Kilka tygodni temu zostałam wybrana przez firmę Revitacell jako jedna z blogerek, które miały okazję przetestować wybrany kosmetyk lub zestaw z nowej linii biodermokosmetyków, stanowiących ewenement na skalę światową. Wczoraj musiałam z żalem wyrzucić puste opakowania, więc to dobry czas na podsumowanie.
Zespół polskich naukowców jako pierwszy wyhodował stabilną linię komórek macierzystych MIC-1, cechujących się bardzo dużym potencjałem regeneracyjnym. W dodatku, zgodnie z tym, co sugeruje tytuł notki, są to komórki otrzymywane z poroża jelenia szlachetnego, co ma znaczenie w dobie sporów głównie politycznych, a mniej naukowych, ale kręcących się właśnie wokół tematu komórek macierzystych. Wspominam o tym dlatego, że już zdarzyło mi się zetknąć z opinią, że produkcja "takich kosmetyków" jest "nieetyczna". Nie muszę chyba dodawać, że osoba wyrażająca taki pogląd nie miała pojęcia, że nie mówimy tu o ludzkich komórkach?
fot. revitacell.pl |
Ad rem - z ciekawości wybrałam zestaw do pielęgnacji biustu, ponieważ grawitację uważałam zawsze za swojego wroga, a wszelkie tego typu kosmetyki za... hmm, delikatnie mówiąc, za buble służące wyciąganiu kasy od potencjalnych klientek.
Zestaw składa się z peelingu i serum i od razu powiem, że do szczęścia wystarczyłoby mi samo serum, najchętniej w podwójnej ilości. Dlaczego? Po kolei.
Peeling zapakowany jest w miękką plastikową tubkę, ma bardzo delikatny i świeży zapach (zawdzięczany chyba zawartości alg) i stosunkowo rzadką konsystencję. Używa się go wygodnie, ale dla kogoś przyzwyczajonego do silnych peelingów używanych do całego ciała, drobinki ścierające mogą wydać się za delikatne i w zbyt małej ilości. Ma to z pewnością swoje uzasadnienie, bo skórze na pewnych obszarach ciała należy się łagodniejsze traktowanie, ale ciężko było mi się przyzwyczaić. Używałam tej części zestawu raczej w roli żelu myjącego i trochę "dla zasady" ale trzeba przyznać, że kiedy pamięta się o regularności stosowania, to nawet tak delikatny produkt zdziała to, co powinien.
Serum natomiast to jedno z moich największych kosmetycznych zaskoczeń. Zaczęłam go używać z myślą, że będę mogła powiedzieć "a nie mówiłam? takie produkty nie działają". A ono działa, jakby mi na złość :P Kiedy zobaczyłam pierwsze efekty po tygodniu, przypisałam je momentowi cyklu. Po dwóch tygodniach zastanawiałam się, czy mam halucynacje. Po kolejnych dwóch zaczęłam się stresować, że kosmetyk niedługo się skończy i co ja zrobię? Zestaw kosztuje 150 zł co jest przynajmniej dla mnie dużą kwotą, ale z drugiej strony działa jak lifting czy inny profesjonalny zabieg, a mogę się tylko domyślać, ile kosztują takowe w gabinetach zabiegowych czy kosmetycznych. Skóra staje się o wiele bardziej elastyczna, nawilżona (dzięki kwasowi hialuronowemu i witaminie E) i wygładzona, a efekt push up jest widoczny nawet przy dużym biuście. W dodatku ma świetną, delikatną i kremową konsystencję, szybko się wchłania, ślicznie pachnie, a opakowanie airless gwarantuje, że nie zmarnujemy ani odrobiny kosmetyku, bo nic nie pozostanie na ściankach.
I mimo, że z grawitacją się na dobre nie zaprzyjaźnię, nie marudzę już na nią codziennie. Wiosna idzie, czy co? :)