Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mała. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mała. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 listopada 2012

Nimfy w łobertasie. O "folklorystach", "folkloryźmie" i "folkloryzowaniu." :D Cz. I I




Czyli nadrabiamy pokrótce zaległości! :D
Być może pamiętacie, że w czasach, kiedy Świat był jeszcze baaardzo młody i nieśmiały, 
(czyli jakieś dwie pory roku temu)
popełniliśmy byli wpis p.t.
Rozzuchwaleni całkowitą bezkarnością 
w karygodnym obłędzie odgrażaliśmy się naonczas, że popełnimy jeszcze część II 
(a może i III :D).


Bo co nam to! My z tych, co to, jak siry orzeł w "Ukrainkach"
opowiadaniach jednego z najoryginalniejszych prozaików polskich w historii,
kozaka z wyboru, długi czas nieprzejednanego wroga Rosji,
żołnierza w służbie tureckiej,
przez swoich ukochanych kozaków zwanego Atamanem Czajką,
a przez Turków Sadykiem Paszą
- Michała Czajkowskiego,
póki mu starość dzioba w dół nie zakrzywi, że ani go otworzyć,
krzyczą w górnym pędzie na wiatr:
"Póki skrzydeł, póki pazurów starczy, póty co zechcę, będzie moje!"

(Powyższe zdjęcie to widok z okna 
Muzeum Etnograficznego im. Franciszka Kotuli w Rzeszowie, Rynek 6, :D
gdzie, jak czytaliście ostatnio obejrzeliśmy trzy fantastyczne wystawy czasowe. )


Ale zanim jeszcze będziemy się cofać w mroki czasu, potrzeba nam się wrócić raz jeszcze do Stobiernej, którą ostatnio z niekłamanym upodobaniem prezentujemy, i która jest dla nas odkryciem dekady!
Otóż, wspominany przez nas stobiernicki Park Owadów powstał na ziemi pozostawionej przez swoich Gospodarzy na wieczność, w pobliżu Ich ponad stuletniej drewnianej chaty
z takim oto Piecem w środku!
Normalnie można się zachłysnąć ! :D
(Co niniejszym, po raz kolejny czynimy! :D 

Yyyyyychch! :D)


Nasamprzód trzeba nam załatwić sprawy najbardziej aktualne i bolesne.
Zatem dzięki za troskę wszystkim, którzy, 
choć to dla nas niezmiennie wręcz niewiarygodne, 
najwyraźniej się za nami stęsknili! Widać nie starcza niektórym, że choć wciąż
"pod tym samym niebem" żyjemy,
to daleko i aż nas obrzucają przez góry, paryje i wisłoki wyróżnieniami!
Bardzo to dla nas cenne i wzruszające. Też Was kochamy, ale zabawa musi niestety poczekać!

Po wtóre wybaczcie nam wszyscy, którzy nie możecie się doczekać odpowiedzi na swoje listy!

Po trzecie wreszcie wybaczcie nam również Wy,
którzyście mieli największe prawo oczekiwać od nas,
 że czas zgwałcimy i nagniemy.

Zabrakło nam trochę siły, ale spoko spoko!

"Jeszcze żyję Chlebnikow - powiedział, obejmując Kozaczkę - jeszcze nogi moje łażą, jeszcze konie moje cwałują, jeszcze ręce moje dosięgną ciebie i armata moja grzeje się koło mojego ciała..."

(I. Babel "Historia jednego konia")*

 Pomału przywykamy do myśli, że w tak szalonym tempie mielące czas "młyny", stały się już, 
w naszym wypadku naturalną częścią życia. 
Czas na lekturę musimy kraść cichaczem i po jednej garści.
Jak głodny ziarno na przednówku.

(Naturalnie w rzeszowskim Muzeum Etnograficznym, które pod względem zbiorów jest jednym z największych w kraju, a pod względem powierzchni wystawienniczej jednym z mniejszych, jest cała masa prawdziwych arcydzieł snycerki i rzeźby ludowej, jednak nie tylko na nas, za każdym razem największe wrażenie robi ten właśnie Chrystus...
To Muzeum jest w ogóle jednym z bardziej magicznych dla Taty miejsc.)

Mieliśmy, jak się zdaje opowiedzieć Wam o tych trzech, zaprawdę niesamowitych wystawach czasowych, ale to trochę tak, jakby próbować słowami opowiedzieć muzykę.
Trzeba to poczuć samemu!

(Próbował tego już kiedyś w genialnej"Podróży do źródeł czasu"
 uzbrojony w fachową nomenklaturę 
i zaiste niesamowitą artystyczną wrażliwość 
Alejo Carpentier, 
ale skoro Jemu się nie udało 
to jak moglibyśmy się łudzić, że uda się akurat nam? :D)

Zobaczcie sami.Ot tak ciut, na smak i zachętę.


Pierwsza z nich to:

 Pokazany na wystawie prawdziwy "Biały Kruk" i jak na nasz mało wyrafinowany gust,
absolutny Rarytas i Hicior!

"Ledwo żywa" ulotka z ostrzeżeniem przed "nieuczciwymi pośrednikami" 
(handlarzami Żywym Towarem). 
Wstrząsające!


"Caro polaco" -
określenie typu wozu przywiezionego z Galicji, stosowane dla odróżnienia od tradycyjnego dwukołowego.

Druga wystawa, "uzupełniająca" poniekąd pierwszą, to wystawa fotografii
Tedeu Vilani urodził się w 1965 r. w Brazylii, gdzie mieszka i od 12 lat niestrudzenie pracuje nad 
dokumentowaniem wieloetnicznego i wielokulturowego bogactwa społeczeństwa Rio Grande do Sul.
Jedno ze zdjęć Pana Vilaniego Wam już pokazaliśmy.
Ten rolnik z liśćmi tytoniu.

Trzecia natomiast to bardziej multimedialne słuchowisko niż co innego.
Można łazić w kółko i zagubić się bez reszty w dźwiękach i czasoprzestrzeni.


A właśnie a'propos czasu, przestrzeni i ludowej muzyki z Podkarpacia.
To owa wystawa sprowokowała w nas cały łańcuch dziwacznych skojarzeń i egzegez, który z kolei zaciągnął nas tam, gdzieśmy Was onegdaj zostawili. 
Na ludową potańcówkę do Gnojnicy Dolnej ! :D
I do kapitalnego koncertu ponad 90-letniego Dziadzia, Pana Jana Marka z Kamionki.


W Gnojnicy dowiedzieliśmy się, że, wyobraźcie sobie,
w Warszawie są ludzie, skądinąd "znajęcy się" i poniekąd zasłużeni,
którzy bez cienia zażenowania publicznie głoszą,
jakoby to oni "odkryli" w połowie lat 80-tych ludową muzykę i muzykantów z Podkarpacia! Ha!

Znaczy to tyle, że psu na budę te tysiące godzin zarejestrowanych od 1956 roku
przez Rozgłośnię Polskiego Radio w Rzeszowie materiałów dźwiękowych,
czy zbiory audio Muzeum Etnograficznego! :D

Normalnie, kabaret!


Pomijamy tutaj celowo kilka rzeczowych szczególików, 
w których Warszawscy Panowie kreujący się na Znawców zwyczajnie się mylili. 

(Widać nie każdy Znawca musi się koniecznie, aż tak szczegółowo znać,
jak mogłoby się nam - laikom i kompletnym amatorom, tyle, że miejscowym,
wydawać,
ale wrażenie irytacji i pewnego szczególnego niesmaku pozostało.)

 Daj im Boże zdrowie!


Grunt, że zabawa była przednia!

Nawet mimo nieco przechodzonych, ewidentnie miastowych
podchmielonych nimf  w zwiewnych sukienkach 
pląsających artystycznie, lirycznie, eklektycznie, eterycznie i boso,
czerpiących energię z Kosmosu,
do krwistych, rubasznych melodii 
z głośnym przytupem! :D 

(Nimfy, naturalnie, w znaczeniu łacińskim, nie greckim,  czyli 
"dziewczyny w porze godowej". :D) 

Nigdy wcześniej nie wpadlibyśmy na to, że snobowanie się na fascynację folklorem
(w której zresztą nie ma nic złego, wręcz przeciwnie)
może owocować niekiedy tak absurdalną,
pseudointelektualną pretensjonalnością
rodem z najsłabszych osiemnastowiecznych sielanek. 



Naprawdę, zachwyt nas przejmował dopiero, kiedy co jakiś czas podtatusiali nieco na zewnątrz, łysiejący, z brzuszkami, w koszulkach OSP Gnojnica Dolna, lub LKS INTER Gnojnica Panowie Chłopi,  wyciągali swoje nobliwe, nieco zawstydzone Panie Gospodynie z fryzurami "na trwało" "na parkiet" 
i wystawiając na bok łokieć
(aby inny rozhulany tanecznik w parę nie uderzył)
w półprzysiadzie kręcili nimi "bez nogę"
aż pot zalewał im twarze.


I tak nam się to wszystko plecie i zaplata. :D
Samo!
Z woli Boskiej.

Nie wierzycie?
No właśnie.
Sami zobaczcie.
O ile nam się również przypomina,
to byliśmy z Wami w tamtym wpisie też w Małej i w Głobikowej
(znanej Wam dobrze z innego wpisu o  
"Parku Jurajskim" w świetle "Katechizmu"
 jako miejscu paskudnego rabacyjnego morderstwa na
Konstantym Leliwa Słotwińskim.}

Otóż czytając niedawno po raz kolejny
"Trzy po trzy" Aleksandra hrabiego Fredry Tato znalazł był fragment,
gdzie Fredro wspomina:

"...byłem jeszcze dziecięciem, kiedy do mojej ciotki Ruckiej, mieszkającej w Mały,
przyjechał pan Bogusz, gwardzista galicyjski, będący na urlopie w sąsiedztwie. Przyjechał
konno w stosowanym kapeluszu z kitką i w kolistym płaszczu. Od tego czasu kapelusz z kitką
i płaszcz kolisty uczepiły się mojej głowy i stały się celem gorących życzeń."

Mój Boże! Toż to TA Mała, a Boguszowie siedzieli raptem górę dalej, 
za Głobikową i Głobikówką Słotwińskich kawałek, 
na Smarzowej* i w Siedliskach Bogusz!

(Uwaga! "Rz" w nazwie wsi należy czytać rozdzielnie! Smar-zowa. 
Od 1999 r. wieś nazywa się Smarżowa.)


"Niech się dzieje wola Nieba, 
z Nią się zawsze zgadzać trzeba!"

Amen.
Na zdjęciu powyżej
niedawno odwiedzone przez nas 
ruiny dworu Boguszów w Siedliskach Bogusz, 
gdzie Jakub Szela ze Smarzowej rozpoczął Rzeź Galicyjską
mordując 19 mężczyzn.

Cóż chcecie, też folklor

Ale o tym kiedy indziej.

__________________________________________________
* Wszystkim, którzy nie rozumieją, jakim czołem 
można w jednym tekście cytować Atamana Czajkę i 
sowieckiego, czerwonego Żyda z Odessy, inteligenta służącego w konarmii Budionnego 
(choćby był On nawet genialnym pisarzem 
i jedynym chyba w Historii żydem między kozaki) 
tłumaczymy słowami Izaaka Babla :

"Targały nami jednakowe namiętności. Obaj patrzyliśmy na świat jak na łąkę w maju, łąkę, po której chodzą kobiety i konie."

I Tego sobie, a równo i Wam, życzymy.

wtorek, 10 lipca 2012

Świat folklorem malowany. O "folklorystach", "folkloryźmie" i "folkloryzowaniu." :D Cz. I







Nie uważamy się wcale za wybitnych znawców folkloru ludowego.
Nawet miejscowego.

Raczej tylko za amatorskich, choć zagorzałych Miłośników Ziemi, na której przyszło nam żyć.


 
Skoro jednak, 

(nie wdając się zupełnie w tak ukochane przez akademików 
roztrząsanie zakresu znaczenia ogólnych terminów)

my Kulturę pojmujemy przede wszystkim jako  
cultus agri - uprawę ziemi,

oczywiste jest, że tańce, śpiewy, wierzenia, ozdoby, ulubione kolory, sprzęty domowe, sposoby stawiania domów, rodzaje i gatunki hodowanych zwierząt...

(Takie weselnie odświętne sprzężaje starannie dobranych maścią małopolskich koni zatarasowały nam ostatnio drogę w Małej i oszołomiły swoim pięknem.)


... czyli wszystkie, uświadomione i nie, 
odwieczne przejawy ludzkiego szacunku wobec 
uświęconego najpierwotniejszymi potrzebami 
i wylanym krwawym potem
równego Rytmu Ziemi...

... są również bezbronnymi ofiarami naszej zachłannej Miłości. :DDD

Zbieramy je, jak polne zioła. 
Nie szukając, tylko, jakby od niechcenia zauważając.

Ponieważ wierzymy, że dzięki ich odwiecznej mądrości możemy żyć w spokoju i bez zbędnego pośpiechu.

Innymi słowy zdobytej przez nas wiedzy o miejscowym folklorze, nie traktujemy wcale, jako 
wiedzy - zwerbalizowanej abstrakcji,
tylko jako zbiór wypróbowanych, "domowych sposobów" na życie.


Czasem zabawnych i mocno przestarzałych,


częściej przechowujących w sobie Nieśmiertelne Ziarenka Odwiecznej Mądrości.

(Niestety, nie możemy poświęcić XVI wiecznemu kościółkowi w Małej, 
który właśnie oglądacie,


tyle uwagi, ile jest wart, bo kilka naprawdę fajnych ciekawostek można w nim znaleźć,
ale obiecujemy wrócić!

  Bo, jak tu pominąć milczeniem  przy głównym ołtarzu "coś", co jako żywo przypomina diakońskie wrota w ikonostasie?!)

W każdym razie, wracając do tematu, zawsze z ogromnym podziwem i szacunkiem patrzymy
na ludzi, którzy nie dość, że systematycznie studiując temat, zdobyli szeroką wiedzę ogólną, jakiej nam nie dostaje, to jeszcze potrafią dzięki tej wiedzy zdobywać środki na życie.


Przy tym ludzie z tej "branży", których mieliśmy zaszczyt i przyjemność poznać osobiście,
zawsze - oprócz ogromu wiedzy - ujmowali nas również szczerością swoich przekonań,
co bezbłędnie pozwala nam wykluczyć Ich z szeroko pojętej "cepeliady" - czyli mniej lub bardziej udanej stylizacji, 
czy z nurtów egzaltowanej mody na "etno".



Taki obszerny i ogólny wstęp spłodziliśmy byli dla Was nie dlatego, że uczestniczyliśmy ostatnio w dwóch imprezach mających wiele wspólnego z folklorem, ale głównie dlatego, że zaszczycili nas wizytą zupełnie niezwykli ludzie Monika Dudek i Przemek Pituch 

których poznaniem chwaliliśmy się z kolei tutaj.

a którzy nie dość, że Prezesowi przywieźli kapitalne drewniane klocki w drewnianym wózku, to jeszcze nas, ludzi, z którymi wcześniej rozmawiali może z godzinę,
obdarowali wypalanym w ich okolicach na maghrebski wzór
naczyniem tajjine, wraz z pojemnikiem na węgiel!

NIESAMOWITE zaprawdę!


Naturalnie przyjechali razem z Milenką, w której Prezes się z miejsca zakochał!
W każdym razie przegadaliśmy z Nimi szmat czasu i wybraliśmy się nawet do Gnojnicy Dolnej na pokaz filmów Andrzeja Bieńkowskiego i Witolda Brody o rzeszowskich muzykantach oraz na ludową potańcówkę! :DDDD Było fajnie!

 O tym wszystkim, 
a także o jarmarku kowalskim w Ropczycach przeczytacie w następnych odcinkach. :D

Dla zachęty prezentujemy zdjęcie ciachającego skocznego oberka na nocnym koncercie w Gnojnicy, 
91 letniego Pana  

My tymczasem jedziemy do UchoDyni!

Bywajcie.

 PS. Pamiętajcie, że tam nas dostęp do Internetu nie rozpieszcza, więc będziemy mniej aktywni...

czwartek, 16 lutego 2012

Niskie Niebo, czyli Krwawe Zapusty



Droga dojazdowa do Domu odśnieżona, co było do zrobienia na dziś - zrobione, można spokojnie, z gorącą herbatą siadłszy, wtrząchnąć, skoro dziś Tłusty Czwartek, przepisowego pączka i podumać.

Choćby o tym, że, cytując nieocenionego księdza Jędrzeja Kitowicza:

"Staroświeckim pączkiem
trafiwszy w oko
mógł go był podsinić, dziś pączek jest tak pulchny, tak lekki, że ścisnąwszy go w ręku, znowu się rozciąga i pęcznieje jak gąbka do swojej objętości, a wiatr zdmuchnąłby go z półmiska!"
:DDDDDD

A skoro tłusty Czwartek, to, mój Boże, ileż różnych, niezwykle ciekawych tropów do prześledzenia i do zasygnalizowania.
Choćby i ten, tutejszy, na skrzypiącym zakrwawionym śniegu z 18,19,20 lutego 1846 r.


10. NISKIE NIEBO (1)

Kraino piękna, ukochana przez Boga i moja.

Pani, ozdobiona niedostępnymi uroczyskami jak starą, oprawioną w las i kamień biżuterią. Twoje suknie przepasane są błękitnymi, pełnymi pstrągów, błyszczącymi wisłokami (2). Uwielbiam chować się przed światem w zielonozłotych fałdach Twego stroju - paryjach (3) , jakby faktycznie wyrytych gwizdem kosmicznego odyńca.

Kraino Frasobliwego. Ojczyzno wilka, niedźwiedzia i jeszcze twardszych ludzi. A z nich wszyscy zakochani w Tobie tą bezgraniczną, beznadziejną miłością, która jednym każe Cię gorzko przeklinać, a innym, błogosławić wspólnego Stwórcę.
Ile krwi przez wieki w Ciebie wsiąkło, to tylko On jeden wie. Piłaś ją nie robiąc różnicy, czy ona chłopska, szlachecka, mieszczańska, księżowska, polska, ruska, węgierska, słowacka, tatarska, żydowska, niemiecka, rumuńska, cygańska, czy jeszcze jakaś inna, bo wszyscyśmy kundle przy Tobie – Matko i jednaki nam koniec - w Tobie.


Mikołaj był i rozrzewniony i rozgoryczony. Rozglądał się po pobliskich chałupach. Ciemniejących i jakby zsuwających się bezładnie, razem z drzewami z okolicznych wzgórz. Wiele z nich było drewnianych i na zrąb.

Śnieg chrupał głośno pod butami na mróz.

Nie mógł pojąć, jak to możliwe, że mieszkając tuż obok arcydzieła starodawnej, ludowej ciesiołki, dowiedział się o nim zupełnym przypadkiem, przy okazji. Toż na świecie ludzie żyją z takich rzeczy! I jeszcze jakiś cymbał w sutannie zasłonił schowane między starymi lipami cudeńko obrzydliwym, wielkim, ceglanym hangarem, mającym imitować kościół. Skandal! (4) Ech...

Autobus dopiero za trzy godziny, knajpy nie ma, więc trzeba do sklepu .(5) Postać, wypić piwo i pogadać z miejscowymi. Może który wie, gdzie dwór stał… (Spalono go dokładnie sto pięćdziesiąt osiem lat temu, dziewiętnastego lutego - czytał o tym).


Chłopy rozbili miejscową gorzelnię ,(6) a potem pijani przyszli nocą i wyrównali rachunki z panami - zatłukli bez litości dziesięć osób (7); wszystkich mężczyzn (8): „czarnych”, „surdutowców”, miejscowych właścicieli, ich rządców, gości (9) - bo to zapusty, księdza (10) i dwoje służby, którzy chcieli bronić mordowanych (11). Metodycznie, od siedemnastolatka do niewidomego dziadka, który miał ponad osiemdziesiąt lat i nie miał nogi .(12) Potworne , krwawe zapusty.

Wszedł, wystukał buty o próg, zdjął czapkę i zdejmując rękawice, głośno powiedział: – dzień dobry.
- Dziń dobry (13) – usłyszał w odpowiedzi zapóźniony o jedną chwilę chór głosów.

Jeden był kobiecy, ale jego właścicielka podniosła od razu z krzesełka wielki, ciężki zad, poprawiła węzeł chusty pod brodą i ciągle chichocząc, kołysząco, wyszła ze swoimi zakupami.

- Można wypić piwo w sklepie ? – zapytał Mikołaj sprzedawcę, chociaż widział, że pozostali stoją z piwami
w rękach. Chłopi uśmiechali się do siebie. – Mam kawał czasu do autobusu.

Z rozbawionym zdziwieniem zauważył, że sprzedawca ma semickie rysy twarzy. Zupełnie, jakby w tej wsi od wieków nic się nie zmieniło.
- Aa ! To pan jest ten z gazety ? Co z proboszczem rozmawiał o naszym starym kościele? Z Miasta ? – zatrajkotał szybko facet zza lady.
Wyglądał na właściciela sklepu.
Uśmiechnął się, widząc zdziwienie Mikołaja. – W takiej wsi jak nasza, wiadomości szybko się rozchodzą – wyjaśnił. - Oczywiście, że można. Jakie pan chce ?
- A co tu piją panowie? – zapytał Mikołaj, odwracając się i patrząc na podsłuchujących chłopów.


Zapanowała wśród nich chwila konsternacji.

- Tu ni mo żodnych ponów, ponie. Some chopy i tylo ! – powiedział jeden z nich w czapce na czubku głowy i chichocząc odwrócił się do okna. Wszyscy pozostali też się zaśmiali.
Ten, który mówił, napił się piwa.
- Takie samo proszę – powiedział Mikołaj.
- I co? Podoba się panu kościół? Z modrzewia! – powiedział sprzedawca, pobłażliwie patrząc na swoich klientów.
Ci ciągle chichotali.
- Cudeńko! – powiedział z zachwytem Mikołaj. – Cudo (14), panie! Dawno nie widziałem takiej ciesiołki ! Chyba, że w skansenie w Sanoku . W kolbuszowskim skansenie takiej nie ma.
- Zno sie pon na tym ? – spytał drugi.

Przestali się podśmiechiwać. Patrzyli na Mikołaja uważnie.
Pomyślał, że widocznie nie może się im pomieścić w głowach, że ktoś może specjalnie zajechać do ich zabitej dechami wiochy, żeby oglądnąć taki mały, odwieczny kościółek. Zawsze był, to i zawsze będzie. Póki się nie spali albo nie rozsypie.
A ciesiołka jak ciesiołka. Będzie trzeba, to się zrobi taką samą. Albo i lepszą.

- Amatorsko – machnął ręką. – Głównie przyjechałem strzelić zdjęcia tym trzem trumiennym portretom, Faliburskich, co to je niedawno odkryto przypadkiem w jednym grobowcu pod kościołem .(!5) Zanim trafią do muzeum.
- Waligórskich– poprawił go jeden ze słuchaczy.
- Czytałem, że Faliburskich (16) – Mikołaj nie chciał się kłócić.
- Waligórskich – wszystkie chłopy były pewne swego.
- Wszystko jedno – Mikołaj napił się piwa. – Podobno było ich pięć, ale poginęły w czasie rabacji . (17)


Łyknął znowu. Ogrzane przy farelce piwo przyjemnie lekutko grzało go od środka.
- A właśnie, nie wiecie panowie, gdzie dwór tutaj stał? Podobno była tam kiedyś wspaniała galeria obrazów. Jakiś Rubens chyba nawet (18)?

Chłopi milczeli nieżyczliwie. Jakby się wtrącał w czyjeś osobiste sprawy. Mikołaj westchnął ze zniechęceniem.
- Myślałem, że któryś z panów słyszał od babki czy od kogo i wie – popatrzył po nich. Westchnął.


Cuda tu się podobno działy w tym tysiąc osiemset czterdziestym szóstym roku. W same zapusty. Mnóstwo krwi ludzkiej popłynęło. Chłopy z kilku wsi przyszły pijane w samym środku nocy i wymordowały wszystkich. Piłami cięli, cepami na gumnie młócili .(19)

- W środku wsi stoł – odezwał się jeden po chwili. – Tom, gdzie tera chołpa storego Brzózki stoi – powiedział pozostałym. - Som jiszcze dwo modrzywie store. Trzeci, Brzózka wycion. (20)
- A co? Żałujesz ich pon, tych ponów? – zapytał z przekąsem drugi.
- A pewnie – Mikołaj znowu napił się piwa i popatrzył na niego uważnie. – Szkoda ludzi. I obrazów szkoda. I dworu szkoda.
- Może być, ponie, że szkodo – powiedział chłop powoli. Z namysłem. - Tych łobrozów i dworu. Turysty może by jakie przyjechały łoglondoć. Piniondze zostawieły.

Ale ponów, ponie, nie szkodo – powiedział stanowczo. - To wszystko, ponie, kurwie syny były. Krew chopsko piły. Bogato piły!
Wisz pon, jak ludzie żyły w te czasy ? Wisz pon, co jedły cały Boży rok ?
Mikołaj skruszony pokręcił przecząco głową.


- Kasze z łolejem jedły! Zielsko jedły! Zgniłe zimnioki! Tfu! Łod samego myślenia można się, cholera, pochorować. A na przednówku mało ludzi z głodu zdychało ? – chłop mówił, a reszta mu przytakiwała; - Jak pon nie wiesz, to nie godej pon gupot!

Ponów szkodo ! A chopa nie? Robić trza było łod świtu po som wiczór. Na pońskim. A ekonom jeszcze stoł z batem nad grzbietem
i loł !

Jokby tak te ich dwory i łobrozy wszystkie ścisnuł w ręku, to by pewnie i krew i łzy chopskie pociekły ciurkiem.

Mikołaj stał oszołomiony. Pozostałe chłopy kiwały poważnie głowami. W tym, co mówił chłop, czuć było, że to nie szkolna, komunistyczna indoktrynacja, tylko doświadczenie pokoleń przez niego przemawia.

A ten, jakby usłyszawszy myśli Mikołaja, zaczął opowiadać. Wszyscy uważnie słuchali, potakując od czasu do czasu.
- Bobka moja, ponie, świntej pomienci, łopowiadało, że jej bobka mówieła, że jeden chop, co Wol mioł na nozwisko (21) , spóźnił sie do roboty, bo beł chory. I przyszed pon karbowy. Z takom laskom, na której se karbowoł, kto jest, a kogo ni mo.
A mioł cóś do tego Wola i znoł go. Ale pyta go jak się nazywo, a tyn mówi: „Wol, ponie.” A tyn kurwiorz łup go w łeb tom laskom i sie śmieji.
A potym znowu pyto jak się nazywo. I ten bidny znowu: ”Wol, ponie.” I znowu dostoł w łeb. Tak go skatowoł bandyto, że ten Wol umor i dzieci zostawieł !
- Mojo to samo mówieła – przytaknął drugi. – Kurwie nasienia!


Chłopy znowu poważnie pokiwały głowami i napiły się piwa. Zapadła cisza.
- Dej jiszcze jidno – powiedział jeden z nich, stawiając butelkę na ladzie. Sklepowy zapisując następne piwo w zeszycie, popatrzył na Mikołaja i uśmiechnął się.
- A te obrazy, co pan fotografował, to co to takiego, żeby aż przyjeżdżać specjalnie?

Mikołaj przepił gorzką, chłopską opowieść piwem, i westchnął.
– Portrety trumienne. Hm... To taka czysto polska osobliwość. Z siedemnastego i osiemnastego wieku. To śmiertelne portrety szlachciców i szlachcianek.
Miały kształt sześcioboków i wieszano je na najwęższym boku trumny. Cała niezwykłość tych portretów polega na całkowitym, dosłownym wręcz, realizmie. Malowano je bez żadnych upiększeń, za wszystkimi bliznami.
Czasem portretowano trupa, a czasami, gdy ktoś spodziewał się śmierci, portretowano jeszcze za życia.
To coś jak dzisiejsze fotografie nagrobne. Patrzysz i widzisz, jak ktoś wyglądał. Bardzo mało się ich zachowało, dlatego te dwa, znalezione tutaj w zapomnianym grobowcu, to prawdziwa sensacja dla tych, których to interesuje. Na skalę kraju.
Byłoby więcej, ale podczas rabacji, chłopy nawet grobom pańskim nie przepuścili. Cóż, widać mieli powody...


Mikołaj znowu westchnął, napił się piwa i popatrzył na zegarek. Chłopi słuchali uważnie. Wreszcie jeden, pocierając dłonią nieogoloną szczękę, napił się i odchrząknął: - Aa ! To jo pamintom. Było cóś takiego. U mnie. Po dziodku jiszcze. Abo i storsze – chłop zastanawiał się. – Blacho tako, ponie, sześciokuntna. Z łobrozem jakimśik. Store.

Serce zatłukło się nagle w Mikołaju jak ptak. Gwałtownie. Z pełną nadziei energią. - I co? – zapytał. Silił się na spokój. Chłop popatrzył na Mikołaja, uśmiechnął się z zakłopotaniem i machnął, na wszelki wypadek, lekceważąco ręką.
- A brzydkie to to, ponie, beło! Czorne zupełnie już od starości. Franek to to łoglondoł. Nie Franek ? – trącił stojącego twarzą do okna czerniawego kolegę.
– Co? – burknął Franek odwracając się.
- Cygon zakochony, to i ni słucho, co się godo – powiedział któryś z pozostałych. Wszyscy się roześmiali, a Franek tylko wykrzywił twarz i pokazał śmieszkom pięść.
- No. Ten łobroz, cóześ blachę łoglondoł i mówieł, że dobro.


Franek potwierdził skinieniem głowy i podszedł do lady po następne piwo na zeszyt. Tymczasem chłop mówił dalej.
- Morda, ponie, tako paskudno. Ani to świnte, ani żeby co ładnego. Łysol, ponie, taki. Z biołym wonsem. W kożuchu. I ze szramo bez coły pysk. Tak my se wtedy nowet z Frankiem godoli: co za diaboł?! Bo patrzoł jakoś tak paskudnie, że aż ciorki łoziły. Brzydkie...
- Ale co się z tym stało ?! Gdzież to jest ?! – Mikołaj nie potrafił już ukryć zdenerwowania.

Chłopu najwyraźniej zrobiło się głupio. Uśmiechał się z coraz większym niepokojem, ale próbował sobie przypomnieć:
- Zowsze sie to pod żelazko kładło. (22) Potym beczkę na dyszcz przykrywołem. A potym, jak już rdzo chyciło zupełnie, to i wyciekłem.
- Chryste Panie! – jęknął Mikołaj zdruzgotany i aż odstawił piwo.
- Matko święta ! – jęknął po chwili znowu i złapał się za głowę. Chłop chrząknął zakłopotany:
- Jo to potym nowet tego szukołem, bo pomyślołem, że to może jakie piniondze warte, ale nie znolozem - powiedział. - A co? Warte to cóś było? – zapytał z żalem.


Mikołaj tylko machnął ręką i zostawiając piwo wyszedł przed sklep. Gdy tylko zamknął drzwi, rozległ się w nim głośny, ożywiony gwar i śmiech.
Śnieg głośno zachrupał pod butami i ucichł, kiedy Mikołaj przystanął. Podniósł oczy do góry.
Trzymając czapkę w ręku wtulił rozpaloną głowę w zimny mrok, który objął ją jak mroźnymi obcęgami. Zapiekły uszy, nos i policzki.
- Mój Boże! – pomyślał Mikołaj żałośnie. – Czy naprawdę można się wszystkiemu dziwić tak bardzo, że nic nie jest w stanie zdziwić ?
Czy tak jest w porządku ?


Nad okalającymi wieś, czarnymi wzgórzami niebo było bezchmurne. Gładkie jak tafla szkła, z zatopionymi w niej tysiącami świetlnych punktów. Może takie samo jak wtedy, gdy płakali mordowani ludzie ?
Mrugało do niego.

Zaczęło się Mikołajowi wydawać, że pochyla się nad nim nisko, niziutko i chucha mu w twarz kosmicznym, lodowatym oddechem.
Zupełnie jakby chciało ucałować swoje dziecko – Ziemię - i w ostatniej chwili wstrzymało swój ruch, aby jej nie zmrozić do końca.

Spoglądał uważnie, rozpoznając znajomych i czując się przez nich rozpoznanym.



Mrugał do niego Polluks w Bliźniętach i Capella w Woźnicy.
Mrugał ogromny Aldebaran w Byku.
W obu gwiezdnych Psach mrugały Procjon i Syriusz.
Orion uśmiechał się na przemian Rigelem i Beteleuzem.

Bliżej środka może być tylko mit.
Perseusz uwalnia niezmiennie zachwyconą sobą, przykutą do skały za karę, Andromedę, a jej rodzice - Cefeusz i Kasjopeja, bezradnie przyglądają się temu z boku. Oszukany Smok wiecznie wije się dokoła.

Mikołaj chłonął kosmiczne piękno z otwartymi ustami, nie czując zimna.

Niebo zaczęło się wreszcie od niego oddalać; otulone jak peleryną, mroźnym, obojętnym wobec pierdół, milczeniem.



1. Opowiadanie jest częścią większego zbioru p.t. Baj-bajanie. Jeszcze nie było publikowane. Pierwotnie jest również całkowicie pozbawione przypisów, gdyż chciałem pisać, może koślawą, ale Literaturę, nie artykuł naukowy, a odnośniki zawsze zakłócają płynność narracji. Fakty przytaczane przeze mnie, oraz gwarę, potraktowałem z dużą dowolnością, dostosowując je do potrzeb fabuły, starałem się jednak trzymać mojej okolicy tj. doliny Wielopolki (od Wielopola Skrzyńskiego do Ropczyc), oraz jej dopływów.
Jest to jedyne moje opowiadanie opatrzone bibliografią i przypisami. :D
2. Do dziś, choć coraz rzadziej wisłok – to każda płynąca woda.
3. Paryja to w gwarze mojej okolicy głęboki jar, wąwóz. Paryja i gwizd to również synonimy dziczego ryja. Wedle mitologii (nie tylko słowiańskiej) jary powstały podczas buchtowania mitycznego Odyńca .
4. Tak jest np. w Okoninie, gdzie drewniany kościółek p.w. Świętej Anny zasłonięto ogromnym kościołem murowanym, pod tym samym wezwaniem. Oczywiście kościółek św Anny w rzeczywistości nie jest ani tak piękny, ani tak duży jak w opowiadaniu, ale szło mi o pewien typ mentalności wiejskiej, która wstydzi się swojej przeszłości..
5. Stanowczo za mało uwagi poświęca się kulturotwórczej roli wiejskich sklepów. W wielu miejscowościach, są to jedyne, oprócz kościołów, miejsca, w których spotykają się ludzie. Większość tego co wiem o miejscowości w której mieszkam wiem z rozmów prowadzonych w sklepie.
6. Wszyscy autorzy zajmujący się rabacją, których czytałem, zgodnie twierdzą że w wielu przypadkach rozruchy zaczynały się od rozbicia gorzelni, czy browaru. Tak było np. w Wielopolu Skrzyńskim, w Niedźwiedzie.


7. Wielkie morderstwa w mojej najbliższej okolicy. Łopuchowa (10 osób), Brzeziny (14), Wielopole Skrzyńskie (8).
8. Chłopi rzadko krzywdzili kobiety i dzieci (przykład Karola Olszewskiego, wielkiego chemika, syna zarządcy z Broniszowa – Jana. Karol wypadł w trakcie ucieczki na zakręcie z ojcowskich sań, a po zamordowaniu ojca chłopi go znaleźli i oddali matce.)
Wyjątkiem, było potraktowanie pani Ihasowej w Łączkach Kucharskich, którą po zabiciu jej męża, zaprzęgnięto do wozu z gnojem, na którym leżało ciało małżonka , a potem wymłócono cepami na śmierć.
9. Np. mężczyzna niewiadomego nazwiska, gość Filipa Tabaczyńskiego z Jaszczurowej.
W ogóle, w dniach 18,19,20,21 lutego do Tarnowa przywieziono 144 trupy, z czego rozpoznano 36. Ile ciał porozwłóczyły po polach i lasach zwierzęta ? Ile, jak w Brzezinach leżało w rowie aż do pochówku ? Tego nigdy nie będziemy wiedzieć.
10. Czytałem o morderstwach księży, ale większość moich pisemnych notatek zaginęła.
11. Tak było w Łopuchowej. Zabito: Łączaka – służącego, niejakiego Ludwika – pokojowego i Mateusza Strzebne – stróża.
12. Trzy osoby w jednej postaci. Stanisław Gruszczyński z Broniszowa miał 80 lat; Alojzy Rucki – zabity w Zasadnim Dworze (Brzeziny) był ociemniały. Ludwik Niecki z Brzezin Podkościelnych był bez nóg. Zresztą wszyscy byli staruszkami. Z Ruckim wiąże się paskudna historia. Otóż, słysząc niezwykły ruch, zrozumiał, że przyszli polscy powstańcy i odezwał się do chłopów: „Poszedłbym z wami, gdybym miał wzrok”. Zatłuczono go polanem.



13. Gwara jakiej dalej używam, nie jest konkretną gwarą danej wsi. Jest to język, który zapisałem ze słuchu, łącząc cechy gwar wielu okolicznych wiosek. Choć na przykład wyrażenie bogato w znaczeniu dużo, jednoznacznie kojarzy się z Niedźwiadą lub Małą.
(Naturalnie, ogólnokrajowe, wulgarne "przerywniki" w ogóle nie zasługują na uwagę.)
14. Pisząc o pięknie kościółka, miałem na myśli XVI-wieczny kościół w Brzezinach
15. W kwietniu 1983 roku w Sierakowie k. Międzychodu, przy okazji prac konserwatorskich odsłonięto pod kaplicą Opalińskich kryptę grobową z pięcioma sarkofagami. Na trzech zachowały się portrety trumienne.
16. Nazwisko zmyślone, ale przekręcanie – nie. Np. ostatnim właścicielem dworu w Łopuchowej był dr Mielczarek z Dębicy. Nikt we wsi (oprócz mnie) nie mówi inaczej niż „Mleczarek”.
17. O bezczeszczeniu grobów pańskich czytałem, ale nie pamiętam gdzie. Notatki na ten temat zagubiłem.
18. Podobno była galeria obrazów w zamku Wielopolskim.
19. Oprócz wspomnianej wcześniej pani Ihasowej, np. Kasper Litwiński – brat Stanisława, właściciela Zawadki. Kulawy. Wydał go karbowy. Rozciągnięto go na gumnie i zatłuczono cepami, gruchocząc doszczętnie (według relacji lekarza) wszystkie kości.
20. Dwór został w całej okolicy jeden. (w Łopuchowej). Zazwyczaj zostaje przynajmniej park dworski (Broniszów, Głobikowa, Mała, Nawsie), ale np. w Niedźwiedzie Dolnej zachowała się tylko aleja kasztanowa. A czasami - literalnie – nic. (Glinik, Wielopole Skrzyńskie i wiele innych).
21. O Wolu wspomina Wycech i nie jest to zdarzenie z mojej okolicy. Piszę o tym, bo tragedia związana z nazwiskiem Wol, wydaje mi się na tyle absurdalna, że aż symptomatyczna. W okolicy, karbowy z polowymi zatłukli chłopa nazwiskiem Lubela (J. Fierich).
22. Fakt! Joanna Dziubkowa – autorka artykułu z „Poznaj Swój Kraj”, pisze, że widziała takie coś na własne oczy.



Bibliografia:
Ks. Stefan Dembiński, Zapiski kościoła parafialnego we Brzezinach; [w:] Rok 1846. Kronika dworów szlacheckich zebrana na pięćdziesięcioletnią rocznicę smutnych wypadków lutego, nakładem Autora, Jasło 1896.
Joanna Dziubkowa, Portret trumienny, „Poznaj Swój Kraj”, nr 11/1987.
Dr Jerzy Fierich, Przeszłość wsi powiatu ropczyckiego w ustach ich mieszkańców, , Nakładem Koła T.S.L. w Ropczycach, Ropczyce 1936.
Józef Sieradzki, Czesław Wycech, Rok 1846 w Galicji. Materiały źródłowe, PWN, Warszawa 1958.
Władysław M. Tabasz, Brzeziny, [w:] pr. zb, Wielopolszczyzna – szkice z dziejów, Wielopole 1991.
Czesław Wycech, Powstanie chłopów w roku 1846. Jakub Szela, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, W-wa 1955.


Tym, których zmęczyliśmy, obiecujemy, że za tydzień wrzucimy zabawny post o
zapuście-mięsopuście
czyli
"Kusych Dniach Zapustowych".
Tak dla równowagi.

Bywajcie w zdrowiu!



piątek, 25 września 2009

16 września Kościół Rzymski wspomina św. Cypriana - biskupa Kartaginy - męczennika.


No i, co znacznie ważniejsze, 16 września tego roku to druga rocznica urodzin
Cypriana Lesława Barłowskiego
zwanego również
Prezesem, Bąblem i Żabą.

Qrcze
NAJLEPSZEGO SYNECZKU !





To, że tak długo nie było nowych wpisów Boże broń nie wynikało z tego że mieliśmy Was w nosie. Nasamprzód tak się Życie potoczyło, że Żaba wyciągnął był baterie z aparatu. (Do tych pór udało się znaleźć jedną. Drugą diaboł ogonem przysiadł) i żdnych nowych zdjęć nie było i na razie nie będzie. A po wtóre mnóstwo rzeczy się działo. Np. Odwiedził nas nasz Serdeczny Przyjaciel z Gór - Łukasz Bujonek i zostawił nam swoje zdjęcia z pozwoleństwem na ich wykorzystanie. (Heh!)

Ponieważ jednak jesteśmy ludźmi, za jakimi tęsknił Cyprian Ksawery Gerard Walenty Kamil NORWID (herbu Topór "po mieczu" i Łodzia "po kądzieli") takimi "którzy tak za tak mają a nie za nie, bez światło-cienia" nie obcyndalamy się tylko w ramach retrospekcji pokażemy Wam Wiosnę w Naszych Górach oczami Łukasza.


Dziecko czyste - jest dzieckiem nieszczęśliwym!

Ale jak takiego Brudasa ciumać?


W górach...wiosną...b Najwyżej przewodnik można poczytać. ;)


Albo grać na gitarze.
Martynka. Jak Bóg da, to dzięki Niej pojawią się w Polsce Srbskie Gonice.
Ad maiorem Dei et Poloniae gloriam.


Pisałem już o czystych, nieszczęśliwych dzieciach?... Qrcze na grillu!!! Pisałem!


NUTKA - Matka Ogarów
(miłość Łukasza od pierwszego spojrzenia)

A to moja MIŁOŚĆ, mój SENS, moje PRZEZNACZENIE.





Ogary w Górach. Piękne broni się samo.

Kamienny most w Olchowcu. Ludzi z innych części Polski może śmieszyć ten miejscowy industrializm - kamienny mostek z XVII w. prowadzący do kościółka-cerkiewki w którym nie zmieści się 20 osób, ale co tam :)



Łukasz. Dzięki Bracie!
A teraz nasza skrzecząca, pogórzańska rzeczywistość. Najpierw kilka zdjęć z Odwiedzin naszych innych, równie serdecznych Przyjaciół. PP Kasi, Mariana i Rocha Maciejewskich

Otóż właśnie Panowie: Roch Maciejewski ("Jastrzębiec") i Cyprian Barłowski.("Ogończyk") (z Mamusiami) w drodze do Brzezin.




Mała.

Broniszów. Lipa. Największe drzewo jakie znamy, (Pień się jeszcze ciągnie z tyłu)
a znamy i dęba Bartka i dęba Poganina z Węglówki (mamy Poganińskie żołędzie na rozmnożenie)
Mam dziwną pewność że jakbyśmy dali Chłopakom jeszcze pół godziny to o broniszowskiej lipie można by dzisiaj mówić w czasie przeszłym
Żaba w stępińskich bunkrach gdzie Hitler spotkał się z Mussolinim.
A to już żywcem nasza przaśna rzeczywistość. Zostawiam resztę zdjęć bez komentarza bo o czym tu mówić. Ot, codzienność. :)




























Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...