autor: Edmund Cooper
przeczytana: 9 czerwca 2015
tytuł oryginału: "A Far Sunset"
data wydania: pierw.: 1967
polsk.: 1987
wydawnictwo: ALFA
tłumaczenie: Alicja Skarbińska
liczba stron: 208
ISBN: 83-7001-121-7
kategoria: sci-fi
moja ocena: 7/10
seria: Biblioteka Fantastyki tom 8
OPIS
Edmund Cooper (1926-1982), pisarz brytyjski,
z wykształcenia nauczyciel, karierę zawodową zaczynał jednak od służby na
statku handlowym, nim całkowicie poświęcił się twórczości literackiej.
Zadebiutował w latach pięćdziesiątych licznymi opowiadaniami zamieszczanymi w
magazynach sf; jego pierwsza powieść pt. The Uncertain Midnight (inny tytuł:
Deadly Image) ukazała się w roku 1958. Wydał kilkanaście powieści; w Polce, nie
licząc niniejszej, ukazały się dotąd Testament Overmana (1971) i Zdobywca
przestworzy (1973). Po wydaniu tej pierwszej w Polsce wielokrotnie wyrażał chęć
odwiedzenia naszego kraju; niestety ciężka choroba mu to uniemożliwiła.
Honorarium za tę książkę kilka miesięcy przed śmiercią przekazał Dzieciom
Warszawy.
MOJA OPINIA
Najważniejsze osiągnięcia Edmunda Coopera,
bądź też te, o których powinniśmy pamiętać, podało nam Wydawnictwo ALFA, na
okładce książki. Przede wszystkim jednak należy wiedzieć, i tu podzielam to
zdanie, że miał on szeroko rozbudowaną wyobraźnię, co zaprezentował w swej
książce Po drugiej stronie nieba.
Po drugiej stronie nieba znajduje się Altair
Pięć. I tam właśnie dzieje się cała akcja książki. Głównym jej bohaterem jest
Paul Marlowe. Przebył on na tę planetę wraz z 11 innymi członkami załogi Gloria Mundi. Chcąc zbadać planetę grupa
podzieliła się. Z tej, w której był Paul, tylko on przetrwał. Reszta,
przetrzymywana w lochach Baya Nor (Altair Pięć), popełniła samobójstwo. Być
może wykształcenie psychologiczne i pedagogiczne pomogło mu w codziennej marnej
egzystencji w zamknięciu. Tego nie wiadomo. Po bardzo długim okresie
więziennym, u kresu myśli samobójczych, Enka Ne (bóg-król na Baya Nor), uwolnił
Poula Mer Lo, dając mu monetę handlową oraz noję (służkę, kobietę, dokładnie
nie wiadomo jaką ona miała pełnić rolę). Bóg-król ułaskawił go, lecz nakazał
aby odcięto mu najmniejsze palce u rąk. Bajańczycy bowiem mieli po cztery palce
u każdej z dłoni, przy czym reszta ciała była podobna do Ziemskiej. Bajańczycy
byli bardzo prostym ludem. Mieli swoją wyrocznię, która wybierała corocznie
nowego Enke Ne. Uprawiali kappę i polowali na zwierzęta. Obchodzili krwawe
rytuały, wierząc w nie święcie i nie podważając faktu, że poświęcenie trzech
młodych dziewczynek i wyrwanie im serca jest niehumanitarne. Taka jest wola
Oruri - bóstwa, które ich stworzyło.
"O ile Baya Nor nie było mocne w nauce,
z pewnością było mocne w sztuce - pokolenia rzeźbiarzy i kamieniarzy, którzy
rzeźbili miasto z ciemnego, ciepłego piaskowca, zostawiły za sobą pomniki
majestatu i klasycznych linii. Odrzucając język pisany artyści elokwentnie
stworzyli wspólny testament w języku formy i kompozycji. Poślubili wodę z kamieniem
i stworzyli żywą, ruchomą poezję fontann, światła słonecznego, cienia i
piaskowca, która stanowiła pieśń radości ku czci Oruri."
Puol Mer Lo stał się nauczycielem na Baya
Nor. Lecz Paul Marlowe tęsknił za Ziemią i przeklinał swoją ciekawość i chęć
poznania nowej inteligentnej cywilizacji. Rozpamiętywał chwile minione, które
ulotne i przeszłe, nie mogły do niego powrócić - swoją żonę i podróż na
planetę. Kilkadziesiąt lat świetlnych hibernacji i opuszczenie swojego
rodzinnego domu - wszystko po to, aby odkryć nową zamieszkałą planetę. Planetę
o niskim rozwoju technicznym, z władzą absolutną.
"- Szah Szanie, jesteś pierwszym
człowiekiem, który sprawił, że łzy napływają mi do oczu.
- Miejmy nadzieję, że także i ostatnim. Nie
wiem nic o nowym bogu-królu. Już go znaleziono, już go kształcą. Ale nic o nim
nie wiem. Możliwe, że będzie bardziej - no, jak to się mówi?
- Ortodoksyjny? - podpowiedział Paul.
- Tak, bardziej ortodoksyjny. Może będzie
kładł nacisk przede wszystkim na tradycję. Musisz być ostrożny. - Szah Szan roześmiał
się. - Pamiętasz, co się stało, kiedy pokazałeś nam koło?
- Zginęło trzech ludzi - odparł Paul. - Ale
teraz twoi obywatele używają wózków, taczek, riksz.
Szah Szan pociągnął duży łyk z kappy.
- Nie, Paul, źle liczysz. Nie mówiłem ci tego
wcześniej, ale Enka Ne był zmuszony zabić stu siedemnastu kapłanów, przede
wszystkim z Zakonu Ślepych, żeby uchronić twoje życie i pozwolić na budowanie
wózków. To wysoka cena, prawda?
Paul Marlowe spojrzał na niego
przerażony."
Po
drugiej stronie nieba ma w sobie pewne cechy, które bardzo lubię.
Fantastykę, pomysł na książkę, stopniowanie ważnych wydarzeń, tajemnicę, która
wyjaśnia się w czasie trwania akcji. Podobał mi się również sposób, w jaki
książka została napisana. Język bajański zawierał niewiele słów, więc i zdania
napisane były niezwykle oszczędnie i prosto. Nie wszystko było w książce było
szczęśliwe, wręcz przeciwnie. Odniosłam wrażenie, że cała książka jest bardziej
smutna i przygnębiająca niż być powinna. Główny bohater cierpi, ponieważ wie,
że po autodestrukcji statku kosmicznego, nie ma powrotu na Ziemię i zawsze
pozostanie obcy na Baya Nor. Jest rozdarty pomiędzy ziemskiego Paula Marlowe, a
Poul Mer Los - Bajańczyka. Czasami można się pogubić, co on właściwie zamierza,
ponieważ jednego dnia jest w depresji, innego zaś widzi przed sobą spokojną
przyszłość. Również fragmenty będące wspomnieniami są dziwnie wpasowane w
książkę, ponieważ nie są oznaczone. Dopiero po kilku zdaniach można zorientować
się o jakim czasie mowa. To utrudniało mi czytanie.
W kilku zdaniach mogę określić tę książkę
jako dobrą, ale nie rewelacyjną. Stare, dobre science fiction, idealne na długi
wieczór. Dla każdego miłośnika podróży międzyplanetarnych oraz ciekawych jak ta
inna, inteligentna cywilizacja mogłaby wyglądać. Polecam z czystym sercem.
"- Widzę wygraną. Znajdziemy planetę z
warunkami do życia typu ziemskiego. Mogą nawet być na niej istoty inteligentne.
- Łatwo nie rezygnujesz, co?
- Pewno, że nie. Tak, jestem przekonany, ze
spotkamy istoty inteligentne... I sądzę, że chyba spotkamy się w Samarze.
Ann uśmiechnęła się.
- A cóż to znowu za Samara?
- Chcesz powiedzieć, że nigdy nie słyszałaś o
spotkaniu w Samarze?
(...)
- To wschodnia opowieść - zaczął Paul. -
Służący pewnego bogacza z Bagdadu czy Basry, czy czegoś takiego poszedł na
zakupy. Ale na targu spotkał śmierć, która dziwnie na niego spojrzała... Sługa
popędził do domu i mówi do swojego pana: 'Panie, na targu spotkałem śmierć,
która spojrzała na mnie tak, jakby chciała się o mnie upomnieć. Pożycz mi
swojego najszybszego konia, żebym mógł pojechać do Samary. Będę tam przed nocą
i w ten sposób ucieknę śmierci'.
- Zupełnie słusznie - stwierdziła Ann. -
Osiem punktów za inicjatywę.
- A właśnie - powiedział Paul. - Służący
przejawił zbyt wiele inicjatywy. Bogacz pożyczył mu konia i służący wyruszył z
dużą prędkością do Samary. Ale kiedy już pojechał, bogacz pomyślał: 'To
przesada. Mój służący jest świetnym służącym. Będzie mi go brak. Śmierć nie ma prawa
go niepokoić. Chyba pójdę na targ i powiem jej, co o tym myślę'.
(...)
- Bogacz poszedł na targ i przycisnął śmierć
do muru. 'Posłuchaj, no - powiedział, może trochę innymi słowami. - Dlaczego
niepokoisz mojego służącego?' Śmierć ubawiła się. 'Panie - powiedziała - ja
tylko spojrzałam na niego ze zdziwieniem'. 'A to dlaczego? - spytał bogacz. -
To przecież zwykły służący'. 'Spojrzałam na niego ze zdziwieniem - wyjaśniła
śmierć - bo nie spodziewałam się go tu zobaczyć. Przecież mam się z nim spotkać
dopiero dziś wieczorem - w Samarze'."
Taka jest wola Oruri.
Książka bierze udział w następujących wyzwaniach: