poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Niesforny Little Boy i niecny Fat Man - bombowa rocznica Hiroszimy i Nagasaki

(Z okazji rocznicy najbardziej bombowego zrzucenia w historii)
Drogie dzieci: a dzisiaj taka oto bajka na dobranoc, żebyście wiedziały skąd w kinematografii wzięła się ta obsesja na puncie marszów żywych trupów.

Barefoot Gen, Hiroshima Destroyed

A pozdrowienia z pustyni w Nowym Meksyku przesyłają Miki i Minnie.


sobota, 4 sierpnia 2012

Tragikomiczne mapy stereotypów Europy (w obrazkach ;) oraz lista Top-Destynacji podróżniczych

Cudny projekt bułgarsko-londyńskiego grafika Yanka Tsvetkova. Świat według Amerykanów, Włochów, Greków, Watykanu a nawet Izraela ;)
So true!















więcej pyszności tu:
http://alphadesigner.com/mapping-stereotypes/

















 Jak by nie było zawitałam w tym roku do pierwszej dziesiątki (w sensie że pozycja dziesiąta jest na warsztacie turystycznym tera ;)
Niestety ogólnie pierwsza dziesiątka i ja nie jesteśmy za bardzo zakolegowane...pfff




















środa, 1 sierpnia 2012

Na wakacje do Germanii!

Cudny projekt bułgarsko-londyńskiego grafika Yanka Tsvetkova. Świat według Amerykanów, Włochów, Greków, Watykanu a nawet Izraela ;)
So true!















więcej pyszności tu:
http://alphadesigner.com/mapping-stereotypes/

















 Jak by nie było zawitałam w tym roku do pierwszej dziesiątki (w sensie że pozycja dziesiąta jest na warsztacie turystycznym tera ;)
Niestety ogólnie pierwsza dziesiątka i ja nie jesteśmy za bardzo zakolegowane...pfff




















niedziela, 29 lipca 2012

Nocne życie Vincenta czyli co wynikło z obcięcia ucha

"This morning I saw the country from my window a long time before sunrise, with nothing but the morning star, which looked very big." napisał artysta w liście do brataTheo.
I Vincent wziął i namalował. A potem to już chuzia na józia, wszyscy od tego kupony odcinają.


Takie multimedialne obrazy będą nam już niedługo wisieć nad kanapą, tak tak. Gdybyż biedny pionier Kodak (zamiast produkować te żenujące multimedialne ramki na zdjęcia) wpadł na to jak, to może by nie upadł.

A tu coś dla miłośników puzzli. 7000 puzzli i 11 godzin na pierwszą (nieudaną) próbę zbudowania Gwiaździstej Nocy. I prawie 2 miliony widzów od końca czerwca.
No ale gdybym to ja dwie doby układała klocki to tylko taka oglądalność dałaby mi szczęście (chyba)

Tymczasem studentka Serena Malyon, córka założyciela Artcyclopedii by the way, wykorzystując efekt tilt-shift oraz (no kto by pomyślał) Photoshopa sfotografowała obrazy Vincenta że niby trójwymiarowo, z rozmazem, tzn pardon, rozmachem.
Nie będę kolejny raz katować Starry Night, niech będzie to
'Starry night over the Rhone'          













Więcej tu: http://www.mymodernmet.com/profiles/blogs/van-goghs-paintings-get

Wracając do Vincenta - zawsze mieliśmy podobny problem ;)





























Przebranie cud-miód, zwłaszcza po remoncie ;)

I reklama fińskiej Chamber Orchestra promująca szacunek dla małżowin, gdzie ucho w ucho z oczywistym królikiem występuje też Vincent z brzytwą:









































I jeszcze link do bardzo ładnej piosenki "Vincent" by Don McLean

Tak mi się to narzuciło dzisiaj, w rocznicę śmierci Vincenta (ucho miało swoją rocznicę trochę wcześniej ;)
Tyle się postów ostatnio naczytałam o wspominkach z PRLu... a ja się w podstawówce kochałam w Vincencie :)

Starry Night (interactive animation), Starry Night - Vincent van Dominogh

sobota, 28 lipca 2012

Jak odzyskać formę na wakacje. Jak pogodzić się z brakiem takowej. Oraz Witaj Olimpiado!

Bądźmy szczerzy, plany były ambitne i rozbudowane, ale po szybkim spojrzeniu w kalendarz (połowa wakacji? alejakto?) odzyskanie formy przed wakacjami nie wchodzi w grę. Trzeba improwizować przy pomocy durszlaka ;) Voila:


















Kołowrotki biodrami nie pomogą.
Protokół Tabaty zbyt dramatyczny, podejrzanie krótki a poza tym po co osobie, która ledwo co ma kontakt z jakąkolwiek odmianą tlenu,  podniesienie wydajności beztlenowej?




Dobrym sposobem jest również mało subtelny ale skuteczny sposób, który odnajduję czasem w statystykach wejść na bloga - fraza:
"Mniej żreć"
No zasite.
Niestety niewielkie stada krówek regularnie mają wypas w jaskini moich ust :)

A tak w ogóle to co ja chciałam? Ano tak: powitać Olimpiadę, która - i tu nie zakrztuśmy się oliwką - ma rodowód grecki. GRECKI!

Straaasznie gorąco, więc będzie coś głupiego:



piątek, 27 lipca 2012

Wydawca zbawca czyli żona Stasiuka o wydawnictwie Czarne oraz z wizytą w drukarni

O impulsywnym zakładaniu wydawnictwa. 
O konfiturach z komercyjnych projektów, dzięki którym można wyłożyć na te niszowe.
O małżeństwie na dwa domy i oddzielnym spędzaniu świąt.
O nazwisku które przeciera. Wiele ścieżek. O właścicielu nazwiska, który nie lubi przemeblowań i spędów.
I o podróżach do zapomnianych krain.

Wiedziałam co prawda że Stasiukowie są stadłem uprzestrzennionym ponad przeciętną potrzebę miejskiego agorafoba, ale teraz już tak łatwo mi  się uśmieszek na twarzy nie wybroczy, gdy usłyszę, że w konkursie literackim Czarnego do wygrania jest jednoosobowa tygodniowa wycieczka do Rumunii. Bo to kwestia specyficznego gustu i tyle.

Rozmowa z szefową wydawnictwa Czarne, Moniką Sznajderman, której już kolejny raz Stasiukową nie nazwę, Boże przebacz.
Ciekawa jestem, jakie propozycje przysyłają wam autorzy?

- Wszystko poza poezją, której nie wydajemy - od wspomnień po fantasy, także blogi. Niestety, 90 procent to straszliwe gnioty. W Polsce wszyscy próbują pisać, to się stało niesamowicie demokratyczne i masowe. Zadziwiające, bo żeby napisać książkę, trzeba naprawdę dużo czasu. Czy ludźmi kieruje chęć zaistnienia, czy wewnętrzna potrzeba wypowiedzenia się? Nie wiem. To często wzruszająco nieporadne, widać nieoczytanie w narodzie, brak językowych kompetencji. Choć ten oddolny, amatorski ruch i tak jest dla mnie dużo ciekawszy niż cała masa konfekcji literackiej z Ameryki, gdzie co drugi człowiek jest absolwentem kursu kreatywnego pisania i potrafi napisać poprawną powieść, która nie jest grafomanią, ale nie jest też literaturą. Są też młodzi ludzie, którzy już wiedzą, że na literaturze, tak jak na wszystkim, można zarobić, przychodzą do nas z gotowym planem promocji i mówią, że ich książka będzie sukcesem, jeśli tylko my się trochę przyłożymy. Jakby przychodzili do agencji marketingowej. Używają języka biznesu reklamowego, którego nie potrafię powtórzyć. To dla mnie ciekawe doświadczenie pokoleniowe, są tak zupełnie różni ode mnie, że całkowicie się nie rozumiemy. 
Rynek książkowy jest chyba dużo trudniejszy, niż kiedy zaczynaliście?

- Problem polega na tym, że między nakładami bestsellerów a nakładami ambitnych książek jest ogromna przepaść. Najlepiej sprzedają się klony. Coś musi być jak Mankell albo Stieg Larsson. Szwedzi zaproponowali nam zresztą wydanie "Millennium", gdy Larsson nie był jeszcze w ogóle znany. Dopiero zaczynaliśmy z serią kryminalną i trochę się bałam, bo chcieli nam od razu sprzedać trzy grube tomy. Koleżanka przeczytała to po niemiecku i powiedziała: "Daj spokój, to nudna cegła". Wspaniałomyślnie to odrzuciliśmy i straciliśmy dużą kasę. 
Ach te niemieckie koleżanki ;)

http://wyborcza.pl/1,75475,12143769,Mam_gdzie_mysli_rozbujac.html?as=1&startsz=x

A skoro wydawnictwo, to jeszcze do drukarni.
Naświetlanie, drukowanie, bindowanie, zszywanie, klejenie. Magia. Jak tam musi paaachnieć ;)

Narodziny knigi podejrzane u  A

wtorek, 24 lipca 2012

Emeryckie chocki-klocki czyli jak grill sześćdziesięciolatków bije na głowę ten rówieśniczy. Oraz Lot chodnikowego Małysza przyczynkiem do organizacji Imprezy dla ocalałych ;)


W niedzielę odbywa się u mnie grill dla znajomych – kuchnia taka, na jaką mnie stać emocjonalnie i nerwowo, czyli prosto i po farmersku - mięso i sałatka. I owoce na deser. Dla harcerek wino, dla skautów piwo a dla wszystkich potem mojito, tylko że z rumem. Rodzice w miłym geście zgłaszają chęć pomocy. Tatuś w super miłym acz powodującym (mój) zawał geście wpada trzy godziny przed imprezą zbudować altankę (!) w związku z czym zamiast pichcić muszę asystować z młotkiem, miarką i wiertarką albowiem rzeczy te raz przez mnie spuszczone z oczu przemieszczają się w nieznanych kierunkach pędzone wichrem tatusiowego altzhaimera i trzeba je potem znaleźć, co opóźnia całe przedsięwzięcie, które w założeniu miało być grillem, a nie remontem. Ściągnięta na pomoc mamusia przynosi niczym łapówkę ciasto, którego sama nie jestem u siebie w stanie zrobić, gdyż kuchenka moja (pamiętająca czasy Gierka lub może tylko okrągłego stołu) nie nosi znamion posiadania takich funkcji jak możliwość ustawienia temperatury czy termoobiegu. A spróbujcie zrobić ciasto w domu rodzinnym, w królestwie mamusi, z mamusią wczepioną w kark jak kleszcz i sączącą do uszu złe zaklęcia (Źle! Nie tak! więcej mąki! Mniej sody!). To nie na moje nerwy, które dzięki altankowej działalności tatusia i tak są w strzępach.
Jak by nie było grill odbywa się, i choć wegetarianie nie cierpią od żywnościowego nadmiaru, inni przyjeżdżają po obiedzie jak na urlop do Niejadkowa a co poniektórzy – co osłabiło mnie już zupełnie – z własną bułą i parówkami, uznać go chyba mogę za nasiadówę udaną.
Wieczorny telefon rodziców powinien dać mi do myślenia – ale dzięki wysyceniu komórek rumem – nie następuje w nich najmniejszy nawet ferment podejrzliwości.
– Czy zostało coś z jedzenia? – pyta niewinnie tatuś.
– Yyy no tak – odpowiadam. – Zostało.
W poniedziałek wracam do domu i widzę na ogródku tatusia ustawiającego krzesła obok rozgrzanego grilla. Uznaję w związku z tym, że nastąpi rodzinny obiad, przesunięty z tradycyjnej niedzieli. O święta naiwności! W kolejnym kadrze widzę parę rodzicielskich sąsiadów, którzy pod karną musztrą tatusia wynoszą z kuchni to, co jest oraz szatkują to, czego nie było: on (co logiczne ;) ogórki, a ona pomidory. Ciśnienie podnosi się i już czuję podmuch nadciągającego cyklonu. I rzeczywiście - w następnej odsłonie pojawia się reszta wesołego, emeryckiego korodowdu: są tam sąsiedzi i znajomi i znajomi znajomych oraz spowinowacone kuzynostwo a liczba ich miljon, a każdy czegoś chce i trzeba mu to przynieść i podać i do stołu nakryć i przynieść i zanieść i kto to oczywiście robi? Oczywiście ja.
– Ach – myślę. – Więc to jest cena za to ciasto.
I uwijam się jak w ukropie, bo emeryci chwaccy i weseli, czasu mają co prawda w bród ale możliwości już nie te, żeby samemu tak. Emeryci nie przyprowadzają co prawda dzieci ale adehadyczne wnuki, i trzeba z nimi  pobiegać, postrzelać z procy i z łuku i rozpalić ognisko, co daje chwilę wytchnienia - niestety tylko do czasu gdy okazuje się, że łatwiej niż cackać się z wrzucaniem do ogniska, wrzucić ognisko w stos suchej trawy i gałęzi, co rezultuje potrzebą gaszenia płonącej połowy ogródka. Dzieci o tyleż wdzięczne, co pocieszne, doceniając moją pełną poświęcenia postawę, zaczynają mnie na swój sposób naśladować – paląc papierosy zrobione z suchej trawy zawiniętej w karton a także próbują mnie zadziwić - robiąc szpagat w locie z górnego poziomu trzepaka. W związku z czym trzeba je następnie reanimować (a kto mnie pouczy jak reanimować suspensoria dziewięciolatka? No idea!) Bo kto się tym oczywiście zajmuje? No przecież nie zajęci karkówką i kaszanką oraz pozostałymi owocami rent emeryci. Bo to przecież sensu stricto NIE ICH dzieci.
–Ach – myślę. – Więc to jest cena za altankę.
Ogródek płonie, tatuś bryluje, mamusi nie widać. Nie napisałam jeszcze, że w ramach zemsty lub może dla unaocznienia mojego entuzjazmu ubrałam się w bardzo skąpy top („Prosz – czym chata bogata’), który powoduje, że emeryci męscy w moim towarzystwie wybauszają gały i drapią się z konsternacją po siwych czaszkach.
– Nie mogłabyś się ubrać jakoś skromniej ? – pyta zacukany  tatuś.
–Ależ ubrana jestem w najskromniejszy kawałek materiału, jaki udało mi się znaleźć – syczę w odpowiedzi.
Wkrótce, jak dostrzegam kątem oka, zaczyna się na mnie zaczajać z aparatem niejaki emeryt E, który pstrykając zapamiętale wyskakuje z najmniej spodziewanych zakamarków ogródka, przynajmniej do czasu, gdy się potyka i wpada w mirtowy krzak, co znacznie ostudza jego zapał. (Przez chwilę wygląda to jednak tak, jakby w chwili erotycznej desperacji próbował ten mircik obłapić i zmolestować ;)
Jesteśmy już na etapie deserów i udawania przez dzieci psy (‘Od teraz chodzicie tylko na czworakach i szczekacie’ – pouczam –‘ Albowiem rozważam możliwość przygarnięcia psa i muszę zobaczyć jak to wygląda’. O dziwo – łyknęli to ;)) kiedy pojawia się mamusia.
Mamusia miała wczoraj mały wypadeczek, otóż jak się okazuje potknęła się i zaryła twarzoczaszką w chodnik, o czym nikt mnie poinformować nie raczył, ‘aby mnie nie martwić’. Mamusia z rodziny wielbicieli Małysza, więc kiedy już leciała ręce złożyła oczywiście karnie po bokach, nie żeby tak niesportowo twarz osłonić czy coś i teraz ma coś zamiast twarzy. Mamusia bez twarzy wchodzi na scenę ogródkowej imprezy na tle dymiących zgliszcz ogniska i upiornych odgłosów psiego wycia i powiedzieć, że robi mi się słabo TO MAŁO.
Rozlegają się oklaski i nawoływania i wyjaśnienia oraz ogólnie kociokwik. I wtedy zaczynam postrzegać grila z moimi znajomymi nie tyle za imprezę udaną, co raczej nudnawie poprawną – mimo, iż dysponowałam tą samą powierzchnią, sprzętem a nawet jednym utykającym gościem-kaleką. Hm.

Dość powiedzieć, że to, co w założeniu miało być przyrodniczo logicznym odzwierciedleniem łańcucha pokarmowego – starsi i słabsi zjadają resztki po młodzieży w kwiecie wieku – całkowicie wymknęło się spod kontroli jako impreza na cześć ocalałych, albowiem u mamusi przy pomocy prześwietleń zdiagnozowano życie oraz możliwość uczestniczenia w tym towarzyskim. Do nocy późnej i możliwe, że gwiaździstej - gdyby przez kłęby dymu dało się jakieś gwiazdy dojrzeć - towarzysz tatuś rozlewał nalewki a rekonwalescentka mamusia przeglądała się w mięsno różnorodnej powierzchni grila jak w lustrze (mniam ;)

Teraz w całym mieszkaniu zionie ogniskiem i łypie na mnie jakieś 20 brudnych szklanic i talerzy – więc oczywiście zamiast to ogarnąć...piszem ;)


I odpowiednia piosenka :)

Dziękuję za uwagę.

sobota, 21 lipca 2012

Oda do dmuchawca

W tym roku byłam wyjątkowo bezwzględna i wyrwałam tego gatunku jakieś miliard trzysta sztuk z całej połaci trawnika  (co wyjaśnia tajemnicę łupania w krzyżu - i to nie tylko w niedzielę ;)
In mementum więc.

Dmuchawiec wielki jak ego Dalego ;)





















Co się kisi w dandelionie? Zaczynam podejrzewać, że człowiek gdzieś w okolicach trzydziestki zaczyna dopiero doceniać ten rodzaj sztuki filmowej, jakim jest time lapse ;)


Żółty i puchaty - nie dziwota że swoją piosenkę miał w latach 80...

piątek, 20 lipca 2012

Emocjonalne manipulacje i kwadrat dodający sił














Bardzo smutna i przygnębiona. Głównie tym, że jestem niewystarczająco smutna i przygnębiona, co może jednak świadczyć o tym, że jestem socjopatycznym babochłopem a nie czułą i romantyczną metresą dodawaną moim wybrakowanym wybrankom w promocji do kuchni i alkowy. Zostałam oskarżona o bycie dziką lokatorką, o nielegalnie darmowe odciąganie gazu i prundu oraz o wykręcanie się od płacenia podatków vat – wszystko w sensie emocjonalnym oczywiście. Co tylko by połechotało moje anarchistyczne ego, gdyby nie było oczywistym wykręcaniem kota ogonem. Nie jestem specjalistką od kotów, jako że nigdy żadnego nie miałam (oprócz bezczelnego dachowca, który ostatnio się przypałętał i wyleguje się w rabatkach albo przekrzywiając łeb i prychając przygląda się moim wieczornym skłonom i wymachom, co znacznie uszczupliło ich częstotliwość) ale wykręcanie kota ogonem jestem w stanie wyniuchać niczym doświadczony pies celnika. Znamy ten motyw z amerykańskich kryminałów: nie sztuka zabić, uciec i siedzieć cicho z nadzieją, że nas nie znajdą - znacznie lepiej podrzucić dowody i kogoś wrobić. A najlepiej tak go zmanipulować, żeby sobie je sam podrzucił a potem zgłosił się na policję, sądząc, że chodzi o sprostowanie w kwestii mandatu. 
– Jednym słowem wracasz do punktu wyjścia – mówi praktyczna K., sącząc u mnie kawkę. – Znowu nie masz nikogo, kto by ci wniósł tą szafę na pięterko.
– Tę – poprawiam. 
– Znowu nie masz nikogo, z kim mogłabyś poprawnie porozmawiać. 
Ano. 
Po namyśle stwierdzam, że M. nigdy przenigdy nie wniósłby pięterko wyżej tej cholernej szafy (pięterko dosłowne, nie emocjonalne, chociaż po namyśle stwierdzam, że może jedno i drugie, skoro już ujeżdżamy tętą metaforę chałup-niczą), że prędzej wynajęłabym ekipę opłaconą ze sprzedaży własnej nerki niż go o to poprosiła. Ale to tak zupełnie nie a propos, bo przecież szafa niczemu nie jest winna. Za to kilogram krówek owszem, bo wcale nie pomógł : I

Na szczęście mam to :D





















I  piosenka też nie zaszkodzi.
Plain White T Hey There Delilah

środa, 18 lipca 2012

Znów nów. Księżycowe piosenki.


Bombay Bicycle Club - How Can You Swallow So Much Sleep / MGMT - Electric Feel
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...