Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kooperacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kooperacja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 23 maja 2016

Był sobie raz zielony las.... a W lesie tym mieszkały małe Skrzaty.

Był sobie raz zielony las.... a W lesie tym mieszkały małe Skrzaty.
Było ich siedem.

Skrzaty były podobne do siebie, miały podobne marzenia, podobne problemy i podobne, pełne dobra i światła usposobienie.

Najstarszy był Skrzat czerwony, o imieniu Szinetka. Następnie Skrzat pomarańczowy o imieniu Segi. Skrzat żółty Szarlotta. Skrzat różowo - zielony Szadiki. Skrzat niebieski Sziraz. Skrzat granatowy Szelbi i ostatni Skrzat fioletowy Szan.

W życie Skrzatów była wpisana ciągła wędrówka, tułaczka po bezkresnym lesie. Gnane północnym wiatrem, nigdzie nie zagrzewały miejsca. Wciąż w ruchu,
wciąż w niekończącej się podróży... Szły przed siebie nie bacząc na nic, wymyślały po drodze różne zabawy, bo czasem bardzo je nużył marsz. 

Czasem ciemną nocą, kiedy wszystko w lesie cichło i stawało się senne i mgliste, w małych skrzatowych głowach śniły się piękne sny o własnym domu,
o własnym miejscu na świecie - o jednych drzwiach i jednym łóżku, o cieple palącego się w piecu ognia. 

Wszystkie Skrzaty miewały ten spokojny, piękny sen ale żaden z nich nie mówił o tym. Tak bardzo się kochały, że nie wyobrażały sobie odłączyć się od swojego stada i rozpocząć samotnego życia.

Pewnego wieczoru kiedy księżyc świecił mocno, będąc w pełni, Skrzaty siedziały przy ciepłym ognisku, grzejąc swe cienkie nóżki, kiedy to Szinetka zaczęła nieśmiało...

"...Dziewczęta miewam ostatnio taki sen..." 

Opowiedziawszy wszystkim o swoim sennym marzeniu, o miłej i ciepłej wizji murowanego domu, zadumała się na krótką chwilę a potem spojrzała na siostry. A one, wszystkie rozczuliły się niezmiernie a w ich małych, uśmiechniętych oczach pojawiły się łzy, bo od dawna każda chciała podzielić się 
z siostrami swoją senną tajemnicą.

Uradowane nową wspólną wizją wstały i zaczęły pięknie śpiewać, i tańczyć wokół ogniska, chciały wytańczyć całą radość, która pojawiła się w ich sercach w tym momencie.

Rano gdy obudziły się, każda miała w swym małym plecaku domek, mały przenośny domek...
To leśna księżniczka Radość obdarowała Skrzaty.

W plecaku Szan był jeszcze list.

"...Oto dom, dar za radosny taniec, jednak wiedz że taki sam dom masz w sercu swojej siostry, w oczach jej gdy patrzy na ciebie ze zrozumieniem w geście miłości kiedy Cię przytula i w zwykłej obecności gdy przy twym boku wędruje. 
Bo dom jest tam gdzie Twoja siostra, to ona nim jest..."

Od tego dnia Każdy Skrzat nie miał już żadnych wątpliwości las był tylko miejscem a siostrzane serce domem. 

Mały gliniany domek już zawsze im o tym przypominał.




























wtorek, 1 grudnia 2015

Misiura o zwierzęcej radości

Listopad właśnie przemknął mi przed nosem, machając uroczo na pożegnanie.
Co to był za miesiąc...

CUD-ny.

Pełen cudów i spełnionych marzeń, nie tylko moich, bo w listopadzie, w pracowni Misiury spełniały się marzenia Nadii o własnych kubkach!
: )
W ostatnim pochmurnym tygodniu, miałam zwierzęcą radość gościć Nadię i Jej Zoodaki! Dlaczego zwierzęcą? Co wyszło z tej niezwykłej kooperacji, która była możliwa dzięki wsparciu Gosi z Coco ceramics? Jesteście ciekawi? : ) Ja już wiem!





A oto co Nadia napisała o naszym spotkaniu i kooperacji:

Nie stać mnie dziś na krótki post, to będzie pościsko i fotorelacja : ). To był intensywny czas i jest o czym opowiadać, a warto wspomnieć, że idea kooperatyw i wspierania się w działaniu jest Piękna! Moja wdzięczność dla ludzi, którym chcę podziękować - jest wielka. Bo dzięki Nim są! Tak, są piękne kubki z Zoodakami, są Marzenia - które się spełniły i są niezapomniane Chwile Wspólnego Działania, które wekuję w słoiku Wdzięczności na rok 2015 z wielkim napisem: Dziękuję! Znacie to uczucie, gdy myślicie o kimś: ''swój człowiek''? Takim moim Człowiekiem i niesamowitą twórczą duszą jest Agnieszka Prucia, czyli Misiura. Bez niej po prostu nie byłoby tego posta. Byłby inny, alle nie o takim charakterze. Poruszyłyśmy niebo i ziemię, aby się udało, i nadal nie wiem, czy jestem jeszcze w Sosnowcu w Jej pięknej pracowni i kleimy razem grafiki ogrzewając się herbatą i opowieścią, czy może jeszcze w Wałbrzychu, gdzie wybieram porcelanę, czy znowu tu - w Berlinie, gdzie się tym wszystkim cieszę i nie dowierzam. Chciałam jeszcze wspomnieć, że my już tylko kulminowałyśmy ten projekt, a po drodze zaangażowało się tak wiele osób, bez których serdeczności i kompetencji nie byłoby tak pięknie. Dlatego dziękuję po stokroć Gosi z pracowni COCO ceramics, Hani C. - za transport i ciepło, Ewie z Leśne Apartamenty - Strażnica Zieleniec - za wsparcie mentalne i gotowość siania pomocy i wielu jeszcze cichym bohaterom, którzy mnie/nas w tym wszystkim wspierali. To będzie dobry dzień! A już niebawem relacja z efektów, które są - nie boję się tego słowa: Porywające!