Pokazywanie postów oznaczonych etykietą narodowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą narodowo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 21 lutego 2016

Zdanie ma stać na czterech łapach czyli Dzień Języka Ojczystego. Oraz cytaty, przejęzyczenia i słowniki

Dzisiaj, z okazji Dnia Języka Ojczystego, proponuję zapoznać kto zacz Witold Doroszewski [klik].
Dla tych co nie klinkom kursorem, śpieszę donieść, iż to jakby prekursor profesora Miodka, popularyzator nauki o języku polskim, który wyżej stawiał człowieka mówiącego niż milczącego (co, sami przyznacie, jest zawsze dość ryzykowne).
Zawsze w wypadku takich postaci, zawodowo i pasjonacko bardzo silnie zorientowanych, sprawdzam jakąż drogą poszła ich dziatwa. No i otóż klops: synowie Doroszewskiego zajęli się jeden biofizyką a drugi protozoologią. Protozoologia to – według Wikipedii – przestarzały termin dziedziny naukowej zajmującej się pierwotniakami.
Nie wyciągam z tego żadnych wniosków.
Nawet jak siedzę u mamusi i niedbale przeglądam kolorowe pisemka, na łamach których ewidentnie widać, że większość młodych polskich aktorów, reżyserów i piosenkarzy to dzieci starych polskich aktorów, reżyserów i piosenkarzy.

TUTAJ link do Słownika języka polskiego pod redakcją Doroszewskiego.
Takie retro, bo słowa prezentowane są jako skany fragmentów stron papierowej wersji słownika.
Ktoś się naskanował, hoho! Chyba na umowę o dzieło ;)
(wyrazu skanować w słowniku brak)
Na pierwszej stronie słownika notka:
"Mottem słownika Doroszewskiego były słowa Jana Śniadeckiego "Wydoskonalenie narodowego języka pomaga do powszechnego oświecenia". Wersja internetowa czyni ten słownik powszechnie dostępnym."
Śniadecki tak mi podpadł był gramaturą tegoż stwierdzenia, iż w ogóle nie mam zamiaru się dowiedzieć w Wikipedii kim był ;)!

Tymczasem jeszcze jeden link.
Coś co ma ręce i nogi, a nawet głowę z ustami! 
"Proponujemy Państwu zasoby korpusu ogólnego, tzn. takiego, który w swej strukturze tematycznej i stylowej odzwierciedla codzienny kontakt z językiem przeciętnego użytkownika. To oczywiście idealne założenie, sądzimy jednak, że udało nam się do niego zbliżyć."
Jako wielbicielka zbliżeń do korpusu - kupuję to! ;)



Poza tym polecam Poradnię Językową.
Ja na ten przykład od lat sądziłam, iż wstąpiłam na drogę sądową, a TU SIĘ OKAZAŁO, że jednak na drogę sądową wystąpiłam. WY. Ha. Człowiek bez poradni nawet nie wie co i na której drodze robi ;). (Chociaż w wypadku polskiego sądownictwa to najzacniejszym określeniem byłoby: turlać się. W tę i nazad.)

Poza tym podobają mi się w Poradni odpowiedzi takie jak: "Przytoczone w pytaniu surogaty zdań nie budzą zasadniczych wątpliwości interpunkcyjnych.". Chciałabym, żeby właśnie tak do mnie mówili mężczyźni, mmm. (A dziecko znajomej myślało, że surogaty to nieświeże gacie... nie wyprowadziłam go z błędu ;)

Dzisiaj dolega mi ubogość mojej słownikowej półeczki.
Brak na nim Słownika skrótów i skrótowców, Słownika wyrazów zapomnianych, Słownika synonimów i antonimów, Słownika Terminologicznego Mebli, Słownika Teologii Biblijnej ("Ty Judaszu / ty Kohelecie złamany!" już mi nie wystarczy w kwestii  inwektyw na niedzielnych obiadkach rodzinnych, hm). Oraz jakichś słowników slangowych i gwarowych. Do przeglądania przed snem :)

Zadowolona jestem ze Słownika Terminologicznego Sztuk Pięknych, Słownika symboli Cirlota, nieśmiertelnego Słownika Kopalińskiego oraz a także Obrazkowego słownika angielsko-francusko-polskiego (w którym mogę sobie np obejrzeć budowę jachtu albo wieży ciśnień z podpisami w trzech językach, co jest niezmiernie wprost PRZYDATNE, heh).
.....................................................................................................

A teraz w ramach inwentaryzacji wysypię garść perełków z książki "Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie" Zofii Zaleskiej:

(Jeśli trafi tu jakiś tajny współpracownik Wydawnictwa Czarne to spieszę donieść, iż zabiłabym za tę książkę (może kogoś z konkurencyjnego wydawnictwa? Do negocjacji ;), a chwilowo brak mi gotówki aaa)
.....................................................................................................

"(…) po 1989 roku zalała nas fala tandety językowej. Dziś na gruncie języka obserwuję dokładnie to samo zjawisko, tylko zagrożenie płynie z zupełnie innej strony – wszechobecnych reklam, anglicyzmów, kalk językowych. Zresztą reklama właśnie często oparta jest na zwykłym łgarstwie. To wszystko psuje ludzkie umysły, przyzwyczaja nas do wypowiedzi skrótowej i prymitywnej i w ten sposób zmienia nasze myślenie. Bo trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy: myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie – to jest nieunikniony proces, proces niebywale niebezpieczny dla każdej wspólnoty. Tandetny język produkuje tandetne myślenie, tandetne myślenie z kolei narzuca i indukuje tandetny język (…). "
(Ireneusz Kania)


"Dla utrzymania formy głównie jednak przestrzegam pewnego rodzaju higieny, która polega na swoistej abstynencji informacyjnej. Niedoścignionym wzorem jest pewien stryj braci Brandysów, który codziennie z uwagą czytał gazetę równo sprzed miesiąca. Rozumiem tę potrzebę umiarkowanego nadążania za tak zwaną rzeczywistością. Często wyłączam telefony. O dziwo, mam profil na Facebooku, ale pilnuję, żeby był tabakierą, a nie nosem."
(Michał Kłobukowski)


"Tłumacz ciągle musi nadstawiać ucha na wszelkie zmiany w języku (…). Często dziwią mnie zmiany zachodzące w polszczyźnie, niestety częściej nie są to zaskoczenia pozytywne. Rzadko oglądam polską telewizję, ale jeśli już mi się zdarza, to zawsze czuję się tak, jakby ktoś mi dał obuchem w głowę; przedziwna artykulacja i akcentowanie, błędy, niestaranność, po prostu dramat."
(Teresa Worowska) 


"Trzeba na przykład wiedzieć, że polszczyzna stronę bierną znosi tylko w wyjątkowych przypadkach, gdy żąda tego sens. Dzieje się tak dlatego, że strona bierna jest teoretycznym wymysłem gramatyków. Poza tym jest ogromna różnica między polszczyzną pisaną a mówioną – nikt w mowie nie powie „lecz”, tylko zawsze „ale”, trzeba mieć w głowie protokół rozbieżności. Nikt normalny nie buduje w mowie zdań wielokrotnie złożonych. (…) Poza tym polszczyźnie brak gramatycznie wyodrębnionych czasów, których najspokojniej w świecie używamy na co dzień. Są to: czas przeszły wątpliwy, czas przyszły życzeniowy i czas teraźniejszy ironiczny."
(Jan Gondowicz) 





"Ja zdaję sobie sprawę, że doświadczenie nie chroni mnie przed błędami, dlatego nie waham się zaglądać do słownika."
(Andrzej Jagodziński)



"Obrabiam zdanie na wszystkie strony, dopóki na moje wyczucie nie stanie na czterech łapach. (…) Ale zanim tak się stanie, długo czołga się po ziemi, jedną łapę podniesie, drugą podniesie, ogonem machnie, aż w końcu staje na czterech łapach i jest piękne."
(Ryszard Engelking)


Znalezione via "Przejęzyczenie" - 20 inspirujących cytatów [klik]

Nie jestem jakimś specjalnie a nawet w ogóle charyzmatycznym trendsweterem lajfstajlu, ale zachęcam gorąco aby ów Dzień Języka Ojczystego wziąć i obejść u siebie na blogu ;).


* Za zaistniałe w tym poście błędy językowe, w tym rażące, odpowiada przedstawiciel Związku Zawodowego Chochlików Polskich na blogspota.
(…) po 1989 roku zalała nas fala tandety językowej. Dziś na gruncie języka obserwuję dokładnie to samo zjawisko, tylko zagrożenie płynie z zupełnie innej strony – wszechobecnych reklam, anglicyzmów, kalk językowych. Zresztą reklama właśnie często oparta jest na zwykłym łgarstwie. To wszystko psuje ludzkie umysły, przyzwyczaja nas do wypowiedzi skrótowej i prymitywnej i w ten sposób zmienia nasze myślenie. Bo trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy: myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie – to jest nieunikniony proces, proces niebywale niebezpieczny dla każdej wspólnoty. Tandetny język produkuje tandetne myślenie, tandetne myślenie z kolei narzuca i indukuje tandetny język (…).
— Ireneusz Kania
(…) po 1989 roku zalała nas fala tandety językowej. Dziś na gruncie języka obserwuję dokładnie to samo zjawisko, tylko zagrożenie płynie z zupełnie innej strony – wszechobecnych reklam, anglicyzmów, kalk językowych. Zresztą reklama właśnie często oparta jest na zwykłym łgarstwie. To wszystko psuje ludzkie umysły, przyzwyczaja nas do wypowiedzi skrótowej i prymitywnej i w ten sposób zmienia nasze myślenie. Bo trzeba pamiętać o jednej fundamentalnej rzeczy: myślenie i mowa to są dwie strony tego samego medalu. Im prymitywniejszy język, tym prymitywniejsze myślenie – to jest nieunikniony proces, proces niebywale niebezpieczny dla każdej wspólnoty. Tandetny język produkuje tandetne myślenie, tandetne myślenie z kolei narzuca i indukuje tandetny język (…).
 Ireneusz Ka

poniedziałek, 16 listopada 2015

O francy z Francji, postrzeganiu świata i jedzeniu świni

Ciekawe, że człowiek może spędzić weekend nie oglądawszy telewizji, nie posłuchawszy radia i nie nurkowawszy w internetach i się dopiero po czasie dowiedzieć, że wojna, co się toczy cichaczem już od jakiegoś czasu, przybrała nagle WTEM na krwawych symptomach. I to we Francji, co tym bardziej kłuje czułe serce panienki z dobrego domu (nauka francuskiego, gry na pianinie i pełnego zrozumienia dla poddania się w czasie drugiej wojny światowej w celu ocalenia zabytków).

Temat wynika w trakcie spotkania, na niwie towarzyskiej. Reakcje są różne. Zacukanie, niedowierzanie, smętne miny oraz jedna waleczna deklaracja, że ‘mógłbym teraz do wojska by dać Isisowi popalić’.
Ja osobiście mogłabym terrorystom pograć na pianinie, natenczas szybko i kolektywnie  palnęliby sobie w łeb, gdyż tego nie można, niestety, przeżyć. Druga propozycja z mojej strony obejmowałaby zostanie sexi hostessą w stroju francuskiej pokojówki i częstowanie wieprzowymi pierożkami. Pokojowo lecz podstępnie!

Tak, oczywiście to są haniebnie niestosowne rozważania. Jednakowoż nerwowy śmiech jest częstą reakcją na objawy horroru pustoszące naszą cywilizację przez kulturę, w której nadal obowiązuje przekonanie, że Ziemia jest płaska a niewierne ciało lepiej wygląda bez głowy.

Oczywiście zapalenie znicza pod ambasadą francuską jest gestem uroczym, zwłaszcza, że nam spore zapasy zostały po Święcie Zmarłych. Ale naiwne formułowanie myśli przez spikerów telewizyjnych w rodzaju ‘Zewsząd płyną gesty poparcia, NIESTETY nie pomaga to ukoić bólu rodzin po stracie najbliższych’. Oh, vraiment? No to FATALNIE. Muszę poszukać kanału na którym twierdzą, że jednak malowanie sobie facjaty we flagę francuską i wyświecanie świateł ukoi ten ból. Gdyż nie lubię jak się mię straszy, za to lubię jak mię się poklepuje po pleckach z czułym szeptem, że wszystko będzie dobrze.

Nie wiem czemu producenci wieprzowiny i alkoholu nie mogliby ugrać obecnie czegoś dla siebie. Interes życia w sosie z okoliczności dziejowych. Wszak gdybyśmy wszyscy zaczęli teraz spożywać więcej świniny popijanej procentami to byłby gest jednoznaczny. Kontestatorski. Protestancki?

Oczywiście bardzo mi przykro, droga Francjo, ale w ogóle mnie to nie dziwi.
Gdyż robisz to, co i cała Europa, a co można przedstawić słowami Paula Éluarda:

Il ne faut pas voir la réalité telle que je suis.
(Nie należy widzieć rzeczywistości takiej, jakim jestem)











Teraz będzie wiersz  Paula Éluarda
(tu można zerknąć na tłumaczenie na ang [klik] )

Adieu tristesse,
Bonjour tristesse.
Tu es inscrite dans les lignes du plafond.
Tu es inscrite dans les yeux que j’aime
Tu n’es pas tout à fait la misère,
Car les lèvres les plus pauvres te dénoncent
Par un sourire.

Bonjour tristesse.
Amour des corps aimables.
Puissance de l’amour
Dont l’amabilité surgit
Comme un monstre sans corps.
Tête désappointée.
Tristesse, beau visage.

sobota, 31 października 2015

O wyborach do konkursu czyli depiluj ręce, głosuj i jedz polskie jedzenie

Słodki październiku, zanim opowiem, co u mnie słychać i zanim się pożegnamy, muszę ci podziękować, żeś nam, społeczeństwu oraz obywatelom, zafundował takie wstrząsające różnymi partiami duszy rozrywki. 
Jak Konkurs Chopinowski i wybory parlamentarne.




Konkurs wygrał niepozorny Koreańczyk (wyglądający jak mała Chinka, gdyż jeszcze nie opakowany marketingowo). Siąpiło mi z oczu jak grał finałowego mazurka. Tymi sprawnymi, zwinnymi, gładkimi paluszkami tak przebierał po tych klawiszach, że mujeju, jak tu nie chlipać? Wcześniej widziałam występy innych uczestników grających Chopina i czasem TO BYŁO STRASZNE. Spod mankietów wystawały niektórym takie futra, kłaki takie czarne na ręcach mieli, że nie szło na to patrzeć. Doprawdyż jury w trakcie selekcji powinno rozważyć wprowadzenie obowiązku depilacji dłoni. Gdyż ja kcem płakać z powodów artystycznych a nie ze strachu i przerażenia, że przebrany we frak niedźwiedź (zoom na ręce) wylnieje na klawisze. 


Było wiele pianistek w sukniach bez ramion i JA SIĘ PYTAM: czy im futro spode pach wystawało? W sumie trudno powiedzieć, bo ręce trzymały opuszczone, ale możemy chyba założyć, że nie. Owo minimum estetyki, elegancji i szacunku dla kosmetyki powinno obowiązywać obydwie płcie! W końcu to Konkurs Chopinowski a nie jakiś obóz przetrwania na Alasce. 
Chociaż... zaczynam trochę rozumieć....
Ale najbardziej to jednak przypomina azjatycki obóz pracy dla ciężko utalentowanych muzycznie dzieci.





Tymczasem gładki Koreańczyk skromnie zapowiedział, że nie planuje już brać udziału w żadnych innych konkursach, bo po co. A na pytanie co robił przed najważniejszym występem konkursowym odpowiedział, iż był wypoczął i zjadł polskie jedzenie. Specjaliści w studiu wypowiadali się ze znawstwem, że ludzie pochodzący z Azji mają duży dar koncentracji i mądrze nad tym pracują i takie tam. Ja cenię u Azjatów nienaganne maniery. Oczywiście gdyby zwycięzca DOPRECYZOWAŁ, że najadł się bigosu i kremówek, to znowu bym zapłakała i to nawet rzewniej, ale młody jest, to się jeszcze nauczy jak wzruszać nawet bez bębnienia w klawisze.



...............................................................................


Co do wyborów to zawsze biorę udział, a owszem. Nie głosuję na spis treści. Nie to, żebym nie miała ochoty, ale skoro mi telewizor i radio przez miesiąc powtarzały w reklamówkach za państwowe pieniądze żeby nie głosować na spis treści, to pomyślałam, że niech już stracę te cenne minuty i kalorie w celu przerzucenia kilku kartek.


Brałam już w wyborach udział jako członek komisji. W końcu nocny ze mnie marek a i inwentaryzować lubię, zatem między kadencjami mogę (głosy) liczyć ku chwale ojczyzny. To znaczy ojczyzna może na mnie liczyć za drobne kieszonkowe. Oraz za nowe doświadczenia z dziedziny antropologicznie socjologicznej, gdyż w komisjach przekrój ludzki jest znacznie zróżnicowany. Wiek, wzrost, uroda, poziom wykształcenia a nawet zapachy własne są bardzo... różne. W komisjach napotkałam nawet starego blogera a nawet nawet młodzieńca, po którego przyszła mama, gdyż następnego dnia musiał iść do szkoły (uspokajam, że miał więcej niż 6 lat ;). Najciekawsze są jednak stare wygi komisyjne, tj. kobiety typu urzędniczki, tak zniszczone, opuchnięte, fatalnie pomalowane oraz skołtunione na głowie melanżem trwałej i pasemek, że moim ciałem wstrząsały falami dreszcze grozy. Ach, oto sól ziemi, tej ziemii, lastrykowej posadzki w szkole zawodowej lub przedszkolu, na posłaniu z miękkich kart nieważnych głosów, pod mrugającą jarzeniówką, o drugiej nad ranem. 
Ah, oto oblicze demokracji.


Ale czuję, że czas na następny etap: w kolejnych wyborach chcę być mężem zaufania. No bo wiecie, że ci smutni, poważni panowie (i panie), którzy w trakcie krzyżykowania łypali wam przez ramię, czy nie dopisujecie przypadkiem do listy senatorów Króla Juliana (to stały repertuar  młodzieżowego elektoratu) to mężowie zaufania. Oczywiście jako stara panna... to jest, jak jej tam, singielka, wolałabym być żoną zaufania albo ostatecznie zaufaną żoną. Ale i tak na tym nie stracę. Gdyż np na pytanie:
- Czy ma pani męża?
Będę mogła odpowiedzieć:
-Phi, sama ostatnio byłam mężem!


Zatem członek albo mąż, gdyż polityka to męska rzecz. Mimo, iż w tym roku wyjątkowo obstalowana paniami. Po nieudanym eksperymencie z ogórkową, postawiono na dojrzalsze i solidniejsze materiały do skrojenia kandydatek. Rozczuliły mnie te przemyślane dodatki: np liderka lewicy występująca w warkoczu, albo rumiane rumieńce ex pani premier (sugerujące żywotność i zaangażowanie) w połączeniu z  bladą cerą (gabinetowe przepracowanie).
















Najlepszą wyborczą tartinkę zostawiłam na koniec. Przed lokalem wyborczym, na papierosie, spotkałam wyborczą dziewicę. Chłopak przystojny, zadbany, apetyczny i stylowy wyznał mi na pogawędce, że pierwszy raz w życiu ever przyszedł zagłosować.
- To ile ty masz lat? – zapytałam zdumiona, bo coś mi się nie zgadzało.
- Trzydzieści dwa.
Więc nawet nie musiałam pytać na kogo.


Ale znajomy niejako bloger Ove u jeszcze bardziej znajomej blogerki Newy zapodał w komciu koreczek nadziewany dykteryjką  z internetu o blokersie, który na wyborach pobrał kartę a potem oddał mamie, żeby prawidłowo zagłosowała. Bo mama to mama, wiadomo. O mujeju, co za wzrusz, znowu chyba zacznę chlipać.

Tak oto mnie te wątki muzyczne i polityczne odwodniły nieco w uciekającym miesiącu.

Zatem zinwentaryzujemy trochę muzyki  i wyborów.

Najsamwpierw ;) w trzech obrazkach podsumujemy sytuację kulturalno-geopolityczną, która wstrząsała nami tej jesieni. 
Ta-dam:



Kultura wysoka, społeczeństwo, uchodźcy, no wiadomo ;)

A teraz na szybko o wyborach. 
Odpowiedniego INSTRUMENTU:
warto kliknąć, powiększyć i zdecydować w co dąć ;)





 








Do usłyszenia w listopadzie.

piątek, 29 maja 2015

Człowiek jest sumą swoich uczynków a nie przekonań. Wybory po wyborach, roraty po amorach ;)

W poniedziałek rano budzik w komórce uruchomił radio. Spiker zdążył wypowiedzieć tylko fragment zdania (mode: drzemka;), bez podania nazwiska zwycięzcy w wyborach prezydenckich, ale ja już wiedziałam, że raczej Duda. Gdyż spiker użył głosu bardzo smutnego, na poły zdziwionego. W miarę jak gęstniała poniedziałkowa pewność dudoprzewagi, spikerzy w radiu bywali już tylko smutni, w ten charakterystyczny, stonowany, radiowy sposób. Przyznaję, że nie sprawdziłam tonacji wesołości w Radiu M.

Tymczasem ilość durnot jakich się naczytałam w związku z wyborczymi roszadami, przed zeszłym weekendem, w komentarzach zwykłych ludzi (a nawet  blogerów ;)  zaparła mi dech w piersiach i perystaltykę w kiszkach.
Był zatem: ‘wybór mniejszego zła’, ‘dżuma czy cholera’, ‘nie chcem więc nie muszem’ i crem de la creme: ‘jestę odpowiedzialnym obywatelem - pójdę zatem na wybory, gdzie następnie oddam głos nieważny’. I nie pisały tego, o dziwo, nastolatki. Ani nawet dwudziestolatki.
Tak mi się skojarzyło: w przypadku organizacji konkursów, np dla młodych projektantów czy młodych literatów, granicą formalną tejże młodości jest najczęściej wiek lat 35. Tak się zastanawiam, czy nie należałoby jednak tej granicy przesunąć, bo najwyraźniej bezpardonowa infantylizacja obywatelska objawiła się w postaci prionowego wirusa, który zaatakował znaczną część półkul społeczeństwa również po 40. Czyli takiego wieku homo sapiens politicus, po którym można by się spodziewać choćby tego, że wie się już, kiedy milczeć, żeby się nie kompromitować. 


Nie było po co się ekscytować i popluwać jadem w mediach i internetach – każdego dnia stawiamy na jakiejś sprawie krzyżyk. Nawet jeśli nie w scenografii zielonych obrusów i zmarniałych paprotek wiszących nad urnami, które to okoliczności mają nam umaić obcowanie z demokracją. Zestaw kandydatów to nie sklep AGD, nigdy nie ma dla konsumenta (tj, przepraszam, obywatela) wystarczającego wyboru. Tym razem na półkach stały: jeden blender, jedno xero, czajnik elektryczny i kilka latarek na jednorazowe baterie. Zakup na raty rozłożone na 4 lata. Funkcja – przypominam tylko – głównie reprezentacyjna.

Nie mniej, jak zacytowałam w tytule, za Josifem Brodskim:
‘Człowiek jest sumą swoich uczynków a nie przekonań’
Siedzenie w internetach, a nawet codzienne godne podziwu klikanie w internetach, nie czyni z nas obywateli. Tylko rozkapryszone dziecka. Co zresztą w cywilizacji, która stawia na piedestale młodość aż do śmierci, stało się najwyraźniej zaletą. Smutek.

Tymczasem pierwszy raz od tygodni widziałam w telewizorni premierę – wystąpiła w ciasnawym, czerwonym kompleciku poliestrowym, który nie dopinał się na powyborczo poluzowanej przeponie. Bardzo, bardzo przygnębiające mówić o partyjnej porażce wyglądając jak porażka szafiarska. Chyba, że czerwone poliestry wróciły do łask, to muszę się zapdejtować stylistycznie, gdyż nie wiedziałam.

No ale nikt już o zeszłoweekendowym rozobywatelstwieniu nie pamięta, przypomnimy sobie znowu o aktywnym uczestnictwie w czymkolwiek innym poza grupami wzajemnego narzekania dopiero w październiku, przed wyborami parlamentarnymi. Didaskalia: ziew.

Pamiętajmy, co tak naprawdę dzieli Polskę:


I tym optymistycznym akcentem...

środa, 6 maja 2015

Początek maja, problemów zgraja. Reklamówki wyborcze oraz inwentaryzacja bułek

Ależ przebogato: i święta i majówka i matury i wybory i targi książki. Doprawdyż nie wiadomo za co się zabrać w pierwszej połowie maja, takie wzmożone natężenie isiów 
(od ang. issue – kwestia, problem ;) *


Aby zdać maturę, trzeba podobno zaliczyć jedynie 30% materiału maturalnego. Już nie trzeba przygotować (przez rok!) osobistej prezentacji (w Power Poincie chyba, meh), nadal jednak nie ma zadania z pokolorowaniem słonia, co by podniosło młodzieży samoocenę [klik].

Tymczasem do pójścia na wybory zniechęcają mnie reklamówki społeczne, nakręcone, oczywiście, za publiczne pieniądze. 

W jednej z nich niewidomy kupuje w sklepie bułki. Obsługuje go młoda, ładna ekspedientka, szczerząca się od ucha do ucha, zupełnie jakby patologiczny kochanek w typie Jokera z Batmana poszerzył jej zakres wyszczerzu scyzorykiem. I dla kogo ona się tak szczerzy? Dla niewidomego.
A niewidomy się pyta, czy w dzień wyborów też będą bułki.

Nie, kumie, nie będzie ani bułek ani mleka ani wódki, ani autostrad ani pracy. W dzień wyborów. Bo normalnie to przecież pod dostatkiem, parostatkiem.

No ręce opadają. Suchar i beka z niepełnosprawnych.
Naturalnie istotą rzeczy jest informacja, że niewidomy może głosować przy pomocy specjalnej nakładki brajlowskiej. O ile oczywiście nie zasłabnie z powodu braku bułek.

W drugiej reklamówce widzimy parę młodych ludzi, żegnających się na lotnisku. Obłapiają się z namiętnością rodzeństwa o wysokich standardach moralnych i świadomości, że incest to ZUO. On udaje się prawdopodobnie do Anglii na zmywak, bo w kraju przeca nie idzie zarobić na godne życie, ale ona się frasuje jedynie faktem, że on nie będzie głosował. Więc on jej implementuje do blond głowy uspokajającą skołatane nerwy informację, że przecież za granicą też można głosować.

No coś takiego! Ale czy na pewno? Ale w Papui Nowej Gwinei też? A w Tybecie? Czy nasi ratownicy wysłani do Tybetu mają podpiętą do wozu strażackiego specjalną przyczepkę z urną, ja się pytam?

Dzielnicowe kółko teatralne dla przedszkolaków by lepiej odegrało takie scenki. Chyba, że są one skierowane do jakiegoś upośledzonego kręgu odbiorców – tej grupy, która stawia krzyżyki we wszystkich kwadracikach, obok każdego kandydata, żeby żadnemu nie było przykro.

Nadal jednak nie rozumiem dlaczego Polacy, mieszkający i rozmnażający się za granicą, mogą głosować na prezydenta tutejszego kraju. Zwłaszcza ci, którzy u bukmachera postawili funciaka na imię Szarlota dla córki księcia Williama. 
Jak szarlota, to tylko z polskich jabłek!
Zresztą kwestia, kto zostanie wybrany na prezydenta, jest już, moim zdaniem, przesądzona – Bronisław szczerzy się w mediach z tak obrzydliwym samozadowoleniem, że trudno wątpić w jego in spe zwycięstwo. Nie mniej pojedynek między Korwinem a Kukizem będzie zapewne fascynujący.


* Proszę, zróbcie mi dobrze, i wprowadzajcie isie do słownika codziennego, obok czelendzów, lejałtów i targetów. Nie każdy jest od razu takim czelendżem, a podzbiory językowych klisz i zagranicznych protez, o ile nie sposób z nimi walczyć, to  należy choć je ufrykuśnić.

A teraz szybka INWENTARYZACJA BUŁEK 

Bułka wulgarna (kuzynka fiutobułki z początku posta)





















Bułka innowacyjna 
(współfinansowana przez Unię Europejską ;)
Bułka szafiarska 
(która powinna już  wystapić z okazji tego posta [klik])





















Bułka kanapowa





















Bułka aerodynamiczna, lżejsza od powietrza - zatem, zapewne, bezglutenowa ;)





















Bułka bagietka (z którą niewidomi mogą chodzić zamiast białej laski)

















Są sklepy, w których niewidomi muszą kupować całe masy pieczywa:
I potem sobie mogą z nich robić różne rzeczy:












Cóż, może inwentaryzacja moich narzekań na wyborowe reklamówki nie jest kompletna, może były jeszcze jakieś inne zachęcajki telewizyjne, w tym jakieś życiowe. Może w jednej z nich na domowej kanapie siedział obwieś w podkoszulce i rzucał pustą puszką po piwie do kosza na śmieci, a jego żona, cała w wałkach i podomkach, śmiała się, klaskała i wołała:
- Zdzichu, a w dzień wyborów to będziesz tak rzucał do urny kartą do głosowania?
Kto wie, kto wie.

czwartek, 26 lutego 2015

O tym, jak dziewczyny się pobiły, złotej statui, Adzi, Badzi i Romanie


Tego się właśnie obawiałam, a skoro się obawiałam, to musiało się tak stać. W nocy, z niedzieli na poniedziałek, gdzieś za Wielką Wodą pobiły się nasze dwie rodaczki. Było ostro, stosowano piarowe sierpowe i dystrybutorskie kopy.
Niemal jak w piosence Kofty pt ‘Adzia badzia blues’

'Aż raz kiedyś, przez przypadek,
na bankiecie po naradzie,
Adzia nagle kopem w zadek
czynnie znieważyła Badzię.
Badzia w mordę ją, za kłaki,
Adzia jej widelec w oko.
Zaś incydent jako taki
Przemilczano dość szeroko.'

W ten przypadku w grę wchodził nie widelec, ale złota statuja. I nie przemilczano, tylko komentowano dość rozlicznie. Na bankiecie po naradzie.
Czyli prawie wszystko się zgadza.
A biły się oczywiście Ida i Joanna.

To nie tak, że dowiedziałam się jako ostatnia i dlatego dopiero teraz się ustosunkowuję. Dowiedziałam się jeszcze przed wami, jako pierwsza! Co prawda zrezygnowałam z oglądu nocnawej relacji, gdyż komentatorzy wykazali się jeszcze większą ignorancją niż w zeszłym roku, gdy myślałam, że Łoskara za główną rolę męską dostało równorzędnie trzech aktorów:
Mafju Makkoagualej,
Mafiu Majk-kofju 
Meffiu Mek-konahej [to ten]
Well.
Przemilczy to.
W końcu w kraju tak odciętym internetowo-satalitarną kurtyną od świata jak nasz, nie można wymagać by komentatorzy zechcieli pronansować dziwa zagranicznej nomenklatury aktorskiej inaczej, niż wedle własnego widzimisia.
Misia Mefju.

Ale w niedzielę wieczorem, mniemająwszy jeszcze, iż wytrzymię ten festiwal komentatorskiej ignorancji, opiłam się herbaty. I gdzieś tak o trzeciej w nocy wstałam, by ulżyć pęcherzu. Włączyłam zatem przy okazji środek masowego przekazu w postaci starego, oklejonego taśmą, radia Kasprzak. Kasprzak mi wyrzęził, że Ida dostała Oskara.
Z wrażenia omal nie nasikałam do wanny.

Tego się właśnie obawiałam! Że Ida dostanie Oskara. Teraz wszyscy Hamerykanie pomyślą, że Polska to ten biedny, pełen polarnych niedźwiedzi kraj, gdzie nie wynaleźli jeszcze kolorowej taśmy.
Ssą i dobre strony tegoż wydarzenia: główna bohaterka ma takie czarne, jak węgiełki, oczęta, do tego szarą cerę i burą nietwarzową czapkę [klik]. To zupełnie jak ja, chyba w końcu odważę się wyjść na salony!

Piszę o tym dopiero teraz, bo pewnie już nikt o tym teraz nie pisze.
Bo więcej niż 48 h cieszenia się cudzym sukcesem to już masochizm. 
W Hollywood mówią, że ‘jesteś tak dobry jak twój następny film’ i jestem pewna, że od 24 h tata Idy, niejaki Paweł Pawlikowski, zbiera fundusze na swój następny projekt. A może już zebrał? On przecie, w przeciwieństwie do Wajdy, pronansuje po angielsku.

Jak w ogóle do tego doszło, że Ida związała się z Oskarem?
Nie możemy użyć słowa fart, bo to po hamerykańsku znaczy coś brzydkiego, co Polak antysemita czyni zazwyczaj po grochówce.
Otóż sukces Idy to rezultat współpracy artystycznej wrażliwości ze znajomością zasad marketingu.

Wcześniej Ida zdobyła ponad 80 nagród na różnych festiwalach filmowych. Pomyślałby kto, że na świecie organizuje się tyle festiwali filmowych tylko po to, by pewna szara zakonnica mogła się dostatecznie wypiarować przed dojściem w Hameryce.
Reżyser twierdzi zresztą, że to ‘film drogi’. No ba, w dystrybucji nie utknął. No ba, wysłanie go na tyla festiwali tanie być nie mogło. Ale się zwróciło. Gratulejszyn.

'Adzia Badzia, Adzia Badzia
Nikt nikomu nie przeszkadzia!
Niejeden chciał, ale się nadział
Teraz śpiewa już
razem z nami
Adzia Badzia, Adzia Badzia
Adzia Badzia Bluuuuus!'


Wnioski płynące dla nas, szerokich mas, z tego prestiżowego sukcesu twórcy Idy są następujące. Czyli Pawlikowskiego sposób na sukces:

1) jeśli chcesz w Polsce osiągnąć sukces to musisz mieszkać w Wielkiej Brytanii (tysiące osób już na to wpadło),
2) cokolwiek robisz, zrób coś o Żydach (no powiedz: co ci szkodzi?)
3) cokolwiek robisz, nadaj temu właściwości branżowej plagi: niech będzie to wszędzie i wszystkich atakuje zewsząd (oprócz polskich kin, bo kto tyla bez koloru wysiedzi? My tu mamy szaro-buro, zakonnie i poststalinowsko proeuropejsko i bez tego)
4) jak mówisz, to niech nikt ci nie przerywa! (vide: odbiór złotej statui. No chyba nie znacie mojego taty!)

'Adzia badzia, Adzia Badzia
Uzgodniona głos opinii
Nie jest ważne, co się myśli,
Liczy się konkretny wynik!
Doliczono brutto tare
Maniek, Tekel, Fares.'

A tu 'Przewodnik po reżyserze Idy'czyli inwentaryzacja starych wywiadów z Pawlikowskim [klik]
czyli jak można ukręcić nowy, okazjonalny artykuł ze starych wywiadów kolegów dziennikarzy.

Ostatni czarno-biały film, jaki widziałam w kinie, to było ‘Żeganj, Tereso!’, znany podówczas pod tytułem ‘Cześć, Tereska!’.
No, no. A teraz wszerz i wzdłuż naród nuci „Idę na Idę” albo „Cieszymy się, aczkolwiek wolelibyśmy, żeby nagrodzono film o rotmistrzu Pileckim”. Gdyż odzywa się w nas instynkt stadny. Do wyboru stado A lub stado B. Wilki i owce. Jałowce i manowce.

[Rhinoceros to po hamerykańsku 'zielona wyspa' ;) ]

Tymczasem Kasprzak poinformował mnie dzisiaj, iż w Krakowie deliberują nad ekstradowaniem reżysera Romana P. do Stanów. Doprawdyż, radzę krakowskim kryminalistom wziąć się ostro do roboty, skoro prokuratura tamtejsza jest zajęta tak poważnymi sprawami natury archeologicznie intymnej. Oraz musi zapoznać się z całą masą dokumentów przysłanych z krainy Interpolu, zapewne z roznegliżowanymi zdjęciami Romana P. na czele. Za nasze, podatnicze pieniądze oczywiście.

'Adzia badzia, Adzia Badzia
Na sympozjum przyszli wyszli
Nie jest ważne, co się robi,
Ważne jest to, co się myśli.
Ten wie swoje, tamten swoje,
dzieci mają razem troje.'

No prawie by się zgadzało, nawet liczba polańskąt, gdyby wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności. Piosenka Adzia Badzia nadaje się na refren do wielu okazjonalnych wydarzeń, jak widać ;)

Dziękuję za uwagę! Chciałam jeszcze, z tego miejsca, podziękować mamie i tacie, moim producentom!
Oklaski! Ukłony!

A teraz możecie napisać do którego stada należycie, którego Mefiu pronansujecie, albo zanucić refren z Adzi Badzi metodą kopiuj wklej. Doprawdyż jestem dziś taka łaskawa.
 
A teraz o co naprawdę chodzi w filmie zaprezentuje ilustrator Justin Reed















Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...