Codzienność

Codzienność
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesień. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesień. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 11 sierpnia 2019

niedziela

Weekend był pracowity. Zrobiłam krzyżówkę panoramiczną w corelu, dwa prania i porcję bigosu z cukini. Wyszło 9 słoików. Razem mam 18. Starczy na zimę. Zrobię jeszcze trochę sosów, kompotów, dżemow, ale może dopiero w przyszlym tygodniu jak Sebastian pojedzie do domu. Dziś już odpoczywam, ale wróżby będą. Będzie może malowanie, a może szkice. Pewnie troche poczytam.

Czuję jesień i to nie tylko ja. Bociany już szykują się do odlotow. Od kilku dni ornitolodzy obserwuja pierwsze sejmiki. To może oznaczać wczesną  i kapryśną jesień. Nie martwi mnie to specjalnie. Kocham jesień i oby ona była długa. Na razie ma być jeszcze kilka ciepłych dni, a poźniej ochłodzenie i dobrze. Oby już na stałe. Martwi mnie susza, bo może nie być grzybów. Chcialabym ich trochę na zimę.

Wczoraj Sebastian był nad zalewem. Poszedł na ryby. Nic nie złapał co mnie cieszy, bo na morderstwo ryb sie wzdrygam. U mnie w okolicy jest kilka zalewow. Najbliższa Pogoria znajduje sie około 1,5 km od mojego domu. Gdy bylam mloda chodziłam się wykąpać. Pływałam bardzo słabo i boję się glębokiej wody, ale kąpiel lubię. Nie lubię za to opalania i gdy chodziłam nad wodę, siedziałam w krzakach. Tam było chłodniej.






Wczoraj Krzysiek zerwał brzoskwinie. Drzewko przemarzlo i owocuje tylko jedna gałązka. Nie ma tego dużo, ale cieszy. Do zerwania zostala jeszcze cukinia, troche ogórków, papryki, pomidorów i porów. Zbieram tez zioła.




piątek, 26 października 2018

Jesień na całego

Jesień już na całego. Cieszą mnie jej barwy, a nawet pochmurne niebo. Mój sumak już przebarwił sie na bordowo, a winobluszcz zazdrości mu kolorów i też się barwi. Lubię ten czas i listopad mi nie straszny. Zejdzie mi na spokojnych zajęciach w domu. Na czytaniu, na robótkach, na pisaniu. Będę prawie całe dnie spędzać przy rozgrzanym piecu otoczona moimi zwierzętami. 

Myślę już o świętach. Planuję dekoracje. Kupiłam zawieszki ze sklejki w kształcie bombek. Będą na stroik w kuchni. Mam sielskie obrazki i nimi je ozdobię. Chyba też przygotuję w tym roku tradycyjne łańcuchy z bibuły. Dumam czy zrobić wianek na drzwi czy kupić. Wianków jeszcze nie robiłam, a bardzo mi się podobają. Nie mam nawet pistoletu na klej. Kusi mnie kupić. Chciałabym wianek z igliwia lub wikliny ozdobiony dużą ilościa szyszek. Jeszcze to wszystko przemyślę:) Jestem w trakcie pertraktacji. Chodzi o wyciągnięcie od mamy karafki... Przyda mi się na nalewki. Jest piękna kryształowa. Chciałabym też wyciągnąć stary świecznik.

Wczoraj obejrzałam film Marynia. Nie znałam go. Dziś obejrzę Tulipanową gorączkę i moze coś na podstawie książek Jane Austen. Lubię te klimaty. Denerwują mnie filmy współczesne ,,głośne i szybkie" typu strzelania i wyścigów samochodowych. Wcale takich nie oglądam.

Przeszłam na same zupy i waga znowu spada. Uf... Jest chyba szansa na 4 kg mniej do końca roku.

Zaczyna mi się remont... Wreszcie koniec prac typu pilnych widać.


poniedziałek, 27 sierpnia 2018

poniedziałek

Ostatnio pogoda mi bardzo pasuje. Jest ciepło ale czuć, że to już koniec lata. Słońce słabiej grzeje i noce są chłodniejsze. Kusi mnie pójść na spacer poszukać kolorowych liści. Czekam na mgły i babie lato. Dziś spałam już pod kocem, a moja mama zmarzła, bo miała otwarte okno. Kusiło ją palenie w piecu. Jest ciepłolubna w przeciwieństwie do mnie. Czasem pali w piecu nawet latem gdy jest chłodniej lub pada. Twierdzi, że jest człowiekiem wsi, a kiedyś na wsi cały rok paliło się w piecu. Gdy mieszkała w Kamesznicy też tak robiła. Piec był duży z duchówką i pojemnikiem na wodę. Wchodziło do niego ponad wiadro. Miała ciepłą wodę do mycia naczyń. Piec był bardzo praktyczny. Też bym taki chciała mieć, ale teraz już nikt takich nie buduje. Kiedyś ludzie chyba byli bardziej praktyczni.
Ja chodzę już po domu w poncho. Jestem w nostalgicznym nastroju-wspominam. Chyba niedługo zacznę znowu pisać haiku i wiersze o jesieni. Chcę wprowadzić w życie jeszcze większy spokój. Lubię takie nastroje. Ostatnio stresy wywołują u mnie większy niepokój niż zwykle. Czuję ciężar na sercu. Czas chyba zacząć się chronić i z częścią ludzi, którzy nie chcą mojej wrażliwości i potrzeby spokoju uszanować, zerwać lub bardzo ograniczyć kontakty. Tak będzie lepiej dla mojego zdrowia już nie tylko psychicznego. Nawet z moją mamą dyskutować nie będę i po prostu wyjdę gdy zacznie mnie denerwować.

Kupiłam kolejną książkę i myślę o następnych... Zbankrutuję jak nic. To oczywiście psychologia i rozwój. Myślę też o kursie parapsychologii w ESKK.



Dziś został zrobiony dach nad drewutnią. W październiku będzie robiony drugi i ściana w pokoju dziennym. Chyba się zdecyduję na gipsowo-kartonową, bo mniej brudu w domu. W przyszłym roku zrobię jeszcze dach nad komórką mamy, bo przecieka. Do wymiany będzie kilka desek i jedna belka. Mama nie zapłaci, bo nie chce.

wtorek, 25 października 2016

Jesienne krajobrazy i pokusy

W niedzielę byłam na spacerze i zrobiłam trochę zdjęć. Poszłam chyba za późno, bo już brzozy potraciły liście. Wszystko to przebiega w tym roku jakoś tak nierówno. Mój sumak jeszcze zielony, a u sąsiadki już bordowy. Podobnie winobluszcz. Jeszcze mnie jeden spacer czeka, bo nie zrobiłam ani jednego zdjęcia dębów. Zawsze zrywam gałązki do wazonu, ale nie wiem czy w tym roku już na to nie jest za późno. Tam gdzie byliśmy dęby nie rosną i nie wiem w jakim stanie są liście. Krzysiek mi zrobił zdjęcie w nowym swetrze i nawet mi się podoba. Chyba z powrotem zacznę nosić czarne ciuchy. Natomiast on na zdjęciu wyszedł fatalnie tym razem. Wszystko przez te jego ukochane wąsy. Wygląda moim zdaniem staro i ponuro. No ale jeśli mu to nie przeszkadza. Już dawno przestałam z nim walczyć. Chce wąsy to niech ma.









Ostatnio stwierdziłam, że w domu wyglądam fatalnie. Niby włosy ok, paznokcie i lekki makijaż, ale ciuchy w tragicznym stanie. Wszystko przez plamy od farb. Popaćkane są te moje ubrania, bo ja nie potrafię pracować ostrożnie. Przebierać do pracowni się nie mogę, bo wchodzę w ciągu dnia wielokrotnie. Niby mnie te ciuchy w takim stanie nie przeszkadzają, ale ostatnio nowy kurier patrzył na mnie dziwnie. Krzysiek też się złości. Tylko Sebastian mnie rozumie, bo sam cały dzień w roboczym ubraniu chodzi...

Kilka dni temu znalazłam w internecie fajną tunikę. Przydałaby mi się, bo ani tuniki ani sukienki cieplejszej nie mam. Może kupię jak nie zniknie ze sklepu zanim mi pieniądze na konto wpłyną...



Kuszą mnie jeszcze te swetry...






Dziś na obiad jest kapusta z pieczarkami i cebulą wymieszana z makaronem. To typowy zapychacz. Bardzo lubię tą potrawę, bo lubię się najeść do syta. Pewnie zjem solidna porcję i znowu jutro będę ze strachem stawała na wadze. Cały czas powolutku tyję. Niestety nie ma już wyczekiwanej i zdobytej z trudem ósemki z przodu. Na dodatek Krzysiek jedzie dziś na zakupy. Pewnie mi chipsy kupi, ptasie mleczko i krokiety. Trzymanie diety jesienią mnie po prostu przerasta.


Na koniec wiersz i zmykam do pracy...

Jesiennie

spoglądam w dal
 senne drzewa kapią
oranżem i złotem
winobluszcz przytulony
do brzozy
poczerwieniał ze szczęścia
a skulone z zimna trawy
szepczą o przemijaniu

jeszcze wczoraj
floksy pyszniły się w wazonie
dziś już marcinki
pieszczą oczy

poranki mgliste i ciche
zaskakują chłodem
już jesień

niedziela, 23 października 2016

Trochę o pracy, jesień i ciężki dzień...

Nie od dziś wiem, że chyba jestem nienormalna i do normalnej, systematycznej pracy typu od do dla kogoś się nie nadaję. Całe prawie życie byłam wolnym strzelcem i pracowałam kiedy chciałam. Normalnej pracy za biurkiem mam 3 lata i chociaż pracownikiem byłam bardzo dobrym, awansowałam i dobrze zarabiałam to czas ten wspominam jako koszmar. Nie samą pracę, ale wychodzenie z domu, codzienny rytuał porannego ubierania i malowania się. Poza tym ciągle trzeba było kupować ciuchy, chodzić do fryzjera i kosmetyczki. Teraz pracuję w rozciągniętym, wygodnym dresie z kotem na kolanach leżąc na kanapie i co najważniejsze wtedy kiedy mam na to ochotę. Ot chociażby ostatnio. Prawie cały tydzień nic nie pisałam, bo mi się nie chciało. Przyszedł weekend, a ja zamiast do odpoczynku nabrałam ochoty do pisania. Pracuję więc intensywnie od wczoraj i wszystkie zaległości odrobiłam z naddatkiem. Zapisałam się też na kilka aukcji.
Dziś pogoda całkiem ładna. Nie pada, ciepło i nawet słońce świeci. Kusi mnie wyjść z domu i porobić trochę zdjęć jesieni. Co prawda kolory jeszcze nie zachwycają, ale niektóre drzewa już zielone nie są. Ja obserwuję  głównie winobluszcz i sumaka. U mnie zarówno jeden jak i drugi ledwie zaczęły się przebarwiać. Pięknie teraz kwitną marcinki, ale jeszcze w piątek zerwałam bukiet floksów i dalii. Dziwna jakaś ta jesień w tym roku.

Ostatnio zrobiłam sobie przerwę w diecie. Znowu jem normalnie i tyję. Ja już chyba nigdy do tych 70 kg nie dojdę. Dziś mam kotlety typu mielonych z granulatu sojowego. Do tego będzie brązowy ryż i sos paprykowy ze słoika. Uwielbiam takie jedzenie. Krzysiek też już przestał się o schabowego w niedzielę upominać. Sos paprykowy robiłam w tym roku po raz pierwszy. Zrobiłam na próbę 6 słoiczków i już widzę, że mało. W przyszłym roku będzie więcej, bo bardzo mi ten sos smakuje.

Jutro mam bardzo ciężki dzień, bo dwa razy muszę jechać do miasta. Co prawda mam zamiar wracać taksówkami, ale jednak. Raz koło 13, bo muszę być na poczcie i w punkcie ksero. Mam jeszcze raz wypełnić i zeskanować dokumenty z firmy do wypłaty. Kobieta, która mi je przesłała poprzednio wpisała błędny adres i teraz ja muszę za jej błędy płacić. Pewnie uważa, że to moja wina, bo nie sprawdziłam. Ponoć poprawić odręcznie nie można. Jestem wściekła. Wieczorem jadę z Krzyśkiem do lekarza.

poniedziałek, 3 października 2016

poniedziałek

Wczoraj zaspaliśmy z Krzyśkiem oboje. Obudził mnie Józek ciągnąc za włosy. On to potrafi. Łapie w pyszczek kilka moich włosów i solidnie ciągnie. Robi to tylko rano gdy nie wstają długo, a on jest głodny. Ostatnio Józek stał się prawdziwym zabójcą myszy. W jeden dzień złapał aż trzy. Wszystkie zabija od razu. Oczywiście nie zjada tylko gdzieś porzuca. Raz znalazłam mysz na oknie, a raz na łóżku w sypialni. Krzysiek go już naturalnie lubi. Zwłaszcza za te myszy. Jest praktyczny. Według niego kot jest po to, żeby myszy łapać. Nic dziwnego, że ma takie podejście wychowywał się na wsi, gdzie koty były trzymane właśnie po to by myszy łowić. Sebastian jest tego samego zdania. On uważa na dodatek, że kot powinien mysz zjeść. A fe. Dla mnie koty są do kochania, przytulania i towarzystwa. Staram się nie myśleć, że są drapieżnikami, a myszy mi szkoda. Czasem mnie drażnią gdy robią szkody, ale generalnie je lubię. Kiedyś miałam nawet białą. To było słodkie stworzonko. Przystawiałam ją do nosa, a ona smyrała mnie swoimi maleńkimi wąsikami. Lubiła siedzieć u mnie na dłoni. Miała różowe uszka w środku, nosek i łapki oraz czarne jak onyksy oczka.



Wczoraj odpoczywałam. Sporo spałam, gadałam z Sebastianem. Napisałam haiku. Przeczytałam swoje stare opowiadania, poczytałam wiersze na portalach. Trochę wróżyłam, a po południu zrobiłam ostatnie w tym roku przetwory- sos pomidorowy.
Dziś już pracuję - wróżę i piszę teksty. Na razie tylko te na portalu z pożyczkami. Czy coś innego się trafi nie wiem. Po południu powinnam zrobić oczyszczanie czakr i aury wahadłem komuś kto jest w potrzebie. 

Jesień zagościła już na dobre. Słońce już nie przypieka. Dziś jest chłodniej, pada deszcz. Winobluszcz zaczął przebarwiać się na bordowo, a i sumaka liście powoli zmieniają kolor. Liście winogronu, paproci i orzecha zaczęły przysychać. Nawłoć zbrzydła, dalie tracą liście. Coraz więcej marcinków kwitnie. Noce są już chłodne. Ja nie marznę, bo śpię już pod kołdrą, a nie pod kocem. Pikuś ostatnio drżał jak wrócił rano z dworu, a wyszedł przecież tylko na moment. Chyba czas aby do koszyka w sypialni w którym śpi włożyć pierzynę. Niech mu będzie ciepło. Młodzieńcem już nie jest.
Czas też zadbać o moich mężczyzn. Obaj pracują na dworze i obaj o siebie nie dbają. W dodatku są uparci i nic na odporność brać nie chcą. Sebastian ostatnio kasłał przez dwa tygodnie i żadnych leków brać nie chciał. Stwierdził, że samo przyszło samo pójdzie. Przeziębia się często i dość ciężko chorobę przechodzi. Choruje nawet w lecie. Chyba muszę kupić mu chociaż cerutin i zmusić go do brania. Krzysiek znowu od deszczu i zimna dostaje kataru i chodzi z załzawionymi oczami przez kilka dni. Też mu kupię cerutin. 


winobluszcz przy drzwiach
pierwsze czerwone liście
w twojej dłoni

czerwień liści
winobluszcz przy domu
zagląda w okna

szkarłat liści
winobluszcz przy płocie
drży na wietrze

niedziela, 8 listopada 2015

Kuracje, problemy, poszukiwanie pracy i listopad...

Ostatnio tak mnie lekarka wystraszyła skierowaniem do specjalistów, że postanowiłam zadziałać i sama poprawić swoje zdrowie jeśli to możliwe. Po pierwsze tarczyca jest już zdrowa. Guzki zniknęły albo po przytulii albo po Reiki. Ciśnienie też chyba spadło, bo kiedyś zapomniałam wziąć tabletki i czułam się dobrze przez cały dzień. Tu mam zamiar nadal robić Reiki i pić zioła. Biorę też pół tabletki zamiast przepisanej całej, bo mam ciśnienie w normie. Stawy po Reiki i ziołach też już są w lepszym stanie. Kiedyś nie mogłam kucnąć i wciąż mi wracała rwa. Teraz to przeszło i boli jeszcze tylko staw barkowy. Aby się obeszło bez reumatologa czy ortopedy będę ćwiczyć, reikować, pić zioła i brać preparat z kolagenem. Brała go moja koleżanka i bardzo jej pomógł. Martwi mnie kręgosłup. Chyba kupię jednak jakieś leki przeciwbólowe i czasem będę brać, bo maść końska nie pomaga. Zwłaszcza gdy zaplanuję cięższą pracę lub wyjazd. Będę też ćwiczyć codziennie po 15 minut ćwiczenia z gatunku tych, które wykonuje się podczas rehabilitacji na przemian z jogą. Książkę już kupiłam i czekam na nią. Pozostanie czyrak i zatkane uszy. Coś postaram się i tu zdziałać, bo chirurg i laryngolog mi się nie uśmiechają.



Czyraka na razie traktuję sokiem z cytryny, tarą cebulą i maścią nagietkową. Zmiękł to bardzo. Później jeśli trzeba będzie myślę o maści propolisowej i cebulowej z Tormentiolem. Jak to nie pomoże to jest jeszcze maść ichtiolowa przecież. Uszy płuczę wodą utlenioną. Mam też specjalny preparat do odtykania uszu. Zobaczymy. Można jeszcze zrobić świecowanie uszu, ale nie mam świec. Jutro jadę do miasta to specyfiki kupię. Zobaczymy...
Od kilku dni intensywnie szukam pracy, bo od nowego roku mogę mieć problemy z finansami. Mianowicie u Krzyśka w pracy albo będą zmniejszane etaty, albo zwolnienia. Coś ludzie mówili na ten temat. Gdyby Krzyśka zwolnili to będzie miał problem znaleźć nowa pracę, bo gdzie? Przecież ma grupę inwalidzką i do tego nie ma samochodu, żeby dojechać. Ja niby mam możliwość pracy na portalu i w agencji, ale za masakrycznie niskie stawki, bo mogę pisać teksty po 2 zł za 1000 znaków. Niby wiem, ze niektórzy piszą i za 0,70 zł, ale to straszna harówka jest. Wprawdzie mamy trochę oszczędności, ale na długo nie starczą. Można by też wynająć mieszkanie po babci. Niestety moja mama się nie zgadza, bo chce mieć spokój i obcych ludzi na podwórku nie zniesie. Trzeba będzie więc zacisnąć pasa i już jeśli nic nie znajdę.
U mnie listopad rozgościł się na dobre. Zrobiło się zimno, mroczno i ponuro. Wczoraj przez cały dzień siąpił deszcz. W piecu w pokoju dziennym, palę praktycznie już od rana. Węgla ubywa błyskawicznie. Trzeba by przepalić w piecokuchni. Od rana też świecę światło, bo przecież wróżę i widno muszę mieć. Mam nadzieję, ze jutro padać nie będzie, bo mam dwa wyjazdy w tym jeden na warsztaty pisania ikon. Wrócę pewnie zmęczona i znowu dwa dni będę odpoczywać.

środa, 4 listopada 2015

Listopad, ćwiczenia, kuszące książki, czyrak i coś na ząb...

Gdy listopad mroźny to lipiec niegroźny
Deszcz z początkiem listopada mrozy w styczniu zapowiada
Gdy mróz na Marcina będzie tęga zima
Od świętego Marcina zima się zaczyna
Gdy Marcin w śniegu przybieżał całą zimę będzie leżał
Deszcz w połowie listopada tęgą zimę zapowiada
Listopad ciecze, marzec nie podpiecze
W listopadzie kapusty pełne kadzie

Listopad. Przyroda przygotowuje się do zimy. Wprawdzie jest jeszcze ciepło i ciepło przez kilka dni ma być, ale późną jesień już widać i czuć. Drzewa coraz bardziej gubią liście, zwierzęta coraz więcej jedzą. U mnie niektóre koty tyją z dnia na dzień. Muszę ograniczać im jedzenie. Pikuś też ma apetyt i wszystko z miski znika. Ptaki przylatują na miejsce karmienia całymi stadami. Ostatnio były trzy sroki. Jadły ziarno wysypane dla gołębi i wróbelków. Kilka dni temu obudziłam jeża, który spał w stercie liści. Dobrze, że sprawdziłam, a nie spaliłam jej. Byłoby nieszczęście. Ja jestem praktycznie do zimy przygotowana. Pozostały mi do zamknięcia i zabezpieczenia przed zimnem dwa okienka piwniczne. Trzeba je będzie utkać szmatami. Oba, bo w jednej piwnicy trzymam ziemniaki, a w drugiej są rurki od wody. Jeszcze ich nie zabezpieczyłam. Muszę w końcu to ocieplenie kupić.
Odchudzanie mi idzie. Waga spada i dietę trzymam mimo stresów. Jak na mnie też sporo ćwiczę. Codziennie 15 minut hui chun gong, a dziś dołożyłam 40 minut jogi. Następne 40 minut będzie w sobotę. Przejrzałam ćwiczenia na Vitalii i znalazłam chyba też coś dla siebie. Mianowicie pilates i chyba stretching. Te pierwsze ćwiczenia znam, ale stretching to dla mnie nowość. Myślę, żeby kupić sobie jakąś książkę na ten temat...Kusi mnie też druga...Też z ćwiczeniami. Za tydzień zabiorę się jeszcze za tai chi.


  
Ostatnio mam problem, bo na twarzy zrobił mi się spory czyrak. Chyba będzie trzeba zastosować maść ichtiolową, ale boję się, że się jeszcze powiększy zanim pęknie i się oczyści. Na szczęście go nie widać i nie boli tak bardzo. Do chirurga raczej z tym nie pójdę, bo w kolejce czekać nie będę. To już wolę z czyrakiem chodzić. Całe życie mi się robiły czyraki. Już miałam kilka razy twarz ciętą. Mam to po tacie. On też miał problem z tłustą skórą. Plaga jakaś czy co...

A na koniec przepis na dietetyczne placuszki z cukinii
kawałek cukinii/plaster/
2 cm marchwi
kawałeczek cebuli
sól
pieprz
zioła u mnie cząber i tymianek
olej
otręby owsiane
jajko

Warzywa zetrzeć na tarce, dodać jako, przyprawy i tyle otrąb by konsystencja była jak na placki ziemniaczane. Smażyć na oleju. Ja je jem z chutney lub ketchupem. Czasem z majonezem.

sobota, 24 października 2015

Regresing, medytacje, łupanie w kościach, ćwiczenia i jesień.

 Ostatnio zainteresowałam się regresingiem. Jest ponoć bardzo skuteczny i pozwala to i owo odreagować. Chętnie wybrałabym się gdzieś do specjalisty w tym zakresie. Niestety dojazd jest poza moim zasięgiem. Kupiłam więc książkę Leszka Żądły i mam zamiar kupić drugą. Spróbuję sama choć niektórzy twierdzą, że to może być niebezpieczne. Powinnam popracować głównie nad moim podejściem do diety. Mam przecież do zrzucenia 30 kg. Inne tematy też by się pewnie znalazły.



Kilka dni temu buszowałam po Chomiku. Zgrałam kilka medytacji i książek. Do medytacji potrzebuję słuchawek. Muszę kupić, bo te co miałam pogryzły mi koty. Zostały kawałki. Myślałam, że się wścieknę. Szczególnie interesuję mnie medytacja spotkanie z aniołem i odchudzająca. Ostatnio sporo medytuję. Czasem nawet dwa razy dziennie. Zauważyłam, że dobrze mi to robi. Jestem spokojna i zrelaksowana. Robię też rozszerzone zabiegi Reiki, bo w kościach mnie łupie. Szczególnie oprócz kręgosłupa, martwi mnie ramię i biodro. Pewnie to sprawy reumatyczne. Niekorzystnie działający saturn w horoskopie też bez winy nie jest. Jak by nie było trochę się zaczęłam obawiać przyszłości. Nie jestem odporna na ból. Mam dopiero 51 lat i już dopadło mnie schorzenie staruszek. Co będzie dalej? Pewnie moja sprawność będzie spadać i coraz bardziej będę unikała ruchu. A co z ćwiczeniami? Chyba, że ćwiczenia cesarzy chińskich pomogą. Kurczę no i znowu niektórzy pomyślą, że marudzę, a ja po prostu stwierdzam fakty. Niektóre osoby zarzucają mi poza tym, że jestem pesymistką. Nie zgadzam się z tym. Uważam się za realistkę.

Od piątku znowu ćwiczę. Na razie po 20 minut ćwiczenia cesarzy chińskich. Od przyszłego tygodnia chcę dołożyć  dwa razy po godzinie jogi. Ćwiczy mi się ciężko, bo pozapominałam ruchy, a niektóre ćwiczenia składają się z wielu i przez to są skomplikowane. Kupiłam drugą książkę o tych ćwiczeniach. Uważam, że jest lepsza niż moja, bo dokładnie opisuje na co dane ćwiczenie pomaga. Mam więc możliwość wyboru. Ostatnio wolę ćwiczenia wykonywane na stojąco. Hm. Coś nowego dla mnie. Zawsze wolałam dywanówki.


Jesień w pełni. Drzewa przystroiły się już w złoto - bordowe liście. Część już szeleści pod stopami. Kocham tą porę roku z jej barwami, temperaturą, nastrojem, ogniem gadającym w piecu. Zwierzęta szukają ciepła i ciągle są głodne. Oby tylko zima szybko nie przybyła w tym roku. Na razie czekam spokojnie na listopadowe szarugi. Kocham deszcz i szarugę. Lubię siedzieć przy piecu i słuchać szumu deszczu za oknem. Lubię gdy pali się w piecu. Lubie świadomość, że przez kilka miesięcy upały mi nie grożą.

A na koniec chlebak, który wreszcie zrobiłam. Dziś lakierowanie, a jutro może chustecznik...

poniedziałek, 12 października 2015

Jesień, przygotowania do zimy, koty, brak energii, robótki i mandale...

Dziś w nocy był przymrozek. Zważył liście. Zerwałam ostatnie dynie, pomidory i kabaczka. Wykopałam dalie. Krzysiek przeniósł krzesełka z dworu na strych. Już chyba ogniska też w tym roku nie będzie. Przeoczyłam nadejście jesieni. Zanim spostrzegłam liście winobluszczu zrobiły się bordowe, zaczerwienił się sumak, liście winorośli zwinęły się, uschły i spadły. Morcinki kwitną już na całego. Jeszcze tylko trzeba w tym roku sprzątnąć ziemię z donic, wnieść kwiatki do domu, zebrać orzechy, uprzątnąć psią  toaletę i skopać ogródek. Dobrze, ze Krzysiek ma urlop to szybko się to zrobi. Chcę też pójść choć raz do lasu i porobić zdjęć. Kocham drzewa w jesiennej szacie. Może przy okazji znajdę jakieś opieńki.


 Koty czują już chyba zimę, bo jedzą na potęgę i przestały gubić sierść. Cisną się też do pieca albo pod kołdrę. Okupują modem i dekoder oraz miejsce pod lampą, bo ciepło je wyjątkowo teraz nęci. Na parapecie już prawie nie siedzą.W piecu palę codziennie nie czekam na sezon grzewczy. Pikuś też wszystko zjada i przestał kłaść się na podłodze. Ptaki również zaczęły więcej jeść. Przylatują do pszenicy całymi stadami. Chcą się obtłuścić. Zima może nadejść wcześnie w tym roku. Trochę się jej boję. Sama nie wiem czemu. Do tej pory czekałam na nią ze spokojem w sercu, a nawet z radością wyczekiwałam pierwszego śniegu. W tym roku jest inaczej. Zastanawia mnie to. Czyżby następował  u mnie jakiś wyciek energii? Fakt, że po zabiegu bioterapii mam więcej siły i łatwiej mi przychodzi praca typu fizycznego. Chyba nie postarzałam się aż tak. Mam w końcu dopiero 51 lat, a faktycznie czasem czuje się jakbym miała z 70 albo i więcej. Nie można tego zrzucać na otyłość, bo moje grubsze koleżanki mają energii więcej i fizycznych zajęć nie unikają, a ja padam. Kiedyś szłam z koleżanką rówieśnicą z przystanku. Nie mogłam za nią nadążyć. Ona waży 10 kg więcej ode mnie, a jest sporo niższa. Jej kręgosłup nie boli i nadciśnienia nie ma... Nie ćwiczy, nie odżywia się zdrowo i do tego pali papierosy. Nic tylko to wina horoskopu. Ja jestem panną i nie mam w horoskopie wcale planet w żywiole ognia, a to on daje energię i animusz. Mam też tylko jedna planetę w żywiole powietrza, będącego pożywką dla ognia. Ona jest ognistym, pełnym temperamentu baranem. Prawdę mówiąc to mam mniej energii od mojej 74 letniej mamy, która dwa wiadra na raz węgla potrafi przenieść. Ja niosę ledwo jedno. Aż nie chcę myśleć co będzie dalej...



Nadal działam robótkowo. Jedna skrzynka już jest zrobiona, druga jest w trakcie. Następny będzie chlebak. Już kupiłam, bo mój stary się po prostu rozpadł. Ostatnio stwierdziłam, że moje mieszkanie jest przez te moje wytworki pstrokate.  Wszystko co zrobię staram się gdzieś umieścić bez zwracania uwagi na kolorystykę i styl. Ma być tylko przytulne. O elegancji nawet nie myślę.






A na koniec mandala. Nadal koloruję...

 

czwartek, 17 września 2015

Zakupy, odchudzanie, to i owo o ogrodzie i obrazy...

Wczoraj przyszła paczka z cienkimi pędzlami nylonowymi i papierem do farb olejnych. Czekam jeszcze na farby olejne w ciepłych tonacjach pejzażowych głównie zielenie i żółcie, na pędzle do kaligrafii i na pastele suche. Tuszu też jeszcze nie mam. Mieszania olejnych farb powoli się uczę. Już mi kolory jaśniejsze wychodzą. Ładne są bardziej stonowane i podobne do tych w naturze. Powoli też się uczę techniki malowania olejami. Różni się zupełnie od techniki malowania akwarelą czy akrylami. Dziś może wypróbuję do malowania papier, a z czasem pomyślę o płycie stolarskiej. Jest tańsza  i to znacznie od podobrazi i przez to nadaje się doskonale do nauki. Już znalazłam sklep w internecie. Taki gdzie od razu ją przycinają na wymiar. Znalazłam również pastele olejne sprzedawane na sztuki. Kolory są piękne, stonowane idealne na pejzaże. Pewnie z czasem kupię.
Dieta też mi idzie. Co prawda nie wiem czy schudłam, bo ważę się raz na tydzień, ale straciłam wilczy apetyt. To ważne, bo jeszcze niedawno wciąż jadłam i byłam ciągle głodna. Tym samym Reiki pomogło. Jem niewiele, ale smacznie. Wczoraj były frytki, a przedwczoraj placki ziemniaczane z cukinią. Mało, ale jednak. Dieta nisko węglowodanowa mi służy. Na szczęście nie zrobiłam się bardziej rozedrgana psychicznie, ani emocjonalna. Bałam się tego. Nie znoszę adrenaliny i buzujących, gwałtownych emocji. Węglowodany dają spokój i dlatego między innymi je lubię i tyle ich zawsze jadałam. Lubię być wyciszona i trochę rozleniwiona nawet. Bałam się, że po białku będę zbyt energiczna, ale tak na szczęście nie jest.
Dziś będę miała trochę ruchu, bo idę kopać resztę kartofli. Trzeba powoli robić porządek na podwórku i w ogrodzie. Jeszcze mi trochę botwinki zostało, zioła i zielone pomidory. Zrobię z nich sałatkę do słoików. Z 3 powinny wyjść. Lubię ją choć podobno zdrowa nie jest. Krzysiek od października ma urlop to ogród skopie. Trzeba by wysypać część nawozem, a część wapnem. Niech czeka do wiosny. W przyszłym roku posadzę więcej bobu i kartofli, bo się udają. Sałatę będę hodować w doniczkach. Podobnie jak papryki. Za to posadzę więcej pomidorów do gruntu, bo w tym roku się udały. Z rzodkiewki i marchwi zrezygnuję całkiem. Dwa lata próbowałam i nie wyszło. To dość. Nie wiem jeszcze co zrobię z koprem. Też przez dwa lata był lichy. Kapusty to też dylemat, bo zjada mi je bielinek. Trzeba by pryskać, a to mi się nie uśmiecha.
Wieczorem będę malować i szkicować portrety. Trzeba się uczyć.



Wczoraj wreszcie wyszło minimalne podobieństwo w portrecie. Sposobem, ale jednak. Czytałam, że autorzy portretów ze zdjęć pracują nad jednym minimum 4 godziny. Ja się uwinęłam w godzinę łącznie z malowaniem. Następnym razem popracuje dłużej jeśli mi cierpliwości wystarczy... Plamy na akwareli są z wody, bo jeszcze mokra...





sobota, 29 sierpnia 2015

Jesienne fluidy, strach przed zimą, ciężkie wpływy i wytworki...

Czuć już jesień. Zaczynają kwitnąć białe morcinki. Na razie pojawiły się pierwsze kwiatuszki. Jeszcze nieśmiało wychylają główki z masy zieleni, ale już są. Wczoraj nazbierałam floksów do wazonu i nawłoci na wianek. Koty zaczynają jeść więcej i już mięso na miskach nie zostaje. Czas pomyśleć o węglu. Chyba kupię za kilka dni, bo jest promocja. Będzie problem ze składowaniem, bo prawie tona leży w komórce. Martwię się o mamę. Ma coraz mniej siły i boi się zimy. Kto jej węgiel przyniesie. Ja z chorym kręgosłupem czy Krzysiek ledwie żywy po pracy z trudem przynoszący nasz węgiel. Problem jest też z tym, że mama węgiel nabiera rękami, bo ponoć jej się miał nie chce palić. Ciężkie jest życie czasem gdy się ma swój dom. W blokach jest łatwiej. 
Ziemniaki jeszcze nie wykopane, kabaczek zjedzony. Zostało trochę botwinki, szczawiu i pomidorów. Niedawno rozmawiałam z rolniczka z okolicznej wsi i ona uważa, że w tym roku był kataklizm przez te upały. Sama straciła kilka hektarów pszenicy, bo wyschła. Kury jajek nie niosą. Krowa się ocieliła i nie ma mleka. Cielę trzeba karmić sztucznie. Wszystko będzie koszmarnie drogie, a rolnicy liczą straty. Grzybów też pewnie nie będzie w tym roku. Żeby tylko zimą ostrych mrozów nie było. Oj daje nam natura w tym roku w kość. Daje...
U mnie nadal wszystko strasznie opornie idzie. Chyba dostane następną pracę na portalu z wróżbami, ale właścicielka wyjeżdża na dwa tygodnie i muszę czekać na sfinalizowanie sprawy. Felietony, które napisałam już od ponad tygodnia leżą i czekają na wstawienie na stronę, bo urlop. Szef z forum dla którego pisałam nie odzywa się od tygodnia i nie wiem czy mam dalej pisać czy nie. Na dodatek mi wszystkich pieniędzy nie wypłacił. To ten okropny saturn mnie gnębi jak nic. Uczy mnie cierpliwości i rzuca kłody pod nogi. Tak będzie jeszcze przez kilka miesięcy, bo on się wolno przemieszcza. Co prawda jowisz już jest w znaku panny, ale saturn go blokuje i nie skorzystam z jego dobrych fluidów. Pech to pech, a tak na jowisza czekałam. Jeszcze i neptun mnie gnębi. Ten to jeszcze mnie nie zostawi przez kilka lat. Ciężki mam teraz horoskop. A tak dobrze szło...
Dziś po południu spałam i leniuchowałam. Później mnie bolała głowa. Jeszcze później się zmobilizowałam i zrobiłam trzy magnesy i kolczyki. Nie ma zmiłuj się...