Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bleh. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bleh. Pokaż wszystkie posty

Bleh... | 4 kosmetyczne rozczarownia

Cześć!

Ostatnio na topie są posty o kosmetykach, które się nie sprawdziły. Bardzo lubię je czytać i wydaje mi się, że nie tylko ja - w końcu każdy lubi ponarzekać i miło jest wiedzieć, że nie tylko nam zdarzają się wpadki zakupowe ;) Tak więc dzisiaj o tym, co nie sprawdziło się u mnie.




Serum zwężające pory z organicznym olejem z manuki Organic Therapy - serum było jedną z nagród, które wybrałam sobie w ramach konkursu u Marty z bloga Kosmetycznie i Modnie. Bardzo cieszyłam się, bo chciałam go spróbować już od dawna. Ciekawiła mnie naturalna formuła i działanie. Serum jest lekkie, żelowe i do złudzenia przypomina wszelkie silikonowe preparaty wygładzające pod makijaż. Takie bazy zawsze mnie zapychały, myślałam,  że w tym wypadku będzie inaczej, bo skład lepszy. Niestety... Po kilku użyciach zaczęły pojawiać się niedoskonałości. Kilka razy odstawiałam serum, żeby sprawdzić, czy to aby na pewno jego wina i okazało się, że tak... Żałuję, bo bardzo przyjemnie się go używało, dobrze spisywało się pod makijaż i wydłużało jego trwałość. No nic, serum powędruje do Mamy, bo ona też lubi takie wygładzacze, a jej cera jest dużo bardziej tolerancyjna :)

Bronzer Kobo 308 Sahara Sand - taki zachwalany, taki rozchwytywany, a tak naprawdę wcale nie jest doskonały. Owszem, odcień jest świetny i ciężko sobie nim zrobić krzywdę, efekt można stopniować i naprawdę ładnie wygląda na buzi, ale cóż z tego wszystkiego, skoro u mnie ściera się do zera w przeciągu dwóch godzin? Nie ma znaczenia, ile go nałożę, nie ma znaczenia, jaki podkład i puder mam pod spodem, po prostu znika, czasem zostawia po sobie niewielką plamę... Nie pozostaje mi nic innego, jak kupić puder konturujący z Inglota, oby okazał się trwalszy!

Płatki do zmywania lakieru do paznokci Ebelin - dostałam je w superowej świątecznej paczce od Karo. Nigdy wcześniej nie używałam do zmywania lakieru płatków, a już od jakiegoś czasu jest o nich głośno, byłam więc mocno zaintrygowana :) Niestety, okazało się, że to nie przygoda dla mnie... Płatki są bardzo cienkie i mocno nasączone, a płyn jest bardzo tłusty i potem zostawiałam palcami wszędzie nieestetyczne plamy. No i wydajność kiepska, u mnie jeden płatek wystarczał ledwo na zmycie 3 paznokci, a w opakowaniu jest ich 30. Jedyny plus to całkiem przyjemny zapach :)

Balsam do ciała Lumene, Angry Birds - był to prezent od Eska, Floreska i bardzo mnie ucieszył, bo markę Lumene darzę sympatią, a już Angry Birds to w ogóle;) Kiedy w końcu zabrałam się za niego, rozczarował mnie od pierwszego naciśnięcia tubki... Samym właściwościom pielęgnacyjnym nie mogę nic zarzucić, bo naprawdę dobrze nawilża, nie mazia się i nie zostawia białych smug. No ale zapach jest tak tragiczny, że ledwo go znoszę... Nie dość, że mdły do bólu, to ja wyczuwam w nim jeszcze zepsutą landrynkę ;) Na szczęście nie utrzymuje się długo i jest dość słaby, dlatego uparłam się i zużywam do końca.

Zdziwiłam Was moimi rozczarowaniami? 
Piszcie, co Was w ostatnim czasie zdegustowało! :)

Bleh... Bania Agafii, fitotermalna maska do ciała | kosmetyczna tragedia na dobranoc...

Dobry wieczór!

Dzisiaj na szybko, o mojej małej kosmetycznej tragedii. Ponieważ rano niestety idę do pracy [ w następną niedzielę również, ale już się nie dobijajmy... ], chciałam sobie zrobić małe spa przed snem. Zaczęłam od czekolady, któą pokazywałam na Instagramie, skończyłam oczywiście w łazience, wybierając przeróżne fajne rzeczy do wysmarowania się. Wygrzebałam z szuflady z zapasami wzmacniająco - odmładzającą fitotermalną maskę do ciała z Banii Agafii. Podobno ma poprawiać krążenie krwi, normalizować przemianę materii i chronić skórę przed zmianami związanymi z wiekiem. Podobno też nadaje się do pielęgnacji każdego typu skóry.


Pomyślałam sobie, że w sumie może dziś spróbuję, należy mi się coś od życia ;) Maskę tę trzeba trzymać na ciele 10 minut, ale ciekawa byłam efektów, więc na wilgotną skórę po prysznicu nałożyłam tę maskę Ma ładny, lawendowy kolor, pachnie jakąś glinką i przyjemnie się ją nakłada. Nałożyłam i stałam jak ten burak pod prysznicem i myślałam sobie, że na pewno zmarznę przez te 10 minut. Otóż nie! Gdzieś po 2 minutach skóra na ciele zaczęła mnie mocno piec, czym prędzej więc zaczęłam zmywać to cholerstwo. Jak zmyłam, całe ciało miałam rozpalone i czerwone. Wymyłam się więc delikatnym Facelle z aloesem, potem stałam pod lodowatą wodą przez kilka minut, ale to niestety nic nie dało. Piszę teraz posta na stojąco, tak boli mnie skóra...Czuję się, jakbym miała poparzone całe ciało, a dodatkowo jakby ktoś wbijał mi naraz milion igiełek wszędzie. Włożenie piżamy było niezłą męką, a jak będę za chwilę spać, naprawdę nie wiem...  

Skład: Aqua, Isopropyl Palmitate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Kaolin, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter Cetearyl Glucoside, Echinacea Purpurea Extract, Persicaria Hydropiper Extract, Rhodiola Rosea Root Extract, Organic Oenothera Biennis (Evening Primrose) Oil, Origanum Vulgare Flower Extract, Sodium Cocoyl Glutamate, Carbomer, Hydroxyethylcellulose, Sodium Cetearyl Sulfate, Parfum, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Capsaicin, Citric Acid.

Tym pozytywnym akcentem kończę.
 Życzę Wam dobranoc, a sobie snów o wannie pełnej kostek lodu.... 
Trzymajcie kciuki, żeby ta alergiczna reakcja szybko zniknęła...
I NIE KUPUJCIE pod żadnym pozorem fototermalnej maski do ciała Banii Agafii...

Dobranoc!

Bleh... Aussie 3 Minute Miracle Reconstructor

Hej, hej! :)

Dziś niestety, będę się żalić. Przez długi czas Aussie było dla mnie marką znaną i pożądaną, ale niedostępną. Potem poznałam ją dzięki miniaturkom i jeszcze później, dzięki pełnowymiarowym butelkom, które przyjaciółka Zuzia przywiozła mi z Anglii. Używałam wtedy szamponu i odżywki z serii nawilżającej i byłam bardzo zadowolona, a przepiękny [ wiem, że to kwestia sporna ] zapach mnie uwiódł. Od razu zaznaczę, że wtedy moje włosy były w gorszym stanie niż obecnie, stąd też pewnie wynika moje niezadowolenie z trzyminutowej odżywki. Aussie pojawiło się w końcu w Polsce i dzięki głośnym kampaniom reklamowym zwracało na siebie uwagę przez dłuższy czas.


Po tę odżywkę sięgnęłam na promocji gdzieś w grudniu [ a może na początku stycznia? ] i nastawiałam się na wspaniałe rezultaty, bo przecież już poprzednio firma się spisała. Niestety, moje włosy się zmieniły i ze zniszczonych kłaczków łaknących silikonów stały się stosunkowo mocnymi kosmykami, które już nie potrzebują uszczelniania bombą silikonową ;) Nie stronię od nich całkowicie, ale jednak dawka zawarta w odżywce Aussie jest dla mnie po prostu za duża - tak sobie tłumaczę niepowodzenie tego "rekonstruktora".

Odżywka znajduje się w ciekawej butelce, którą wystarczy ścisnąć, żeby wydostać na dłoń odpowiednią ilość produktu. Plastik jest na tyle miękki, że z wyciskaniem nie ma problemu. Pojemność to 250 ml.


Po pierwszym użyciu byłam zadowolona, bo włosy były wygładzone i lśniące [ jednak nie był to efekt porównywalny np. do słynnej John Masters Organics Citrus and Neroli Detangler, która jest w całości naturalna ], a fantastyczny zapach utrzymywał się na włosach, jednak już po kolejnym użyciu włosy były matowe, przeciążone i bardzo szybko się postrąkowały. Każde następne użycie kończyło się tak samo, niestety :(


Co z tego, że odżywka ma fajną, średniogęstą konsystencję i wspaniały zapach, skoro wręcz pogarsza stan mich włosów? :( Żałuję tego zakupu i myślę, że już raczej nie sięgnę po produkty firmy - poznałam wiele innych, skuteczniejszych, które rzeczywiście działają na włosy, nie tylko wizualnie poprawiają ich stan.

Obecnie używam odżywki do golenia nóg - przynajmniej świetny zapach umila mi ten czas ;) Do włosów na głowie już na pewno jej nie użyję...

Znacie tę intensywną odżywkę do włosów?
Jak Wasze wrażenia?

Bleh... Nabłyszczający spray magnoliowy Klorane

Cześć :)
Dziś drugi, po Rimmelowej Apocalipsie [ KLIK ] wpis ku przestrodze.
Spray nabłyszczający na bazie wosku z magnolii z Klorane jest niestety totalnym niewypałem.
Dostałam go na Gwiazdkę, ale był to prezent konsultowany ;) Był w zestawie z kosmetyczką i miniaturami suchego i zwykłego szamponu [ całość na promocji w Hebe kosztowała ok 30 zł ]. Sam spray 100 ml kosztuje chyba powyżej 35 zł, co dla mnie jest marnotrawstwem pieniędzy, bo niestety nie robi nic...


Jak widzicie na zdjęciu powyżej [ notabene robionym dzisiaj, 3.04... ], zużyłam już ponad połowę tego wątpliwego cuda.

Oto, co przeczytamy na opakowaniuSpray tworzy delikatną mgiełkę ochronną otaczającą powierzchnię włosów. Kwasowe pH zamyka łuski włosów, co zapewnia natychmiastowy, olśniewający blask. Formuła składa się w 95% z naturalnych składników: wosk z magnolii - chroniący włosy przed codziennym działaniem szkodliwych czynników, z inuliną - w 100% naturalną odżywką, która ułatwia rozczesywanie włosów bez ich obciążania. Ułatwia układanie i rozczesywanie. Formuła nie zawiera silikonu. Konsystencja nie daje efektu mokrych włosów. Elastyczne i jedwabiste włosy promienieją blaskiem.

Ja stosuję go czasem na mokre włosy po myciu, czasem w ciągu dnia przy rozczesywaniu włosów. Jedyną jego zauważalną cechą jest zapach - lekko woskowy, lekko kwiatowy, który utrzymuje się na włosach do kilku godzin i jest nawet przyjemny. Na plus też skad bez silikonów.

Niestety cała reszta spray'u to jakiś żart:
- ma bardzo skoncentrowany rozpylacz, przez co psika bardziej strumieniem niż rozproszoną mgiełką i moczy pojedyncze pasma - ja aplikuję go z daleka, trzymając masymalnie rozprostowaną rękę, psikając max 5 razy
- jeśli odrobinę przesadzimy, bardzo obciąża włosy i powoduje, że nawet te świeżo wymyte, wyglądają nieestetycznie i nieświeżo
-nie zauważyłam ŻADNEGO nabłyszczenia włosów...


Opakowanie na plus - jest wykonane z solidnego, grubego plastiku, ma łądną etykietę, a z tyłu naklejkę z wielkoma obietnicami producenta, szkoda, że niespełnionymi :(

SkładAqua, sd alcohol 39-c(alcohol denat), vinegar, inulin, olive oil, glycereth-8 esters, peg-40 hydrogenated castor oil, benzyl salicylate, bht, butylparaben, cetrimonium chloride, citronellol, ethylparaben, fragrance, geraniol, isobutylparaben, limonene, linalool, magnolia grandiflora leaf extract, methylparaben, oleth-10, phenoxyethanol, polyquaternium-68, propylparaben


Zużyję go, bo żal mi wyrzucać połowy produktu i dlatego, że ma w miarę przyjemny zapach, ale na pewno nie kupię ponownie, bleh...


Wy też macie jakieś produkty, które okazały się niewypałem i zużywacie je z niechęcią?


Bleh... Rimmel Apocalips Phenomenon

Cześć,
dziś o moim ostatnim makijażowym rozczarowaniu. Nie powiem, zawiodłam się na całej linii. Ale od początku :)

Kupiłam [ podczas zakupów opisanych tu - KLIK ] lakier do ust Rimmel Apocalips, bo zaciekawiła mnie najpierw ich promocja i kolory na angielskich blogach, a potem naręczne testy w drogerii - niespotykane w sumie kolory od jasnych beży do mocnych i wyzywających czerwieni, róży - coś dla każdej z nas. Opakowanie też niczego sobie - z zewnątrz kusi nas "ombre efektem" przejścia pomiędzy czernią a kolorem pomadki, a aplikator ma ciekawy kształt - w środku ma wgłębienie do nabrania produktu.


W Polsce dostępny jest w 7 odcieniach [do zobaczenia na stronie producenta - KLIK], ja wybrałam najjaśniejszy - Phenomenon [ swoją drogą podoba mi się nazwa koloru :) ]. 
Jest to wpadający w róż cielisty kolor, który powinien nadawać ładny, zdrowy odcień ustom, podkreślając je delikatnie - przynajmniej tak myślałam ;) Dostajemy 5,5 ml produktu ważnego przez 2 lata od otwarcia. Cena w zależności od sklepu waha się pomiędzy 19 a 25 zł, ja swój egzemplarz kupiłam za 18,99 zł



Niestety, okazało się, że lakier [czy też szminka w płynie, jak zwał, tak zwał ] na moich ustach jest kompletnym niewypałem - nie rozprowadza się dokładnie - zostawia smugi, bardzo podkreśla suche skórki [ w tym miejscu muszę zaznaczyć, że ja o usta dbam stale - balsam mam zawsze pod ręką i używam często ] i wchodzi w załamania warg
Na plus : nie skleja ust.

Przy wszystkich testach nie jadłam ani nie piłam [ oprócz jednej kawy 2 dnia ], więc nie została starta podczas jakiejś czynności.

Najpierw nałożyłam Phenomenon na usta wcześniej pociągnięte pomadką z Neutrogeny, po niezadowalających efektach [ zdjęcia z samą Neutrogeną, z nałożonym lakierem, po 20 minutach od nałożenia, po dwóch godzinach do zobaczenia poniżej ] uznałam, że może i moje usta nie są wystarczająco nawilżone - dalsze testy przełożyłam na dzień kolejny, zrobiłam peeling ust miodem z cukrem, a we wzmożony ruch poszła pomadka Chapstick [ nawet zasnęłam z nią pod poduszką ;) ]. 

  usta z pomadką Neutrogeny
tuż po nałożeniu Phenomenonu - widać smugi po aplikatorze, podkreślanie suchych skórek i załamań

po 20 minutach od nałożenia

po 2 godzinach od nałożenia - no comments...


Następnego ranka kończąc makijaż twarzy nałożyłam znów lakier na [ jeszcze bardziej wypielęgnowane] usta i co? 
Efekt dokładnie ten sam - nierówne nałożenie koloru, suche skórki na wierzchu [ skąd?! ja się pytam, skąd one się tam wzięły?! ], a po godzinie ledwo zauważyłam resztki zrolowanego produktu...  Wszystko uwiecznione poniżej, podpisane dla jasności :)

2 dzień testowania - tuż po nałożeniu

2 dzień testowania - po godzinie [wypiłam w tym czasie kawę]


Cóż.. myślę, że zdjęcia mówią same za siebie, ja jestem bardzo zawiedziona produktem, na pewno go nie polecę nikomu ani nie kupię nigdy więcej. 
a Wy? Macie? Jak wrażenia?


P.S Wszystkiego najlepszego dla nas! :)