Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gabriela rutana. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gabriela rutana. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 31 lipca 2014

U progu zagłady - Martin Zelenay - recenzja

"A ty mówisz
wciąż mówisz i potarzasz, mój przyjacielu
że nadal nie wierzysz
że jesteśmy u progu zagłady”

O agentach USA powstało już kilka filmów oraz książek. Jest to temat trudny do wyczerpania, cały czas w naszej rzeczywistości pojawiają się doniesienia o śledztwach, amerykańskim szpiegostwie, wojnie w Iraku, podsłuchach i możliwościach, jakimi dysponuje ich rząd. Ameryka ciągle narażona jest na ataki terrorystyczne, dlatego musi posiadać ekspertów, którzy zajmują się ich jak najszybszym zapobieganiem. Nawet jeśli atak nie dotyczy ich kraju, gdy celem jest inne państwo, równie potężne i ważne dla całego świata. Zwłaszcza katolickiego.

Fabuła książki „U progu zagłady” ukazuje świat niedostępny dla zwykłego obywatela – świat, w którym zwalcza się przestępczość. Ważna jest tutaj polityka prewencyjna, przeciwdziałanie terrorystom, zanim ich cel zostanie osiągnięty. Często nie jesteśmy świadomi, że obok nas prowadzona jest operacja mająca na celu przechwycenie bomby. Może i dobrze, bo chyba każdy popadłby w paranoję. Z drugiej strony musimy zaufać służbą bezpieczeństwa, uwierzyć, że będą w stanie uporać się z zagrożeniem. ZeLenay uświadamia nam, że ryzyko istnieje – nawet w tej sekundzie jakaś grupa terrorystyczna może przygotowywać swój plan ataku, a nawet go realizować. Przerażające? Zdecydowanie ta myśl wzbudza niepokój, ale również niepewność, bo niestety nie jesteśmy tajnymi agentami CIA i nie możemy nic z tym zrobić. Chyba że ktoś z Was coś ukrywa?

Martin ZeLenay zanany jest ze swojej debiutanckiej książki „Tajny raport Millingtona” - kontynuacją tej powieści jest „U progu zagłady”, choć moim zdaniem nie trzeba czytać pierwszej części, aby zrozumieć następną. Sam autor jest jedną, wielką tajemnicą. Z pewnością wpisuje się w świat, o którym opowiada. ZeLenay to Amerykanin, z pochodzenia Polak. Pisze pod pseudonimem, ponieważ nie może zdradzić swojej prawdziwej tożsamości. Jego historia robi się coraz ciekawsza, gdy dowiadujemy się, że jest konsultantem CIA i że współpracuje z wywiadem. Wcześniej, dzięki swojemu zamiłowaniu do historii sztuki i wykształceniu w tej dziedzinie został wciągnięty w tajną operację i widać, że życie „tajniaka” mu zasmakowało. Można powiedzieć, że pisząc tę książkę, jak i poprzednią był doskonale świadomy i zorientowany w przedstawianych wydarzeniach. Mnie zaintrygowała jego krótka i utajniona historia, w sumie to nawet nie wiemy, czy Martin rzeczywiście jest kobietą. Widzę go w jednej z bohaterek „U progu zagłady” - Marii, mieszkance Rzymu, genialnej historyczce sztuki, która oczywiście zostaje wplątana w tajną operację.

Ta pozycja zainteresowała mnie swoją fabułą, opisuje rzeczywistość dla mnie niedostępną, ale przez to intrygującą i wzbudzającą dreszczyk emocji. W historii przedstawione są wydarzenia, które już się odbyły, głównym wątkiem jest Watykan i wybór nowego papieża. Zacznijmy jednak od początku, czyli Najwybitniejszego Przywódcy i jego planów ataku na stolicę chrześcijan. Akcja skupia się na podróży Paka Li, którego zadaniem jest umieszczenie ładunku nuklearnego w pobliżu Watykanu. Bez świadków, bez kompromisów i bez przecieku informacji. Korea Północna stanowi zagrożenie dla całego świata, reżim, który tam powstał, może obalić nawet najpotężniejsze mocarstwa. Najwybitniejszy dysponuje niebezpiecznymi ludźmi i środkami, posiada też zbyt wysokie mniemanie o sobie, jest również niestabilny psychicznie, co stanowi iście wybuchową mieszankę. Na trop radioaktywnej przesyłki wpada rząd Amerykański, ale też Rosyjski – generał Babikow z zainteresowaniem przygląda się akcji prowadzonej przez Paka Li. Książka ukazuje nam dwie perspektywy – działania tajnej agencji Jasona Millingtona, jak i samych terrorystów. Dobrych i złych – choć muszę przyznać, że ci drudzy są bardziej wyraziści i lepiej zarysowani przez ZeLenay'a. Frank Shepard w tej części jest przechodzącym na emeryturę oficerem jednostki. Wraca do rodziny, którą zaniedbał i którą próbuje poznać na nowo. Jego żona Susan przekonuje go do wakacji w Grecji, gdzie zostaje wplątany w działania agencji CIA. Razem z bohaterami przemieszczamy się po Korei Północnej, Ameryce, Grecji, Włoszech czy nawet Rosji. Postaci i miejsc ukazanych w książce jest bardzo wiele. Emocje gwarantowane, do końca nie wiadomo czy Towarzysz Pak Li wypełni swoją misję dostarczenia ładunku do Watykanu.

Podoba mi się to, że akcja opiera się na aktualnych wydarzeniach. Książka nabiera realizmu

i składania do rozmyślań. Dużo przedstawionych sytuacji miało miejsce, niektóre fakty są naciągnięte na potrzeby fabuły, ale i tak powieść jest niezwykle autentyczna. Możemy też poznać pracę agenta „od kuchni” - ich specyficzny język, zwroty, którymi się posługują, tryb pracy i osoby, które zajmują określone stanowiska i ponoszą ogromną odpowiedzialność – od nich zależy życie milionów ludzi. Lubię czytać o historii Polski, więc spodobało mi się przywołanie w książce historii Kuklińskiego, Jana Pawła II i ich znaczenia dla II wojny światowej. Oprócz wątków historycznych duże znaczenie odgrywa w tej pozycji sztuka, literatura, np. jeden z bohaterów jest fanem Szekspira i cały czas cytuje jego dzieła. Widać, że autor zna się na sztuce – jest ona istotna, bardzo szczegółowo i wnikliwie przedstawiona. Dla fanów malarstwa jest nie lada gratką w książce sensacyjnej znaleźć tyle rozważań na temat futurystów, ikon, obrazów. Jako amatorka w tej dziedzinie muszę przyznać, że zainteresował mnie ten wątek i stałam się również bogatsza o wiele informacji z dziedziny sztuki, kultury, historii, obyczajów panujących we Włoszech, jak i nawet polityki i pracy policji w Grecji. Książka jest niezwykle wielotematyczna, a przez to pouczająca.

„Ci Włosi się tak wszystkim podniecają: futbol, polityka, a teraz papież!”

W tym katalogu postaci pojawia się kilka, które mnie zauroczyły. Niejaki Tom Woodrich, pseudonim „Harry Potter”, wyróżniają go urocze słowotoki, ale jest też genialnym analitykiem

i mózgiem agencji. Nieokiełznana Helen Stefanko, która od lat pracuje dla Białego Domu, tworząc trafne analizy psychologiczne największych zbrodniarzy. Reginald – agent znający na pamięć dzieła Szekspira, jak i Jason Millington wzbudzający respekt swoimi osiągnięciami, który jest też wyraźnym autorytetem w agencji.

„Bez sztuki życie jest jedynie wstawaniem i kładzeniem się spać”

Niestety wielość wątków, postaci w efekcie końcowym bardziej zaszkodziła książce, niż jej pomogła. Trzeba się naprawdę skupić, aby wszystko należycie zrozumieć. Akcja jest bardzo skomplikowana, każdy rozdział zawiera kilka perspektyw – mamy przejście na Franka, zaraz na Millingtona, na Najwybitniejszego Przywódcę, Paka Li, z kolei zaraz na Włochy i historyczkę sztuki Marię, pojawia się też Susan, jak i wiele innych bohaterów. Gdyby te wszystkie wątki ułożyć bardziej schematycznie, pogrupować je, to może sama akcja byłaby bardziej płynna. Tymczasem mamy ogromny kocioł, wydarzenia następują po sobie chaotycznie, cały czas pojawiają się nowe postacie, które autor przybliża nam szczegółowo, moim zdaniem mieszając nam tym trochę w głowach. W książce nie ma po prostu głównego bohatera, co sprawia, że postać Franka, Jasona, Paka Li nie jest wykorzystana do końca. Co więcej, Frank gdzieś w połowie staje się mniej ważny, umyka nam w natłoku szybko następujących po sobie wydarzeń. Potencjał jest tutaj ogromny, jednak można zauważyć zbyt dużą ilość informacji, którą nie jesteśmy w stanie przetworzyć. Może dobrym wyjście byłoby rozbicie książki na dwie części? Albo stworzenie tylko dwóch perspektyw: Franka i Paka Li.

„U progu zagłady” to powieść sensacyjna, jednak nie spodziewajcie się, że akcja będzie dynamiczna od pierwszej strony. Czytając, musicie być cierpliwi, bo wydarzenia nabierają tempa gdzieś pod koniec, gdy coś zaczyna się rzeczywiście dziać. Początek to układy, snucie planów, szczegółowe przedstawienie obu stron, ich przeszłości, jak i przeskakiwanie z bohatera na bohatera, z miejsca na miejsce. Trzeba jednak oddać honor autorowi, że był w stanie połapać się w tak dużej ilości wątków. Mimo wszystko nie zgubił tego głównego tematu, jak i „przypadkiem” nie pomieszał jakichś faktów.

Dobrym rozwiązaniem w książce są przypisy, które tłumaczą wiele określeń, nazw niezrozumiałych dla przeciętnego czytelnika. Jedynie mam małe zastrzeżenie odnośnie do wypowiedzi, które pojawiały się w języku rosyjskim. Również powinny zostać przetłumaczone, ponieważ nie każdy zna ten język.

Autor bardzo swobodnie pisze, przy tak skomplikowanej tematyce udało mu się zachować lekkość. Czyta się przyjemnie, choć trzeba się naprawdę wgryźć, aby nie utracić wątku. Brak tutaj płynności przez bardzo szybkie przeskakiwanie do kolejnych scen i bohaterów. Nie jesteśmy w stanie zbudować całego obrazu tej książki, bo przytłaczają nas coraz to nowsze postacie, miejsca. Mimo tych uwag to „U progu zagłady” jest bardzo dobrze napisaną powieścią, choć można odczuć przesyt rozbudowaną fabułą.

Książka jest pełna scen, które wywołują uśmiech – nie jest to bezpośredni humor, po którym będziesz śmiać się do rozpuku – fabuła posiada kilka ukrytych żartów, niektóre postacie są specyficzne i zabawne w swojej wyjątkowości. Szczególnie pod koniec, gdy drużyna Franka zaczyna realnie działać, dochodzi do kilku zabawnych sytuacji.

„Tak... wojna uczy dokładności, przegrana wojna uczy precyzji”.

Powieść Martina ZeLenay'a jest idealna dla osób interesujących się wywiadem amerykańskim, jak

i samym rządem USA. W sam raz dla fanów opowieści szpiegowskich. Ciekawe ukazany jest reżim, jako pełen niezdrowego fanatyzmu, jak i przerażających możliwości. Jeśli odnajdujecie się

w thrillerach, lubicie trochę szybszej akcji, ale również pełnej zawiłości, niedomówień

i nieoczekiwanych zwrotów wydarzeń, to polecam „U progu zagłady”. Książka ukazuje nam pewne realia działania agentów CIA, uświadamia również, że wielu niebezpieczeństw nie jesteśmy świadomi, jak i tego, że wojna w każdej chwili może wybuchnąć.

Jest to solidna pozycja, powiedziałabym też, że stanowi ciekawe rozwinięcie pierwszej części.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję:
Wydawnictwu Znak

Gabriela Rutana


                                                               Za książkę dziękujemy:




poniedziałek, 2 czerwca 2014

Szymon Salski „Equilibrium Game” - recenzja

Niby książka jest cienka, wydaje się, że można bardzo szybko ją przeczytać. Jednak długo przymierzałam się do wejścia w świat ukazany przez Szymona Salskiego. Z pewnością nie jest to pozycja lekka, którą można przeczytać w jeden wieczór. „Equilibrium Game” to skomplikowana fabuła, czasem pełna sprzeczności, od samego początku pełna tajemnic i kontrowersyjnych postaci. Można ją określić kilkoma wyrażeniami, jednak na sam początek wybija się: poetyckość i mistycyzm.

Szymon Salski jest debiutującym autorem, można to stwierdzić przede wszystkim, dlatego, że absolutnie nic nie można o nim znaleźć w sieci. Przeglądnęłam kilkanaście portali literackich, czy stron wydawnictw i znalazłam tylko krótki opis książki. Może autor chce być równie tajemniczy, jak bohater, którego wykreował w swojej książce? Z pewnością brak wiedzy na temat Salskiego pozwoli zachować mi pewien obiektywizm w pisaniu recenzji.

Główną postacią jest Victor Zacharki, który wyróżnia się na tle innych ludzi swoją niezwykłą inteligencją oraz kilkoma stopniami naukowymi – ukończył prawo, psychologię oraz psychiatrię. Potrafi odczytać każdego człowieka, kłębiące się w nim emocję, jednak sam nie potrafi odczuwać, tak samo, jak inni. Onieśmiela nie tylko urodą, ale również zimnym spojrzeniem. Victor popada w uzależnienie od heroiny, kokainy oraz leków psychotropowych – narkotyki wywołują u niego przerażające wizję, jak choćby walka pomiędzy Bogiem, a Szatanem. Bohater skrywa tajemnicę, jego życie nie toczy się tylko na jednym poziomie – żyje na wielu płaszczyznach, do końca nie wiadomo, czy są to wymyślone światy, czy istnieją naprawdę. Na Uniwersytecie, na którym wykłada poznaje Evelin, równocześnie angażuję się w tajny projekt o nazwie „Doors” – to wszystko zmienia Victora wewnętrznie, sprawia, że odkrywa w sobie dobro i uczucia, które wcześniej nie zauważał.

Książki nie można zakwalifikować do jednego, określonego gatunku. „Equilibrium Game” to powieść współczesna, z jednej strony mamy psychologię, rozważania filozoficzne, aby zaraz zderzyć się z brutalną rzeczywistością. Cały czas towarzyszy nam pierwiastek mistycyzmu, fantastycznego świata, w którym nieustannie toczy się walka Boga i Szatana o nasze dusze. Wiele wymiarów, światów, przez które podróżuje bohater. A więc mamy, powieść psychologiczną z domieszką fantastyki. Autor stąpa po bardzo cienkim lodzie, bo niestety zauważyłam tutaj przesyt. Podoba mi się wielowątkowość i różnorodność, jednak bardzo łatwo w tym wszystkim się zagubić i utracić sens książki. Niestety w fabułę wkradł się chaos – brak chronologii, urwane wątki, szybkie przejścia w fabule, które ukazuję jedno wydarzenia, aby zaraz wpleść w to wizję bohatera, czy rozgrywki Boga i Szatana – co sprawia, że i czytelnik czuje się zagubiony. Fabuła miejscami była dla mnie zbyt tajemnicza, niezrozumiała, przez co czytało się mi ciężko, bez płynności i w sumie najważniejszego – przyjemności z odkrywania następujących wydarzeń. Ciekawym zabiegiem wydaje mi się tylko powtórzenie prologu na końcu książki – powrót do samego początku, co daje wrażenie, że książkę można czytać od końca. Nie jesteśmy też świadomi do samego końca, co jest prawdą, a co kłamstwem, czy kolejną narkotyczną wizją. Sami musimy stwierdzić, według własnej oceny, które wizje i sceny wydarzyły się naprawdę, co jest plusem książki, bo sprawia, że można się zaangażować w fabułę.

Niestety z całej książki najbardziej urzekł mnie tylko oryginalny prolog. Ukazany w ciekawy sposób, sprawia, że od razu interesujesz się Victorem i tym, co doprowadziło go do miejsca, w którym się znalazł. Przedstawiony w formie wywiadu komunikuje, że w życiu bohatera stało się coś bardzo przełomowego i ważnego. Intryguje, bo zostajemy z jakąś tajemnicą, z charyzmatycznym bohaterem i nagle chcemy odkryć, co będzie dalej. W pierwszym rozdziale byłam już zawiedziona. Pojawia się retrospekcja, przenosimy się do przeszłości i napotykamy na barierę w postaci stylistyki teksu, jego jakości. Zbyt długie zdania oraz nadużywanie przecinków, które czasem pojawiają się tam, gdzie powinna być kropka.

Dialogi, które są nienaturalnie napisane, z sztywnością, co wywołuje brak płynności w prowadzeniu fabuły. Niektóre sceny, rozmowy bohaterów wypadły sztucznie, tak, jakby autor pisał je na siłę. Wyliczyłam sobie jednak dwa najważniejsze błędy, które popełnił Salski. Jest to przyrost formy nad treścią – stosowanie licznych metafor, przesadna poetyckość i egzaltacja, która miejscami brzmiała trochę śmiesznie i tak, jakby pisał ją ktoś bardzo początkujący. Przyznam, że niektóre wiersze nie wnosiły nic odkrywczego do fabuły, może miały być ozdobnikiem, obrazem rozmyślań filozoficznych bohatera. Nie udało się pod tym względem, bo głównie fragmenty nasączone poezją mnie męczyły i sprawiały, że przeskakiwałam do kolejnego wątku. Niestety widać, że warsztatowo jest słabo, zdania z złą składnią, wspomniane rozbiegane przecinki, przykład: „Pytam z ciekawości, bo co by się stało, gdyby nagle ktoś podpalił nocą pana samochód, nie życzę tego panu, możemy jechać szybciej?”. Przydałoby się tutaj ponowne sprawdzenia tekstu pod względem stylistyki, tego, jak brzmią zdania. Po wypowiedzeniu ich na głos są bardzo nienaturalne.

Drugim błędem jest zbyt duża wielowątkowość, która jest nieproporcjonalna w tak krótkiej książce. Wspomniałam o możliwości zagubienia się w fabule, zbyt wiele wątków jest rozpoczętych, aby zaraz je urwać i pozostawić bez żadnego wyjaśnienia. Nie poznaliśmy do końca żadnego innego bohatera, oprócz Victora, choć bardzo wiele postaci jest wprowadzone. Nawet postacie blisko powiązane z głównym bohaterem nie są do końca odkryte. Jest to z pewnością książka z potencjałem, który nie został wykorzystany. Autor chciał wprowadzić nas do swojego świata, jednak nie pozwolił nam go poznać, dlatego też większość fabuły jest dla mnie często niezrozumiała.

Kolejnym warsztatowym potknięciem są czasem zupełnie nielogiczne zdania, pisane bardzo poetycko, jednak niewnoszące nic konkretnego. Oto kilka przykładów: „rzekł delikatnie głaszcząc jej rzęsy” – trzeba mieć bardzo długie rzęsy, aby można je było pogłaskać; „światło było nieprzyjemnie suche i nienaturalne” – od kiedy światło może być suche?; „Cisza zdawała się napięta i miała w sobie coś niepokojącego” – wspomniany już przesyt poetyckością; „Cementowa podłoga była gładka. Rys nie dało się zauważyć od razu. (…) Rysy były głębokie.” – jakie w końcu były te rysy w podłodze? Takich „kwiatków” jest kilka, dla kogoś, kto wciągnie się w fabułę mogą zaniknąć w tekście, jednak niektóre nie sposób nie wyłapać. Salski w licznych opisach Victora szczególną uwagę zwracał na jego oczy, aż wysnułam podejrzenie, że ma na ich punkcie jakąś obsesję. Nie dość, że co jakiś czas nazywa Victora „niebieskooki”, to jeszcze z dużą dokładnością opisuje stan jego tęczówek: „Jego oczy się zaświeciły. Ich głębia się zapadła. Sprawiały wrażenie nieodgadnionych”. Często podkreśla też, jak zimne i puste spojrzenie ma Victor. Na początku w porządku, można stosować taki zabieg i opisywać bohatera – wraz z biegiem akcji staje się to męczące i nudne. Tym bardziej, że każdy opis jest pełen metafor.

Książka mimo tematyki fantastycznej i psychologicznej jest miejscami bardzo brutalna. Victor rozchwiany psychicznie niespodziewanie zabija jakąś postać, z łagodności – gdy jest bardzo uprzejmy i stonowany – przechodzi nagle w wściekłość, przeklina i wrzeszczy. Jest nieokiełznany, jako bohater, z jednej strony widzę wiele rys w jego osobowości, brak jej spójności, a z drugiej strony ta nieprzewidywalność mi się podoba. Potrafił mnie zaskoczyć swoim postępowaniem. Kolejnym trochę brutalnym wątkiem jest samo zażywanie narkotyków, co Victor robi często i bez jakiegoś negatywnego aspektu tego czynu. Powiedziałabym, że narkotyki mu pomagają, zwykle wywołują u niego wizję, ale sam proces przyjmowania i dryfowania na granicy świadomości jest dla niego czymś przyjemnym. I kolejnym wątkiem powyżej lat osiemnastu są liczne nawiązania do seksu. Victor ma wiele koleżanek, które chcą uprawiać z nim seks, pod koniec miałam wrażenie, że prowadzi jakiś swój harem. Co druga jego współpracownica się z nim przespała. Pasuje to do jego osobowości, jednak raziło mnie przedstawienie rozmów Victora z kobietami w sposób wulgarny, pełen przekleństw, wściekłości i takiego szowinistycznego podejścia. Jakby kobieta była przedmiotem. Jednak, jak już wspomniałam Victor nie jest delikatnym kwiatkiem, takie zachowania wpasowują się w jego osobowość – jest przekonany o swojej wyjątkowości, sam przyznaję wielokrotnie przed sobą i innymi, że nie liczą się dla niego inni ludzie.

Do tej książki przyciągnął mnie tytuł, intrygujący i tajemniczy. Przywodzi on na myśl „teorię gier”, a konkretniej "równowagę Nasha”, czyli jedną z strategii gry, w której bardzo ważna jest zachowanie równowagi. Dla osób zainteresowanych polecam przyjrzenie się bliżej tej tematyce. Muszę także podziękować wydawnictwu na świetną okładkę, która oddaje charakter książki oraz samego tytułu.

Książka przeznaczona dla dojrzałego czytelnika. Z pewnością dla osób, które lubią psychologię oraz filozofię, jak i dla poetów i marzycieli – trzeba umieć odnaleźć się w poetyckim prowadzeniu fabuły. Dużym plusem jest wprowadzenie wielowymiarowych światów, podróży pomiędzy nimi, choć nie zostało to do końca wykorzystana przez autora. Podobało mi się wykorzystanie wątku walki Boga i Szatana, przedstawienie ich, jako wielkich graczy. „Equilibrium Game” to również rozważania na temat życia i śmieci, tego, co dzieje się z naszymi duszami, gdy umieramy. Czy człowiek może należeć do dwóch światów? Jeśli chcecie poznać odpowiedź na to pytanie, musicie koniecznie przeczytać tę książkę.

Gabriela Rutana 



Za książkę dziękujemy: