sobota, 13 kwietnia 2013

Neonowa miłość

No i tak się kończy blogowa przygoda - gdy ktoś mówi sobie "przelecę się po blogach (w tym i swoim) DOPIERO GDY zrobię to i śmo, pracę wykonam oraz ogólnie pozmywam". Się tak przestaje być blogerem oraz mieszkańcem internetu. Co nie znaczy że naleśnikowe odleżyny na tyłku maleją.

Tymczasem. Tytuł zobowiązuje.
Uwielbiam neony i jeśli bym bardzo coś chciała w domu mieć (oprócz  głowy jelenia i dywanika z dzika przed kominkiem - czyli ogólnie akcesoriów wzmagających przytulność ;) to byłby to właśnie neon. (Ciekawe czy można tak dać na imię dziecku, zamiast np Leon ;). Neony, tak popularne od lat 50. do 80., odchodzą obecnie do lamusa i coraz mniejsze prawdopodobieństwo, że z jakiejś brawurą zakrapianej balangi wrócimy do domu z szyldem Alkohole 24, czym ostatecznie mogłabym się zadowolić, choć - jako osoba ledwie co pijąca - bez pełni satysfakcji. Ale i tak bardziej niż z powodu posiądnięcia Solarium ;). W przypadku neonu na zamówienie trzeba by się natomiast  zdecydować na jakąś sentencję. Słowo klucz. Sedno sęku. Krucho u mnie z forsą, więc pomna na te życiowe okoliczności wrośnięte już i w marzenia, rozmyślam jaki też jeden zaimek by mnie zrobił dobrze, sylaba jakaś, litera pojedyncza a wiele znacząca. Pod czym chciałabym leżeć?
Możliwości jest wiele

















(Fiona Banner)
Przejdźmy teraz do kilku neonowych artystów. Na początek Tracey Emin, która  bardzo takie femini i postmodern hasła w medium tym świetlistym produkuje.




Gdyby ktoś jednak teraz czytał neony Tracey to wyjaśniam, że po tym jak artystka dostała fuchę na walentynkowe przyozdobienie miasta  Nowy York, musiała odpuścić sobie używania brzydkich słów. W zamian zaczęła niewyraźnie pisać ;)

Następnie neonowa instalacja Jasona Rhoadesa (2004)

I bardzo dowcipne neonowe orędzie Jeppe'ego Heina (2009)
Tymczasem w Polsce Wojciech Duda poczynił takie oto cuda-wianki


I można by tak długo i w nieskończoność, aż bym nam oczy zemdliło. Podsumowując - artysta, który choć raz z tak przyjemną rzeczą jak neon nie miał przyjemności musi się poważnie zastanowić, doprawdyż. Co z nim nie tak.


A temat nie pojawił mi się z czapki tylko ponieważ to ostatni moment, żeby zaprojektować uahaha Neon dla Warszawy (tylko bez sierpów i młotów prosim)
http://www.neonmuzeum.org/

tu więcej neonów, aż do znudzenia tumblr 1 i 2

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Beznadziejny przypadek biednego Kamilka




Ach, jakiż biedny ten ten Kamilek! Kamilka źle ostatnio potraktowała żona, która spektakularnie odeszła i praca, która się go bezlitośnie pozbyła, wredne życie, które go kopnęło w tyłek i zły los, który jeszcze na niego nasmarkał. Oraz we wszelkich konfiguracjach: życie z żoną, praca z losem itd - gdyby jakiś matematyk to pomnożył i zpierwiastkował to by wyszło możliwości pewnie z 6 tysi, czyli tyle ile Kamilek zarabiał, gdy miał pracę. Żonę. I życie. I widoki na los.

Kamilek w ogóle nie jest winien. Oczywiście.
Kamilek wypiera jak może wersję, iż taki koniec jest wypadkową jego działań. Nie ma takiej możliwości dla Kamilka, jest natomiast możliwość inna – jedyna – że się wszystko przeciwko niemu sprzysięgło się. Specjalnie mu na złość się. Wszyscy są winni, że tak. Kamilek może cię nie zna, czytelniku, ale gdyby poznał, to już by coś na ciebie znalazł! Taką ma Kamilek płaczliwą a zarazem roszczeniową filozofię.

To nie tak, że miał życie jak z bajki, ten Kamilek, i bezbolesną młodość. Stracił dość wcześnie rodziców. No ale rodzeństwa nie stracił i grona ciotek, z których większość była chętna a jedna to aż się rwała do pomocy. No ale nie była bogata ta ciotka, mądra była tylko, choć biedna. Kamilek biedne ciotki miał w głębokim poważaniu. Nie poważa się kogoś, kto się nie dorobił. Nie będzie mu mówił ktoś, kto się nie dorobił, jak ma Kamilek żyć. Więc się ciotka rwała, ale gdzieś w oddali, a tymczasem Kamilek sam sobie postanawiał i żył jak uważał. Największym błędem Kamilka było to, że się wypiął na wykształcenie. No ale też nie on pierwszy i nie ostatni w rodzinie, nie był w tym dramacie – którego zresztą za dramat nie uważał wcale – osamotniony. Jakoś mu się układało nawet bez tego czytania książek i używania gramatyki i składni. Dopóki nie przyjechał z żoną do stolicy. Żona Kamilka, którą poznał bym jako nastolatek i poślubił po 10 latach znajomości, była bowiem bardziej taka... środowiskowo adaptowalna. Wtapialna w otoczenie bardziej była, podczas gdy Kamilek z tą swoją składnią i abnegacką ignorancją już mniej. No ale różnice te nie stanowiły w tym podbijającym stolicę duecie problemu, albowiem Kamilek dobrze zarabiał, co jak wiadomo bardziej przystoi porządnemu mężczyźnie niż jakaś tam składnia ;) Żona Kamilka była dobrze ubrana z pensji Kamilka – buciki i takie i siakie i płaszczyków kilka w sezonie i ogólnie szafa grała.











Tak dobrze się zapowiadało! Był Kamilek młody i przystojny w tej stolicy, miał pracę i ubraną żonę i ogólnie było prawie idealnie. Choć pewnie by było idealniej bynajmniej gdyby rozrywką weekendową oraz być może i codzienną Kamilka nie było piwko jedno z drugim. To piwko pewnego razu w połączeniu z kolegami, co przyjechali zobaczyć tę idealność, spowodowało, że się Kamilek na drugi dzień zrobił nieświeży i nie poszedł do pracy. Po prostu tak – nie poszedł i już. I wtedy właśnie zły los nasmarkał na Kamilka brutalnie, bo praca go pożegnała! Mówisz – masz, nie przychodzisz – się żeg-nasz. Koniec balu panno lalu. Od tej pory dryfuje Kamilek po równi pochyłej w dół. Kamilek nie może znaleźć już tak dobrze płatnej pracy więc staje się Kamilek Kamilkiem bezrobotnym, na utrzymaniu żony. Zaczyna się z niego robić utyskująca męczybuła, bo tu się nagle okazuje, że normalnie to trzeba pracować ciężko za marne pieniądze, czego Kamilek robić nie będzie, bo on ma juz pracę na pełen etat – a jest nią użalanie się nad sobą. W dodatku męczybuła Kamilek się robi bułą nasiąkniętą alkoholem. Tymczasem żona Kamilka się wtapia i wtapia. I nie w Kamilka.
A pieniędzy ni ma.
A męczybuła jęczy.
Żona Kamilka w zeszłosezonowym płaszczyku robi więc jedynie słuszną - z jej punktu widzenia - rzecz a mianowicie: przestaje być żoną Kamilka.
Kamilek nie może w to uwierzyć.
Alejaktotak?








Kamilek już się nie stacza po równi pochyłej, Kamilek teraz leci na pysk z pionowej ściany, jakby go kto wypchnął z urwiska. Rozpacz i szaleństwo i tułaczka i picie. Życie już nie jak w Madrycie tylko Meksyk, panie. Fawele emocjonalne i życiowe. Buzuje w nim taka nienawiść do żony, co się zmyła, że kto wie, do czego by mogło dojść, gdyby nie to, że Kamilek umie tylko siedzieć i obwiniać. I pić. Ewentualnie leżeć. I obwiniać. I nienawidzić. I pić. W dowolnej konfiguracji. Z czego wychodzi dość sporo znarnowanych dni, gdyby jakiś matematyk to pomnożył.






















  
Kamilek ma dzisiaj do mnie przyjechać i mnie prosić, czy by nie mógł u mnie zamieszkać. Tak sobie wykoncypował Kamilek, że póki pracy nie znajdzie, póki na nogi nie stanie, to tu sobie ciepłe gniazdko uwije i będzie leżał (póki nie stanie). A ja – wiadomo – żeby mu to nieszczęście osłodzić to będę go karmić i może jeszcze prać mu skarpetki. I śpiewać mu na dobranoć i kto wie co by jeszcze, gdyby nie to, że jesteśmy spokrewnieni.
Ja wiem, że trzeba pomagać rodzinie. Ofiarom losu trzeba pomagać, jak im się noga podwinie. Nie jestem tą madrą ale biedną ciotką, co się rwała, tylko córką tej ciotki - nie wiadomo czy mądrą, skoro się zastanawiam, ale na pewno też biedną. Ale Kamilek chwilowo jest skłonny spuścić z tonu i się w końcu zaprzyjaźnić.
No i sama nie wiem – brać go czy nie.
Normalnie jestem w w mega-kurwa-rozterce!


sobota, 6 kwietnia 2013

O tym, jak korzystać z kibelka u znajomych oraz że kobieta kobiecie wilkiem

Niezależnie od tego, kto się w naszym domu mości, z dłuższą czy krótszą wizytą, pojawić się musi ta naturalna potrzeba by skorzystać z toalety. Nie jest to oaza dizajnu, oj nie, moja toaleta to skromność pokryta dużą ilością domestosa ;)

W moim domu ZAWSZE jest podniesiona klapa i deska klozetowa. Nie będziemy tu omawiać technik intymnych interakcji z kanalizacją w pozycji ‘na lotnika’, nie mniej istotnym faktem jest, że po każdej wizycie w toalecie moich gości ta deska i klapa są ZAWSZE opuszczone. WTF?
Nie wiem po co ktoś miałby chcieć takiej deski dotykać, skoro była już profilaktycznie i raz na zawsze podniesiona. Nawet ja nie mam ochoty jej dotykać ;). Może ludzie nie są w stanie znieść widoku spuszczanej wody, a raczej tego, co ta woda ze sobą, w odmęty rur, zabiera raz na zawsze. Ponoć i królowie francuscy nigdy nie widywali swoich gówienek, bo zawsze odpowiednie służby zabierały im w stosownym momencie napełnione a dyskretnie zakryte nocniki.

Pewnego razu w czasie grupowej, piwnej nasiadówki znajomych i ich (oraz moich) rozlicznych odwiedzin w tym najświętszym przybytku nie wytrzymałam i napisałam kartkę
W tym domu nigdy never ever nie opuszczamy deski! (Cokolwiek by chciało wyleźć z kibelka ma mieć otwartą drogę!)’.
No! – pomyślałam. – No.
Opuszczam toaletę z takim uczuciem ulgi na twarzy, że M., którego minęłam w przedpokoju, musiał odnieść mylne wrażenie co do wielkości mojego rzekomego ex-zatwardzenia ;).

Byłam pewnego lata u znajomej, która wręcz przeciwnie – miała obsesję na punkcie opuszczania deski. Deska i klapa były cholernie ciężkie, z jakiegoś grubego szklanego tworzywa, przyozdobionego mieniącym się tygrysem. Doprawdyż takiego bezguścia jak ozdobne deski i klapy klozetowe czy to z kotkami czy muszelkami zatopionymi w lastryko nie jestem w stanie znieść, ani tym bardziej na nim defekować. Znajoma zamówiła nowego deskowego ‘tygrysa’, obecny ‘tygrys’ był bowiem zepsuty - klapa przy próbie opuszczenia waliła o deskę z takim impetem, że można było podskoczyć i ogłuchnąć jednocześnie. W związku z tym zostałam pouczona, aby deskę opuszczać ręcznie, co czyniłam uposażona w kawałek papieru toaletowego, ponieważ nie mam w zwyczaju miziać cudzych klozetów. Po tej jednak operacji zostawał mi w dłoni kawałek radioaktywnego ;) papieru, którego nie było gdzie wyrzucić, w związku z tym następnym etapem było odchylenie ciężkiej deski do góry nogą i w miarę bezdotykowe wepchnięcie tego kawałeczka w kibelkową szparę (całej klapy opuścić bez łupnięcia nogą się nie dało). Co w efekcie przyczyniało się do dodatkowego (ach, siła nawyku!) spuszczania wody, bo znajoma otwierając klapę w czasie osobistego seansu z tygrysem nie życzyła sobie zobaczyć takiegoż pływającego kawałeczka papieru bez należnego wstrętu. Zaznaczam, że była to bardzo oszczędna niewiasta, a jednak dała mi dyspensę na dwa spuszczania wody każdorazowo.
Byle tylko klapa była zamknięta.
Aaaa.

Przy czym ta toaletowa higienistka nie uznawała czegoś takiego jak mały łazienkowo-kibelkowy kosz na śmieci i inne artykuły higieniczne w związku z czym za każdym razem, gdy robiłam demakijaż oczu i facjaty musiałam rozliczne waciki kitrać w umywalce by następnie następnych wacików użyć do jej wyczyszenia ze zmaz kosmetycznych by następnie tę wspólną garść wacików wielkości piłki tenisowej iść wyrzucić do kosza na śmieci stojącego na widoku w kuchni łączonej z jadalnią. W związku z czym jeśli zdarzyło mi sie mieć - co czasem i kobietom na wyjeździe się zdarza – okres, to musiałam odpowiednie artykuły higieniczne utylizować na widoku, w czasie gdy np reszta towarzystwa siedzącego przy stole kwitowała to smutną konstatacją, iż najwyraźniej nie mam zamiaru iść z nimi na basen. W związku z czym w celu ochrony prywatności i godności osobistej robiłam w kibelku, przed wyniesieniem, z tychże artykułów oraz papieru toaletowego sporej wielkości kulę wyglądającą jak piłka do krykieta. I na to też została mi przez oszczędną znajomą udzielona dyspensa.
Byle tylko nie było w kibelku obrzydliwego koszośmietniczka.
Aaaa.
Oczywiście nie wspomniałam jeszcze o konfliktach na tle gaszenia światła, co jest obsesją u superoszczędnych osób. Ponieważ, mimo iż sama jestem superoszczędna i ekologiczna i ZAWSZE ale to prawie zawsze gaszę światło w opuszczanych przez mnie pomieszczeniach, to u znajomej notorycznie byłam przyłapywana w czasie moich 4 sekundowych wypadów z łazienki do kuchennego kosza na śmieci z różnego rodzaju piłkami toaletowymi.
Ponieważ niezależnie od tego czy miałam zamiar wrócić czy nie (a miałam zamiar) mogłam na te 4 sekundy zgasić światło. I opuścić klapę!
Eeeeh.
Ukoronowaniem pobytu było wyrzucenie mi przez gospodynią gąbki do mycia ciała. Gąbka ta leżała sobie w ustronnym miejscu, mojej znajomej zdała się jednak na tyle ohydna (była żółta;), by ją bez uprzedzenia cisnąć do kosza w obięcia obierków ziemniaczanych. Przy wieczornej próbie wzięcia prysznica pół godziny spędziłam przeszukując moje walizki i zachodząc w głowę gdzie mianowicie tę gąbęczkę pieprzoną skitrałam. Znajoma wówczas przyznała się, że eee coś tam wyrzucała. A na widok mojej miny (bo szczerze się zastanawiałm gdzie najhigienicznej będzie ją zarżnąć i spuścić krew – do kibelkowego tygrysa czy może w wannie?) przyniosła mi, pełna skruchy i wyrzutów sumienia, tę gąbkę, całą w ziemniaczanych obierkach.
Pffff.
Doprawdyż czasem gościnność innych przybiera formę montypajtonowską iście. Ale po osobach, które mają w domu bidermajery i ekspresy do kawy w cenie małego samochodu człowiek spodziewałby się jednak więcej. Ludzkich zasad korzystania z kibelka.
Poza tym to cudowna dziewczyna była.
Po prostu każdy ma jakieś swoje fobie.
Dlatego niech u mnie nikt się nie waży opuszczać deski i klapy, do jasnej cholery!
No.















A teraz epickie odezwy toaletowe i takie tam



Właśnie po to założyłam bloga - jakby się kto pytał – żeby opisywać kibelkowe przygody.
No to idę! ;)
 

czwartek, 4 kwietnia 2013

Intymny świąd czyli zabiegi pielęgnacyjne na smutnym ciele i podupadłym duchu

Miałam wczoraj bardzo intensywne zabiegi kosmetyczne wykonane na twarzy przez pannę Pogodę. Najpierw był to peeling w postaci mini gradowych kuleczek, potem mikrodembrazja w postaci ostrzału (pod odpowiednio dopasowanym do porów skórnych kątem) ostrych lodowych igiełek. A na koniec kojący zabieg w postaci okładu z wilgotnych, ślamzyngowatych śnieżnych płatków, zasysających się jak glonojady. Wszystko w czasie jednego wyjścia. Miodzio. 

Tymczaesm na szyi zrobiła mi się jakaś nowa pręgo-zmarszcza, zupełnie jakby ktoś dusił mnie w nocy  recepturką. Nie wygląda to dobrze.
Wczoraj skończył się też ostatecznie biały barszcz świąteczny, robiony na zakwasie, który trzymał mnie przy życiu. Życie bez tego barszczu nie wydaje mi się już tak godne uwagi, mimo że był strasznie kwaśny, ten barszcz.
Mam ostatnio znaczny spadek formy. Wszystkiego czyli – bo nie jest tego aż tak dużo – ciała i umysłu. Nie chce mi się nawet pisać. Jedyne, na co mnie stać, to wrzucanie obrazków na fejsa. Kto by pomyślał.
Czytam teraz ‘Sztywniaka’ Mary Roach i muszę powiedzieć, że to idealnie dobrana lektura na taki czas kryzysu - te opisy, jakimż to procesom po śmierci ulega ciało człowieka. Bardzo to wszystko ciekawe, choć mam wrażenie, że do niektórych procesów mi niedaleko już teraz. Wczoraj przed snem zaliczyłam rozdział o awiacji nadoceanicznej i wypadaniu elementów ludzkich z rozpadniętego samolotu na 8 tysiącach kilometrów. Pomyślałam, że po czymś takim będę miała świetne, filmowe sny. Lubię sny o lataniu. Tymczasem śniła mi się dzika świnia w podziemnej jaskini. Doprawdy no, nie wiem gdzie składać w takim przypadku reklamacje...

Widziałam pełną różu reklamę na intymny świąd. A coś na jeszcze bardziej intymny świąd, taki metafizyczny? 
Mam nadzieję, że u was lepiej

No to teraz trochę porad na tę smutną porę autorstwa celebrytów. Wypowie się dziesięciu panów i jedna pani










poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Raport z pola walk rodzinnych: Święta, samobój, utylizacja choinki i topienie szynki

Wszyscy domniemywują, jakież to mamy święta. Ha ha! Na pobliskim osiedlu widuję jeszcze skupiska poprzednioświątecznych choinek. Przemieszczają się czasem z miejsca na miejsce, ale ogólnie upodobały sobie trawniki. Na tym tle widać w mojej rodzinie postęp w czasookresie choinkowej utylizacji, co jest jednocześnie świadectwem choinkowego zdziadoszczenia. Stosując się do zasad, że choinka stoi tak długo jak ma igliwie i pachnie, należy obecnie wyrzucić ją w okolicach trzeciego stycznia (a przez następny miesiąc i tak wyjmować igiełki z zakamarków o tyleż tajemnych co intymnych). Ale pamiętam, że kiedyś choinki były trwalsze i aromatyczniejsze. Widać dziś choinki pędzi się jak pomidory na jakimś fosforanie, a zarazem bliżej choinkom do pralek i innych sprzętów AGD, które psują się dzień po gwarancji (czyli w tym przypadku po świętach). 
Wspominam poprzednie święta, bo tatuś doznał w terminie wymagającym utylizacji choinki jakiejś depresji. Tatuś mój generalnie jest istotą wiecznie niezadowoloną i pełną fochów niczym nastoletnia księżniczka z ADHD, za które to męczeństwo obcowania z takim przypadkiem powinno się resztę rodziny natychmiast i za życia najlepiej kanonizować (mam zamiar napisać w tej sprawie do Franciszka - po argentyńsku ;). Jednak w terminie choinkoutylizacyjnym przyplątała się tausiowi jakaś zjadliwa forma depresji i zapowiedział, że „ma tego wszystkiego dość i najchętniej rzuciłby się z 12 piętra”. Potraktowałyśmy z mamusią sprawę praktycznie:
- Skoro ma się rzucać, to niech weźmie ze sobą choinkę – zaproponowałam.
- Ale on powiedział, że się chce rzucić z dwunastego, a nie z naszego piątego – zafrasowała się mamusia.
- To stań na balkonie z choinką i jak będzie cię mijał to mu wręczysz – powiedziałam, po czym obydwie wybuchłyśmy sardonicznym śmiechem.
Bo nie wiem jak u was, ale na moim rodzinnym osiedlu sprawę wymeldowania choinki załatwia się przez balkon, oczywiście w duecie - jedna osoba rzucająca i jedna na dole, służąca za żywą tarczę (ponoć bardziej cywilizowane kultury blokowe używają do tego procederu sznurka ;).
Tatuś rzecz jasna nie skoczył z żadnego piętra, a choinkowy duet balkonowy jak zwykle utworzyłyśmy mamusia i ja. Byłam na dole, kiedy moje ‘Jeszcze nie!’ zostało wzięte za ‘Już tak’ i tym sposobem choinka spadła nieomal na przechodzącego obok emeryta z pieskiem, który to emeryt dał się taktownie acz emocjonalnie przeprosić, w przeciwieństwie do pieska, który dostał SZAŁU. A potem to już pędziliśmy do osiedlowego śmietnika, zczepieni w nierozerwalną trójcę: choinka, piesek i ja.

Na tym tle Wielkanoc nudna bo bezludna. Osamotniona.
Znowu czytam  Hrabala i tak mi się skojarzyło:
Prawdaż. I nie tylko u Cyganów tak.

A teraz ściskająca za serce piosenka o zatopionej szynce
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...