Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mięso. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mięso. Pokaż wszystkie posty

piątek, 27 maja 2016

Rozbiór majowy. O Targach Książki, pogrzebie, inauguracji sezonu grillowego i Dniu matki w jednym poście


Świty majowe są zimne. Są też wilgotne w ten nieprzyjemny sposób, który jednocześnie zapowiada, że reszta dnia będzie upalna. Mechanizm musi się rozkręcić.
Trzeba mieć kaloszki i naprawdę ciepłą kapotę, żeby nie drżeć jak osika, jak cały las osik, majowym świtem. A rozumiem przez to tę porę, gdy rozrzedza się mrok, gdy odgórnie włączają światło, to jest trzecią nad ranem. Dzień już przygotowany, jak scena, choć przedstawienie zacznie się za kilka godzin: na razie całe miasto śpi. 
Słodką ciszę świszcząco-zgrzytliwie  zaszumiają pierwsze, ospale sunące tiry i autobusy.
Ptaki prowadzą swe perory.

Życie wydaje się jeszcze tak nieprzeżyte. Nieprzeżute. Wydaje się, że ma jeszcze coś do zaoferowania.
Bardzo polecam świty majowe.

Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija – rzecze Lec. Szkoda mi mijającego maja. Zielonego rozbujania, pełnego aromatu bzów zaczynu lata, który niedługo skończy się narzekaniem na upały i susze oraz wonią niedomytych pach w środkach publicznego transportu.
Wszystko mija.
Złudzenia trzymają się dzielnie.
Że jakoś to będzie.
Przecież.

Byłam na pogrzebie kogoś z rodziny. Paliłam papierosy z dawno niewidzianymi kuzynami ukryta za jakąś kryptą. Panowie w czarnych garniturach i białych rękawiczkach nieśli trumnę w miarę stabilnie i z niejakim namaszczeniem, ale rzucali wiązankami kwiecia i ordynarnie gnietli wieńce żałobne. Kwiatom odpadały łby i główki, które potem leżały smętnie na kopcu piachu obok dołu na trumnę.
Wzruszyłam się i zrobiłam im zdjęcie.


Ta (wymierająca) odnoga rodziny ma styl i niejakie aspiracje: na cmentarzu obecna była skrzypaczka, której zadaniem było urzewnić moment. Niestety, gdy tylko skrzypaczka dotykała smyczkiem strun, nad cmentarzem przelatywał samolot. Skrzypaczka grała, a samoloty leciały. Skrzypaczka przestawała grać, przestawały lecieć samoloty. Szybko, szybko: graj, skrzypaczko, nic teraz nie leci! Skrzypaczka zatem zaczynała grać, zatem natychmiast pojawiał się samolot. 
Bosz.
Czasem aspiracje można zrealizować tylko na Powązkach, ze znajomościami w zarządzie ruchu lotniczego. Jak widać.

Potem byłam na Targach Książki.
Było raczej tak jak zwykle. Przez cztery dni.

Tłumy ludzi przechadzały się między pachnącymi farbą drukarską nowościami i pachnącymi starością autorami. Niektórzy byli nawet dość młodzi. Ale pisarstwo dodaje plus dziesięć punktów do przemijania: nakład, który przeżyje twój rozkład.

Ja nie z tych, którzy zaprezentują uśmiechnięte zdjęcia okolicznościowe z przyznaną mi, jako blogerce, wejściówką, którą nawet zapomniałam odebrać.
Plus dziesięć punktów do alzheimera.

Przez te tłumy znowu czułam się jak mały hadron w zderzaczu hadronów.
Niezbyt płynnie płynęłam przez zróżnicowane strefy klimatyczno-klimatyzacyjne: od przylądków arktycznych porywów wichru do krainy strychowej stęchlizny i zastałego powietrza. Przynajmniej na środku Stadionu było jakieś życie, a nie betonowa pustynia jak w roku zeszłym czy jeszcze w ześlejszym ;). Jakaś atmosfera zaistniała. Piknikowa oraz prorodzinna.
Plus dziesięć punktów dla organizatorów. 

W przyszłym roku proponuję im zrobienie wielkiej, ale to przewielornej, makiety książki z gigantycznymi, przewracanymi stronami. Albo wystawienie hamaków z nadrukiem stronic z  klasyków („Leżę na Przedwiośniu”, „ A ja na „Lalce”, „Ty perwersie, ty!”).






















Znowu nie wykorzystałam szansy żeby sobie zaprzyjaźnić jakieś wydawnictwo komiksowe, żeby mi aby przysyłało komiksy do recenzji. Przez ten pogrzeb nie miałam do tego głowy.
Bo wiecie – o konieczności konsumowania książek nie ma co dyskutować. Ale z komiksami  jest u mnie trochę jak z kupowaniem kawioru. Można, ale podstawowa dieta tego nie obejmuje. Gdyż nie jest poselska.

Poczułam się nieco dotknięta, gdy dwójka znajomych, całkiem niezależnie od siebie, powiedziała, że życzą mi udanych, tanich łowów i żebym osiągnęła Everest swoich możliwości na polu negocjacji cenowych. Nie życzyli mi, żebym w trakcie jakiegoś panelu dyskusyjnego, ukryta w ostatnim rzędzie krzeseł,  krzyknęła rozdzierająco acz elokwentnie: „Sofizmat!”, na co autor by się poderwał i odkrzyknął „Nieprawda! Nieprawda! Kto to powiedział? Proszę wstać!” .
Jak to drzewniej bywało, ah.

Muszę popracować nad piarem.
Muszę to dopisać do postanowień noworocznych: popracuj nad piarem, a nie nad mniejszym obwodem ud i większym obwodem półkul.

No dobra, ja nie z tych, ale mogę wam pokazać jak wyglądałam na tym Stadionie. Emocje, rumieńce, masa kontra pęd. Prosz:




Zainaugrowałam u siebie sezon grillowy. 
- Uwaga! Inauguruję sezon grillowy! - powiedziałam trzymając ostentacyjnie wtyczkę od grilla, bo grill mam raczej elektryczny. Jeden kolega przytomnie zaczął klaskać.
Lubię bystrych mężczyzn ;).


Zatem było tak: zaprosiłam znajomych.
Powiedziałam im, że będą kotleciki. Powiedziałam im to ze dwadzieścia razy nieruchawo wtopiona w krzesełko, siorbiąc mineralną. W końcu  przytomny kolega powiedział, że chyba jednak mi nie wierzy w kwestii mięsnej. Faktycznie: kotleciki same nie wyszły z marynaty i nie położyły się na grillu. Musiałam się w końcu ruszyć i sama je przynieść.
Mówię wam: los kobiety i gospodyni to nie bułka z masłem.
(Bezglutenowa)



W Dzień Matki kupiłam herbaciane róże, jednocześnie ganiąc się za ten banał.
Powiedziałam mamie:
-Dziękuję, żeś mnie tym bożym ciałem urodziła.
W tym roku mogłam tak powiedzieć, to powiedziałam.

Chciałam powiedzieć: „Gratuluję!”, ale czy jest czego? Jeszcze nie wiadomo. Nie wiadomo kiedy będzie wiadomo. Tajemniczo wyrosły jakiś czas temu słupek samozadowolenia opadł był ostatnio nieco. Po czym rymsnął na pysk i zczezł. Jest mi jakoś smutno i nieswojo. Gdzie jesteś, słupku? Mój nowy słupku? Tęsknię za tobą!
Urządziłam ci już urocze mieszkanko obok tej wielkiej, metafizycznej wyrwy w klatce piersiowej, której nie zapełni nic, ani majowe świty, ani komiksy ani przytomni mężczyźni.

Pewnego razu, też w maju, naprawdę się wyspałam. Umarłam wieczorem i zmartwychwstałam bladym świtem. Rozrywki na starość stają się, jak widać, niezwykle frywolne. 

niedziela, 23 marca 2014

O zgubnym nawyku wkładania do buzi





















Ja, tak ironicznie nastawiona do wszelkiego rodzaju degradujących i histerycznych oraz nierzadko kompulsywnych uzależnień w rodzaju: picia wina, jarania blanta, czy kupowania butów (oprócz papierosów – bo to wiadomo: nawyk należny artystom i nihilistom ;) zostałam złamana przez coś tak idiotycznego jak suszone mięso.
Spróbowałam minikabanosków i przepadłam.

Znacie to uczucie, kiedy jest środek pięknego dnia, a wy siedzicie i płaczecie, bo skończyły się minikabanoski? Albo w środku nocy rzucacie się na łóżku w spazmach oralnego niespełnienia, po czym narzucacie byle kapotkę na piżamkę i lecicie do całodobowego nabyć minikabanoski?
Na tej konsumpcyjnej wojnie o klienta stałam się karabinem maszynowym zasilanym na minikabanoskowe naboje, ale działającym odwrotnie, na zasadzie implozji.
Nie wiem i nie chcę wiedzieć czego tam dodają, ale na pewno nie jest to tylko krówka, świnka czy tam osiołek. Tam jest coś, co mi bezpośrednio w mózgu pieści endorfinowy dzyndzel. 
Chemia jakaś, magia czy coś.
Cena stosowna do efektu, w przeliczeniu: 80 PLN/kg. Aaa!

Dokonałam dogłębnej analizy i doszłam do wniosku, że na poziomie psychologiczno - kompensacyjnym przyczyniła się do tego kumulacyjna introspekcja wspomnień następujących zjawisk sensualnych:
- palenie papierosów
- obgryzanie ołówków i długopisów
- zadawanie się z mężczyznami rasy kaukaskiej (no niestety...)

A tymczasem jest niedziela – nie mam pieniędzy, mam tylko ostatniego minikabanoska i jestem bardzo nieszczęśliwa!



Niech ktoś przyjdzie i rozmnoży mi minikabanoski!
Mamo...?

piątek, 16 sierpnia 2013

No to klops, kurczaczki. W piątek rzucamy mięsem


"Należy zwrócić uwagę, że historia wykazała także powierzchowność innego sądu, wywodzącego się ze starożytności, a głoszącego, iż lud potrzebuje jakoby tylko chleba i igrzysk. Nieraz mogli się przekonać różni późniejsi władcy, że otrzymawszy sam chleb, lud niechybnie zapyta zaraz o masło i wędlinę, bojkotując najatrakcyjniejsze nawet igrzyska."
Janusz A. Zajdel
...
Kiedy tylko zdarza mi się urządzać albo być zaproszoną (już jutro!) na grilla czuję w sobie ten atawistyczny zew, to pierwotne ssanie w środku: będzie MIĘSO.



Jest taki rodzaj pojedzeniowej satysfakcji i poczucia ukontentowania, którego nie zapewni mi żaden, pożal się Boże, bakłażan w parze z brokułem (na parze)
Gorzej jak coś mięsnego zostanie i zostanie włożone do lodówki.
Kiedyś mamusia powiedziała mi:
- Nie dziwota, że tak źle wyglądasz, skoro żywisz się padliną.
(Różnymi inwektywami zadawano mi ciosy, ale ten, przyznacie (zwłaszcza wegetarianie) wyjątkowo bolesny. I żeby własna matka tak, eh.)
Ale faktem jest, że jakoś nie mam wyczucia ile może taki nasz nieco przerobiony mały mięsny przyjaciel w lodówce leżeć (i tutaj akurat sprawdza się posiadanie w domu na stanie samca płci męskiej, który takie problemy niweluje, bo jest udowodnione naukowo, że taki samiec raczej nie wykończy nam w zamian mozzarelli ani marchewki)

Niestety czasem dochodzi na linii damsko-męskiej do mięsnych dramatów:
 
















Nauczyłam się już kupować sobie takie ilości, jakie jestem w stanie zjeść – np plaster szynki ;). Niech sklepowa myśli że jestem najgrubszym ever przypadkiem dzielnicowej anorektyczki, a co mi tam.
..........

Teraz trochę historii:
Jak zachęcić ludzi do jedzenia podrobów?
Charles Duhigg opisuje w "Sile nawyku" historię problemu, z jakim pod koniec 1941 roku musiał zmierzyć się amerykański rząd. Brakowało mięsa, nowojorskie restauracje do hamburgerów używały koniny, rozkwitł czarny rynek handlu drobiem, narodowi groził niedobór białka. Rozpoczęto więc wielką akcję, której celem było zachęcenie Amerykanów do jedzenia podrobów. "Przeciętna kobieta z klasy średniej w 1940 roku prędzej umarłaby z głodu, niż zbrukała swój stół ozorem lub flakami. (...) Naukowcy doszli do wniosku, że aby przekonać Amerykanów do jedzenia wątróbek i nerek, gospodynie domowe musiały nauczyć się sprawiać, by jedzenie wyglądało, smakowało i pachniało możliwie najbardziej podobnie do tego, czego ich rodziny oczekiwały na stole. (...) Rzeźnicy zaczęli rozdawać przepisy, jak przemycić wątróbkę w klopsie." W krótkim czasie podroby stały się integralną częścią amerykańskiej diety. "Nerki stały się podstawowym składnikiem obiadów. Wątroba była na szczególne okazje". Nigdy później żadnego programu próbującego zmienić nawyki żywieniowe Amerykanów, nie udało się zwieńczyć równie spektakularnym sukcesem.
stąd [.]
(ciekawe a zarazem nieco symptomatyczne, że z całej pouczającej książki o siłach nawyków zainteresowałam się akurat tym mięsnym kawałkiem, hm) 
 
Jeszcze nigdy jednak nie zbrukałam swojego podniebienia (ani stołu)  OZOREM.
Ale pamiętam, że raz, w dzieciństwie zabrałam z babcinej kuchni taki ozór, włożyłam go w mordę pluszowemu psu i pobiegłam na podwórko straszyć dzieci. A potem miałam kłopoty, bo ozór się zgubił.

I mamą dla lalek nigdy nie byłam, chyba że w domu pojawił się (cały) kurczak, takiemu kurczakowi matkowałam czule dopóki nie podrósł i nie pojechał do szkoły z internatem (piekarnik). Szkoda, że nie mam w zwyczaju publikowania własnych zdjęć bo bym wam ukazała idealny rodzaj macierzyństwa w wykonaniu pięciolatki ;)
(To nie ja, tylko artysta Sarah Lucas)


I tak byśmy mogli sobie wspominać w nieskończoność ale czas coś zinwentaryzować, kurczaczki ;)
....
Na początek półnagi kucharz zaprezentuje zmysłowe Fifty shades of chicken (mmm, polecam)




I pamiętajcie - jak mawiał Oscar Wilde:
 'Kobieta jest jak kiełbasa, czasem lepiej nie widzieć przygotowań' ;)
(Wegetarian uprasza się o wyrozumiałość. Oraz, w wypadku dojścia do końca posta, o uczestnictwo w grupie wyparcia ;) 

sobota, 31 marca 2012

Słodka szynka. Wiosenne odchudzanie.

Na początek słodka historia nawróconego farmera.

Spulchnianie świni - boskie, klockowanie szynki - epickie.

A tu dzieło, które mnie zmogło i pokonało, mnie - która uwielbia te wszystkie dokumentalne sekcje u patologa, która bez zmrużenia oka zajada puree z buraczków w czasie gdy na ekranie rozbryzgują się wojenne czaszki na tle puree z mózgu i śmigających, urwanych kończyn.

2008 NYF Gold Award Winner Cow

No bo spróbujcie teraz zjeść taki oto placek:













Oczywiście zjeść się da, ale bez 100% przyjemności. A o to w końcu w odchudzaniu chodzi - o okrojenie przyjemności na rzecz poczucia winy.
Mam więc zamiar oglądać to profilaktycznie w celu odzyskania chudszej formy na lato. Zamiast czytania raz po raz tej oto inspirującej historii: Wielki Głód

Ostatnie słowo w kwestiach spożycia mięsnego i tak należy do Kwiczoła, mistrza ciętej riposty ;)

środa, 22 lutego 2012

Czujność rodzicielska kontra środa popielcowa

Jak zwykle czujna mamusia dopadła mnie telefonem w momencie wkładania do ust kiełbasy nabitej na widelec. I się dowiedziałam i kiełbasa też się dowiedziała, że nic nie będzie z tego romansu, bo jest przecie Środa Popielcowa. No zapomniałam, nie że tak perfidnie właśnie w tę środę tą kiełbasę, raczej z oszczędności, bo na oko mogłaby nie dożyć jutra, już dzisiaj wyglądała podejrzanie, ale teraz domniemywam dlaczego, ze względów mianowicie religijnych. 
Co za fospas.
Jednak matka rodzicielka zawsze na straży tradycji i dobrych obyczajów, okraszona dodatkowo w funkcję perfekcyjnie wybranego momentu wykonania telefonu. Zastrzeliła mnie zupełnie. Jak ona to robi? Ja bym pewnie nie zauważyła, gdyby jakaś bardzo przetrzymana kiełbasa zjadła mi dziecko.
Czytałam kiedyś artykuł z wynikami badań, że jakoby obecnie młodzież do 30 roku życia ma wielkie trudności w ocenianiu przydatności do spożycia produktów jedzeniowych, które nie są opatrzone stosowną plakietką. Hm. Co racja to racja. No bo dajmy na to: kiełbasa ogólnie różowa, czyli nie zielona, wydaje mi się stosownie nadająca do wrzucenia w worek otrzewnowy. Jakie inne kryteria tu stosować skoro wyrzuciłam paragon z datą?
W każdym razie wypaliłam dziś tyle fajek, że bardzo popielnicowa jest dla mnie ta środa.
Co nie zmienia faktu, że jestem głodna. Jak na złość w lodówce też nic sensownego a nie będącego wędliną. 
Taadam! Pooglądam sobie apetyczne mięsna zdjęcia z radzieckiego katalogu dóbr wszelakich z przełomu lat 50  i 60, kiedy radzieccy graficy wykonali miliony ilustracji dokumentujących domniemany dobrobyt socjalizmu.

























































więcej dóbr tu: http://fotki.yandex.ru/users/mr-nigol/album/180603/?p=5

O czujności rodzicielskiej wiele może nam też powiedzieć historia kowboja z usa, który zastrzelił laptopa swojej skorej do fospasów córki (dosłownie). W gruncie rzeczy trudno mu nie odmówić racji. Gdyby swojego czasu mój padre strzelał mi w papierosy to kto wie? Może byłabym dziś piękna i bogata.
W zeszły czwartek mógł natomiast strzelać do pączków :/



Facebook Parenting- For the troubled teen

wtorek, 5 lipca 2011

Parmezan i kongres mięsologiczny

Dzisiaj P., który niedawno przeszedł na wegetarianizm - wakacyjny wegetarianizm, jak podejrzewam - zagląda mi do lodówki.
- Dlaczego masz w lodówce tyle mięsa? – pyta z gorliwością neofity.
Rzeczywiście, choć to niezupełnie w moim stylu, chwilowo oprócz tuńczyka i łososia, na pólkach pręży się również cielęcina, kawałek wołowiny i kotlet wieprzowy, który zapewne niedługo sam ucieknie do szafki z butami, żeby zostać kolejną podeszwą. Zupełnie jakby rzadko spotykany układ gwiazd i planet spowodował to niezwykłe, kosmiczne spotkanie gatunków różnych ras w mojej lodówce. Brakuje tylko zamrożonego ludzkiego ucha w zamrażarce.
A to tylko pozostałości niezwykle rozwiązłego weekendu eksperymentów kulinarnych, spowodowanego opadami. O ile bazyliowo-rukolowe pesto może być przejawem rozwiązłości, a nie pełni sezonu. Pesto, do którego zabrakło mi nieco parmezanu, tak, że musiałam wybrać się do bajeranckiego, nowootwartego sklepu w pobliżu.
- Parmezan? – pytam bladą i zmarznięta ekspedientkę w dziale serów.
Ona zaś patrzy na mnie tak, jakby za chwilę miała odpowiedzieć ze złością:
- No, la puta pretensjonala, no parmezano, tagliatelle y papa mobile. I wszyscy tu marzymy o Italii.
Wnętrze sklepu jest wyjątkowo mroźne, nie wiem czy dla podtrzymania życia fikuśnych roślin czy dla odstraszenia rodzin z dziećmi, które po 5 minutach tego biegunowego klimatu mogłyby zamienić się w mrożonki.
Przeglądam ofertę, przechadzając się wśród półek. Z serów: gołda, morski i edamski oraz mnóstwo gatunków kiełbas. Najwyraźniej moje osiedle zostało sklasyfikowane jako robotnicze i nie czytające bloga Kwestia Smaku. Niech to.

piątek, 15 kwietnia 2011

Strona miesiąca



Jeśli zachodu to - na moje oko - brak w tej urokliwie mięsnej dolinie kowboja.

poniedziałek, 17 maja 2010

Znikające mięso czyli jak zostać przymusowym wegetarianinem

Dom, który pamiętam z dzieciństwa – wielki dom rodziny Ł, w miarę mojego dorastania zmniejszał się i zmniejszał, topił jak lodowa rzeźba, perspektywicznie falował jak na filmach o nawiedzonych posiadłościach. Gdy przyjeżdżam teraz, efekt zmniejszania następuje jednorazowo i bardzo szybko – domek kurczy się i kurczy i wciska między inne domki, a nie wypiłam jeszcze kielonka! Nad głowami latają samoloty i nic wtedy nie słychać. Tata rodziny Ł pozwał za to miasto do sądu, czekamy aż wystąpi w programie ‘Uwaga’ ;).
Na grillu mnóstwo znajomych A. - cała wataha koleżanek z liceum, z mężami, ciążami i dziećmi. Dom rozbrzmiewa odgłosami dorosłych, dzieci, samolotów i psa. Następuje wymiana dóbr wszelakich, głównie akcesoriów dziecięcych. Akcesoria dziecięce piszczą, świszczą, deklamują i śpiewają piosenki. Jedyne, co mnie może ewentualnie zainteresować to dziecięca huśtawka.
– Do ilu kilogramów jest ta huśtawka? – pytam.
– Do 20 – K. lustruje mnie niepokojąco. – Więc niezależnie od tego, jak bardzo się okłamujesz...
Nie załapuję się na żadne mięso z grilla, bo jakoś nie mam instynktu myśliwego. Gospodarze nie mają w zwyczaju zbytecznego troszczenia się o wydelikaconych savoir-vivrem gości, żaden obecny na grillu facet też nie ma w zwyczaju kurtuazyjnego troszczenia się o nie swoje (a jak widzę nawet i swoje) kobiety. W tym towarzystwie każdy sam zdobywa własne mięso, czyha na nie jak lew na antylopę, obserwuje i rzuca się w odpowiednim momencie w celu spożycia - kosztem takich mięsnych sierotek jak ja. Docierają do mnie druzgocące braki w znajomości ramówki Animal Planet. Jem sałatki. Przybywają dodatkowi goście.
– Cześć – ziewam ku nim. – Macie dzieci?
– Nie – odpowiadają.
– Ach, może herbaty, wszechświat się rozszerza, Wig spadł o kolejne dwa punkty ( i etc) – ożywiam się, śpiewam i tańczę w ich kierunku. Naddatek energii – typowe u wegetarian ;)
A potem spada deszcz, straszliwa ulewa. Stłoczeni na tarasie obserwujemy jak pod ścianą wody znika dymiący grill i 5 grilów zapasowych, porozstawianych na ogródku niczym eksponaty Muzeum Grillownictwa, ponieważ na tą imprezę każdy zapobiegliwie przyjechał z własnym sprzętem. Mała stabilizacja.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...