszcze jeden link.
Coś co ma ręce i nogi, a nawet głowę z ustami! 
"Proponujemy Państwu zasoby korpusu ogólnego, tzn. takiego, który w swej strukturze tematycznej i stylowej odzwierciedla codzienny kontakt z językiem przeciętnego użytkownika. To oczywiście idealne założenie, sądzimy jednak, że udało nam się do niego zbliżyć."
Jako wielbicielka zbliżeń do korpusu - kupuję to! ;)



Poza tym polecam Poradnię Językową.
Ja na ten przykład od lat sądziłam, iż wstąpiłam na drogę sądową, a TU SIĘ OKAZAŁO, że jednak na drogę sądową wystąpiłam. WY. Ha. Człowiek bez poradni nawet nie wie co i na której drodze robi ;). (Chociaż w wypadku polskiego sądownictwa to najzacniejszym określeniem byłoby: turlać się. W tę i nazad.)

Poza tym podobają mi się w Poradni odpowiedzi takie jak: "Przytoczone w pytaniu surogaty zdań nie budzą zasadniczych wątpliwości interpunkcyjnych.". Chciałabym, żeby właśnie tak do mnie mówili mężczyźni, mmm. (A dziecko znajomej myślało, że surogaty to nieświeże gacie... nie wyprowadziłam go z błędu ;)

Dzisiaj dolega mi ubogość mojej słownikowej półeczki.
Brak na nim Słownika skrótów i skrótowców, Słownika wyrazów zapomnianych, Słownika synonimów i antonimów, Słownika Terminologicznego Mebli, Słownika Teologii Biblijnej ("Ty Judaszu / ty Kohelecie złamany!" już mi nie wystarczy w kwestii  inwektyw na niedzielnych obiadkach rodzinnych, hm). Oraz jakichś słowników slangowych i gwarowych. Do przeglądania przed snem :)

Zadowolona jestem ze Słownika Terminologicznego Sztuk Pięknych, Słownika symboli Cirlota, nieśmiertelnego Słownika Kopalińskiego oraz a także Obrazkowego słownika angielsko-francusko-polskiego (w którym mogę sobie np obejrzeć budowę jachtu albo wieży ciśnień z podpisami w trzech językach, co jest niezmiernie wprost PRZYDATNE, heh).
.....................................................................................................

A teraz w ramach inwentaryzacji wysypię garść perełków z książki "Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie" Zofii Zaleskiej:

(Jeśli trafi tu jakiś tajny współpracownik Wydawnictwa Czarne to spieszę donieść, iż zabiłabym za tę książkę (może kogoś z konkurencyjnego wydawnictwa? Do negocjacji ;), a chwilowo brak mi gotówki aaa)
.....................................................................................................

"(…) po 1989 roku zalała nas fala tandety językowej. Dziś na gruncie języka obserwuję dokładnie to samo zjawisko, tylko zagrożenie płynie z zupełnie innej strony – wszechobecnych reklam, anglicyzmów, kalk językowych. Zresztą reklama właśnie często oparta jest na zwykłym łgarstwie. To wszystko psuje ludzkie umysły, przyzwyczaja nas do wypowiedzi skrótowej i prymitywnej i w ten sposób zmienia nasze myślenie. Bo trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy: myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie – to jest nieunikniony proces, proces niebywale niebezpieczny dla każdej wspólnoty. Tandetny język produkuje tandetne myślenie, tandetne myślenie z kolei narzuca i indukuje tandetny język (…). "
(Ireneusz Kania)


"Dla utrzymania formy głównie jednak przestrzegam pewnego rodzaju higieny, która polega na swoistej abstynencji informacyjnej. Niedoścignionym wzorem jest pewien stryj braci Brandysów, który codziennie z uwagą czytał gazetę równo sprzed miesiąca. Rozumiem tę potrzebę umiarkowanego nadążania za tak zwaną rzeczywistością. Często wyłączam telefony. O dziwo, mam profil na Facebooku, ale pilnuję, żeby był tabakierą, a nie nosem."
(Michał Kłobukowski)


"Tłumacz ciągle musi nadstawiać ucha na wszelkie zmiany w języku (…). Często dziwią mnie zmiany zachodzące w polszczyźnie, niestety częściej nie są to zaskoczenia pozytywne. Rzadko oglądam polską telewizję, ale jeśli już mi się zdarza, to zawsze czuję się tak, jakby ktoś mi dał obuchem w głowę; przedziwna artykulacja i akcentowanie, błędy, niestaranność, po prostu dramat."
(Teresa Worowska) 


"Trzeba na przykład wiedzieć, że polszczyzna stronę bierną znosi tylko w wyjątkowych przypadkach, gdy żąda tego sens. Dzieje się tak dlatego, że strona bierna jest teoretycznym wymysłem gramatyków. Poza tym jest ogromna różnica między polszczyzną pisaną a mówioną – nikt w mowie nie powie „lecz”, tylko zawsze „ale”, trzeba mieć w głowie protokół rozbieżności. Nikt normalny nie buduje w mowie zdań wielokrotnie złożonych. (…) Poza tym polszczyźnie brak gramatycznie wyodrębnionych czasów, których najspokojniej w świecie używamy na co dzień. Są to: czas przeszły wątpliwy, czas przyszły życzeniowy i czas teraźniejszy ironiczny."
(Jan Gondowicz) 





"Ja zdaję sobie sprawę, że doświadczenie nie chroni mnie przed błędami, dlatego nie waham się zaglądać do słownika."
(Andrzej Jagodziński)



"Obrabiam zdanie na wszystkie strony, dopóki na moje wyczucie nie stanie na czterech łapach. (…) Ale zanim tak się stanie, długo czołga się po ziemi, jedną łapę podniesie, drugą podniesie, ogonem machnie, aż w końcu staje na czterech łapach i jest piękne."
(Ryszard Engelking)


Znalezione via "Przejęzyczenie" - 20 inspirujących cytatów [klik]

Nie jestem jakimś specjalnie a nawet w ogóle charyzmatycznym trendsweterem lajfstajlu, ale zachęcam gorąco aby ów Dzień Języka Ojczystego wziąć i obejść u siebie na blogu ;).


* Za zaistniałe w tym poście błędy językowe, w tym rażące, odpowiada przedstawiciel Związku Zawodowego Chochlików Polskich na blogspota.
(…) po 1989 roku zalała nas fala tandety językowej. Dziś na gruncie języka obserwuję dokładnie to samo zjawisko, tylko zagrożenie płynie z zupełnie innej strony – wszechobecnych reklam, anglicyzmów, kalk językowych. Zresztą reklama właśnie często oparta jest na zwykłym łgarstwie. To wszystko psuje ludzkie umysły, przyzwyczaja nas do wypowiedzi skrótowej i prymitywnej i w ten sposób zmienia nasze myślenie. Bo trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy: myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie – to jest nieunikniony proces, proces niebywale niebezpieczny dla każdej wspólnoty. Tandetny język produkuje tandetne myślenie, tandetne myślenie z kolei narzuca i indukuje tandetny język (…).
— Ireneusz Kania
(…) po 1989 roku zalała nas fala tandety językowej. Dziś na gruncie języka obserwuję dokładnie to samo zjawisko, tylko zagrożenie płynie z zupełnie innej strony – wszechobecnych reklam, anglicyzmów, kalk językowych. Zresztą reklama właśnie często oparta jest na zwykłym łgarstwie. To wszystko psuje ludzkie umysły, przyzwyczaja nas do wypowiedzi skrótowej i prymitywnej i w ten sposób zmienia nasze myślenie. Bo trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy: myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie – to jest nieunikniony proces, proces niebywale niebezpieczny dla każdej wspólnoty. Tandetny język produkuje tandetne myślenie, tandetne myślenie z kolei narzuca i indukuje tandetny język (…).
 Ireneusz Ka
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...