Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brzeziny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brzeziny. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 kwietnia 2012

Pasja w drzewie. (Drugi minikonkurs Ogarzego Pogórza)








Legł w grobie. Twarz Mu śmieci, ziemia, grzyb i pracowite chrząszcze pokryły. Odwieczny.

Ludzka rzecz.

Wszystko w Nim było, do bólu, ludzkie.

Leżał bardzo niewygodnie na obu łopatkach, jak większość z nas.

Się przewracał i nie dawał rady się podnieść.

Jego Matka płakała nad Nim.

(I z łez Matki najtrudniej nam się będzie na końcu wytłumaczyć!)

A w godzinie Próby był sam!

"Eli lama sabachtani!"

Zdjęcia powyżej to dokumentacja niekompletnej i NISZCZEJĄCEJ z roku na rok Drogi Krzyżowej za krasiczyńskim kościołem p.w. św. Marcina. Zapowiadaliśmy ją TU .

Te niezwykłe, poruszające rzeźby są autorstwa Artysty pochodzącego z Huty Brzuskiej, Pana Jana Stadnika.
(Bez mała 5 lat wisiały tu nieprawdziwe wiadomości o Autorze, które wreszcie, dzięki kontaktowi z krewną Pana Stachnika prostujemy. I korzymy się za wcześniej opublikowane głupoty! Na swoją obronę mamy tylko jedno - z palca sobie ich nie wyssaliśmy, ktoś nam taką opowieść "sprzedał" :D Metoda badawcza polegająca na przepytywaniu miejscowych nie zawsze się sprawdza! :D)

Ech!
Kto Jego Dzieło uszanuje?
Pan Jan Stachnik jest także autorem Drogi Krzyżowej
w Korytnikach i Laszkach. Nie widzieliśmy. Zobaczymy z całą pewnością!!!
Oby tam nasz zachwyt nie mieszał się z żałością...

Jedna Figura się tej zimy przewróciła! Gnije wszystko!
Ot, Dobry Samarytanin by się przydał, żeby zakonserwować pro publico bono...


Jak będziecie w Krasiczynie oglądać Zamek, zajrzyjcie za kościół! Dwa kroki!

Przed plebanią siedzi Frasobliwy, autorstwa Pana Eugeniusza Cedryńskiego!

Pana Profesora z Tarnopola, konserwatora zabytków, greko-katolika i, jak widać, pierwszorzędnego artysty!

Świadczy o tym choćby ten święty Marcin dzielący mieczem swój płaszcz na pół, żeby okryć żebraka.

Ech, nie o tym miało być, ale samo schodzi na ciesiołkę!

Bóg, jak był Człowiekiem, robił w drzewie!

Jak drzewo u nas, to najwięcej Brzeziny! A jak Brzeziny, to kościół p.w. św. Mikołaja.

Jak widzicie, byliśmy już w Brzezinach, ale okazało się, że z zewnątrz nie zobaczyliśmy nawet siódmej części tego, co można tam zobaczyć.

Kościół jest niezwykły nie dlatego, że "odkryto go" dopiero w drugiej połowie XX wieku i że w środku są XV-wieczne rzeźby z warsztatu Stwosza.

Niezwykły jest pewien zabieg, któremu poddano kościół w 1933 r.

Otóż, skoro malutki, drewniany, gotycki kościółek już dla wiernych nie wystarczał, za świętej pamięci księdza Michała Piechury, architekt Wacław Krzyżanowski przeciął kościółek na pół i wbudował transept.

Ale kogo to obchodzi? Że uratowano w ten sposób bezcenny zabytek? Do dziś ludzie się przestrzegają, żeby, nie daj Bóg, konserwator zabytków nie zauważył Twojej chałupy czy kamieniczki, bo będzie się wpierdzielał w to, gdzie masz kibelek! I tak niszczeją zabytki.

I kiedy świętej, kulturalnej pamięci, ksiądz Michał Piechura podjął decyzję o przecięciu kościoła, rozpadały się gotyckie kościółki w Komborni, czy Przysietnicy!

Rozpadały się przez cymbałów, którzy jęczeli, że nie można zabytku tykać!

Otóż, MOŻNA TYKAĆ i takie jest nasze najgłębsze przekonanie!

Akurat mamy przed sobą dwie książki. "Brzeziny. 500 lat kościoła św. Mikołaja 1501-2001" (Materiały z sesji popularnonaukowej) i blisko pięćsetstronicowe "Kościół św. Mikołaja w Brzezinach na Podkarpaciu. Monografia artystyczna."
Mocna lektura.

Ksiądz Proboszcz Kłosowski był na tyle łaskaw, że przede nabożeństwem zechciał nas oprowadzić. (Trafili się również turyści z Wiśniowej )

Żaba, siedząc w ławkach kolatorskich, oddaje sprawiedliwość Tatusiowi, który zadzwonił domofonem do Księdza Proboszcza i pochwaliwszy Chrystusa, poprosił o otwarcie kościoła. :D

Matka Boska Brzezińska z nasuwającą się zbroją ze złota i drogich kamuszków. Bidna!

Kościół zbudowany z modrzewiowych belek, na dębowej podwalinie.

XV-wieczna chrzcielnica na młyńskim kamieniu. Z herbem Ostoja. Panów Rokoszów.
(Kłosowscy mają herb Rola. :D)

Pora na konkursową zagadkę!

Chrzcielnica jest oktagonem, czyli ma osiem boków.

Kto wie dlaczego osiem? :D

(Bez co osiem, a nie dziewięć, czy sześć?)

Nagroda rzeczowa, jak to u nas, bez żadnej wartości, ale jest!


Naprawdę, nawet bez gruntownej wiedzy człowiek rozdziawia paszczę i chłonie, co mu w oko wpadnie z tych kolorów!

Mając przed sobą te wyżej wspomniane książki, moglibyśmy Was zasypać "zdumiewającymi" faktami i przeskakiwać na przykład o trzysta lat, ale po co?

Nie wystarczy, że taki przezgrabny, śliczny rokokowy ołtarzyk...

... ma na wprost taką przepiękną, XVII wieczną "częstochowską", surową Hodigitrię z Częstochowy?

Śwarne te aniołki, jak mało które. ( A korona Władysławowska "zamknięta")

A to też z boczku kościoła. (Warsztat Wita Stwosza.)
(Niestety zbliżenia nie wyszły, ale szczena opada - zapewniamy.)

I skąd ta ludzka pasja? Drzewniana?

Jak i tu.

w podłańcuckiej Krzemienicy.

Jest to kościół pod wezwaniem świętego Jakuba Starszego.

Kostnica. Kościół jest w zasadzie XVIII wieczny, ale szpece doszli niedawno do wniosku, że w latach 1750- 1754 tylko go przebudowano, po pożarze, wykorzystując niedopalone belki starszego kościoła z 1492r.

W każdym razie wiejski kościółek zdumiewa matematyczną harmonią.

I nic nie jest w nim przesadzone!
Że też ludziom kiedyś się chciało, takie pierdółki-sygnatureczki strugać!


Pasji, która jest w drzewie i w miłości do drzewa

Wam na święta życzymy!

czwartek, 16 lutego 2012

Niskie Niebo, czyli Krwawe Zapusty



Droga dojazdowa do Domu odśnieżona, co było do zrobienia na dziś - zrobione, można spokojnie, z gorącą herbatą siadłszy, wtrząchnąć, skoro dziś Tłusty Czwartek, przepisowego pączka i podumać.

Choćby o tym, że, cytując nieocenionego księdza Jędrzeja Kitowicza:

"Staroświeckim pączkiem
trafiwszy w oko
mógł go był podsinić, dziś pączek jest tak pulchny, tak lekki, że ścisnąwszy go w ręku, znowu się rozciąga i pęcznieje jak gąbka do swojej objętości, a wiatr zdmuchnąłby go z półmiska!"
:DDDDDD

A skoro tłusty Czwartek, to, mój Boże, ileż różnych, niezwykle ciekawych tropów do prześledzenia i do zasygnalizowania.
Choćby i ten, tutejszy, na skrzypiącym zakrwawionym śniegu z 18,19,20 lutego 1846 r.


10. NISKIE NIEBO (1)

Kraino piękna, ukochana przez Boga i moja.

Pani, ozdobiona niedostępnymi uroczyskami jak starą, oprawioną w las i kamień biżuterią. Twoje suknie przepasane są błękitnymi, pełnymi pstrągów, błyszczącymi wisłokami (2). Uwielbiam chować się przed światem w zielonozłotych fałdach Twego stroju - paryjach (3) , jakby faktycznie wyrytych gwizdem kosmicznego odyńca.

Kraino Frasobliwego. Ojczyzno wilka, niedźwiedzia i jeszcze twardszych ludzi. A z nich wszyscy zakochani w Tobie tą bezgraniczną, beznadziejną miłością, która jednym każe Cię gorzko przeklinać, a innym, błogosławić wspólnego Stwórcę.
Ile krwi przez wieki w Ciebie wsiąkło, to tylko On jeden wie. Piłaś ją nie robiąc różnicy, czy ona chłopska, szlachecka, mieszczańska, księżowska, polska, ruska, węgierska, słowacka, tatarska, żydowska, niemiecka, rumuńska, cygańska, czy jeszcze jakaś inna, bo wszyscyśmy kundle przy Tobie – Matko i jednaki nam koniec - w Tobie.


Mikołaj był i rozrzewniony i rozgoryczony. Rozglądał się po pobliskich chałupach. Ciemniejących i jakby zsuwających się bezładnie, razem z drzewami z okolicznych wzgórz. Wiele z nich było drewnianych i na zrąb.

Śnieg chrupał głośno pod butami na mróz.

Nie mógł pojąć, jak to możliwe, że mieszkając tuż obok arcydzieła starodawnej, ludowej ciesiołki, dowiedział się o nim zupełnym przypadkiem, przy okazji. Toż na świecie ludzie żyją z takich rzeczy! I jeszcze jakiś cymbał w sutannie zasłonił schowane między starymi lipami cudeńko obrzydliwym, wielkim, ceglanym hangarem, mającym imitować kościół. Skandal! (4) Ech...

Autobus dopiero za trzy godziny, knajpy nie ma, więc trzeba do sklepu .(5) Postać, wypić piwo i pogadać z miejscowymi. Może który wie, gdzie dwór stał… (Spalono go dokładnie sto pięćdziesiąt osiem lat temu, dziewiętnastego lutego - czytał o tym).


Chłopy rozbili miejscową gorzelnię ,(6) a potem pijani przyszli nocą i wyrównali rachunki z panami - zatłukli bez litości dziesięć osób (7); wszystkich mężczyzn (8): „czarnych”, „surdutowców”, miejscowych właścicieli, ich rządców, gości (9) - bo to zapusty, księdza (10) i dwoje służby, którzy chcieli bronić mordowanych (11). Metodycznie, od siedemnastolatka do niewidomego dziadka, który miał ponad osiemdziesiąt lat i nie miał nogi .(12) Potworne , krwawe zapusty.

Wszedł, wystukał buty o próg, zdjął czapkę i zdejmując rękawice, głośno powiedział: – dzień dobry.
- Dziń dobry (13) – usłyszał w odpowiedzi zapóźniony o jedną chwilę chór głosów.

Jeden był kobiecy, ale jego właścicielka podniosła od razu z krzesełka wielki, ciężki zad, poprawiła węzeł chusty pod brodą i ciągle chichocząc, kołysząco, wyszła ze swoimi zakupami.

- Można wypić piwo w sklepie ? – zapytał Mikołaj sprzedawcę, chociaż widział, że pozostali stoją z piwami
w rękach. Chłopi uśmiechali się do siebie. – Mam kawał czasu do autobusu.

Z rozbawionym zdziwieniem zauważył, że sprzedawca ma semickie rysy twarzy. Zupełnie, jakby w tej wsi od wieków nic się nie zmieniło.
- Aa ! To pan jest ten z gazety ? Co z proboszczem rozmawiał o naszym starym kościele? Z Miasta ? – zatrajkotał szybko facet zza lady.
Wyglądał na właściciela sklepu.
Uśmiechnął się, widząc zdziwienie Mikołaja. – W takiej wsi jak nasza, wiadomości szybko się rozchodzą – wyjaśnił. - Oczywiście, że można. Jakie pan chce ?
- A co tu piją panowie? – zapytał Mikołaj, odwracając się i patrząc na podsłuchujących chłopów.


Zapanowała wśród nich chwila konsternacji.

- Tu ni mo żodnych ponów, ponie. Some chopy i tylo ! – powiedział jeden z nich w czapce na czubku głowy i chichocząc odwrócił się do okna. Wszyscy pozostali też się zaśmiali.
Ten, który mówił, napił się piwa.
- Takie samo proszę – powiedział Mikołaj.
- I co? Podoba się panu kościół? Z modrzewia! – powiedział sprzedawca, pobłażliwie patrząc na swoich klientów.
Ci ciągle chichotali.
- Cudeńko! – powiedział z zachwytem Mikołaj. – Cudo (14), panie! Dawno nie widziałem takiej ciesiołki ! Chyba, że w skansenie w Sanoku . W kolbuszowskim skansenie takiej nie ma.
- Zno sie pon na tym ? – spytał drugi.

Przestali się podśmiechiwać. Patrzyli na Mikołaja uważnie.
Pomyślał, że widocznie nie może się im pomieścić w głowach, że ktoś może specjalnie zajechać do ich zabitej dechami wiochy, żeby oglądnąć taki mały, odwieczny kościółek. Zawsze był, to i zawsze będzie. Póki się nie spali albo nie rozsypie.
A ciesiołka jak ciesiołka. Będzie trzeba, to się zrobi taką samą. Albo i lepszą.

- Amatorsko – machnął ręką. – Głównie przyjechałem strzelić zdjęcia tym trzem trumiennym portretom, Faliburskich, co to je niedawno odkryto przypadkiem w jednym grobowcu pod kościołem .(!5) Zanim trafią do muzeum.
- Waligórskich– poprawił go jeden ze słuchaczy.
- Czytałem, że Faliburskich (16) – Mikołaj nie chciał się kłócić.
- Waligórskich – wszystkie chłopy były pewne swego.
- Wszystko jedno – Mikołaj napił się piwa. – Podobno było ich pięć, ale poginęły w czasie rabacji . (17)


Łyknął znowu. Ogrzane przy farelce piwo przyjemnie lekutko grzało go od środka.
- A właśnie, nie wiecie panowie, gdzie dwór tutaj stał? Podobno była tam kiedyś wspaniała galeria obrazów. Jakiś Rubens chyba nawet (18)?

Chłopi milczeli nieżyczliwie. Jakby się wtrącał w czyjeś osobiste sprawy. Mikołaj westchnął ze zniechęceniem.
- Myślałem, że któryś z panów słyszał od babki czy od kogo i wie – popatrzył po nich. Westchnął.


Cuda tu się podobno działy w tym tysiąc osiemset czterdziestym szóstym roku. W same zapusty. Mnóstwo krwi ludzkiej popłynęło. Chłopy z kilku wsi przyszły pijane w samym środku nocy i wymordowały wszystkich. Piłami cięli, cepami na gumnie młócili .(19)

- W środku wsi stoł – odezwał się jeden po chwili. – Tom, gdzie tera chołpa storego Brzózki stoi – powiedział pozostałym. - Som jiszcze dwo modrzywie store. Trzeci, Brzózka wycion. (20)
- A co? Żałujesz ich pon, tych ponów? – zapytał z przekąsem drugi.
- A pewnie – Mikołaj znowu napił się piwa i popatrzył na niego uważnie. – Szkoda ludzi. I obrazów szkoda. I dworu szkoda.
- Może być, ponie, że szkodo – powiedział chłop powoli. Z namysłem. - Tych łobrozów i dworu. Turysty może by jakie przyjechały łoglondoć. Piniondze zostawieły.

Ale ponów, ponie, nie szkodo – powiedział stanowczo. - To wszystko, ponie, kurwie syny były. Krew chopsko piły. Bogato piły!
Wisz pon, jak ludzie żyły w te czasy ? Wisz pon, co jedły cały Boży rok ?
Mikołaj skruszony pokręcił przecząco głową.


- Kasze z łolejem jedły! Zielsko jedły! Zgniłe zimnioki! Tfu! Łod samego myślenia można się, cholera, pochorować. A na przednówku mało ludzi z głodu zdychało ? – chłop mówił, a reszta mu przytakiwała; - Jak pon nie wiesz, to nie godej pon gupot!

Ponów szkodo ! A chopa nie? Robić trza było łod świtu po som wiczór. Na pońskim. A ekonom jeszcze stoł z batem nad grzbietem
i loł !

Jokby tak te ich dwory i łobrozy wszystkie ścisnuł w ręku, to by pewnie i krew i łzy chopskie pociekły ciurkiem.

Mikołaj stał oszołomiony. Pozostałe chłopy kiwały poważnie głowami. W tym, co mówił chłop, czuć było, że to nie szkolna, komunistyczna indoktrynacja, tylko doświadczenie pokoleń przez niego przemawia.

A ten, jakby usłyszawszy myśli Mikołaja, zaczął opowiadać. Wszyscy uważnie słuchali, potakując od czasu do czasu.
- Bobka moja, ponie, świntej pomienci, łopowiadało, że jej bobka mówieła, że jeden chop, co Wol mioł na nozwisko (21) , spóźnił sie do roboty, bo beł chory. I przyszed pon karbowy. Z takom laskom, na której se karbowoł, kto jest, a kogo ni mo.
A mioł cóś do tego Wola i znoł go. Ale pyta go jak się nazywo, a tyn mówi: „Wol, ponie.” A tyn kurwiorz łup go w łeb tom laskom i sie śmieji.
A potym znowu pyto jak się nazywo. I ten bidny znowu: ”Wol, ponie.” I znowu dostoł w łeb. Tak go skatowoł bandyto, że ten Wol umor i dzieci zostawieł !
- Mojo to samo mówieła – przytaknął drugi. – Kurwie nasienia!


Chłopy znowu poważnie pokiwały głowami i napiły się piwa. Zapadła cisza.
- Dej jiszcze jidno – powiedział jeden z nich, stawiając butelkę na ladzie. Sklepowy zapisując następne piwo w zeszycie, popatrzył na Mikołaja i uśmiechnął się.
- A te obrazy, co pan fotografował, to co to takiego, żeby aż przyjeżdżać specjalnie?

Mikołaj przepił gorzką, chłopską opowieść piwem, i westchnął.
– Portrety trumienne. Hm... To taka czysto polska osobliwość. Z siedemnastego i osiemnastego wieku. To śmiertelne portrety szlachciców i szlachcianek.
Miały kształt sześcioboków i wieszano je na najwęższym boku trumny. Cała niezwykłość tych portretów polega na całkowitym, dosłownym wręcz, realizmie. Malowano je bez żadnych upiększeń, za wszystkimi bliznami.
Czasem portretowano trupa, a czasami, gdy ktoś spodziewał się śmierci, portretowano jeszcze za życia.
To coś jak dzisiejsze fotografie nagrobne. Patrzysz i widzisz, jak ktoś wyglądał. Bardzo mało się ich zachowało, dlatego te dwa, znalezione tutaj w zapomnianym grobowcu, to prawdziwa sensacja dla tych, których to interesuje. Na skalę kraju.
Byłoby więcej, ale podczas rabacji, chłopy nawet grobom pańskim nie przepuścili. Cóż, widać mieli powody...


Mikołaj znowu westchnął, napił się piwa i popatrzył na zegarek. Chłopi słuchali uważnie. Wreszcie jeden, pocierając dłonią nieogoloną szczękę, napił się i odchrząknął: - Aa ! To jo pamintom. Było cóś takiego. U mnie. Po dziodku jiszcze. Abo i storsze – chłop zastanawiał się. – Blacho tako, ponie, sześciokuntna. Z łobrozem jakimśik. Store.

Serce zatłukło się nagle w Mikołaju jak ptak. Gwałtownie. Z pełną nadziei energią. - I co? – zapytał. Silił się na spokój. Chłop popatrzył na Mikołaja, uśmiechnął się z zakłopotaniem i machnął, na wszelki wypadek, lekceważąco ręką.
- A brzydkie to to, ponie, beło! Czorne zupełnie już od starości. Franek to to łoglondoł. Nie Franek ? – trącił stojącego twarzą do okna czerniawego kolegę.
– Co? – burknął Franek odwracając się.
- Cygon zakochony, to i ni słucho, co się godo – powiedział któryś z pozostałych. Wszyscy się roześmiali, a Franek tylko wykrzywił twarz i pokazał śmieszkom pięść.
- No. Ten łobroz, cóześ blachę łoglondoł i mówieł, że dobro.


Franek potwierdził skinieniem głowy i podszedł do lady po następne piwo na zeszyt. Tymczasem chłop mówił dalej.
- Morda, ponie, tako paskudno. Ani to świnte, ani żeby co ładnego. Łysol, ponie, taki. Z biołym wonsem. W kożuchu. I ze szramo bez coły pysk. Tak my se wtedy nowet z Frankiem godoli: co za diaboł?! Bo patrzoł jakoś tak paskudnie, że aż ciorki łoziły. Brzydkie...
- Ale co się z tym stało ?! Gdzież to jest ?! – Mikołaj nie potrafił już ukryć zdenerwowania.

Chłopu najwyraźniej zrobiło się głupio. Uśmiechał się z coraz większym niepokojem, ale próbował sobie przypomnieć:
- Zowsze sie to pod żelazko kładło. (22) Potym beczkę na dyszcz przykrywołem. A potym, jak już rdzo chyciło zupełnie, to i wyciekłem.
- Chryste Panie! – jęknął Mikołaj zdruzgotany i aż odstawił piwo.
- Matko święta ! – jęknął po chwili znowu i złapał się za głowę. Chłop chrząknął zakłopotany:
- Jo to potym nowet tego szukołem, bo pomyślołem, że to może jakie piniondze warte, ale nie znolozem - powiedział. - A co? Warte to cóś było? – zapytał z żalem.


Mikołaj tylko machnął ręką i zostawiając piwo wyszedł przed sklep. Gdy tylko zamknął drzwi, rozległ się w nim głośny, ożywiony gwar i śmiech.
Śnieg głośno zachrupał pod butami i ucichł, kiedy Mikołaj przystanął. Podniósł oczy do góry.
Trzymając czapkę w ręku wtulił rozpaloną głowę w zimny mrok, który objął ją jak mroźnymi obcęgami. Zapiekły uszy, nos i policzki.
- Mój Boże! – pomyślał Mikołaj żałośnie. – Czy naprawdę można się wszystkiemu dziwić tak bardzo, że nic nie jest w stanie zdziwić ?
Czy tak jest w porządku ?


Nad okalającymi wieś, czarnymi wzgórzami niebo było bezchmurne. Gładkie jak tafla szkła, z zatopionymi w niej tysiącami świetlnych punktów. Może takie samo jak wtedy, gdy płakali mordowani ludzie ?
Mrugało do niego.

Zaczęło się Mikołajowi wydawać, że pochyla się nad nim nisko, niziutko i chucha mu w twarz kosmicznym, lodowatym oddechem.
Zupełnie jakby chciało ucałować swoje dziecko – Ziemię - i w ostatniej chwili wstrzymało swój ruch, aby jej nie zmrozić do końca.

Spoglądał uważnie, rozpoznając znajomych i czując się przez nich rozpoznanym.



Mrugał do niego Polluks w Bliźniętach i Capella w Woźnicy.
Mrugał ogromny Aldebaran w Byku.
W obu gwiezdnych Psach mrugały Procjon i Syriusz.
Orion uśmiechał się na przemian Rigelem i Beteleuzem.

Bliżej środka może być tylko mit.
Perseusz uwalnia niezmiennie zachwyconą sobą, przykutą do skały za karę, Andromedę, a jej rodzice - Cefeusz i Kasjopeja, bezradnie przyglądają się temu z boku. Oszukany Smok wiecznie wije się dokoła.

Mikołaj chłonął kosmiczne piękno z otwartymi ustami, nie czując zimna.

Niebo zaczęło się wreszcie od niego oddalać; otulone jak peleryną, mroźnym, obojętnym wobec pierdół, milczeniem.



1. Opowiadanie jest częścią większego zbioru p.t. Baj-bajanie. Jeszcze nie było publikowane. Pierwotnie jest również całkowicie pozbawione przypisów, gdyż chciałem pisać, może koślawą, ale Literaturę, nie artykuł naukowy, a odnośniki zawsze zakłócają płynność narracji. Fakty przytaczane przeze mnie, oraz gwarę, potraktowałem z dużą dowolnością, dostosowując je do potrzeb fabuły, starałem się jednak trzymać mojej okolicy tj. doliny Wielopolki (od Wielopola Skrzyńskiego do Ropczyc), oraz jej dopływów.
Jest to jedyne moje opowiadanie opatrzone bibliografią i przypisami. :D
2. Do dziś, choć coraz rzadziej wisłok – to każda płynąca woda.
3. Paryja to w gwarze mojej okolicy głęboki jar, wąwóz. Paryja i gwizd to również synonimy dziczego ryja. Wedle mitologii (nie tylko słowiańskiej) jary powstały podczas buchtowania mitycznego Odyńca .
4. Tak jest np. w Okoninie, gdzie drewniany kościółek p.w. Świętej Anny zasłonięto ogromnym kościołem murowanym, pod tym samym wezwaniem. Oczywiście kościółek św Anny w rzeczywistości nie jest ani tak piękny, ani tak duży jak w opowiadaniu, ale szło mi o pewien typ mentalności wiejskiej, która wstydzi się swojej przeszłości..
5. Stanowczo za mało uwagi poświęca się kulturotwórczej roli wiejskich sklepów. W wielu miejscowościach, są to jedyne, oprócz kościołów, miejsca, w których spotykają się ludzie. Większość tego co wiem o miejscowości w której mieszkam wiem z rozmów prowadzonych w sklepie.
6. Wszyscy autorzy zajmujący się rabacją, których czytałem, zgodnie twierdzą że w wielu przypadkach rozruchy zaczynały się od rozbicia gorzelni, czy browaru. Tak było np. w Wielopolu Skrzyńskim, w Niedźwiedzie.


7. Wielkie morderstwa w mojej najbliższej okolicy. Łopuchowa (10 osób), Brzeziny (14), Wielopole Skrzyńskie (8).
8. Chłopi rzadko krzywdzili kobiety i dzieci (przykład Karola Olszewskiego, wielkiego chemika, syna zarządcy z Broniszowa – Jana. Karol wypadł w trakcie ucieczki na zakręcie z ojcowskich sań, a po zamordowaniu ojca chłopi go znaleźli i oddali matce.)
Wyjątkiem, było potraktowanie pani Ihasowej w Łączkach Kucharskich, którą po zabiciu jej męża, zaprzęgnięto do wozu z gnojem, na którym leżało ciało małżonka , a potem wymłócono cepami na śmierć.
9. Np. mężczyzna niewiadomego nazwiska, gość Filipa Tabaczyńskiego z Jaszczurowej.
W ogóle, w dniach 18,19,20,21 lutego do Tarnowa przywieziono 144 trupy, z czego rozpoznano 36. Ile ciał porozwłóczyły po polach i lasach zwierzęta ? Ile, jak w Brzezinach leżało w rowie aż do pochówku ? Tego nigdy nie będziemy wiedzieć.
10. Czytałem o morderstwach księży, ale większość moich pisemnych notatek zaginęła.
11. Tak było w Łopuchowej. Zabito: Łączaka – służącego, niejakiego Ludwika – pokojowego i Mateusza Strzebne – stróża.
12. Trzy osoby w jednej postaci. Stanisław Gruszczyński z Broniszowa miał 80 lat; Alojzy Rucki – zabity w Zasadnim Dworze (Brzeziny) był ociemniały. Ludwik Niecki z Brzezin Podkościelnych był bez nóg. Zresztą wszyscy byli staruszkami. Z Ruckim wiąże się paskudna historia. Otóż, słysząc niezwykły ruch, zrozumiał, że przyszli polscy powstańcy i odezwał się do chłopów: „Poszedłbym z wami, gdybym miał wzrok”. Zatłuczono go polanem.



13. Gwara jakiej dalej używam, nie jest konkretną gwarą danej wsi. Jest to język, który zapisałem ze słuchu, łącząc cechy gwar wielu okolicznych wiosek. Choć na przykład wyrażenie bogato w znaczeniu dużo, jednoznacznie kojarzy się z Niedźwiadą lub Małą.
(Naturalnie, ogólnokrajowe, wulgarne "przerywniki" w ogóle nie zasługują na uwagę.)
14. Pisząc o pięknie kościółka, miałem na myśli XVI-wieczny kościół w Brzezinach
15. W kwietniu 1983 roku w Sierakowie k. Międzychodu, przy okazji prac konserwatorskich odsłonięto pod kaplicą Opalińskich kryptę grobową z pięcioma sarkofagami. Na trzech zachowały się portrety trumienne.
16. Nazwisko zmyślone, ale przekręcanie – nie. Np. ostatnim właścicielem dworu w Łopuchowej był dr Mielczarek z Dębicy. Nikt we wsi (oprócz mnie) nie mówi inaczej niż „Mleczarek”.
17. O bezczeszczeniu grobów pańskich czytałem, ale nie pamiętam gdzie. Notatki na ten temat zagubiłem.
18. Podobno była galeria obrazów w zamku Wielopolskim.
19. Oprócz wspomnianej wcześniej pani Ihasowej, np. Kasper Litwiński – brat Stanisława, właściciela Zawadki. Kulawy. Wydał go karbowy. Rozciągnięto go na gumnie i zatłuczono cepami, gruchocząc doszczętnie (według relacji lekarza) wszystkie kości.
20. Dwór został w całej okolicy jeden. (w Łopuchowej). Zazwyczaj zostaje przynajmniej park dworski (Broniszów, Głobikowa, Mała, Nawsie), ale np. w Niedźwiedzie Dolnej zachowała się tylko aleja kasztanowa. A czasami - literalnie – nic. (Glinik, Wielopole Skrzyńskie i wiele innych).
21. O Wolu wspomina Wycech i nie jest to zdarzenie z mojej okolicy. Piszę o tym, bo tragedia związana z nazwiskiem Wol, wydaje mi się na tyle absurdalna, że aż symptomatyczna. W okolicy, karbowy z polowymi zatłukli chłopa nazwiskiem Lubela (J. Fierich).
22. Fakt! Joanna Dziubkowa – autorka artykułu z „Poznaj Swój Kraj”, pisze, że widziała takie coś na własne oczy.



Bibliografia:
Ks. Stefan Dembiński, Zapiski kościoła parafialnego we Brzezinach; [w:] Rok 1846. Kronika dworów szlacheckich zebrana na pięćdziesięcioletnią rocznicę smutnych wypadków lutego, nakładem Autora, Jasło 1896.
Joanna Dziubkowa, Portret trumienny, „Poznaj Swój Kraj”, nr 11/1987.
Dr Jerzy Fierich, Przeszłość wsi powiatu ropczyckiego w ustach ich mieszkańców, , Nakładem Koła T.S.L. w Ropczycach, Ropczyce 1936.
Józef Sieradzki, Czesław Wycech, Rok 1846 w Galicji. Materiały źródłowe, PWN, Warszawa 1958.
Władysław M. Tabasz, Brzeziny, [w:] pr. zb, Wielopolszczyzna – szkice z dziejów, Wielopole 1991.
Czesław Wycech, Powstanie chłopów w roku 1846. Jakub Szela, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, W-wa 1955.


Tym, których zmęczyliśmy, obiecujemy, że za tydzień wrzucimy zabawny post o
zapuście-mięsopuście
czyli
"Kusych Dniach Zapustowych".
Tak dla równowagi.

Bywajcie w zdrowiu!



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...