Pokazywanie postów oznaczonych etykietą praca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą praca. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 27 marca 2014

O tym, że nie wolno być biednym publicznie czyli Malanowska kontra niedostatek pisarki

Z otchłani tymczasowego, medialnego niebytu ludzi o sznycie twórczym wyłonił się, w czasie gdy upadał Krym a upadniętych beoningów szukano w oceanach,  przypadek Kai Malanowskiej, pisarki nominowanej do Nagrody Nike.
Nie chce mi się streszczać kejsa [link], pędzącego w formie odniesień i kontrargumentów, niczym puknięte domino przez wszystkie fejsbukowe ścianki, pisma i magazyny.

Tak naprawdę to dla mnie kolejny głos w dyskursie o tym, że nie wolno być biednym PUBLICZNIE. A w każdym razie nie w pewnym wieku. Na pewno nie po trzydziestce. Badania dowodzą, że na status, w jakim będziemy żyli już do końca dni naszych, pracuje się do 35 roku życia. Potem szlus, następuje uklepanie i coniedzielne wycieczki albo do Biedro albo do kawioro-restauro. I tylko przy odrobinie szczęścia kupon w lotto, spadek po dziadku albo ambitny agent literacki, który ma parcie. 

A pani Kaja dała się przyłapać i to z matematyczną bezwzględnością. Nie tylko jest kobietą, która pisze (a nie mężczyzną, który PRODUKUJE książki), nie tylko jest ze środowiska twórczego, które o pieniądzach nie powinno się wywnętrzać (zamiast udzielać wywiadów o misji, inspiracjach literackich i że wena nawiedza ją rano lub wieczorem) ale też że za jedno pomnożone przez drugie oraz podzielone przez 16 miesięcy pracy, dostała sześćosiemset (6.800 PLN).

To nie uchodzi, to strzał do własnej bramki.

A już na pewno nie wyraża się tego publicznie słowami „Gówno, gówno, gówno, pierdolę!” (chyba, że to przemyślany zabieg, który podniesie sprzedaż, skonsultowany z zawodowym coachem – natenczas rispekt i życzę erekcji sprzedażowych słupków).

Zresztą wszyscy w tym towarzystwie są siebie godni – jakby tak popatrzeć na styl tej awantury.
Mizoginiczni pisarze, którzy od razu na Malanowską się rzucili, z wysokości swej półki stawiając diagnozę o nieudacznictwie pisarskim i mazgajstwie (pozory? pliz! rynek to dżungla, droga antylopo). Michnik, który na rozdaniu nagród (przypomnę: literackich) Nike zamiast wyjąkać coś do rzeczy albo milczeć, rzucił się prawić złośliwości na temat Smoleńska (merytoryczne limbo Michnika zadziwiło nawet mnie – dziecko, które już dawno wyrosło z Arystotelesowskiego zadziwienia nad światem). I ta rażąca w oczy bieda pani Kai skierowana zamaszyście przeciw Bogu ducha winnym bezrobotnym (którzy, jestem pewna, dużo na bezrobociu pisują, nawet jeśli tylko kreatywnych listów motywacyjnych).

Na podstawie raportu o diagnozie społecznej zostaliśmy pouczeni, że pieniądze są w tej dekadzie JEDYNYM czynnikiem wzbudzającym respekt. Zatem zgubne to wyjeżdżanie z sześćosiemset, co tyle pewnie kosztuje jeden but Grycanki, maszerującej po przedpremierowym dywanie na jakimś bankiecie – a do wystąpień publicznych potrzebne są, jak wiadomo, dwa. 
O czym nawet nie czytający odłam społeczeństwa musowo wie. 

Psychologia sukcesu się kłania.

Lepiej by pani Malanowska wyszła opowiadając androny o książkowych zaliczkach rzędu 500 tys. jak to poczynił Michał Witkowski od „Lubiewa” [link]. Kto wie, ten wie jakie są stawki – 500 tysięcy robi wrażenie na wszystkich. A 500 tysięcy i szeroki wachlarz opisywanych operacji plastycznych – robi wrażenie nawet na mnie ;). 
Więcej pożytku byłoby w uporczywych medialnych zachwytach, że czytelnictwo w kraju ma się dobrze oraz coraz lepiej! 90% społeczeństwa czyta jak szalone, wyrywając sobie kartki - lasy padają jak muchy! Naówczas najgorszy nawet cap, zaznajomiony jedynie z piwną etykietą, poczułby się zachęcony do zapoznania z makulaturą, z której był odwinął śledzia.

Skoro działa ten zabieg w gospodarce to nie wiem czemu gdzie indziej miałby się nie sprawdzić. Zielona wyspa, zielona okładka i zielona żabka, co się w księcia nie zmieniła i chuj. 

"Po trzech latach od wydania pierwszej książki uważam, że pisanie bardzo źle mi zrobiło. Na przemian czuję się sfrustrowana i niedoceniona albo beznadziejna, zrezygnowana i zniechęcona" (Kaja Malanowska w felietonie)

Cóż, niełatwo powtórzyć sukces Stanisławy Fleszarowej-Muskat, która schodziła z księgarni na pniu, swojego czasu. 
Choć nie jestem pewna o czym pisała ;).
Może takie poradniczki, hm?


....

A teraz wam powiem, jak to wygląda u zwykłego, nie nominowanego i nie uplastycznionego operacyjnie,  zjadacza kartek.

Odkąd jestem biedna nie przyjaźnię się już z osobami, które wyrwały do przodu z finansowego kopyta. Te osoby jednak zawsze chętnie udzielą mi wielu cennych porad, jak żyć, przy cynamonowej latte za jedenaściepięćdziesiąt.

Odkąd jestem biedna nie mam już tylu zleceń w porównaniu z czasami, kiedy zlecenia brałam tylko po to, by dorobić na waciki. No bo jak by to wyglądało? Lepiej dać komuś o stabilnej już sytuacji za duże pieniądze niż jakiejś sierotce za – prawem logiki generowany – ochłapik na przetrwanie. 
Brak urobku na własnym dorobku świadczyć może tylko, że jesteśmy partaczami, że nie ogarnęliśmy się życiowo i ogólnie nie wzbudzamy już zaufania. Z tym się nie wychodzi do ludzi, w dżunglę. To się przeżywa intymnie już raczej, dyskretnie i w tajemnicy, to się pielęgnuje w zaciszu własnego M, jak łuszczycę i czyraki.

Miejmy trochę klasy, naszej klasy, nieprawdaż.











To znaczy, chciałam oczywiście napisać: kiedy BYŁAM biedna. Bo pod koniec kwietnia spodziewam się zwrotnej zaliczki z Urzędu Skarbowego, w postaci 5 toczącej się na dwóch kołach. Zabalujem!
....
UPDATE: akcja uliczna 'Fuck the poor' [klik]

czwartek, 6 września 2012

Trudna współpraca z darmowym wyrobnikiem. ASAP! tylko się nie ZASAP!

Sezon ogórkowy niniejszym dobiegł końca i teraz czeka nas tylko mizeria. Te małe dramaty, gdy korporacje i agencje takoż znajomi królika próbują zasadzać się na freelanserską brać. I brać, zawsze brać, nigdy dawać...











Dziś pouczające historie darmowej współpracy.
Jedna na wesoło. Zgubiony kotek i co dalej z tym fantem ;)
http://theneave.com/david-thorne-missing-missy/ 

Druga na smutno, ale z pazurem ;) Logo za piwko:
http://www.wykop.pl/ramka/1205321/jak-powinno-wygladac-logo-w-zamian-za-piwko/

Trzecia (znaleziona na Fb).. hm, jak z czasów niemieckiej okupacji :I
(w imidż klik i będzie big ;)















Zawsze oczywiście można zripostować się metodą lustrzaną... szkoda tylko że w przeciwieństwie do internetu w realnym życiu tak to niestety nie wygląda :I W życiu nie mamy bowiem tyle chucpy i po prostu musimy wierzyć, że te wszystkie robótki pt 'rozliczymy się potem' i 'będzie pan miał do portfolio w Portofino' kiedyś zaprocentują, tiaaa.




I na deser skecz pt. klient-Mistrz Zdziwka: "Prawdę mówiąc po raz pierwszy spotykam się z prośbą o dokonanie płatności" tutaj

Solenne przyrzeczenie: od września zająć się odzyskiwaniem 'rozliczymy się potem' od 2009 r. Na razie się jeszcze odchudzam, ale jak przyjdą jesienne mrozy i trzeba będzie wzbogacić powłoczkę tłuszczową na zimę to coś czuję, że wymiar mojej desperacji wzrośnie na tyle, aby co poniektórym wysłać zdechłego szczura albo stare pantalony mojej babci, żeby rzecz przyspieszyć. A co.
Ewentualnie ZDJĘCIE zdechłego szczura i pantalonów, jeśli rzecz przebiegała zdalnie czyli e-mailowo. Hm. (Smutek)

Wszędzie tak samo, zakończymy więc klamrą:
I kurtyna.

niedziela, 13 maja 2012

Aloszy kawały o pieniądzach na tle współpracy charytatywnej

Od czasu do czasu, zwłaszcza gdy ktoś mnie finansowo sprzeniewierzy, poprawiam sobie humor poniższym ;)


Polecam ominąć pierwsze 30 sek przyśpiewki, a potem jest  przednio :D


Współpraca z K., przedstawicielem Fundacji X. oraz M. z fundacji Y. nauczyła mnie, że jeśli li tylko zamożnie znudzeni  przedstawiciele upper classy założą jakąś fundację dla biednych zwierząt, to nie omieszkają przy tym wycisnąć i wydoić jakiegoś biedka typu mnie. Taka to charytatywność, w jednym worku z psami i kotami, chociaż nawet i nie to, bo psa i koty jakąś karmę dostaną, a mnie nawet darmową kawą nie oblano...heh.
Taka współpraca przebiega też na zasadzie współistnienia świata równoległego, bez konsekwencji w świecie realnym. W świecie równoległym  (komórka, smsy, maile) istnieją, oprócz wykonanego darmowego zadania, ponaglenia oraz poprawki, a na koniec, przy odrobinie szczęścia, coś w rodzaju: „Dzięks!” na komórce. W świecie realnym temat nie istnieje, jest przerażająco nieobecny. Możliwe, że dla psychicznego komfortu obydwu stron – mnie, jako strony wydymanej i porzuconej (kto by to chciał rozgrzebywać? Helou!) oraz przedstawiciela charytatywnej fundacji, który nie po to mnie w równoległym świecie dyma, żeby w realnym świecie zaistniałych profitów nie oddać porzuconym chomikom, psom, kotom oraz niewidomym dzieciom z patologicznych rodzin.
(Z podobnego powodu niektórzy z nas – w przeciwieństwie do mediów - nie kochają Owsiaka :/  )

Istnieje coś takiego jak Czarna Lista dłużników. Ja najwyraźniej znalazłam się na Białej Liście wszelkich niedochodowych przedsięwzięć.

Ostatnio moje finanse podupadły do tego stopnia, że muszę  zarzucić odwiedziny w sklepie ‘Wszystko po 5 zł’ na rzecz „Wszystkiego po 2,5 zł’. Recesja. Heh.

A tu artykulo o tym, dlaczego fajnie być biednym, no, powiedzmy.
The Great Thing About Having Been Poor 

wtorek, 1 maja 2012

Przedsiębiorczość - reaktywacja

Ludu pracujący! Na majówce przysmażąjący się podczas gdy w pustych blokowiskach flagi łopoczą!



No ale czego można się spodziewać po narodzie raczkującym w temacie wolnorynkowej demokracji, gdzie 'przedsiębiorczość' jeszcze 20 lat temu miała definicję 'na cuś komuś zależy' ;)

czwartek, 8 grudnia 2011

Idealny plan dnia z kawą w tle

Najpierw rześka pobudka:












Następnie rytuał poranka:



















Próba punktualnego dotarcia na spotkanie:



















Prezentacja się w celu uzyskania zatrudnienia:



















WYSŁUCHANIE co ma do powiedzenia klient:












Powrót do domu i - do wieczora - praca: 









środa, 29 czerwca 2011

Histeryczne czynności zastępcze

To jeden z tych momentów w życiu: mam tyle rozgrzebanych spraw, że nie wiadomo w co ręce włożyć. Pewne projekty już dawno powinny być odhaczone, inne już dawno skończone i zapomniane, bo tak nakazuje ludzka przyzwoitość i boskie prawa zapewne też. Projekty w trakcie powinny zaś choć odrobinę posunąć się do przodu, a nie podstępnie zmieniać trajektorię lotu i lądować w punkcie wyjścia. Tymczasem zza horyzontu już łypią złowieszczo lipcowe zobowiązania. W związku z tym imam się histerycznych czynności zastępczych, począwszy od wyprowadzania na spacer niewidzialnego psa a skończywszy na podlewaniu kwiatków w środku nocy, i to nie zwykła kranówką, ale przegotowaną i przestudzoną, żeby im ostatecznie dogodzić.
Kwiatkom, nie projektom.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Wyjątkowo tępy klient kontra mikroekspresja facjaty

Zastanawiam się jak Ewa Drzyzga, która z takim zrozumieniem przepytuje tych swoich językowo parchatych gości, potrafi to robić z tym sympatycznym wyrazem twarzy? Mój wyraz przypomina kapcio-twarz Toma Cruisa z Raportu Mniejszości, po tym, jak zapodaje sobie w nią kapcio-zastrzyk. Walczę by utrzymać ją w ryzach, walczę, by moje wargi nie nabrzmiały jawną pogardą, moje oczy nie kręciły młynków, a moje uszy nie zwinęły się w desperackiej próbie autozaczopowania się.
Naprawdę się staram.
Utrzymanie twarzy w formie niewzruszonej stagnacji – pracodawcy powinni robić takie turnusy rehabilitacyjne, albo choć dopłacać do akupunktury.
Choć zazwyczaj przyoblekam twarz w całun entuzjastycznego zainteresowania – im nudniejszy rozmówca, tym grubszy warstwa całunu. Tym razem poległam.


poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Na łowy bez umowy :(

Nieszczęścia chodzą parami – głosi przysłowie - ale zaczynam podejrzewać, że organizują grupowe wycieczki.
Do mojego hotelu zajechał właśnie taki autokar.
Ludzie, z którymi pracuję, migają się od płatności, a zbliża się majówkowy wyjazd, a także - co bardziej bolesne - zbliża się pora obiadu, na który zaserwuję sobie puree z suchych bułek posypanych eee rentą babci.


„Fenicjanie wynaleźli pieniądze. Raz – nie sztuka.
My musimy stale je wynajdować.”
(wiesław brudziński)

sobota, 20 lutego 2010

Robimy, robimy,robimy!

Obiecałam sobie pod żadnym pozorem nie pisać o pracy, ale wyjątki – jak wiadomo – potwierdzają regułę.

Dzisiaj pochyla się nade mną czule, kładzie rękę na moim ramieniu.
– Pani X. – uśmiecha się - Robimy, robimy, robimy!
– Chyba raczej pani Y. – mówię lodowato (jak zawsze, gdy mnie pomylą z okiennym fikusem). – Mobilizowanie idei pracownika nie sprawdza się tak dobrze jak mobilizowanie pracownika konkretnego, do czego potrzebna jest znajomość nazw własnych (*Czy jakoś tak, ale też mądralińsko)
Patrzę mu w oczy, a on patrzy w moje. Nasze mrugnięcia, słowo daję, wydają takie odgłosy PLYK, PLYK, jak na kreskówkach. Chwila się dłuży.
– Więc pani Y. – cedzi w końcu przez zęby ten mój niebiański zwierzchnik, obecnie anioł zemsty, rozsierdzony rosomak, ostatnie stadium ewolucji tłumionego gniewu:
– Pani Y-Y. ROBIMY, ROBIMY, ROBIMY!!!
Moje dni tutaj są policzone.
Powiem więcej: moje dni tutaj są policzone na palcach ręki jakiegoś najbiedniejszego biedaka z Oddziału Amputacji Kończyn Polskiej Akademii Medycznej.
Znaczy się trzeba wybrać się do biura kierownika, dać sobie kilka razy w nos, po czym opuścić firmę z darmowymi biletami lotniczymi do Irlandii, jak w "Fight Clubie". Tia.

środa, 9 września 2009

Mieszanie w bajorze czyli najsłynniejszy manager świata o pracy przez internet

"Aby być przywódcą, nie wystarczy pokazać się na ważnych zebraniach. Trzeba mieszać w bajorze przez cały czas.
Ludzie muszą wiedzieć, jakim spokojem wykazujemy się w obliczu kryzysu, czy jesteśmy przyzwoici i mili wobec nowych pracowników, którzy nie wiedzą jeszcze, co w trawie piszczy, jak bardzo wiele wysiłku wkładamy w nowy kontrakt, jak ciężko pracujemy, by wyrobić się na nieoczekiwanie skrócony termin. Jeśli nam to wszystko nie wychodzi, tym bardziej chcą to zobaczyć.
Rzadko się zdarza, aby firmy awansowały ludzi, którzy nie dali się poznać, a ich obecność odczuć. To kwestia znajomości i zaufania. Nie znaczy to, że ci, którzy dostąpią awansu, muszą zawsze błyszczeć w najważniejszych momentach, ale przynajmniej muszą być w firmie. Ich obecność mówi: praca jest moim priorytetem. Jestem całkowicie oddany tej firmie, chcę i mogę być przywódcą.
Praca przez internet mówi zupełnie co innego - że cenimy pewien styl życia i elastyczność wyżej niż rozwój własnej kariery. Oczywiście taki wybór też jest uprawniony.
każdego, kto marzy o przywództwie, praca przez internet w pewnym momencie zacznie krępować. Droga na szczyt oznacza fizyczną obecność w firmie."
Jack Welch

Jack Welch, najsłynniejszy menedżer świata, przez 20 lat kierował amerykańskim koncernem General Electric. Za jego kadencji wartość firmy wzrosła z 12 mld do 280 mld dol. Dziś Welch doradza kilku firmom z listy "Fortune 500". Wspólnie z żoną Suzy pisuje też do "New York Timesa" felietony "Sposób na sukces", w których odpowiada na pytania czytelników.

266 mld dolarów różnicy czyni cię nie tylko autorytetem, ale i bogiem.
Nie, zaraz, 268 mld.
Brak znajomości podstaw matematyki czyni cię nikim.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...