Pokazywanie postów oznaczonych etykietą orzechy laskowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą orzechy laskowe. Pokaż wszystkie posty

środa, 24 maja 2023

Lizak z piasku na obcej planecie i chleb z rodzynkami i orzechami laskowymi




Czy w dzisiejszych czasach siedzenie na tarasie, słuchanie ptaków, wypatrywanie dzięcioła, uśmiechanie się na widok śpiącego kota jest w porządku? Czy może mars na czole powinien mi towarzyszyć od pierwszego porannego zerknięcia w lustro do zgaszenia wieczorem światła? 

Wojna, wybory, powodzie, inflacja, chrust w lesie i mech na dachach, kredyty, potyczki na górze. Czegóż chcieć więcej? Myśleliśmy, że żyjemy w wyjątkowych czasach. Ja z pokolenia baby boomersów byłam przekonana, że dobrostan będzie trwał wiecznie. 

Nic nie trwa wiecznie." Wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija." I to co dobre, i to co złe. 

Tylko dlaczego to, co złe przemija jakoś wolniej? Mam wrażenie, że trzymanie świata w jednym kawałku przypomina formowanie lizaka z piasku. 

Czy siedzenie na tarasie i głaskanie kota może coś zmienić? Świata na pewno nie ale własne spojrzenie na ów świat na bank tak. Nie wiem jak wy, ale czasem zamykam oczy przed rzeczywistością. Może to tchórzostwo a może sposób na zachowanie optymizmu. Odwracam się tyłem do świata za asfaltem i całą sobą chłonę świat mi teraz najbliższy. Drzewa, krzaki, trawę, nawet mój nie-ulubiony płot sąsiadki. Mam świadomość słońca, wiatru, deszczu, poranków i wieczorów. Wiem kiedy spadnie deszcz i kiedy w końcu zrobi się słonecznie. 

Świat za asfaltem jest wtedy jak odległa planeta, ze swoją niezbadaną fauną, nie ludzkim składem powietrza i zupełnie innym przyciąganiem. Jest tak odległa, że nie stanowi zagrożenia.

Ale nigdzie nie jest bezpiecznie. Nawet odległa planeta może stanowić pokusę. Trzeba mieć świadomość, że konkwista, jeśli już się zacznie, nie skończy się dobrze. Szczególnie dla odległej planety. Po to się ją zdobywa by ją posiąść, by ją wykorzystać.

Póki co ptaki śpiewają odkarmiając młode (w budkach powieszonych w zeszłym roku mieszkają ptasie rodziny!!!). Bez oszalał sypiąc dookoła fioletem i bielą, oszałamiając zapachem. Ścieżka w lesie niknie w młodniku, który od zeszłego roku przeszedł z wieku przedszkolnego do licealnego. To też samo życie. Tylko jakieś inne, lepsze.

Coś na dodatek? Może chleb? Nic tak dobrze nie wpływa na polepszenie nastroju jak pieczenie chleba. No, może jeszcze głaskanie kota.

Wiecie co o kotach powiedział Śmierć u  Terry Pratchetta? (Czarodzielstwo)

"– Chciałem powiedzieć (...) że na tym świecie jest chyba coś, dla czego warto żyć.

Śmierć zastanowił się przez chwilę.

KOTY, stwierdził w końcu. KOTY SĄ MIŁE."



Więc dziś będzie o chlebie z rodzynkami i orzechami laskowymi.

Dzień I wieczór

zaczyn:

20g aktywnego zakwasu żytniego

20g mąki pszennej chlebowej

20g mąki pszennej razowej

40 ml letniej wody

Mieszamy, przykrywamy, odstawiamy na noc (około 8-12 godzin)

Dzień II

cały zaczyn

300g mąki pszennej chlebowej

100g mąki orkiszowej lub płaskurki

8g soli

310ml letniej wody

3/4 szklanki rodzynków namoczonych przez godzinę we wrzątku

3/4 szklanki prażonych orzechów laskowych

Do misy miksera wsypujemy mąki. Wlewamy wodę i dodajemy zaczyn. Mieszamy by składniki się połączyły i przykrywamy. Zostawiamy w spokoju na godzinę.

Po godzinie włączamy mikser i miksujemy na wolnch obrotach 5 minut. Dosypujemy sój oraz orzechy i dobrze odsączone rodzynki. Miksujemy kolejne 5 minut.

Wyjmujemy ciasto na lekko zwilżony blat (najlepszy jest kamienny) i delikatnie rozciągamy ciasto jakbyśmy składali kopertę. 

Przekładamy znów ndo misy i odstawiamy przykryte na pół godziny. 

Po półgodzinie składamy ciasto ponownie. 

Tę operację powtarzamy jeszcze trzy razy (czyli cztery razy składamy co pół godziny).

Kolejne, piąte składanie planujemy za godzinę. Przyjrzyjmy się ciastu; czy jest wystarczająco zwarte? Jeśli wciąż bardzo się klei, musimy wydłużyć czas składania o kolejne pół godziny.

Czy ma odpowiednią siatkę glutenową? Trzeba tu nieco wyczucia ale jestem pewna, że siatkę glutenową czyli to co robi w czasie pieczenia dziury w chlebie zauważycie.

Składamy chleb po raz kolejny po godzinie (czyli szósty raz) i przekładamy do koszyczka wysypanego mąką. Przykrywamy koszyczek i wkładamy do lodówki na noc. 

 Dzień III rano

Rozgrzewamy piekarnik z garnkiem żeliwnym do 245 stopni.

Chleb delikatnie przekładamy z koszyczka do garnka, nacinamy, przykrywamy gorącą pokrywką i pieczemy 25 minut. Potem zmniejszamy temperaturę do 115 stopni i dopiekamy bez pokrywki kolejne 25 minut.

Zapach w domu będzie nagrodą i ukojeniem, obiecuję.




Smacznego


środa, 18 stycznia 2017

Co kogo uszczęśliwia czyli zupa selerowa z orzechami laskowymi i boczkiem





















Nie dajmy się zwariować. Mody na przewodniki, poradniki ogarnęły świat jak długi i szeroki. Kto by pomyślał, że trzeba ludziskom napisać drukowanymi literami, że powinni być szczęśliwi.
Kiedyś było to równie jasne jak zorza polarna nad Islandią. A propos krain skandynawskich...mój podziw nad marketingową zagrywką w stylu „teraz sprzedamy Inuitom śnieg na święta” był bezbrzeżny.
Po kolei.
Buszując po księgarniach przed świętami trudno było nie spostrzec stoisk z napisem „bestseller”. A na stoisku stosy z napisem Hygge.
Do książek nie trzeba mnie wlec, sama do nich biegnę. Nazwa hygge kojarzyła mi się tylko z grecką boginią Hygeą. Czyżby na Boże Narodzenie lansowano mycie stóp i golenie pach?
Ha, otóż nie. Założę się, że każdy czytający może z dumą powiedzieć, że przynajmniej jedno duńskie słowo zna perfekcyjnie. Właśnie „hygge”.
Nie lubię nie wiedzieć więc zgłębiłam temat.
O matko i córko! Czy naprawdę jest z nami tak źle, że nie potrafimy cieszyć się towarzystwem bliskich bez instrukcji w poradniku? Czy naprawdę filiżanka gorącego kakao po spacerze w mroźny dzień jest epokowym odkryciem?
Czasami wydaje mi się, że wzięliśmy zwolnienie od myślenia.
Nie mam nic przeciwko „hygge”, afirmacji szczęścia, firgun, merak, czy jak to inaczej nazwiemy.
Mam tylko wątpliwości czy naprawdę musimy przeczytać w poradniku, że mamy obowiązek być szczęśliwym.
Wydaje się, że właśnie potrzeba bycia szczęśliwym pobudza nas do działania każdego dnia (nie wgłębiam się w pobudki bo każdego uszczęśliwia co innego).
Okazuje się, że się myliłam. Może dlatego, że poradniki i przewodniki mam, owszem, ale tylko te o podróżowaniu po dalszym i bliższym świecie.
Film o przesympatycznej i przeirytującej Bridget Jones powinien mi był dać do myślenia.
Porzućmy przewodniki, poradniki i coachingi. W pewnym polskim filmie jeden z bohaterów powiedział: „ ty się zastanów co lubisz robić. A potem to rób.”
Nic prostszego. Można chociaż spróbować.
Tą fascynującą myślą żegnam się dziś i zapraszam na coś, co pomoże poczuć się, jeśli nie szczęśliwym, to na pewno bardzo zadowolonym. Bo nic tak nie poprawia nam humoru jak talerz pachnącej, gorącej zupy.









Zupa selerowa z boczkiem i orzechami laskowymi

100 g plastrów wędzonego boczku
1 bulwa selera średniej wielkości
1 spory ziemniak
1 cebula
1 liść laurowy
1 litr bulionu
łyżka masła
2 łyżki orzechów laskowych, przypieczonych na suchej patelni
50 ml kremówki
1 łyżka szczypiorku
pół łyżeczki młotkowanego wędzonego pieprzu*

*pieprz wędzony świetnie do tej zupy pasuje ale zdaję sobie sprawę, że w Tesco go nie znajdziecie. Nic się nie martwcie, bez niego zupa też jest na piątkę. Ja swój przywiozłam z daleka i do czegoś musiałam zastosować. Padło na zupę selerową:)

Kroimy boczek w kostkę. Przysmażamy na patelni aż będzie chrupiący.
Odkładamy 3/4 boczku na talerz. Na pozostałym smażymy pokrojoną w kostkę cebulę. Dorzucamy liść laurowy.
Obieramy i kroimy w kostkę seler i ziemniaka. Wrzucamy na patelnię z boczkiem i cebulą. Smażymy chwilkę, mieszając.
Wlewamy gorący bulion i przykrywamy pokrywką. Gotujemy na małym ogniu do miękkości warzyw.
Miksujemy zupę i wlewamy kremówkę. Doprawiamy do smaku.
Wlewamy porcje na talerze. Posypujemy resztą boczku, szczypiorkiem i orzechami laskowymi (wcześniej siekamy je z grubsza).
Na koniec jeszcze szczypta potłuczonego wędzonego pieprzu i już nasze prywatne hygge mamy w zasięgu węchu.




Smacznego

wtorek, 2 grudnia 2014

Pójście na łatwiznę czyli szybki deser jabłkowy na wszelki wypadek


























Znów przepis z gatunku „natychmiast”.
Idąc z pracy kupujemy gotowe kruche ciasto i renety. W domu, krzątając się wokół obiadu, robimy deser. Zanim się obejrzymy i przełkniemy ostatni kęs obiadu, w mieszkaniu zapachnie jabłkami i cynamonem.
Zamiast pieczonych jabłek, wypełnionych miodem, zróbmy jabłkową wariację z orzechami i cynamonem.
Ciekawa jestem czy wasze pierniki już leżakują. Ja zlekceważyłam pierniki.
Póki co spokojnie podchodzę do najbliższych planów. Jakieś porządki, jakieś zakupy, jakaś ryba, jakieś przygotowania. Może od jutra?

Wybrałam się dziś na rekonesans przedświąteczny. Pojechałam pełna wiary i optymizmu. Wróciłam z pustymi rękami, obłędem w oku i niechęcią do kolejnych wypraw zakupowych. Znów to samo.
Może wrócę do wiary w świętego Mikołaja i jemu zostawię organizowanie prezentów.
Na razie wolę upiec jabłka.
Pięknie pachną.


























Jabłkowe róże
na 4 foremki

kruche ciasto

2 szare renety
100ml kremówki
2 łyżki cukru pudru
1 jajko
3 łyżki mielonych orzechów laskowych
1 łyżeczka cynamonu
oraz
5 łyżek galaretki pigwowej (lub jakiejkolwiek ulubionej konfitury)

Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.
Przygotowujemy ciasto.
Tutaj znajdziecie przepis na kruche ciasto. Tym razem z braku czasu poszłam na łatwiznę i w drodze do domu kupiłam gotowe kruche. Nie zawsze trzeba być idealnym.
Resztę kruchego ciasta możemy przeznaczyć na ciasteczka, które potem pomalujemy lukrem i posypiemy np. cukrowym śniegiem. Będzie jak znalazł zamiast (lub obok) pierniczków.

Foremki wykładamy kruchym ciastem. Obcinamy końcówki, zwisające poza krawędzie.
Nakłuwamy ciasto widelcem.
Miksujemy jajko, śmietanę, cukier, orzechy i cynamon. Wlewamy po równo do foremek z ciastem i wkładamy do lodówki, póki nie obierzemy jabłek.
Obieramy renety za skórki. Nożem do obierania kroimy jabłko na długi cienki pasek. Mnie wyszło to średnio ale winię za to jabłka. Były już zdecydowanie przywiędłe. Może jędrniejsze kroiły by się ładniej.
Wyjmujemy foremki z ciastem z lodówki i staramy się ułożyć paski jabłka na kształt róży. Zaczynamy od środka foremki i owijamy pasek w kierunku brzegów formy.
Moje zawijanie odbyło się fragmentarycznie, bo pasek jabłka był pocięty niemiłosiernie. Ale i tak jestem zadowolona z rezultatu.
W garnuszku podgrzewamy galaretkę lub konfiturę i smarujemy paski jabłka.
Wkładamy foremki do piekarnika i pieczemy 30 minut.
Po wyjęciu możemy jeszcze raz przesmarować wierzch ciastek konfiturą.




Są urocze, są pyszne, są doskonałe na wtorek (na środę i czwartek też).

Smacznego

piątek, 15 sierpnia 2014

Kruche, krem orzechowy, śliwki i jogurt miętowy czyli jak uległam pokusie
























A co tam. Raz kozie śmierć. Każda z części wymienionych w tytule wywołuje same smaczne skojarzenia. Z ciast najbardziej lubię kruche. Nazwa „krem orzechowy” działa na mnie jak na widzów całego świata działała scena zdejmowania przez Ritę Hayworth rękawiczek. Pieczone śliwki skojarzone z jogurtem powodują, że wszystkie obietnice utrzymania diety nikną w tempie Sokoła Milenium.
Jak tu zachować zdrowy rozsądek, kiedy takie smakowitości chodzą mi po głowie?
Skoro nie umiem sobie odmówić żadnej z wymienionych pokus, zafunduję sobie wszystkie naraz.
Jaka to różnica czy popełniam jeden grzech czy kilka?
Pokutę wyznaczę obie później.

























Kruche ciasto z kremem orzechowym, śliwkami i miętowym jogurtem
(okrągła forma 23 cm)

Kruche ciasto:

250 g mąki pszennej
150 g zimnego masła
40 g drobnego cukru
2 żółtka

Szybko zagniatamy ciasto, lekko spłaszczamy, wkładamy do foliowej torby i chłodzimy w lodówce minimum godzinę. Po tym czasie rozwałkowujemy (lekko nie będzie) i wykładamy rozwałkowanym plackiem formę. Zarówno dno jak i boki. Nakłuwamy widelcem. Ponownie wkładamy do lodówki na 15 minut.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Obciążamy tartę papierem do pieczenia i np.fasolą. Pieczemy kruche ciasto 20 minut, po czym zdejmujemy papier z obciążeniem, zmniejszamy temperaturę do 150 stopni i pieczemy jeszcze 10 minut. Potem wyjmujemy tartę z piekarnika i czekamy aż ostygnie.
I zajmujemy się kremem orzechowym.

krem orzechowy:

300 g miękkiego masła
200 g drobnego cukru (lub cukru pudru)
3 jajka
300 g mielonych orzechów laskowych
3 łyżki mąki pszennej
3 łyżki likieru amaretto
oraz
1 kg śliwek węgierek

Ubijamy masło z cukrem na puch. Dodajemy jajka i ubijamy dalej. Dodajemy mielone orzechy i mąkę. Na koniec wlewamy amaretto.
Przekładamy krem na wystudzone kruche ciasto.
Śliwki dzielimy na połówki. Kładziemy je na kremie orzechowym, jedna obok drugiej.
Ponownie wkładamy ciasto do piekarnika i pieczemy 40 minut.
Po wystygnięciu, upieczone ciasto podajemy z jogurtem miętowym.

Jogurt miętowy:

kubek jogurtu greckiego
2 łyżki płynnego miodu
4 listki mięty, pocięte na paski nożyczkami

Jogurt mieszamy dokładnie widelcem (robimy to by przybrał postać gęstego kremu), polewamy miodem i posypujemy paseczkami mięty.

Samo pisanie tego przepisu spowodowało zamęt w mojej głowie. Pamięć zapachów, delikatności kremu, słodyczy śliwek i świeżości mięty była tak silna, że popędziłam do kuchni wyjąć masło z lodówki.





Smacznych talerzy i pięknego długiego weekendu

niedziela, 8 grudnia 2013

Jesienna poczwarka i pyszne ciasto z gruszkami




Może moje ja „zimowe” wylęgało się powoli z jesiennej poczwarki? Listopadowy śnieg – duch, pojawiający się i znikający nim na dobre umościł się między liśćmi nie był wiarygodnym zwiastunem zimy.
Może do pełnego pogodzenia się z kalendarzem potrzebowałam prawdziwie grudniowych okoliczności.
Po etapie naiwnej nadziei (że w ogóle nie przyjdzie), wypierania (przecież jest jedenaście stopni czyli mamy jesień), zaprzeczania (to białe rankiem to nie może być przymrozek), przyszedł moment akceptacji.
Taki dzień jak wczoraj bardzo mi w tym pomógł. Był bardzo „comme il faut” jak mawiają Francuzi. Był śnieg, lekki mróz, pierwsze świąteczne dekoracje na latarniach i nieśmiertelne Last Christmas usłyszane w sklepie.
Jak my nienawidzimy tej piosenki. Ale bez niej przygotowania do świąt chyba nie byłyby ważne.
Możemy w nieskończoność marudzić że znowu jest, że nie da się jej słuchać, ale jeśli chcemy oficjalnie rozpocząć świąteczną gorączkę, to bez niej nie da rady.
Czyżby to ona była tym malutkim guziczkiem uruchamiającym zmianę? Jaki obciach!
Wczoraj po raz pierwszy coś we mnie drgnęło. Coś, co pachnie wanilią, cynamonem, goździkami, choinką. Już wiem, że od poniedziałku przełączam się na tryb „Boże Narodzenie”.
Jeszcze rano obawiałam się, że pozostanę w tej jesiennej postaci a święta przepłyną obok niezauważenie. Wieczorem, uf, odetchnęłam z ulgą. To tak, jakby obudzić się z sennego koszmaru.
Nawet świąteczne porządki nie wydają mi się dziś takie straszne. Kupiłam bombkę na choinkę i uważam, że tym sposobem przypieczętowałam swoje przepoczwarzenie.
Żegnam dziś jesień jesiennym ciastem. Jednak zimowa nuta w postaci imbiru już w nim występuje. Takie ciasto na pograniczu.



Ciasto z orzechowym kremem, gruszkami i imbirowym dodatkiem

100 g masła zimnego
1 żółtko
szczypta soli
4 łyżki cukru pudru
1 łyżeczka mielonego imbiru
1,5 szklanki mąki
2 łyżki kwaśnej śmietany

4 gruszki, obrane i pokrojone na plasterki

Masło kroimy na kostkę i wrzucamy do misy. Dodajemy resztę składników i miksujemy do ich połączenia. Lekko spłaszczamy ciasto ręką i wkładamy na godzinę do lodówki. Potem rozwałkowujemy i wykładamy ciastem formę do tarty. Znów kładziemy na pół godziny w chłodzie.
Robimy krem orzechowy.

180 g mielonych orzechów laskowych
100 g drobnego cukru
100 g miękkiego masła
2 jajka lekko roztrzepane
1 łyżka likieru imbirowego lub wódki imbirowej

Wszystkie składniki kremu miksujemy na gładką masę. Wyjmujemy ciasto z lodówki i wylewamy na nie krem orzechowy. Plasterki gruszek wtykamy w krem.
Pieczemy ciasto w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez 45 minut.
Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem zmieszanym z odrobiną mielonego imbiru.







Smacznego i pięknej niedzieli

czwartek, 7 listopada 2013

Tort rumuński i chyba mam pytanie



Bardzo bym chciała się dowiedzieć dlaczego ten tort nazywa się „rumuński”. I co na to Rumuni.
Przecież spokojnie mógłby się nazywać „miodowo orzechowy”.
Jest przepyszny. I gdyby nie potrzeba upieczenia kilku krążków ciasta, to praktycznie nie ma z nim dużo roboty. Najlepsze jest to, że można go upiec nawet tydzień przed planowanym podaniem go na stół. I to wychodzi mu na dobre!
Wybaczcie dzisiejsze lakoniczne potraktowanie tematu, ale zaraz zakładam buty, biorę walizkę i jadę na lotnisko. Najbliższe dni spędzę w Londynie i obiecuję, że to co zobaczę zapamiętam, sfotografuję i opiszę po powrocie. Tort zostawiłam MMŻ, żeby się bardzo nie smucił. Doświadczenie mi jednak mówi, że MMŻ nie znajdzie go w lodówce. A ze słodyczy największym zainteresowaniem będzie się cieszyła chińszczyzna w Złotym Smoku. Na szczęście, ten tort przeżyje nie tylko moją wyprawę na drugą stronę kanału ale nawet dłuższą pielgrzymkę do np. Częstochowy.
Nie zniechęcajcie się karkołomnymi przepisami. To naprawdę prosty w przygotowaniu a rewelacyjny w efekcie tort. Wart każdego orzecha, użytego do jego upieczenia.




Tort rumuński

200 g mąki
95 g miodu
70 g cukru pudru
80 g mielonych orzechów laskowych
1 jajko
1 żółtko
1 łyżeczka sody

Wszystkie składniki miksujemy razem. Formujemy wałek i zawijamy w folię. Wkładamy na pół godziny do lodówki. Potem dzielimy wałek na 5 części i każdą rozwałkowujemy na placek o wielkości dna formy. Ciasto jest bardzo klejące ale można temu zaradzić. Każdy kawałek ciasta wkładamy między dwa arkusze folii do żywności. Tym sposobem ciasto nie klei się do wałka a potem łatwo daje się przełożyć do formy.
Nie przejmujcie się, że placki nie są idealnie dopasowane do dna foremki. Po przełożeniu ich na papier, którym wyłożyliśmy dno, możemy uzupełnić braki lekko naciskając palcami ciasto i wypełniając brakujące miejsca. Najlepiej zrobić to lekko zwilżonymi wodą palcami. Ale nie mokrymi, tylko zwilżonymi. Metoda jest wypróbowana i skuteczna.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni i pieczemy pierwszy placek przez 10 minut.
Upieczony wyjmujemy go z piekarnika i z formy(razem z papierem, na którym się piekł). Do pieca wkładamy kolejny placek. I tak aż upieczemy wszystkie pięć placków.
Układamy je jeden na drugim (nie zdejmując ich z papieru) i zostawiamy w spokoju przez minimum 24 godziny. Biorąc pod uwagę, że składnikiem ciasta był miód, spokojnie możemy upiec ciasta nawet tydzień przed poskładaniem tortu. Ciasta miodowe muszą dojrzeć i z każdym upływającym dniem są smaczniejsze.

Potem robimy krem:

100 g cukru pudru
200 g miękkiego masła
150 g mielonych orzechów
3 żółtka
wanilia
1 szklanka kwaśnej gęstej śmietany
kieliszek mocnego alkoholu (rumu, wódki, brandy)
ewentualnie powidła

Masło ucieramy z cukrem i wanilią. Dodajemy żółtko i jeszcze ucieramy.
Potem sypiemy orzechy i dodajemy po łyżce śmietanę.
Kremem przekładamy kolejne warstwy ciasta. Dla przełamania słodyczy kremu, dwa placki przed nałożeniem kremu posmarowałam konfiturą śliwkową. Ale nie jest to konieczne.
Resztą kremy smarujemy górę i boki ciasta. Wkładamy do lodówki, najlepiej na kolejne 24 godziny.




Tort wychodzi wysoki i dobrze się kroi gorącym nożem. Z każdym kolejnym dniem smakuje lepiej.
Tylko ta nazwa!


Bawcie się dobrze i pamiętajcie, że przed nami kolejny długi weekend. Może upieczecie dziś tort rumuński na Dzień Niepodległości?

Smacznego