Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Data wydania: marzec 2017
Liczba stron: 564
Forma: moja własna biblioteczka
Moja ocena - 9/10
Moja ocena - 9/10
WSTĘPNIE...
Porównanie "Projektu królowej" do "Igrzysk śmierci" i "Więźnia labiryntu" bardzo mnie przyciągnęło, zwłaszcza że tym razem na podobną tematykę zdecydowała się polska autorka. Nie ma dla mnie zupełnie znaczenia, że jest to debiut literacki, bo sam pomysł jest zdecydowanie warty poznania. Dodatkowo uważam, że należy wspierać rodzimą literaturę, w której naprawdę trudno jest się wybić.
TROCHĘ O FABULE I MOICH PRZEMYŚLENIACH...
Emily budzi się w małym pokoju i nie może sobie przypomnieć, gdzie się znajduje ani jak się tam znalazła. Po kilku chwilach znajduje tablet, w którym umieszczono dla niej wiadomość od tajemniczego doktora Stone'a, który informuje ją, że jest uczestnikiem jakiegoś projektu. Gdy postanawia wydostać się z pokoju i rozejrzeć się obiekcie, dowiaduje się, że razem z nią w budynku znajduje się jeszcze siedem innych osób, a doktor Stone to znany na całym świecie psychiatra. Żadna z osób nie pamięta jak się znalazła w szpitalu psychiatrycznym lub tylko udaje, że nie pamięta. Bohaterowie szybko dochodzą do wniosku, że nikomu nie można ufać, a każdy znajduje swój własny sposób na grę...
Osiem osób różnej narodowości, o różnych charakterach i odmiennych sposobach na radzenie sobie ze stresem to zapowiedź wielu konfliktów. Jeżeli te osoby zostają zamknięte razem w nieznanym budynku znajdującym się w podziemiach, bez kontaktu ze światem, zupełnie nie pamiętając jak się tam znaleźli i z ogromną zagadką do rozwiązania, to co wtedy może się wydarzyć? Bohaterowie tej powieści to bardzo skrupulatnie przemyślane postacie. Mimo, że troje z nich jest narratorami, co powinno oznaczać, że tych bohaterów poznamy najbardziej, bo przybliżyli nam swoje myśli i uczucia, jednak nic bardziej mylnego. Każdy coś ukrywa i paradoksalnie widać to zwłaszcza w rozdziałach, w których dana osoba jest postacią opowiadającą z własnej perspektywy. Autorka tak dobrze ukryła to, co narrator powinien zdradzić, że na każdego rzuca cień podejrzenia. Weźmy po lupę taką Emily, która wydaje się być główną bohaterką tej powieści. Jest nieco zagubiona, stara się jakoś odnaleźć w nowej sytuacji, jest pomocna i dobra, nie wchodzi z nikim w konflikty, ogólnie wydaje się być bardzo pozytywną postacią. Jednak z jej retrospekcji z dawnych lat lub urywków wspomnień, które do niej wracają dowiadujemy się o niej tyle tajemniczych faktów, że zupełnie nie wiemy, kim ona tak naprawdę jest. Matthew natomiast zdecydowanie ukrywa wiele i bardzo dużo wie, na co wskazują jego rozdziały, które są chyba najbardziej zagadkowe, ale z drugiej strony jest opiekuńczy wobec Emily i na każdym kroku stara się ją chronić. Natomiast trzeci narrator - Alex, podobnie jak Matthew, jest typem przywódcy, co sprawia, że pomiędzy tą dwójką panuje napięta atmosfera. Później okazuje się, że z całkiem innego powodu, niż początkowo można by przypuszczać. Które z nich gra? Czy może jednak naprawdę zostali zmanipulowani i nie wiedzą, czym jest Projekt? A co można powiedzieć o reszcie, np. ciągle wystraszonej Brittcie, o chroniącym ją bracie Olafie lub trochę przygłupim George'u? Jest jeszcze niezwykle inteligentny Jian, który być może tylko udaje trochę oderwanego od rzeczywistości oraz Katia, która trzyma się na uboczu, jednak jest w niej coś trudnego do określenia, coś sztucznego, ale i niebezpiecznego...
Dominika Rosik wcieliła się w znawczynię ludzkiej psychiki i stworzyła niezwykle interesującą mieszankę ludzkich umysłów. W trakcie lektury czułam się, jakbym czytała nie tylko powieść o zabarwieniu sci-fi, ale przede wszystkim psychologiczną rozgrywkę pomiędzy uczestnikami. Na każdym kroku trzeba uważać i czytać bardzo dokładnie, aby nie umknęła żadna wskazówka ani zachowanie bohaterów, które mogłyby dać odpowiedź na kilka nurtujących pytań. A tych od samego początku jest mnóstwo: czym jest projekt, jaki jest jego cel, kim jest doktor Stone oraz czy w grupie znajduje się osoba, która nie tylko jest uczestnikiem, ale być może wspólnikiem doktora. Bardziej trafnym porównaniem niż do "Igrzysk śmierci" wydaje mi się skojarzenie z "Wayward Pines". Tam również po odkrywaniu kolejnych elementów zagadki, historia stawała się jeszcze bardziej zagmatwana, a części układanki zamiast coś wyjaśniać, wprowadzały jeszcze większe zamieszanie i podejrzenie wobec bohaterów. Uczestnicy nie tylko starają się zrozumieć innych i obserwują każdy swój ruch, ale muszą też współpracować, bo ten kto ich tam umieścił postanowił się zabawić ich kosztem. Muszą grać nie tylko po to, aby rozgryźć przeciwników, ale zwłaszcza, żeby przeżyć... Jestem zupełnie spokojna, że o autorce usłyszę jeszcze nie raz. Śmiało mogę powiedzieć, że Dominika Rosik jest świetnie zapowiadającą się pisarką. Stworzenie tak rozległej i przemyślanej historii, która zostanie rozłożona na trzy tomy jest niezwykle trudnym zabiegiem, zwłaszcza przy tak dużej konkurencji na rynku książek sci-fi. Stworzenie pomysłu na rewolucyjne urządzenie, które musi zostać wcześniej przetestowane w formie eksperymentu to rewelacyjna idea. Jeżeli dodamy do tego śmiertelną rozgrywkę i tajemnice krążące w okół bohaterów wychodzi nam literacki majstersztyk. Uroku dodawały również cytaty przy każdym rozdziale, które same w sobie również były zagadkowe i ciekawe. Zakończenie wgniata w fotel i zostawia czytelnika z wieloma pytaniami, a przede wszystkim: co się stało z Aurorą i jaki będzie to miało wpływ na uczestników projektu?
PODSUMOWUJĄC...
Jestem pełna uznania dla wyobraźni autorki, która zmasakrowała mój mózg swoją rozgrywką. Jest to pozycja zdecydowanie obowiązkowa dla fanów sci-fi, ale również dla miłośników psychologicznych gier. Jak teraz wrócić do rzeczywistości po takiej lekturze?