Pokazywanie postów oznaczonych etykietą denko. Pokaż wszystkie posty

Pustaki, czyli zużycia października, listopada i grudnia

Kontynuuję wyrzucanie zeszłorocznych pustych opakowań. Trochę się tego przez 3 miesiące uzbierało, także czeka Was post tasiemiec ;)


Isana - żele pod prysznic, które przyznaję bez bicia, że kupiłam ze względu na opakowania :) Były ok, dobrze się pieniły, nie wysuszały skóry, ale bardzo słabo pachniały.
Balea - tutaj chyba mój komentarz jest zbędny? ;)


Harmonique - żel do mycia ciała o zapachu białej herbaty i bambusa na upalne dni jest świetny! Bardzo orzeźwiający i niewysuszający skóry. Pozostawia delikatny brokat (dowiedziałam się o nim w momencie kiedy mój mąż się w nim wykąpał i wyszedł na słońce... :D).
Pat&Rub - hipoalergiczny peeling do ciała. Tą serię uwielbiam, ze względu na zapach i działanie. A wersja hipoalergiczna na najmniej upierdliwy peeling, który bardzo łatwo schodzi podczas spłukiwania. Działa również bardzo przyjemnie - pozostawia skórę oczyszczoną i niepodrażnioną oraz delikatnie nawiżoną.
Clochee - odżywczy peeling cukrowy o zapachu cynamonu. Przyznaję bez bicia, cynamon uwielbiam pod każdą postacią, dlatego jak zobaczyłam, że w internetowej aptece DOZ ten cudak jest przeceniony o połowę, to nawet się nie wahałam. Świetnie oczyszcza skórę i na sucho i na mokro, jest bardzo wydajny. Jedyny minus poza standardową ceną? Pozostawia niesamowitą ilość syfu na dnie wanny :) Nie zmienia to faktu, że mam ochotę na więcej!
Ministerstwo Dobrego Mydła - mus do ciała, wersja z szafranem. Pomimo małej pojemności jest niesamowicie wydajny. Z charakterystycznym ziołowym zapachem, który ani trochę mi nie przeszkadza. Działa świetnie! Skóra ciała jest bardzo dobrze nawilżona i pomimo zakładania pidżamy zaraz po użyciu, pozostaje cały czas wrażenie nawilżonej skóry, a zapach czuć też na następny dzień.
Ministerstwo Dobrego Mydła - ryż, czyli naturalne, ręcznie wytwarzane mydło do rąk. Zdradzę Wam, że mydeł w kostce nie używałam od jakiś chyba 20 lat. Nienawidzę zapachu mydła, tego takiego charakterystycznego. Natomiast, kiedy podczas pierwszego zamówienia dostałam jako gratis wersję ananasową kręciłam nosem. Do czasu aż nie użyłam! Od tej pory w mojej łazience goszczą mydła MDM i ciągle chcę więcej! Są bardzo wydajne i nie wysuszają skóry.
Organique - pomarańczowa pianka do mycia ciała. Orzeźwiający zapach, bardzo wydajny i świetnie oczyszczający skórę produkt. Trochę farbował mi wannę, ale wybaczam mu wszystko :)


Balea - szampony do włosów, nowe wersje, które niedawno weszły do sprzedaży (poza chyba wersją Sensitive, która jest od dawna). Lubię je, tak jak każdy szampon tej firmy.
The Body Shop - szampon i odżywka, mój ulubiony włosowy duet! Włosy po ich użyciu są świeże, sypkie i cudnie pachną bananami. Pełna recenzja tutaj.
Phenome - Purifying hair mask, czyli moja ulubiona maska oczyszczająca do włosów. Jest to moje już chyba 3 opakowanie, w łazience otwarte mam kolejne. Używam raz w tygodniu i starczy na jakieś 6 miesięcy. Świetnie oczyszcza skórę głowy, włosy są bardziej sypkie i odświeżone, niezależnie od użytego po niej szamponu.
Pat&Rub - odżywka łagodność, blask, wzmocnienie. Bardzo wydajna, nawilżająca włosy odżywka, której nie trzymałam zbyt długo, a pomimo to działała bardzo przyjemnie.


Vichy - Capital soleil 30spf, czyli krem z filtrem, który swojego czasu był bardzo zachwalany. Nie bieli twarzy, szybko się wchłania, a makijaż świetnie się na nim trzyma. Do opalania całego ciała też polecam ;)
Pat&Rub - tonik AOX, bardzo przyjemnie oczyszczał skórę twarzy, ale pozostawiał ją lepką. Jest niesamowicie wydajny, pachnie ziołowo. 
Lush - Let The Good Times Roll, mój ulubiony czyścik do twarzy! Uwielbiam za zapach i działanie, a dzięki memu cudownemu mężowi, który kupił mi duże opakowanie, starczył mi na kilka ładnych miesięcy.
Phenome - peeling enzymatyczny, zdecydowany ulubieniec wśród naturalnych kosmetyków. Nie podrażniał mojej wrażliwej skóry, ale była świetnie oczyszczona. Bardzo wydajny.
Bioderma - Sensibio H2O, czyli moja ulubiona wersja. Innego płynu micelarnego już nie szukam. Pełna recenzja tutaj.


Exclusive Cosmetics - odżywiający krem do rąk. Niesamowicie wydajny, szybko się wchłaniał, więc jest rewelacyjny w pracy, odpowiednio nawilżał skórę dłoni. I do tego tani jak barszcz.
Eucerin - Repair Handcreme 5% Urea, świetnie się spisuje w okresie jesienno-zimowym, kiedy moja skóra dłoni jest bardzo wysuszona. Wchłania się bardzo szybko, ale pozostawia efekt nawilżenia.
Balea - krem do rąk z 5% Urea. Bardzo mocno nawilżający, używałam go głównie na noc. Niesamowicie wydajny.
The Body Shop - krem do rąk ze świątecznej edycji o zapachu imbiru. Co prawda tej edycji od 2 lat już nie ma, ale ja miałam jeszcze zachomikowany ostatni krem. Zapach uwielbiałam, gorzej z działaniem, ale wybaczam mu wszystko.
Sally Hansen - Instant Cuticle Remover, czyli żel do skórek, bez którego mój manicure nie istnieje. Używam go 2-3 razy w tygodniu, przed każdym malowaniem paznokci, dzięki czemu trzyma skórki w ryzach. Bardzo wydajny. Używałam tą małą buteleczkę przez większość tego roku.
Essie - Good To Go. Ulubiony wysuszacz do paznokci. Nie ściąga lakieru i szybko wysycha. Nie ma super błysku, ale tyle ile daje mi wystarczy.


Oriflame - wody toaletowe, ładnie pachniały, ale bez szału. Wypsikać i tak je musiałam :)
Pat&Rub - BBB, czyli delikatny balsam do twarzy, w wersji jaśniejszej. Niestety do używania był tylko kiedy moja skóra nabrała koloru, ponieważ inaczej byłby za ciemny. Za to świetnie się utrzymywał podczas upałów, nie spływał, ani nie ważył. Pomimo tych plusów na pewno do niego nie powrócę.
Chanel - CC Cream, czyli mój aktualny numer 1 wśród podkładów! Zakochałam się w nim od pierwszego użycia. Skóra jest rozświetlona i nawilżona. Trzyma się na twarzy cały dzień. W związku z tym, że to CC to krycie jest niewielkie, ale i tak tuszuje moje czerwone placki na policzkach. A Mikołaj sprawił mi w prezencie pełnowymiarowe opakowanie :)
Marc Jacobs - nie wiem jaka to nazwa podkładu, nie jestem w stanie rozczytać nalepki, ale takiego koszmaru to jeszcze nie używałam. I nigdy nie wyobrażałam sobie mieć tapety na twarzy, a on ją robił. Nie ważne z jakim kremem, czy w ogóle bez niego, z jakim pudrem, czy bez. Próbowałam go jakoś ujarzmić, ale bez powodzenia.


Vichy - 3 zielone kulki. Tutaj komentarz jest tak samo zbędny, jak w przypadku żeli Balea ;)
Garnier - dezodorant, który używam często, tylko zmieniam wersje zapachowe.
Phenome - Fresh Mint Heel Pumice, czyli po prostu peeling do stóp. Tak bardzo go lubię, że w łazience mam otwartą 3 tubkę. Jest niesamowicie wydajny, świetnie odświeża, ale i oczyszcza stopy.


Uffff! Kto dobrnął ze mną do końca? :D

Pustaki, czyli zużycia sierpnia i września

Tak jest, dobrze widzicie! Puste opakowania z ostatniego prawie pół roku zalegają w torbach i Nowy Rok to najwyższa pora na ich wyrzucenie. W związku z tym, zapraszam Was na mini recenzje kosmetyków użytych w sierpniu i wrześniu.


Balea - żel pod prysznic, którego standardowo nie mogło zabraknąć w denku :)
Sephora - żel do kąpieli z walentynkowej edycji o zapachu bzu. Zapach bzu uwielbiam i ten produkt świetnie odwzorowywał zapach. I to chyba jego jedyny plus.
Yves Rocher - cytryna z bazylią i jabłko z anyżem, czyli letnie edycje żeli do kąpieli. Świetnie odświeżały, były bardzo wydajne.


Biały Jeleń - hipoalergiczny żel do higieny intymnej. To już moja któraś z kolei butla, jest bardzo wydajny i bardzo delikatny.
Sephora - żel do rąk z walentynkowej edycji o zapachu bzu. Mogłabym nim myć ręce dla samego tylko zapachu :) Ale niestety okropnie wysuszał mi skórę dłoni.


Balea - szamponów niemieckiej firmy również nie mogło zabraknąć. Wersja bardziej ziołowa świetnie oczyszcza skórę głowy, a grejpfrutową uwielbiam za całość. Niestety tej ostatniej już chyba nigdzie nie dostanę ze względu na jej wycofanie i zastąpienie innymi wersjami.


Bomb Cosmetics - Shea Bliss, czyli maska do rąk o zapachu ciasteczek. Sam zapach mnie kupił, przyznaję to bez bicia! Przyjemnie nawilżał dłonie, ale bez szału.
Yves Rocher - krem do rąk z zeszłorocznej świątecznej edycji o zapachu pistacji. Zapach średni, działanie marne i jak na złość bardzo wydajny.
Pat&Rub - otulający cuddling, balsam do rąk. Ze względu na to, że kończył mu się termin ważności używałam go do całego ciała. Produkty tej firmy uwielbiam, zapach również. Co prawda niezbyt pasował do upałów, ale cóż poradzić ;)
Pat&Rub - hipoalergiczny balsam do stóp. Uwielbiam ten zapach, nie ważne w jakim kosmetyku do ciała. Był ok, ale bez szału. Zdecydowanie moje stopy potrzebują mocniejszych kosmetyków.


Neutral - kulka, która działaniem jest zbliżona do zielonej z Vichy. Niestety od kilku miesięcy nie mogę jej dostać w Rossmanie.
Garnier - psikacz, który działa tak, jak działać powinien. To już moje któreś opakowanie.


L'oreal - zmywacz do paznokci z gąbką w środku. Dostałam go jako gratis przy zakupie lakierów do paznokci tejże firmy. Dobrze zmywał lakiery kolorowe, ale niestety przy brokatach, czy piaskach z wiadomych względów wymiękał.
Phenome - Calming Blemish Cleanser. Żel do twarzy o boskim zapachu jabłek! Używałam go wraz ze szczoteczką soniczną Foreo Mini i świetnie się razem spisywały. Buzia była bardzo odświeżona i rozjaśniona.
Fridge - próbki kilku kosmetyków - Face Guard, czyli podkład do twarzy jest genialny! Delikatny, świetnie nawilża, nie widać go na twarzy. I niestety nie zakrywa przez to w żaden sposób moich okropnych rumieńców od zmiany temperatury. Jeżeli to was nie dotyczy to polecam, pomimo wysokiej ceny. Pozostałe próbki były do ciała - peeling i balsam. Przez ich małą pojemność ciężko cokolwiek więcej o nich napisać.
Peggy Sage - Express nail hardener. Ulubiona i najlepsza odżywka do paznokci. Ze względu na (ponoć) wycofanie się firmy z Polski jego cena była kosmiczna, niemniej mam go w zapasie jeszcze trochę :)
Opi - Avojuice, czyli mini balsamy. Do rąk, do ciała, do czego chcecie. Melon z kokosem i mango. Boskie, orzeźwiające zapachy, świetnie chłodziły skórę, która cały dzień była na sierpniowym słońcu.
Stenders - kula do kąpieli. Nie pamiętam jaki miała zapach, ani jak działała, ale strasznie zatłuściła mi wannę.

Pustaki, czyli zużycia lipca

Koniec sierpnia zbliża się wielkimi krokami, a ja nadal nie rozprawiłam się z pustymi opakowaniami po zużytych produktach w lipcu. Czas to zmienić, bo muszę zrobić miejsce w torbie na następne zużycia!


Zestaw standardowy - szampony Balea. Ostatni w wersji Mango+Aloes i Zielone Jabłuszko, które najmniej polubiłam ze względu na zapach. Ale w działaniu wszystko na plus, jak zawsze!


Żeli Dove bardzo, ale bardzo dawno nie używałam. Skusiłam się na wersję ogórkową ze względu na promocję. W działaniu ok, ale w zbyt dużej ilości drażnił mnie zapachem - nie lubię zapachu zwykłego mydła, a ten zapach jest dość mocno wyczuwany w nim. Żel Balea? Wiadomo! I żel Neutral, który mąż przywiózł mi z Oslo (dostał jako gratis na ulicy wraz z żelem do prania, również tej samej firmy) - bezzapachowy, bardzo dobrze się pienił, nie wysuszał skóry i nie podrażniał jej. Ostatnio widziałam go w Rossmanie, więc u nas też jest spokojnie dostępny.


Yope - mydło w płynie o zapachu figi. Rzadko wspominam o mydłach, które używam, ponieważ nie widziałam do tej pory takiej potrzeby, natomiast ten produkt jest wart choćby wspomnienia! Duża butla mydła jest niesamowicie wydajna, zwłaszcza dzięki bardzo poręcznej pompce. Na pewno skuszę się na inne warianty zapachowe (wanilia-cynamon i werbena). Jedynym minusem było to, że sklep, w którym go kupowałam, wysłał produkt z bardzo krótkim terminem ważności, przez co używałam go do wszystkiego, włącznie z myciem pędzli (w tej roli też świetnie się spisał). Peeling Wellness&Beauty w wersji z olejkiem migdałowym i masłem Shea - genialny produkt! Świetnie oczyszczał skórę, na sucho był bardzo ostry, zostawiał nawilżoną olejkami skórę i cudownie pachnącą. Jest on również szalenie wydajny.


Krem do twarzy Rilastil Deliskin Intensive to mój ulubiony nawilżacz na okres jesienno-zimowy. Świetnie nawilża moją skórę bez podrażnień. Buzia dosłownie "spija" go w tempie ekspresowym. Jest niesamowicie wydajny. Powyższa pusta już tubka to moje 3 lub czwarte zużyte opakowanie, a to zdecydowanie o czymś świadczy. Na pewno zakupię kolejne opakowanie. Pełna recenzja kremu tutaj. A o Biodermie Sensibio już tyle razy pisałam, że nie wiem co dodawać więcej :) Więcej o płynie micelarnym tutaj.


Próbka masła rozgrzewającego z Pat&Rub - zapach zdecydowanie bardziej jesienny, ale zużyłam jako smarowidło do rąk. Uwielbiam za zapach i nawilżające działanie. Brush Cleanser od MAC to po prostu płyn do mycia pędzli. Niesamowicie wydajny różowy płyn świetnie domywa podkład z pędzli (bo tak w sumie tylko do tego go używałam). Chwila moment i pędzel jest czysty, a nie raz zdarzało mi się zapomnieć po prostu wyprać. Kolejna butla już jest u mnie. O zielonej kulce od Vichy też już chyba wszystko napisałam - uwielbiam! A pomadka ożywcza z peelingiem od Sylveco to mój zdecydowany ulubieniec! Powyższa pusta tubka to już chyba 4 zużyta, a kolejne są w użytku. Uwielbiam za działanie peelingujące, za nawilżanie i za zapach.

Pustaki, czyli zużycia czerwca

Czerwiec pod względem zużywania był dosyć średnim miesiącem. Ale sukcesywnie rozprawiam się z pełnymi szufladami, staram się za wiele nie kupować. Ale wiadomo, jestem tylko kobietą ;) Zapraszam Was na mini recenzje produktów z zeszłego miesiąca.


Balea - żel pod prysznic o zapachu maliny i trawy cytrynowej. No cóż, dziwnie by było, jakby tej firmy w denku nie było, prawda? O tych żelach napisałam już wszystko, zapach bardzo odświeżający, idealny na upały.
Stara Mydlarnia - Provance, czyli żel do kąpieli o zapachu lawendy. Przyznaję bez bicia, że zapach mnie nie powalił, ale na szczęście w kontakcie z wodą tracił na swojej intensywności przez co był całkiem miłym dodatkiem do kąpieli. Wydajny i nie wysuszał skóry.
Rituals - Sakura Scrub, to już kolejny zużyty przeze mnie peeling tego producenta. Działanie rewelacyjne, ale tylko na suchej skórze (na mokrej za szybko się rozpuszcza), świetny zapach. Bardzo polubiłam tą wersję, ale Himalaya chyba jednak nie przebije :)


Balea - szampon truskawkowy to chyba mój zdecydowany faworyt! Zwłaszcza jeśli chodzi o zapach i bardzo żałuję, że była to edycja limitowana. Szampon świetnie oczyszczał włosy, a dodatkowo pozostawiał delikatny i wcale niechemiczny zapach na włosach.
Phenome - Anti Aging Hair Wash. Szampon, który wpadł w moje ręce przez zupełny przypadek - diabelsko wydajny, co prawda konsystencję ma bardzo rzadką, ale nie wpływało to na uciekanie produktu z dłoni. Zapach ziołowy, bardzo charakterystyczny. Świetnie się pienił i pozostawiał włosy tak czyste, że aż skrzypiały. Niestety również delikatnie je wysuszał - jego używanie musiało być połączone z odżywką do włosów.


BeBeauty - Spa, orzeźwiająca sól do kąpieli o zapachu pomarańczy. Przyznaję bez bicia, że ten produkt służył mi tylko i wyłącznie do moczenia stóp. Zapach był dość chemiczny, ale całkiem fajnie nawilżał stopy.
Oriflame - woda toaletowa, nie wiem jak się nazywała, ale reklamowała ją bodajże Ewa Farna ładne kilka lat temu. Zapach był delikatny, kwiatowy, całkiem przyjemny i niesamowicie wydajny.
Vichy - zielona kulka, o niej również już chyba wszystko napisałam.
Phenome - Regenerating Hand Therapy, czyli po prostu regenerujący krem do rąk o zapachu migdałów. Ta wersja bardzo przypadła do gustu mojemu nosowi, dłoniom również. Produkt ma bardzo gęstą i treściwą konsystencję i jest niesamowicie wydajny, a moje ręce bardzo go polubiły.
Próbki: Phenome - Vitality Shine, czyli po prostu rozświetlająca maseczka, którą nakładałam na noc i rano zmywałam wszystko wodą. Buzia po niej była nawilżona, ani trochę nie podrażniona, a nawet lekko rozświetlona. Pat&Rub - Hipoalergiczny Olejek do Kąpieli, ilość olejku była niesamowicie mała, żeby wiele napisać, natomiast dwie ważne rzeczy: zapach - ta seria jest moją zdecydowanie ulubioną! i nawilżenie - nawet tak mała próbka wlana do wanny pełnej wody spowodowała, że moja skóra była cudownie nawilżona.

Pustaki, czyli zużycia maja

Maj wyglądał początkowo na miesiąc posuchy, jeśli chodzi o zużyte kosmetyki. I tak naprawdę dopiero przed samym końcem miesiąca coś się ruszyło i wyszło całkiem sporo produktów. A to oznacza jeszcze większy luz w szufladach z zapasami kosmetycznymi ;)


Żele Balea - wersja waniliowo-kokosowa i wiśniowa. Tych żeli naprawdę nie może zabraknąć i w moich denkach i napisałam już o nich chyba wszystko. 
Żel z oliwką z Lirene to też stały gość w mojej łazience. Uwielbiam zapach i działanie - delikatnie nawilża skórę.


Rzadko kiedy pokazuję puste opakowania po mydłach do rąk, ale to nektarynkowe cudo od Balea zdecydowanie na to zasługuje! Po pierwsze nie wysusza skóry, a po drugie bosko pachnie i jest wydajny. Jak tylko gdzieś znajdziecie, to serdecznie polecam. Naprawdę, musiałam siłą woli się powstrzymywać przed zjedzeniem (a wierzcie mi, kocham nektarynki).
Zmywacz z Essence gości u mnie często, w różnych wersjach zapachowych. Robi to, co ma robić, czyli zmywa lakier i nie wysusza paznokci, ani skórek.


Peelingi z Rituals poznałam dzięki naczelnej kusicielce Megdil, oczywiście po przetestowaniu wersji Himalaya, zapragnęłam innych i udało mi się parę miesięcy temu dorwać trzy różne wersje w czeluściach internetów. Zużyta przeze mnie wersja to Warming Ginger & Fresh Eucalyptus. Zdecydowanie najlepszy jest na suchą skórę, dzięki temu dłużej na niej pozostaje. Właściwości rozgrzewających nie zauważyłam, ale mocny mentolowy zapach dawał powera podczas kąpieli. 
Hipoalergiczna seria Pat&Rub jest chyba moją ulubioną jeśli chodzi o kosmetyki tej firmy. Pomimo dość częstego w ostatnim czasie kontaktu z tym zapachem, wcale mi się nie nudzi. Masło również mi się nie znudziło. Jest mega wydajne, świetnie nawilża skórę.


Markę Phenome poznaję od ponad roku (wiadomo przez kogo!). To, co łączy wszystkie ich kosmetyki, poza naturalnymi składnikami, to wydajność! Cukrowy peeling do dłoni In-A-Minute oraz krem do rąk Anti-Aging pochodzą z tej samej, cukrowej serii, którą uwielbiam i za zapach i za działanie. Ten pierwszy świetnie oczyszcza skórę podczas całego procesu pielęgnacji dłoni, a krem nawilża i nie pozostawia lepkiej warstwy. Chętnie do nich powrócę, jak tylko wykończę tą niekończącą się ilość kremów w mojej szufladzie.


Tonik z Pat&Rub to już moje które, 3 czy 4 opakowanie? Jeśli chodzi o moje zdanie, to nic się w tej kwestii nie zmieniło, świetnie odświeża i oczyszcza skórę. No i jest niesamowicie wydajny, a moja skóra go uwielbia. 
Próbki - uwielbiam i nienawidzę jednocześnie. Uwielbiam - bo mogę przetestować mnóstwo nowych kosmetyków. Nienawidzę - bo większość z nich chcę kupić :D Głównie dotyczy to w tym przypadku próbki kremu do twarzy z Clarins - Daily Energizer Cream, która starczyła mi na jakieś 3-4 użycia. Nie dość, że krem cudownie pachnie, to moja skóra pokochała go od pierwszego użycia. 
Ubiegły miesiąc to była moja pierwsza przygoda z kosmetykami Lulu & Boo, miałam przyjemność używać dwóch kremów do twarzy - Almond & Rosehip Face Cream i Multi-Vitamin Face Cream. Powiem tak, w działaniu były świetne, próbki starczyły mi na wiele użyć, ale te zapachy... Mdlące i drażniące mój nos, niestety również bardzo długo utrzymywały się na skórze, co niestety, pomimo świetnego działania, dyskryminuje je w moich oczach i pełnowymiarowych opakowań na pewno nie kupię. Inaczej jest z Vanilla Sugar Body Scrub, który pachnie przepięknie i w użyciu (tyle ile mogę powiedzieć po tak małej próbce) jest bardzo przyjemny.

Pustaki, czyli zużycia kwietnia

Nadal nadrabiam zaległości. Głównie pustakowe, w końcu muszę zrobić miejsce na następne. Kwietniowe zużycia były całkiem spore, co mnie cieszy, bo robi mi się coraz większy luz w szufladach :)


Tak, jak w poprzednim poście denkowym (i w jeszcze poprzednich) nie mogło zabraknąć żeli Balea :) Marakuja pojawia się w mojej łazience już któryś raz, a Black Secret i Purple Kisses to edycje limitowane - takie to ja najbardziej lubię! Żele te uwielbiam za wszystko - za zapachy, za wydajność, za działanie i za cenę.
Żel czekoladowo-waniliowy od Stenders to kosmetyk, który zakupiłam podczas pobytu w Krakowie. Żel jest gęsty, wydajny, pachnie smakowicie i nie wysusza skóry. Na minus muszę zaliczyć otwór, przed który leje się żel - jest ciut zbyt mały i przy naciśnięciu butelki od razu wyskakuje, przez co zanim zorientowałam się, co się stało, żelu się trochę wylało.


Szampon Balea też standardowo musi być w denku :D Tym razem ostatnie moje opakowanie limitowanej edycji z zeszłego roku o zapachu borówek, chyba jedna z moich ulubionych wersji zapachowych. Świetnie oczyszczał moje włosy, nie przetłuszczał ich i pozostawiał (niestety na krótko) delikatny zapach.
Wzmacniający szampon z Pharmaceris to już moja kolejna butla - uwielbiam go w duecie z maską oczyszczającą z Phenome, jest to duet idealny! Bardzo lubię zapach i działanie, jest również wydajny i pewnie nie raz jeszcze do niego powrócę.
Regenerująca odżywka z Pat&Rub wpadła mi w ręce oczywiście przez niezawodną w kwestii kusicielkę Megdil, która zdradziła mi swoją tajemnicę używania maski do włosów z tej samej serii. Maska się skończyła, odżywka została, ale i w wersji solo dawała radę. Nakładałam ją dosłownie na chwilę, a włosy były miękkie i gładkie, ale nie przetłuszczone.


Cukrowy peeling do ciała od Perfecta to gigantyczny koszmar. Konsystencja tego produktu była tak dziwna, że ciężko go było rozprowadzić po skórze, czy to na sucho, czy na mokro. A jak już mi się to jakimś cudem udało, to nie robił nic, absolutnie nic. Przez to starałam się zużyć go jak najszybciej. Jedyny plus? Zapach, ale i on nie uratował tego kosmetyku w moich oczach.
Za to stymulujący peeling z serii Home Spa od Pat&Rub zdecydowanie wypadł świetnie! Zwłaszcza w porównaniu do innych jego poprzedników, którzy gościli w mojej łazience (rozgrzewający, regenerujący i odświeżający). Nie pozostawiał tak upartej, ciężkiej do zmycia białej mazi na skórze, świetnie ją oczyszczał. No i ten zapach!
Pozostając przy kosmetykach Pat&Rub - masło rozgrzewające do ciało umilało mi większą część zimy. Nie przepadam za smarowaniem ciała, nie dlatego, że nie muszę, ale dlatego, że nie lubię i mi się po prostu nie chce (ahh ten leń!). Ale ten produkt był tak smakowity, że jego używanie było przyjemnością. Mój mąż śmiał się, że pachnę jak ciasteczka :D


Micel Sensibio od Biodermy to mój stały punkt demakijażu. Nie chcę już nawet próbować czegokolwiek innego. Pełna recenzja tutaj.
Próbki: Clarins HydraQuench Cream - nawet nie wiecie jak żałuję, że otworzyłam tą próbkę! To była miłość od pierwszego użycia :D A, że próbka starczyła mi na kilka użyć tym moja miłość rosła wraz z kolejnym używaniem. Moja skóra również polubiła ten krem i chętnie, naprawdę chętnie przygarnęłabym pełnowymiarowy słoiczek.
I znów niezawodna Megdil dostarczyła mi próbki kosmetyków, które po użyciu tak bardzo chcę mieć, że muszę wykrzesywać z siebie olbrzymią siłę, żeby ich nie kupić od razu :D MAC BB Cream Light Plus - no zakochałam się od pierwszego użycia. A, że wszystkie bebiki kocham, tak tutaj nie mogło być inaczej. Od ponad 2 tygodni walczę żeby go jeszcze nie kupić, a sklep MAC mam zaraz koło przystanku autobusowego z pracy do domu... I chyba jednak się złamię i go kupię ;) Kolejnym cudem, które chcę mieć jest Aesop Mandarin Face Cream, co prawda z tego, co czytałam to nie jest do końca krem do mojej cery, ale słuszna próbka, którą dostałam od Magdy pokazała mi, że ten krem jednak jest dla mnie. Uwielbiałam go używać, jest świetny pod makijaż. Już po pierwszym użyciu leciałam go kupić w czeluściach internetów i kubeł zimnej wody, jakim była cena, zdecydowanie ten zapał ostudził. Ale przyjdzie jeszcze na niego pora!


Kremowy peeling do dłoni z Pat&Rub jest jednym z moich ulubionych produktów tego typu (kolejnym jest cukrowy peeling z Phenome). Jest bardzo wydajny, zawiera bardzo drobne drobinki, które pomimo wszystko świetnie oczyszczają skórę dłoni. Używam go za każdym razem, kiedy robię mani, czyli 2-3 razy w tygodniu i starczył mi na kilka długich miesięcy. Kolejne opakowanie już jest w mojej łazience :)
Krem do rąk Nuxe, o którym słyszałam wiele dobrego. Na początku zapach bardzo, ale to bardzo mi nie pasował. Jest on zdecydowanie charakterystyczny dla tej marki, ale z każdym użyciem kremu lubiłam go coraz bardziej. Jeśli szukacie czegoś do bardzo suchych dłoni, to on się w tej roli na pewno nie spełni. Ale jeśli tak, jak ja nie macie większych przesuszeń, to będzie idealny.


Zielona kulka Vichy. Tutaj chyba też nie muszę nic dodawać? Stały punkt mojej pielęgnacji ;)
Złuszczająca maska do stóp z Dermo Pharma+. Po tym, jak ostatnio użyłam złuszczającej maski nie byłam do końca przekonana do tego typu produktów. Ale, że akurat wtedy kupiłam dwa takie produkty różnych marek, stwierdziłam, że szkoda żeby leżał na dnie szuflady. I nie żałuję użycia, bo ta maska jest zdecydowanie warta polecenia! Większość moich zrogowaceń zlikwidowała, co prawda skóra zaczęła schodzić dopiero po ok. 10 dniach i schodziła przez 2-3 tygodnie, ale dawno nie miałam tak gładkich stóp.

Trochę tego zużyłam. Dajcie znać, czy coś z moich pustaków znacie, lubicie?

Pustaki, czyli zużycia marca

Prawie połowa maja minęła, więc to chyba odpowiednia pora, żeby rozstać się z pustymi opakowaniami zużytymi w marcu. Nie było tego zbyt wiele, ale każde puste opakowanie mnie cieszy, bo mogę kupić sobie coś nowego :D


Widok dwóch gagatków z Balea mam nadzieję, że już nikogo nie dziwi. Zawsze mam zapas tych żeli w szufladzie i cyba nigdy się z nimi nie rozstanę :) Tym razem zużyłam wersje waniliowo-kokosową i wiśniową. 
Peeling cukrowo-olejowy z olejem z pestek mango i kokosem od Wellnes&Beauty, czyli po prostu peeling z Rossmana. Uwielbiam go przede wszystkim za zapach, który jest obłędny! Do tego świetnie oczyszcza skórę, jest dość ostry, więc trzeba uważać z siłą tarcia. Dodatkowo delikatnie nawilża skórę olejkami i zostawia na niej cudowny zapach. Co prawda opakowanie, a raczej otwarcie jego jest nie do końca udane, bo ciężko mi się je otwierało, ale przymykam na to oko.


Markę Phenome poznaję od ponad roku i na razie nie trafiłam na nieudany kosmetyk. Te dwa żele w wersji Wake-Up i Refreshing były pierwszymi moimi żelami tej firmy i zdecydowanie nie ostatnimi! Po pierwsze mega wydajne, a przy tej wysokiej cenie to bardzo duża zaleta. Zapachy, które wybrałam są świetne albo na lato lub po ćwiczeniach - cudownie odświeżają skórę i naprawdę miałam wrażenie, że dodają energii! Pomimo naturalnego składu bardzo dobrze się pieniły i pozostawiały skórę delikatnie nawilżoną i świetnie oczyszczoną.


Szampon z odżywką Balea, który dostałam od mojej kochanej B. - jej nie przypasował, a moje włosy się bardzo z tym gagatkiem polubiły. Bardzo fajnie oczyszczał włosy, do tego nie musiałam używać odżywki bo włosy były miękkie i gładkie w dotyku. Myłam nim włosy codziennie i nie zauważyłam przetłuszczenia, ani splątania moich włosów.
Maska oczyszczająca do włosów z Phenome to kosmetyk wielu z was znany - albo z doświadczenia, albo z widzenia. Powyższy słoik to drugie zużyte przeze mnie opakowanie tego produktu, a w użyciu mam trzecie. Świadczy to tylko i wyłączenie o tym, jak świetny jest to kosmetyk! Używam go raz w tygodniu, oczyszczając skórę głowy, po jego użyciu włosy są dłużej świeże i cudownie lśniące. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło go zabraknąć w mojej łazience.


Phenome Ideal, to krem do twarzy, przeznaczony do cery naczynkowej z filtrem SPF 10. Szczerze mówiąc ciężko jest mi ten krem dobrze ocenić, bo z jednej strony po pierwsze jego konsystencja jest okropnie tępa, ciężko jest dobrać odpowiednią ilość żeby nie bielił twarzy i szybko się wchłonął, co zdecydowanie było dla mnie ważne rano - przed makijażem. A z drugiej strony jego działanie zdecydowanie uspokoiło moją skórę po dłuższym użyciu. Byłam mu za to wdzięczna zwłaszcza zimą, kiedy był szczyt sezonu grzewczego. Niestety efekty nie pozostały na długo, bo już kilkanaście dni po jego zużyciu naczynka znów zaczęły mi szaleć.
Antyperspirant Neutral, który niektórzy nazywają tańszym zamiennikiem zielonej kulki z Vichy, którą uwielbiam. Ale jakoś nie jestem w stanie ich porównać, więc nie potwierdzę powyższej tezy. Na pewno zakupię jeszcze jedno opakowanie, bo kosztuje grosze i na pewno chętnie je porównam ze sobą.


Dermo Pharma+, czyli maska-kompres na dłonie. Kupiłam ten produkt w momencie, kiedy miałam niesamowicie przesuszone dłonie. Po użyciu dłonie rzeczywiście były w świetnej kondycji, ale do pierwszego mycia rąk... Niestety potem całe cudowne właściwości zginęły.
Zmywacz Essence - te wersje owocowe zdecydowanie bardziej mi służą niż oryginalna. Jest wydajny i pachnie całkiem przyjemnie, jak na zmywacz.
Essie Good To Go, czyli wysuszacz, z którym się pogodziłam. Parę lat temu, po pierwszych użyciach wyjątkowo go nie polubiłam, teraz stał się jednym z moich ulubionych. Kolejna buteleczka jest już w użyciu.
Exclusie Cosmetics - wersja podróżna żelu do higieny intymnej. Robi to, co ma robić, bez podrażnienia, ale i bez żadnej rewelacji.

Znacie któryś ze zużytych przeze mnie kosmetyków? Podzielcie się i swoją opinią!

Pustaki, czyli zużycia lutego

W tym miesiącu mi się udało! Nie dość, że jesteśmy świeżo po zakończeniu lutego, to jeszcze całkiem sporo produktów zużyłam. Za wieloma z nich już płaczę i na pewno do nich wrócę w przyszłości (oczywiście jak będą w rozsądnej cenie!).


DKNY - NY, perfumowany żel pod prysznic. Dostałam go jako gratis podczas ostatnich zakupów w internetowym sklepie Douglas i wzięłam go ze sobą na prawie tygodniowy wyjazd do Krakowa. Nie wystarczył mi na cały pobyt, ale to nic :) Obawiałam się, że zapach na skórze będzie zbyt mocny, bo nie do końca spodobał mi się zapach perfum. Na szczęście szybko się ulatniał, w miarę dobrze się pienił i przede wszystkim nie wysuszał aż tak bardzo skóry (zaznaczam aż tak, bo po krakowskiej wodzie moja skóra jest w opłakanym stanie).

Jardins de Provence - Apple&Cinnamon, cukrowy peeling do ciała z Biedronki. Słysząc/widząc/czując duet jabłko + cynamon można mnie z miejsca kupić! Uwielbiam ten zapach i wszystko, co z nim związane. Na początku obawiałam się, że wersja tego peelingu będzie zbyt chemiczna, ale nic z tych rzeczy! O dziwo aromat był tak naturalny, że musiałam wykrzesać sporo siły, aby go nie zjeść. Jeśli chodzi o oczyszczanie to też nie było źle. Dzięki zawartości olejków delikatnie nawilżał skórę. Gdyby nie to, że mam zapas peelingów chyba do końca roku, to chętnie bym powtórzyła jego zakup.

Balea - White Passion, żel do kąpieli. Tej pozycji chyba nie muszę komentować?? :)

Yves Rocher - Pear Caramel Shower Cream, czyli kremowy żel do kąpieli i pod prysznic ze świątecznej serii o obłędnym zapachu gruszki. Oczywiście kupił mnie zapach! Duża butla starczyła mi na wiele kąpieli, dłuższych i krótszych. Żel nie wysuszał skóry i dość dobrze się pienił.

Organique - kula do kąpieli Pomarańczowa pralinka (brak opakowania, ze względu na nieapetyczny wygląd folii). Cudownie pachnąca kula, która jest podzielona na pół, dzięki czemu mamy dwa razy więcej przyjemności! Szybko się rozpuszcza w wodzie delikatnie barwiąc ją na pomarańczowo (wanna ani trochę nie jest brudna!) i uwalniając olejki, które ma w składzie. Dzięki temu po kąpieli nie muszę już używać balsamu. Mąż kręcił trochę nosem na to nawilżenie, ale nie umarł od niego ;)


Balea - szampon do włosów. Tej pozycji też chyba nie muszę komentować? ;)

Bania Agafii - Specjalny szampon-aktywator i balsam-aktywator wzrostu włosów - duet, który dostałam od Magdy :* świetnie się spisywał jeśli chodzi o oczyszczanie i nawilżanie włosów, ale! trzeba było tego duetu koniecznie używać razem. Po samym szamponie miałam tak suche i splątane włosy jak nigdy. Po odżywce było o niebo lepiej. Nie wypowiem się co do tego, czy rzeczywiście aktywuje wzrost włosów, ponieważ one już same z siebie rosną szybko.

Pat&Rub - Maska regenerująca. Produkt, do którego podchodziłam na początku jak pies do jeża. Zakupiłam go podczas nocnych zakupów za połowę ceny, po tym jak kolejna dobra Magda podesłała mi próbkę :) Na początku używałam zgodnie z zaleceniem producenta - nakładałam na ok 25-30 minut przed myciem włosów. Później swoją cudowną metodę dała mi właśnie Megdil! Najpierw nakładam maskę na ten czas, co wyżej, potem używam maski oczyszczającej z Phenome, wypłukuję wszystko szamponem z Pharmaceris do wypadających włosów i kończę odżywką Pat&Rub z serii regenerującej. Włosy po takim zabiegu są miodzio! Cudnie miękkie, delikatne, lekkie, pachnące i ani trochę nie obciążone! Ze względu na ilość kosmetyków takie spa robiłam tylko raz w tygodniu. Polecam!


Garnier - Invisible. Ulubiony dezodorant  w wersji psikanej. Robił to, co miał robić i jest mega wydajny. Kolejne opakowanie jest już w użyciu.

Oriflame - woda toaletowa Volare. Myślałam, że już mi się nigdy nie skończy! Jestem na etapie zużywania wszystkich zapachów, a ten jak na złość bardzo długo nie chciał się skończyć. Zapach mnie już męczył, dlatego cieszę się, że ląduje w śmieciach.

Phenome - Luscious. Mój ulubiony krem do twarzy! Jest to już jego drugie puste opakowanie, na pewno będzie kolejne. Pełną recenzję możecie przeczytać tutaj. Zdania o nim nie zmieniłam. Jednak ugruntowałam pewną myśl - idealny jest na sezon wiosenno-jesienny. Na zimę już jest za lekki i potrzebowałam albo używać go z olejkiem (również Phenome), albo wytoczyć cięższe działa, czyli zaczęłam używać kremu Rilastil (recenzja tutaj). Pomimo tego małego mankamentu (na który swoją drogą byłam przygotowana) będę do niego regularnie powracała.


Exclusive Cosmetics - Intensywnie nawilżający krem do rąk (hydro-regulujący). Krem, który otrzymałam na zeszłorocznym spotkaniu blogerek we Wrocławiu i który praktycznie codziennie używałam w pracy (nawet kilka razy dziennie)! Więc zobaczcie jak jest wydajny. Szybko się wchłaniał, co przy pracy przy komputerze jest dla mnie bardzo ważne. Nawilżał dłonie, nie jakoś szczególnie mocno, ale dawał uczucie ukojenia skóry. Gdyby nie mój wielki zapas kremów do rąk to na pewno bym do niego powróciła. Więc może kiedyś :)

Pat&Rub - Bogaty balsam do dłoni Home Spa. Zapach tej serii uwielbiam, bez żadnego wyjątku! Dzięki opakowaniu z pompką byłam w stanie zużyć produkt do samego końca. Jeśli chodzi o nawilżenie - działał tak, jak powinien! Ze względu na dość treściwą konsystencję używałam go tylko w domu. Nawet moja teściowa, która ma skórę suchą jak wiór była nim zachwycona! Kupię go ponownie, ale patrz wyżej ;)

Opi - Lacquer Remover, czyli po prostu zmywacz do paznokci. Od razu zaznaczam, że sama go nie kupiłam, bo jego cena jest kosmiczna! Podczas jednych z zakupów w sklepie, który wysyła towary z Ameryki dostałam w opakowaniu tą butlę (nie wiem czy jako gratis, czy jako przeprosiny przez to, że tak długo czekałam na paczkę?). Podchodziłam do niego trochę jak pies do jeża, no bo co może być wyjątkowego w tak drogim zmywaczu? Ano cóż. Zaczęłam używać i się w nim absolutnie zakochałam! Nie dość, że jest mega wydajny (używałam go od września-października do prawie końca lutego!), a przy moim zmywaniu lakierów 2-3, czasami nawet 4 razy w tygodniu i to często glitterów metodą foliową, to jest to świetny wynik. Nie wysuszał ani skórek, ani paznokci pomimo tak długiego użytkowania. Zapach - jak to zmywacz, do zniesienia. Kiedy dobiegałam do końca butli to naprawdę byłam skłonna do jego zakupu, ale cena zdecydowanie ostudziła moje zamiary.

Pustaki, czyli zużycia stycznia

Moja systematyczność woła o pomstę do nieba! Jest połowa lutego, a ja się od tygodnia zabieram za post denkowy ze stycznia. Obiecuję poprawę Wam, ale przede wszystkim sobie. Muszę w sobie regularność wyrobić, bo ostatnio z tym u mnie jest beznadziejnie :)

Ale wracając do tematu! Poniżej widzicie to, co udało mi się zużyć w poprzednim miesiącu. Nie jest tego dużo, już widzę, że więcej pustaków będzie w obecnym. Zapraszam Was na mini recenzje!


Pat&Rub - ekoAmpułka 1 do skóry wrażliwej i suchej. Bardzo, bardzo długo się na nią czaiłam, czekałam na odpowiednią promocję i w końcu dorwałam w swoje łapki. Odczucia mam mieszane - bo o ile z nawilżeniem i z brakiem podrażnienia, a nawet uspokojenia mojej cery się mu udało, to jeśli chodzi o stronę techniczną tego produktu, to nie wiem, czy miałam pecha, czy takie już są te ampułki. Chodzi o problem z wydobyciem produktu ze szklanej buteleczki. Było tak od samego początku, więc mam wrażenie, że albo trafiła mi się felerna pipetka, albo wszystkie są takie. Ciężko mi było również nakładać odpowiednią ilość, bo raz nie musiałam od razu wklepywać kremu, a raz musiałam - w zależności od ilości serum skóra była mniej lub bardziej napięta. Ale pomijając te minusy bardzo się z nią polubiłam, uspokajała cerę jak była za bardzo rozgrzana i łagodziła moje naczynka oraz nie podrażniała skóry!

Bioderma Sensibio H2O, czyli mój standard w demakijażu! Nie zamienię na żaden inny płyn micelarny, bo już nie raz kończyło się to podrażnieniem. Pełną recenzję znajdziecie na blogu.

Phenome - Non-Drying Cleansing Foam, czyli po prostu pianka do mycia twarzy o różanym zapachu. Po pierwsze - mega wydajna! Jedna pompka wystarczy do umycia buzi, pod koniec butelki trzeba się już kilka razy namachać nią żeby mieć odpowiednią ilość pianki, ale mi to nie przeszkadzało. Po drugie - bardzo, bardzo delikatna! W końcu jest przeznaczona do cery wrażliwej - również uspokajała moją cerę, bardzo przyjemnie oczyszczała i już po zmyciu makijażu, jak i sam makijaż (podkład + puder + róż + rozświetlacz; z demakijażem oczu nie próbowałam, bo nie maluję oczu). Jest bardzo delikatna, nie podrażnia i przede wszystkim nie podrażnia skóry i nie pozostawia uczucia ściągnięcia! A przy tym bardzo delikatnie i pięknie pachnie różami. Zaopatrzyłam się już w kolejną butelkę, więc już to o czymś świadczy :)


The Body Shop - Gingerbread Body Butter, czyli imbirowe masło do ciała z limitowanej edycji świątecznej. Miałam w swoich zapasach mocno zachomikowane to masło, zwłaszcza, że kupiłam je ponad rok temu podczas wyprzedaży! Uwielbiam zapach tej linii, nie pachnie standardowo imbirem, albo bardzo ten zapach lubię. Z nawilżaniem również całkiem nieźle sobie poradził. Z tej linii mam jeszcze mini krem do rąk i płakać będę, jak mi się skończy, bo tego zapachu podczas niedawnej świątecznej kolekcji już nie było...

Balea - waniliowy szampon do włosów. Chyba najmniej lubię tę wersję zapachową - jest mdła, co prawda dobrze oczyszcza włosy, ale miałam wrażenie, że przez jego użycie szybciej mi się przetłuszczają. Była to na szczęście ostatnia butelka tej wersji, bo na pewno już więcej bym do niej nie powróciła.

Balea - mandarynkowy peeling do ciała. Zaznaczę od razu, że był to bardzo, bardzo, bardzo drobny peeling. Na początku się przestraszyłam, że jest aż tak drobny, ale na szczęście działał całkiem nieźle. Oczyszczał skórę, nie nawilżał jej, ale również i nie podrażniał. Niestety sztuczność jego zapachu uniemożliwiała mi częste używanie, przez co jego zużycie zajęło mi kilka miesięcy.

The Body Shop - Almond Shower Gel. Migdały uwielbiam i jeść i wąchać. Dlatego też uwielbiam kosmetyki o ich zapachu. Zapach żelu w butelce mnie powalił, podczas kąpieli już nie bardzo, gdzieś wyparowuje. Dobrze się pienił i nie wysuszył skóry. Mało wydajny.


BarbraPro - tonik do zmywania paznokci. Czyli po prostu zmywacz z olejkiem pomarańczowym. Poza przyjemnym zapachem, nawilża również skórki. Do zmywania brokatów się nie nadawał, ale do kremów już zdecydowanie bardziej. 

Vichy - zielona kulka. Czy coś więcej muszę dodawać?? :D

Nivea - Clear-up-Strip. Czyli plaster do oczyszczania nosa. Całkiem nieźle radzi sobie z oczyszczaniem, o ile za mocno się go nie zmoczy wodą, bo inaczej trzeba go suszyć. Nie wiem, czy jest jeszcze do kupienia, bo ja swoje zapasy poczyniłam kilka miesięcy temu.

Pustaki | czyli zużycia z grudnia

Posty denkowe bardzo lubię... czytać, bo jak mam sama taki stworzyć, to czasami jest mi słabo ;) Głównie ze względu na to, że ostatnimi czasy gromadziłam puste opakowania z kilku miesięcy, a potem jeszcze zrobić im zdjęcia i je opisać... To nie dla mnie, za dużo czasu zajmuje. Dlatego z nowym rokiem postanowiłam powrócić do comiesięcznych postów denkowych, zobaczymy, co z tego na dłuższą metę przyjdzie. 

Zeszły rok trzeba najpierw zamknąć, więc dziś przed Wami kilka recenzji kosmetyków które w poprzednim miesiącu zużyłam.


Standardowo na początki i najwięcej - żele do kąpieli. Isana Vitamin&Joghurt to bardzo przyjemnie pachnący owocami żel, dobrze się pienił, był w miarę wydajny, nie wysuszył mi skóry i jest tani. Tak samo jak wszystkie żele marki Rossman. The Body Shop Papaya Showe Gel zakupiłam podczas letnich wyprzedaży. Oczywiście kupił mnie zapach - owocowy, ale nie sztuczny. Żel dobrze się pienił i był bardzo wydajny. W cenie promocyjnej mogę go kupić, ale nie w standardowej, bo ta jest zdecydowanie za wysoka.


Niby dwa te same zapachy - jeżyny, ta sama firma - Yves Rocher, a tak naprawdę dwa zupełnie różne produkty. Ten ze stałej oferty (po lewej stronie) miał mało ciekawy zapach, przede wszystkim był sztuczny i sam płyn bardzo wysuszał mi skórę, co go zdecydowanie eliminuje do ponownego zakupu. Natomiast żel ze świątecznej oferty to bardzo słodki owocowy zapach, dużo dużo mniej sztuczny i co ważne nie wysuszał skóry!


Balea Oil Repair Shampoo trafił do mnie całkiem przypadkiem, chciałam odżywkę z tej serii, ale brat mojej kochanej B., który co jakiś czas przywozi nam kosmetyki z DM pomylił się i przywiózł ten produkt. I cieszę się, że tak się stało! Szampon bardzo dobrze oczyszcza włosy, delikatnie je nawilża więc nie potrzebowałam używać po nim odżywek czy masek, jest bardzo wydajny przez to, że świetnie się pieni. Moje włosy zdecydowanie go pokochały.


Balsam do ciała z serii Hipoalergicznej od Pat&Rub kupił mnie swoim zapachem. Jest to chyba jedyna seria, w której nie czuć cytrusów (choć je lubię, to na dłuższą metę są męczące). Niektórzy twierdzą, że zapach jest męski, mi się kojarzy ze świeżością i przede wszystkim z wiosną! Najlepiej i najpiękniej zapach tego kosmetyku opisała Megdil w tym poście (serdecznie polecam Wam lekturę!). Balsam bardzo dobrze nawilża skórę (zaznaczę, że jestem sucharkiem), nie podrażnia skóry nawet takiej, która jest czy po goleniu, czy po jakimś zadrapaniu. Zapach utrzymuje się na skórze długo - smarując się po wieczornej kąpieli jego zapach czułam jeszcze przez pół następnego dnia. Z tej serii mam jeszcze masło do ciała i peeling, mam nadzieję, że moje odczucia będą podobne :) O cukrowym peelingu do ciała od Phenome pisałam całkiem niedawno o tutaj i dotąd nie zmieniłam o nim zdania. Świetnie oczyszcza skórę, delikatnie przy tym ją nawilżając i do tego jest bardzo wydajny!


Mgiełkę Różaną z Pat&Rub na początku używałam tylko do ciała - głównie podczas letnich upałów, świetnie nawilżała skórę oraz dawała uczucie nawilżenia i schłodzenia skóry. Po nastaniu niższych temperatur i po tym jak skończył mi się tonik do twarzy również z P&R postanowiłam mgiełkę używać właśnie w roli toniku. I był to strzał w 10! Na mojej naczynkowej cerze sprawdziła się znakomicie - nawilżała i oczyszczała twarz oraz uspokajała skórę gdy miałam gorące i czerwone policzki. Myślę również, że po tych kilku miesiącach, kiedy ją używałam w ten sposób moje naczynka zdecydowanie się uspokoiły. Zapach różany był niezmiernie delikatny i nieprzeszkadzający. Na pewno jak skończę obecne zapasy toniku do tej mgiełki powrócę. Odżywcza pomadka z peelingiem od Sylveco nie raz uratowała mi usta. Czy to podczas bardzo mocnego wysuszenia, czy spękania ust. Teraz podczas sezonu zimowego zaopatrzyłam się w dwie kolejne sztuki i świetnie chroni przed mrozem i wiatrami. Co prawda konsystencja jest trochę dziwna - na początku peeling jest bardzo delikatny, potem ostrzejszy i znów delikatny, ale to mi w ogóle nie przeszkadza. Pachnie delikatnie migdałami.


O odżywce do paznokci Peggy Sage Express Nail Hardener wspominałam już nie raz właśnie podczas postów denkowych. Zużyłam już ładnych kilka opakowań tego produktu i na pewno wzmocnił moje paznokcie, a także mam wrażenie, że lakier dłużej się trzyma na płytce paznokcia. Oczywiście kolejna butelka jest już w użyciu i muszę uzupełnić swój zapas, bo bez niej nie wyobrażam sobie malowania paznokci. O topie Kwik Kote naczytałam się swego czasu wiele, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Miałam informacje, że jest dostępny w Hebe, ale jak na złość zlikwidowali wtedy w jedynej tej drogerii we Wrocławiu ich szafę. Stwierdziłam wtedy, że chyba nie jest nam pisana wspólna przyszłość. Na szczęście Hebe otworzyło drugą drogerię i tam całkiem przypadkiem natrafiłam akurat na ostatnią butelkę tego topu. I zdecydowanie była to miłość od pierwszego pomalowania. Działa tak, jak powinien działać wysuszacz i dodatkowo mam wrażenie, że przedłuża trwałość mani. Trafił do moich ulubieńców w tej kwestii, zaraz obok Essie Good To Go, a jest zdecydowanie tańszy.


O złuszczających maskach do stóp w zeszłym roku było całkiem głośno w blogosferze. Chciałam oczywiście wypróbować na swojej skórze (stopach) ten produkt, ale ciągle nie mogłam znaleźć stacjonarnie, a zamawiać specjalnie nie chciałam. W listopadzie zakupiłam w drogerii Natura dwie takie maski z dwóch różnych firm. Użyłam na razie jednej z firmy L'biotica. Siedziałam w tych za dużych skarpetkach przepisowe 90 minut, po czym miałam bardzo przyjemnie nawilżone stopy. Przez prawie tydzień nic się nie działo, aż nagle zauważyłam delikatne schodzenie skóry z pięt i palców. Reszta była nietknięta. Dopiero po użyciu kremu do stóp w duecie z bawełnianymi skarpetkami coś się ruszyło. Powiem szczerze, że oczekiwałam efektu wow, natomiast w efekcie końcowym wygładziły mi się tylko pięty, palce delikatnie, a spód stopy niewiele się zmienił. Macie jakichś swoich ulubieńców w tym temacie?

Dajcie znać, czy znacie któreś ze zużytych przeze mnie pustaków i co o nich myślicie!
Obsługiwane przez usługę Blogger.

About me