sobota, 6 lutego 2016

O nowym, wspaniałym telefonie i technologicznych dramatach współczesnego sapiens






















Nie pisałam jeszcze, jak to w zeszłym roku na jesieni miałam napad kompulsywnego prania. Zwłaszcza arcydokładnie sobie wyprałam bardzo uświnione porcięta robocze, które moczyłam we wrzątku, zalałam litrem płynu do zmiękczania, szorowałam na tarze, maglowałam i tłukłam o drzewo. Niestety OKAZAŁO SIĘ, że nie wyciągnęłam z nich przedtem telefonu. I (a to zdziwka!) ten telefon przestał jakby działać, trochę się rozpuścił oraz ogólnie zdechł na amen. Resuscytacja na kaloryferze oraz modły nie pomogły. A takie w nim miałam smsy! Ach, jakie smsy! Świństwa takie, com je chciała przepisać, żeby się potem wnuczkom chwalić, że babcia nie w gwizdek dmuchała ;). No ale poszło z dymem, to jest lenorem i tarą, i nie ma reputacji, ah. 


Jako osoba upośledzona decyzyjnie od razu uznałam, że nie jestem w stanie dokonać racjonalnego wyboru nowej komórki (nie pytajcie: za duży wybór dóbr na rynku powoduje u mnie raczej chęć ucieczki w Bieszczady w łapciach z łyka niż wyciągnięcie portmonetki). 

Zatem wymyśliłam, iż pożyczę aparat od znajomych.
WYLIZINGUJĘ cudzesa.
Wszystko jedno jakiego. Mój ex-telefon typu Nokia bardzo mi się podobał w swojej konceptualnej prostocie, a teraz prosz: suprajs me!


Niektórzy znajomi albowiem muszą mieć nowy telefon co roku, gdyż inaczej dostają technologicznej drżączki. A każdy jeden aparat coraz większy, płaskszy i wypełniejszy bajerami i megatonami megabitów, metadanych, świateł i lądowisk i kosmodromów i chuj wie jeszcze czego. A ja jestem taka retro i eko i kutwa i proszę mi pożyczyć jeden z tego wora staroci z zeszłego sezonu, przy którego produkcji nie umarło dwieścioro dzieciów chińskich. Z góry dziękuję. (Ale nie ten w drewnopodobnej sklejce, no bez przesady). W końcu się jednak okazało, że to nie jest tak, że jak ktoś ma wór pełen telefonów to od razu staje się Świętym Mikołajem, otóż. Oraz, że otóż przyjaciół poznaje się na beztelefoniu, a łaska pańska na pstrym telefonu jeździ. 


Ale na szczęście napatoczył się jednak znajomy, który mi wylizingował swój stary aparat na czas nieokreślony i bez specjalnej łaski.

- Eee, po prostu poczuł do ciebie miętę – powiedziała protekcjonalnie znajoma, która mi wcześniej jakiś swój telefon użyczyła, ale nie działający, w związku z czym miałam ochotę zaprosić ją do domu i utopić w misce z miętą. Ale bez działającego telefonu nie miałam jak, eh ;)

(Czy w ogóle tak się jeszcze mówi: czuć miętę? Miętę to się chyba obecnie wyczuwa w paście do zębów i szamponie.)
Te nowe telefony są straszne, mówię wam. Cały czas chcą jeść. Nie raz na tydzień, ciągle i wciąż. Mój codziennie ssie przez ładowarkę prąd z gniazdka, aż mi pociemniało w mieszkaniu, ampery schudły, a volty obumarły. I tylko słychać siorbanie tego zboczucha. Ten telefon ma wiele nowych funkcji i aplikacjów i przycisków których nigdy nie miałam i nie używałam. W ogóle nie wiedziałam, że są mi potrzebne. Bo tak naprawdę to one nikomu potrzebne nie są. Ale skoro już istnieją, to wkrótce się nam drogą ewolucji nowe potrzeby wyłaniają. Błędne koło.  
I nie ma powrotu. Nie ma powrotu do jaskiń, do rozkloszowanych spódnic z lat pięćdziesiątych pogrubiających dupę, ani do dziewiczej Nokii. 





Bosz, jak ja kochałam moją Nokię, która miała latarkę o atomowej mocy i chciała jeść raz na miesiąc! Jak się kocha osiedlowego Zdziśka, co się go zna od przedszkola, a potem się okazuje, że na świecie jest jeszcze Krystian i Kamil i Fabian i każdy z nich bardziej światowy i przystojny i apkowy. 





Tymczasem gdy ostatnio napotkałam nową znajomą z krakowskich internetów, która na hasło wymiany telefonów wyciągnęła Nokię... z miejsca się zakochałam. A tęsknota za tym, co nie wróci dała mi kopa w aortę. 

















Teraz empatycznie zaczynam współodczuwać te dramaty dziejące się wokół mnie, których do tej pory nie zauważałam. W autobusach, na ulicach.

Te okrzyki przerażenia:
- Powiedz szybko gdzie jesteś! BO TELEFON MI SIĘ ZARAZ ROZŁADUJE! BOŻE, JUŻ PIKA! HALO!
-Proszę pana, gdzie ja W OGÓLE jestem, bo mi wifi zdechło? (na planecie ziemia)

Te upokarzające historie erotycznego odrzucenia:
- DOTYKAM GO i DOTYKAM, PUKAM GO I PUKAM, a on nic! Nie reaguje!




Na szczęście oglądam dużo seriali, w których cywilizacje upadają (poczynając od wyłączenia telefonii) i trzeba sobie umić radzić jakoś inaczej. Głównie to nożem, pistoletem, ogniem, gwałtem i umiejętnością hodowli własnych ziemniaków. Czyli też nie bardzo jakoś, eh. A w tle trwają walki o światowe zasoby wody, benzyny, lenora i mięty ;)

No to teraz jeszcze kilka przypadków pojedynku starych i nowych technologii:














poniedziałek, 1 lutego 2016

Różowo-niebieski i inne biesy

Jak ja lubię, jak ja uwielbiam wprost jak się nas, społeczeństwo, społeczeństwa przeróżne, infantylizuje. Infantylizacjami przeróżnymi przećwicza. Patrz, oto impreza z powodu której musisz się kolektywnie cieszyć i współuczestniczyć. Patrz, oto demonstracja, na którą musisz iść, by bronić. Patrz oto zeszłoroczne autorytety, które wypada cytować, a oto modne odcienie tegoroczne, w które musisz się przystroić.

Zatem, z powodu, że cała reszta wzdęła już rozliczne linijki cudzych analiz, to u mnie niech będzie tylko o kolorach. Komisja pantonowska, która corocznie wybiera kolor, który ma się nam podobać, w tym roku wybrała dwa. Wyglądające jak głos w sprawie gender. Wyglądające jak głos w sprawie przeciwko zanieczyszczaniu powietrza oraz głos w sprawie orgiastycznie zmutowanego monstrualnego łososia, którego niedługo wszyscy będziemy zakąszać (w tym roku łosoś jest deko świeższy niż w zeszłym [klik]).

Niebieski i różowy.

Pozwólcie że połechcem wam oko małym próbnikiem.









To nie tak, jak widać, że kolory owe były mi dotychczas wstrętne, ale teraz to już nie wypada mi mieć do nich sentyment wizualny.

Tymczasem jeśli jesteście z Krakowa lub okolic, to polecam przejść się na finisaż wystawy na której można zobaczyć PRAWDZIWE kolory.(Potem wystawa pojedzie do Poznania i może innych miast, jednakowoż od tego są internety, aby kolorami cieszyć się bez wychodzenia z różowo-niebieskich pieleszy). 
Wystawa nosi tytuł ‘Rzeczy wesołe’ [klik]. 

Insze kolory, w tym bardzo profesjonalnie zinwentaryzowany emeraldowy ;) można pooglądać klikając w etykietę kolory albo [tu]

piątek, 22 stycznia 2016

Nie denerwuj Babci!

Jak tam, pamiętaliście o Dniu Babci? Mam nadzieję że wszystkie babcie-alergiczki dostały bukiety, a babcie-cukrzyczki po bombonierce ;). Najważniejsze to Babci nie denerwować (dziadka też nie, chyba że był Ubekiem - wtedy ewentualnie można popróbować ;).

A teraz o tym jak traktować babcię zaśpiewa Wojciech Młynarski:

Tak trudno temu zmierzchającemu pokoleniu w tyglu tych wszystkich cywilizacyjnych przemian i zdobyczy, ah. Chociaż to oni przeżyli wojnę a nie my. No ale prawdziwa walka dopiero przed nimi. Walka o godność w czasach gdy stawia się na młodość.

Wysłuchuję opowieści sąsiadki mamy, którą w zeszłym roku potrącił na ulicy jakiś młodzieniec. Biegł gdzieś, spieszył się widać strasznie, bo wpadł na nią i przewrócił. Biodro złamane, kość udowa w strzępach. Rok z życiorysu, metalowe szyny, rehabilitacje, nauka chodzenia, cierpienie. I ból.
- Ach, jak oni nas wszyscy mają gdzieś - mówi o służbie zdrowia babcia-sąsiadka. - Niby robią co do nich należy, ale to wszystko podszyte takim podejściem, że powinniśmy raczej pójść się gdzieś położyć i umrzeć, a nie zawracać gitarę. Szkoda dla nas czasu.
Mówi o ludziach w swoim wieku. 
W szpitalach. W placówkach. W urzędach.

-Hm, no tak, to okropne, okropne - mówię. - Ale przejdźmy do najważniejszego: czy on się zatrzymał? - chcę wiedzieć.
- Kto?
- No ten młodzieniec, który biegł i potrącił.
- Nie.
Nie wyciągajmy jednak pochopnych wniosków, nie osądzajmy zbyt pospiesznie: może spieszył się podpisać umowę śmieciową albo do pracy na telefonach, 8PLN za godzinę. Może nie zauważył, nie poczuł, puchówki teraz takie porządne robią, mimo iż chińskie, a babcia-sąsiadka chudzina, a lód na chodniku śliski. 

Kiedyś pisałam już o niewidomym idącym ulicą, który tak białym kijaszkiem wymachiwał, iż podciął moją znajomą. Znajoma rymsnęła na pysk. Ręka w strzępach, gips, rehabilitacje.
Takie rzeczy się zdarzają.
Tylko najlepiej jednak, żeby w młodości.

Teraz inwentaryzacja seniorów, żeby już tak nie smędzić.







A tu link do zeszłorocznego dziadka z kruszonką [klik] (gdyby ktoś nie dostrzegł jak zmienia mi się poziom humorystycznego nastawienia do seniorskiego święta w porównaniu do lat poprzednich).

Dziękuję za uwagę.
Następnym razem będzie o młodzieży ;).

niedziela, 10 stycznia 2016

O walce z demonami oraz o pęcherzach czyli kobieta w gniewie











 






Zdarzyło się tak, że na Trzech Króli wyszły ze mnie trzy demony. 
A były to urażona ambicja, zazdrość i gniew.
A demony te zrodziły następne pokolenie: próżność, pychę,  gorycz, złość, ordynarność, nieumiarkowanie w słowach, które mają ranić.
Rodzina demonów wzięła sobie zabawki do zabawy. Oto urażona ambicja wsiadła do czołgu  postrzelać pociskami zarzutów. Zazdrość opróżniała z zażaleń magazynek granatnika. Gorycz strzelała z armatki wodnej oskarżeń. Pycha przysiadła w kąciku z walizeczką nuklearną i przypatrywała się czerwonemu guzikowi. Ale potem ją zamknęła.



Więc to była ta bańka, która pękła. Ten pęcherz rosnący pod skórą. Od czasu do czasu podrapany. Na co dzień przykrywany łachmankiem w celach, żeby nie było widać. Niespełnione pragnienia, niezrealizowana lista oczekiwań i planów. Wymuszona moralna elastyczność, która okaleczała we mnie człowieczeństwo, bo okazało się, ze moje standardy nie są uniwersalne. 
 

















Wybuch był nieunikniony. W gniewie mówi się rzeczy, które nie budują zwięzłej argumentacji. Słowa drżące, zdania wytrzebione z sensu. Nic nie wnoszą a wszystko niszczą. Druga osoba stoi jak naelektryzowana, zmoknięta kurka pod rynną i próbuje zrozumieć dlaczego się nagle tak rozpadało, skąd ta burza z piorunami. Z zachodu? Z zawodu? Wszak prognoza uczuć nic nie zapowiadała. Była raczej optymistyczna. Nawet jeśli zakłamana i utkana ze złudzeń i niedopowiedzeń.



Druga osoba nigdy nie widzi naszego pęcherza. 
Nawet jeśli sama go stworzyła.

Druga osoba nie wie, że właśnie, na swój nieudolny sposób, oczyściliśmy wrzód. Nie przeprowadziliśmy operacji z chirurgiczną precyzją, w świetle lamp i z asystą dr.Rozwagi, ale przy pomocy zardzewiałej puszki w błotnistym okopie, podczas ostrzału pułkownika Kurwamacia.

Druga osoba nie rozumie nieobecności doktora Rozwagi oraz obecności pułkownika Kurwamacia.

Ni w ząb.

Niezrozumienie rodzi demony. 
Złość, gorycz i gniew.

Koło się zamyka.

Sprawy zostają ustalone. Trawy zostają wypalone. 
Zostaje zrzucony napalm.


-Dobrze zrobiłaś, siostro! – potwierdziłaby każda zakładowa feministka.

-Kup sobie teraz paczkę chusteczek i paczkę fajek – doradziłaby mi pani z kiosku.

-Nie należy się zadręczać tylko wyciągnąć wnioski i iść dalej – zasugerowałby mi coach w typie 100PLN/h.

-Kochana, przyjedź, zrobię ci kotlecika – powiedziałaby mama.

Otóż to, mamo, konkrety. 
Konkrety mają zalety.

Dramaty sercowe to ja mogę przeżywać, owszem, ale po obiedzie.



Spokój wraca, na emocjonalnej pustyni dysonansu poznawczego wychodzi słonko. 
Słonko grzeje, słonko praży, słonko parzy. Powoduje udar, oparzenia oraz bolesne pęcherze.

Które muszę przykryć nowym łachmankiem w celu aby nie było ich widać.

Koło się zamyka.



Po kilku dniach okazuje się, że napalm był za słaby i należało jednak wcisnąć atomowy guzik, a najlepiej dwa. A jeszcze lepiej siedem. Gdyż nie dość, że musiałam przeprosić, to teraz będę najwyraźniej nosić jeszcze pod łachmankiem całą masę nowych pęcherzy. Dzięki którym będę przypominała jakąś nową, tym razem życiową postać z komiksu Marvela  - Supermientkowoman.
Eh.



No to teraz inwentaryzacja kobiet-heter, do której to drużyny chciałabym należeć ( a jak!)


















Ostatnie już było, ale skoro zawsze mię cieszy... :)
"Z ko­bietą nie ma żartów - w miłości czy w gniewie
Co myśli, nikt nie zgad­nie; co zro­bi nikt nie wie. "
(Fredro)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...