Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Missha. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Missha. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 19 września 2011

Elemong

Jak już zaczęłam temat BB Creamów to idę za ciosem i przedstawiam Wam mojego absolutnego faworyta. The winner is... Elemong! :)
Początkowo, przyzwyczajona do Misshy Perfect Cover, nie mogłam się do niego przekonać i używałam punktowo, jako korektora. Ma nieco cieższą konsystencję, jest gęstszy i w czasie aplikacji wydaje się tłustszy, bardziej odżywczy niż Missha. Krycie jest bardzo dobre, najlepsze spośród pięciu BB Creamów jakie miałam okazję testować i myślę, że nic go nie przebije. Na szczeście nie tworzy na twarzy maski, nie wyglada "podkładowo" ani nie warzy się nawet po całym dniu. Jedyny problem jaki z nim miewam to ścieranie się z niektórych punktów twarzy w czasie upałów ale sama jestem sobie winna, nie powinnam podpierać brody ręką ;)
Tubka jest dosyć wygodna w użyciu, chociaż kiedy jest pełna trzeba uważać w czasie dozowania kosmetyku, lubi wypływać w ilości większej niż potrzebna. Poza tym dzięki silnemu kryciu można nakładać go mniej niż innych kremów. Warto dodać, że to także jeden z najtańszych produktów tego rodzaju, co przy jego pojemności (60ml) gwarantuje, że nie będziemy musiały dokonywać ponownego zakupu przez naprawdę dłuuugi czas.

W przeciwieństwie do Misshy, którą dobrze nakłada mi się Flat Topem, przy Elemongu uzywam wyłącznie palców. Nakładany pędzlem zostawia lekkie smugi. Moim zdaniem to dlatego, że Elemong to pieszczoch ;) Lubi być ogrzany przed aplikacją - rozcieram go na opuszkach palców i dopiero wtedy nakładam na twarz.
Kolor jest nieco jaśniejszy i bardziej żółtawy od Misshy PC 21 i byłam nieco przestraszona po przeczytaniu kilku opinii na jego temat kiedy czekałam na dostawę, ale jestem bardzo zadowolona. Nie powoduje chorobliwej bladości tylko delikatnie rozjaśnia cerę, więc skóra wydaje się bardziej wypoczęta, świeższa. Nie ma co się łudzić, że na mieszanej albo tłustej skórze będzie utrzymywał mat, a już na pewno nie przez cały dzień, ale pudry sypkie ładnie na nim leżą.
Poza tym, a może raczej przede wszystkim, zauważyłam, że powoli spełniają się obietnice producenta. Mianowicie przebarwienia potrądzikowe rozjasniają się już po kilku dniach codziennego stosowania.
Jako bonus mogę Wam polecić dosyć nietypowe zastosowanie tego rodzaju kremów - mam niestety skłonność do pajączków i żylaków, więc raczej nie chadzam w spódnicach krótszych, niż za kolano. Elemong nałożony na moje niewidujące słońca łydki również tam spisał się calkiem nieźle i pierwszy raz od naprawdę bardzo dawna śmigałam po mieście w krótkiej sukience :)

Missha Perfect Cover

Nigdy nie byłam przesadnie zainteresowana kosmetykami. Ot, kupowałam pierwszy puder, podkład czy cień, jaki wpadł mi w ręce, bez analizowania składu czy szczególnych właściwości. Kilka lat temu zainteresował mnie temat minerałów (coś o nich skrobnę w którejś z kolenych notek), ale ostatnio "rządzą" u mnie kosmetyki azjatyckie, więc na pewno będzie ich na tym blogu pełno.

Okazuje sie, że eBay i PayPal są (niestety) wyjątkowo łatwe w obsłudze, przyfrunęły więc do mnie kilka miesięcy temu pierwsze azjatyckie zdobycze. Jak wiele innych blogowiczek rozpoczęłam ostrożnie, od testowania BB Creamów, z Misshą PC na czele.

BB Cream to wynalazek stanowiący połączenie podkładu (kryjącego mniej lub bardziej) i kremu do twarzy. Składników tego kremu nie będę tu przepisywać bo jest już tego pełno w googlach, skupię się na działaniu.
Początkowo BB (skrót od Blemish Balm) były produkowane jako specjalistyczne dermokosmetyki dla osób po operacjach plastycznych, poparzeniach itp. - miały kryć blizny, wyrównywać koloryt i strukturę skóry. receptura jak to zwykle bywa "wyciekła" z laboratoriów i kremy te trafiły do masowej produkcji. Potentatem na rynku BB jest Korea Południowa. Japonia, Chiny i inne kraje azjatyckie też mają w nim swój spory udział, ale chyba bałabym się kupić chiński krem ze względu na możliwośc kupna podróbki i podejrzanie niskie ceny.

Ad rem
Missha początkowo była moim ulubionym BB. Dostępna jest w kilku odcieniach, ja wybrałam 21 czyli drugi w kolejności. Nie odważyłabym się na kupno zwykłego podkładu tak "na czuja", ale BB Creamy mają jedną niezwykle przydatną właściwość, a mianowicie z łatwością wtapiają się w skórę i dopasowują do jej koloru. Oczywiście osoby o śniadej karnacji nie mogą kupić najjaśniejszego kremu z nadzieją, że się dopasuje, ale kilka tonów różnicy nie robi problemu. Kilka minut po aplikacji krem przestaje być widoczny.
Missha pozostawia satynowe wykończenie i może rozczarować osoby, które spodziewają się całkowitego matu. Głównie dlatego, że w Azji matowe wykończenia nie są specjalnie lubiane i niewiele jest tam takich kosmetyków. Ja na krem nakładam jeszcze puder bambusowy albo ryżowy i wtedy jestem bardzo zadowolona z efektu. Mat jest, ale delikatny i satynowy, a nie płaski a'la "córka młynarza wpadła do wora z mąką".
Krycie jest na poziomie średnim. Na początku myslałam, że  jest świetne, dopóki nie porównałam Misshy z moim obecnym faworytem, Elemongiem, o którym w następnej notce.
Równie dobrze nakłada się ją palcami jak i lekko zwilżonym pędzlem typu flat top - każdy może dobrac odpowiedni i wygodniejszy dla siebie sposób aplikacji. Silniejsze przebarwienia i niespodzianki dodatkowo maskuję drugą, cieniutką warstwą Misshy, wklepywaną palcem, lub nakładaną pędzelkiem do korektora.
Mniejsze tubki (20ml) mają wygodny dziobek, przez który łatwo wycisnąc odpowiednią ilość kremu. Tubki 50ml zostały dodatkowo zaopatrzone w pompkę.

Wiem z lektury forum Wizażu, że niektóre dziewczyny mają problem z zapychaniem po stosowaniu Misshy, ale może to dotyczyć każdego innego kosmetyku - pamiętajmy, że żaden kosmetyk nie jest uniwersalny dla każdego rodzaju skóry.
Misshę oceniam na 4+ w szkolnej skali ocen i polecam ją wszystkim, którzy chcą zacząć przygodę z azjatyckimi kosmetykami bez rzucania się od razu na głęboką wodę.