niedziela, 30 stycznia 2011

Loty obcisłych spodni

Próbujemy oglądać skoki narciarskie w tivi. Ludzie zafascynowani takimi imprezami i ślęczący przed telewizorami jak przyssawki, zamiast iść na spacer i nawdychać się zimnego powietrza, bardzo mnie fascynują, więc staram się zrozumieć, w czym rzecz. No i leci taki jeden z drugim, a każdy obwieszony reklamami bardziej od poprzedniego. Gdyby chociaż latali dwójkami i po drodze odbijali lotki, no to może. No ale nic to. Lecą. Ikarowie Oddziału Zima. Metrów 129 i pół a nawet 132 (wtedy spiker dostaje entuzjastycznego szału). Najbardziej podoba nam się obstawianie dodatkowych punktów za wiatr. Natomiast E. najbardziej interesuje dlaczego jedni mają spodnie bardzo obcisłe, jak w balecie, a inni gumowato luźne i falujące na wietrze (za który, jak już wiemy, są dodatkowe punkty, albo wręcz przeciwnie). Po chwili z niezwykłym skupieniem wpatrujemy się w kolejne pary lecących spodni.
- Falują! Falują, widziałaś? Nabrały powietrza i poleciały na 130 metrów.
- Ostatni obciślak też miał 130 metrów.
- A, nie wiem, nie patrzyłam. Zastanawiałam się, z jakich roślin są ułożone te napisy na dole, na śniegu. To chyba wrzos?
No tak. Sport w tivi pobudził mnie do pomyślenia o własnej zimowej formie. Dyskretnie zrobiłam więc w przedpokoju trzy przysiady ;)

sobota, 22 stycznia 2011

Mama w akcji uprawomocnienia mojego lenistwa

- Odebrałam ci wyniki badań! - dzwoni do mnie rozświergotana mama.
- Dlaczego odebrałaś MOJE wyniki? Jak to w ogóle możliwe żeby ktoś inny niż JA mógł odebrać MOJE wyniki? – pytam.
- Oj tam, byłam w pobliżu. Poszłam do rejestracji i zapytałam czy mogę odebrać wyniki córki. Pani powiedziała, że się zastanowi, ale poszła i przyniosła. Spojrzała na datę urodzenia i zapytała „Dlaczego taka wiekowa córka sama nie może odebrać wyników?” a ja jej na to: „Moja córka nie jest wiekowa, jest tylko leniwa !!!”
No tak.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Królowa podwieczorku

Obiad u G., na który, oprócz min. mnie, zaproszona jest też D.
Na poprzedniej kolacyjce D. na pytanie, czym się zajmuje, odpowiedziała uśmiechem złamanym grymasem, wypuszczeniem z płuc powietrza, oraz machnięciem ręki, jakbym była natrętną muszką-owocówką, a nie nowopoznaną osobą, która może wymagałaby odpowiedzi. Muszę przyznać, że bardzo mi się to spodobało i od tamtej pory, poznając ludzi, którzy na pierwszy rzut oka wydają się do mnie podobni - czyli ekstrawertycznie bezpośredni – zawsze po pytaniu o zawód staram się tą metodę stosować ( pamiętając jednakże o kolejności: uśmiech złamany grymasem, wypuszczenie powietrza, machnięcie, ponieważ zmiana kolejności daje efekt zgoła inny, jakbyśmy rzeczywiście opędzali się od owadów, albo mieli duszności). Metoda ta niezwykle podbija moje notowania ;) , więc do D. jestem nastawiona bardzo edukacyjnie.
Tym razem rozmowa dotyczy podróży. No i cóż. Choć różnica między pouczającą rozmową ze światowym człowiekiem, a tego człowieka bezkresnym jak ocean autoepatowaniem bywa, w rzeczy samej, delikatna, to jednak wyczuwalna. Całe to wykrzykiwanie D.: „Mieszkałam tu w roku. X!”, „Byłam tam w roku Y!”, po rzuceniu dowolnego światowego miasta nosi znamiona jakiejś desperacji. No nic, tylko wyjąć mapę świata i wpinać pinezki, gdzie też była D., o ile domowego zasobu pinezek starczy, bo może trzeba będzie pojechać do Makro i dokupić ;)
Do tego dochodziły też kwestie eksklamacyjne, podszyte frywolną pełnią możliwości: „Jeźdźmy do kraju Y.!”, „Wynajmijmy mieszkanie w kraju X.!”, co jest konstruktywne, gdy planuje się wspólną podróż wakacyjną, ale niekoniecznie wtedy, gdy tylko trawi się po posiłku.
Czy to możliwe, że tak dawno nie włóczyłam się po zagranicy, że stałam się przewrażliwiona na punkcie mizoginicznej światowości innych osób? Możliwe. Prawdopodobne.
Ale raczej to brak obycia z osobami, które, starsze od nas i wyposażone przez lata doświadczeń w zadowolenie z życia, pewność siebie i poczucie własnej wartości, w naturalny sposób przejmują kontrolę nad grupą, siedząc u wezgłowia stołu i wymachując szparagiem niczym berłem.
My, którzy przeżyliśmy nasze życie ciekawie.
My, którzy nie mamy telewizorów, tylko 1% w Polsce.
My, którzy robimy w kulturze i podróżujemy po Europie, nie tylko dla siebie samych, w sumie, ale też dla tych kolacyjek, żeby móc krzyknąć: „Byłem!” i oszołomić oszołomów, którzy nie byli.
Czyli mnie ;)
Mamusiu! Ja też chcę być królową podwieczorku.

niedziela, 16 stycznia 2011

Tata i mama w odwrocie czyli Rodzic w rubryce

Podobno z powodu poprawności politycznej zmieniono w Stanach rubryki niektórych dokumentów i mają one teraz nazwy: Rodzic 1 + Rodzic 2, żadnych tam tradycyjnych matek i ojców.
Trudno nie być miłośnikiem homoseksualizmu jeśli ma się zapędy eko, w końcu jaki inny nurt mógłby uratować planetę, jak nie ten promujący pary nie mogące biologicznie wyprodukować rodzonego potomka, a zarazem emitera dwutlenku węgla, jednak tą koleją rzeczy heteroseksualna większość będzie niedługo czuć się nieswojo, jako pochodzący ze średniowiecza relikt nie-na-miarę-swoich-czasów.
Tak to jest, gdy mniejszość domaga się praw większości i ruga ją za bycie nie-zmniejszającą-się-większością. Może powinny być dwie pary rubryk – tradycyjne i te ponowoczesne. Zużycie papieru nieco wzrośnie, ale matka i ojciec stawiając ptaszka poczują kompensację swojego tradycyjnego rodzicielstwa, matka pozostanie matką, a ojciec ojcem.
Podejrzewam, że sam wyraz „większość” jest w tej chwili niepoprawny politycznie.
Poprawność polityczna jest jak grypa hiszpanka, nie oszczędzi żadnej rodziny, nawet mamy i taty...

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Warszawiak czyli kwintesencja męskości

Żaden tam intelektualny łapserdak mitrężący swoje hemoroidy na wysiadywaniu przed traktatami ani wypełniony warzywami mamisynek po dobrych szkołach.
Kwintoesencja męskości w wydaniu raf&taf.
Warszawiak.



Przyłączam się.

wtorek, 4 stycznia 2011

Telefon w sprawie zaćmienia

R, niedoszły astronom, dzwoni przypomnieć mi, że jutro rano jest zaćmienie.
- A tak w ogóle co słychać? – pyta.
- Niż znad Skandynawii. Czekają mnie lokalne opady. A u Ciebie?
- Termometr nie wskazuje nawet 5 stopni.
- Ojej.
Tośmy pogadali. Ale tu chodzi o wyższej rangi skłonność do nieboskłonu.

piątek, 31 grudnia 2010

Na Nowy Rok

żeby było elektryzująco. I żeby wszystko udało się MI.




środa, 29 grudnia 2010

Medyczna rekreacja czyli z wizytą w przychodni

Coś mnie boli, ale do lekarza mi się iść nie chce. Bardziej boli mnie sama myśl, że miałabym o 7 rano ustawiać się w kolejce w przychodni po jakiś numerek.
Durer swojego czasu rozwiązywał to tak:

Wysyłał swojemu lekarzowi rysunek z bolącym miejscem. I po kilku dniach/ tygodniach – w zależności od stanu koni pocztowych – dostawał diagnozę. I o to chodzi. Zasadniczo.
(Ale ostatniego razu nie przeżył, więc...)
No ale ok, przychodzi kryska na matyska, czyli w tym wypadku mnie. I oto siedzę w poczekalni z dziarskim czterdziesto- kilkulatkiem, który koniecznie musi zdobyć skierowania na badania i pobrania, jak to czterdziestolatki (chyba) mają.
Wymieniamy plotki, jak to nasz poprzedni przydziałowy doktorre pierwszego kontaktu, niesamowicie zgorzkniały typ, który zalecał wszystkim jednorazowe leki w postaci arszeniku na skrócenie wszelkich możliwych cierpień, dostał w końcu lepszą propozycję zawodową i zwiał z przychodni do szczęśliwej medycznej krainy, której nazwę miał na swoim długopisie. A na jego miejsce przyszła nowa, młoda lekarka. Czterdziestolatek bardzo się cieszy z powodu lekarki i wiele sobie obiecuje po jej młodości. Pytam, z jakim problemem przyszedł, choć nie trudno samemu zauważyć, że Czterdziestolatek, choć jest ogólnie chudy, ma wielki brzuch typu „zaraz urodzę”, co bardzo go martwi i niepokoi, co też tam może mieć.
Patrzę mu głęboko w oczy:
- Myślę, że to może być wielka, gigantyczna cysta, nawet pan sobie nie wyobraża, jak często zdarzają się takie wielkie, gigantyczne cysty.
I popieram to chaotycznym miksem internetowej wiedzy medycznej wymieszanej z programami Zone Reality o ludziach-potworach. Podatnego Czterdziestolatka przestraszyć łatwiej niż dziecko, a siedzimy akurat obok opustoszałego oddziału chorób dziecięcych(pełnego - zapewne - duchów niemowlaków zmarłych na tyfus), siedzimy całkiem sami na korytarzu wymalowanym jakąś łuszczącą się sraczkowatą olejną, późnym wieczorem, pod syczącą złowrogo świetlówką.
Nadchodzi jego kolej i czterdziestolatek wchodzi do gabinetu. Mijają dni i godziny i znowu pojawia się w drzwiach, a w oczach
ma jakby łzy.
- Cysta? – pytam dramatycznie.
- Nie, nie...chodzi o lekarkę....ona jest taka brzydka!

niedziela, 26 grudnia 2010

Kobiety jak rakiety oraz profesjonalistki ze wsi



Hm, a sądziłam że najlepiej być wolną kobietą wykonującą mężny zawód. W centrum. O ogrzewaniu nie pomyślałam.

Tymczasem feminizm przestał się już w ogóle cackać i sięga, gdzie wzrok nie sięgał, czyli w cudze spodnie:


do kupienia w Luwrze

sobota, 25 grudnia 2010

X -mas

Wieczór wigilijny. Niestety tegorocznym świętom daleko do zeszłorocznych, które były idealne, holy-łódzko filmowe, dobrze nakręcone i jeszcze lepiej zmontowane, mucha nie usiadła, za to wszyscy inni siedzieli w zgodzie i ogólnej miłości. Tymczasem w tym roku jest tak sobie, osobiście też nie pomagam moją postawą znudzonego dystrybutora, któremu nikt nie pokazał filmu na równie wysokim poziomie, więc ziewa.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...