Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Głos. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Głos. Pokaż wszystkie posty

sobota, 3 września 2016

Głos (5)

Był pusty. Przy schodach czuwał nadal ten sam ochroniarz. Brakowało więc jeszcze jednego. Może kręcił się wśród gości, może nie. Ruszyłyśmy szybko w drogę powrotną. Za niecałe pięć minut panowie zaczną się wybudzać. Nie załadowałyśmy dawki dla słoni. Mop tkwił na swoim miejscu blokując klamkę od łazienki. Zza wahadłowych drzwi do kuchni wyjrzałyśmy ostrożnie. Tu słychać już było śmiech, oklaski z sali wystawowej i teatralny głos gospodarza, ale w samej kuchni było cicho. Magda nasłuchiwała przez chwilę przy drzwiach do chłodni, ale przecież nie było szans, żeby usłyszeć cokolwiek przez grubą izolację. Podeszłam do drzwi prowadzących do sali wystawowej i ubezpieczałam nas z tej strony. Magda nacisnęła delikatnie klamkę chłodni i zajrzała przez szparę. Szybko oceniła sytuację.
- Mamy mniej więcej trzy minuty. Jeden już się wierci.
Sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej trzy fiolki. Pierwszą rzuciła w kuchni, kiedy z niej wychodziłyśmy, drugą, w kącie, pod sinoburym obrazem, gdy już sunęłyśmy dyskretnie w stronę wyjścia, trzecią upuściła pod rozłożystym drzewem pięknie wkomponowanym w przestrzeń wystawową.
Najpierw pojawił się dym w okolicach kuchni, potem na wystawie. Goście rozglądali się pociągając nosami. Gospodarz zniżył głos i też zaczął węszyć. W następnej minucie wielbiciele sztuki i wernisażowych poczęstunków rzucili się zgodnie ku drzwiom wyjściowym, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Gospodarz zasłaniając nos starał się nie oddychać. Nawet się nie tłumaczył w tym rozgardiaszu – i tak go zresztą nikt nie słuchał – tylko starał się wyjść jak inni. Trudno było im dziwić zważywszy na straszliwy smród. Dołączyśmy do gości prezentujących wyraz największego obrzydzenia na twarzach i, zasłaniając dyskretnie pół twarzy chustami, przeszłyśmy obok ochroniarza wmieszanego w tłum. To był nasz piąty cel. Jedyny, który w tej chwili nie robił dzikich min i lekceważąc smród przedzierał się w przeciwnym kierunku niż wszyscy, czyli w stronę tego na schodach. Szósty miał widać słabsze morale, bo wykrzywił oblicze w grymasie totalnego obrzydzenia, ale mimo to wskazał głową koledze kłęby dymu wydobywające się z kuchni, a sam ruszył w górę schodów i, jak nietrudno się było domyślić – do gabinetu. No cóż panowie, o kilka sekund za późno, zachichotał mój Głos wewnętrzny. Tylko króciutką chwilę spędziłyśmy wśród kotłujących się na chodniku gości. Kiedy Monika zamykała delikatnie bagażnik, w którym wylądowały nasze torby, usłyszałyśmy odległy dźwięk pierwszych policyjnych syren.

Monika otworzyła zamaszystym ruchem drzwi naszej wielkiej szafy z lustrem, potem jeszcze jedne drzwi ukryte w głębi i zaczęła wyładowywać z torby cały swój arsenał: granaty hukowe, ampułki ze smrodem i gazem (nigdy nie pamiętałam, co zawierały, ale Monika zabierała je na każdą akcję), swój paralizator, mój paralizator, strzałki, pistolety. Zdejmowałam z siebie poszczególne części wyposażenia i oddawałam grzecznie Monice.
- No dobrze, a teraz pokaż ten skarb – powiedziała siadając na łóżku.
Zanurzyłam rękę w torbie i wyjęłam szklaną kulę wielkości piłki do tenisa. Kiedy się nią potrząsało, płatki śniegu wirowały wokół dużego diamentu oprawionego nawet dość misternie. Monika potrząsnęła kulą.
- Ale kicz.
- Nasz artysta tworzy sztukę niekonwencjonalną. I nieźle ją ubezpiecza.


Uchyliłam jedną powiekę i ziewnęłam. Szmaragdowe fale szumiały monotonnie, słońce grzało, Monika wyczyniała jakieś dziwne figury na plaży. Poprawiłam się na siedzisku. Monika wybijała się w miejscu i robiła salto w tył lądując, o dziwo, na nogach. Tego jeszcze nie widziałam. Jakbyś poćwiczyła, zaczął Głos w mojej głowie, ale na szczęście w tejże chwili zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i uśmiechnęłam się.
- Halo?
- Dzień dobry, panno Zet.
- Dzień dobry, panie dyrektorze.
Ten głos lubiłam.
- Jak tam wakacje? Pogoda dopisuje?
Cały dyrektor.
- Jak to na Karaibach, panie dyrektorze.
- A nie nudzicie się za bardzo?
Monika dla odmiany zrobiła salto do przodu.
- Wydaje się, że nie bardzo, panie dyrektorze.
- Mamy nową sprawę.
Monika wyczuła chyba z kim rozmawiam i spojrzała na mnie czujnie. Machnęłam ręką.
- Słucham, panie dyrektorze.
- Z sejfu bankowego zginął komplet biżuterii żony dyrektora tegoż banku. Ubezpieczony na ładną sumę. Do banku nie musicie się wdzierać, bo to sprawdziliśmy oficjalnie. Ktoś otworzył sejf czysto i fachowo, ale skrytkę spartaczył. Ubezpieczyciel byłby wdzięczny za sprawdzenie domu i wiejskiej posiadłości dyrektora.
Monika już stała przy mnie.
- Wiem, że macie jeszcze dwa tygodnie wakacji, ale na materiały zawsze możecie zerknąć.
- Zgoda, panie dyrektorze.
Monika zaklaskała cichutko. No jak dziecko, zaczął marudzić Głos w mojej głowie.
Rozłączyłam się i przeciągnęłam z zadowoleniem, aż mi chrupnęły kości w stawach.

piątek, 2 września 2016

Głos (4)

Zgodnie z planem najpierw weszłyśmy do kuchni. Zdecydowanie i błyskawicznie. Od razu za drzwiami przykucnęłam chowając się za stołem i szukając celu. Magda już wyjęła zza podwiązki swój pistolet na strzałki. Cel był jeden, o dziwo, i pochylał się nad umywalką niezdarnie spłukując z krawata resztki jedzenia. Tylko się nie odwracaj, pomyślałam w chwili, gdy zareagował na dźwięk otwieranych drzwi i już rozpoczął mozolny ruch głową w naszą stronę. Strzałka Magdy wbiła mu się w szyję. Efekt był natychmiastowy. Zanim zdążył się całkiem osunąć do zlewu byłyśmy przy nim. Przyzwyczaiłam się, że Magda zawsze ich ratuje przed upadkiem. Już nie dyskutowałam, tylko jej pomagałam. Tak było szybciej. Kiedyś, jak mi zaczęła tłumaczyć, że nie wypada, było nie było, kolegom pozwalać się obijać bez powodu, jeden wyjątkowo odporny kolega zaczął się budzić. Od tamtej pory wolałam nie ryzykować rozmów na temat ewentualnych potłuczeń. Oczywiście sprawy się miały zupełnie inaczej, kiedy to Magda ich obijała, a nie zlew lub inny mebel. Zaciągnęłyśmy szybko ochroniarza do chłodni.
- Zamknij drzwi – przypomniałam.
- A jak się przeziębi? – spytała Magda.
- Nie przeziębi się, za chwilę otworzymy te drzwi i wypełznie. Mamy dziesięć minut i przez ten czas nic mu się nie stanie.
To był pierwszy. Spodziewałam się tutaj zastać również drugiego, ale w tej robocie zawsze zdarzają się jakieś niespodzianki. Czynnik ludzki. Magda naparła energicznie na drzwi wahadłowe prowadzące z kuchni do służbowego przejścia w głąb mieszkania i tym sposobem znalazła drugiego. Kiedy drugi łapał się za obolałą twarz, wystrzeliłam nabój usypiający, a Magda wsunęła się zręcznie pod wiotczejące ciało, żeby łatwiej jej było na własnych plecach doholować gościa do chłodni.
- Myślisz, że się zmieszczą razem?
- Muszą – zauważyłam i przez chwilę mocowałyśmy się z drzwiami.
- Drugi z głowy – odliczyła Magda.
Tym razem wyszłyśmy z kuchni ostrożnie. Trzeci i czwarty cel były na korytarzu, w gabinecie, który nas tak bardzo interesował, albo gdziekolwiek. Znalazł się, kiedy wychodził z toalety. Właściwie, na początku nie miałyśmy wcale pewności, ze to on. Po prostu ktoś otwierał drzwi, a my nie czekałyśmy, aż wyjdzie w całej okazałości na korytarz. Poza tym, mimo znakomitej charakteryzacji, dzięki której na ulicy same siebie byśmy nie poznały, wolałyśmy jednak dostarczać im jak najmniej danych i wrażeń na własny temat. Z doświadczenia wiedziałyśmy, że ta metoda się sprawdza. Koniec końców okazało się, żeśmy sie nie pomyliły i to był nasz trzeci cel. Spoczął w łazience złożony troskliwie do snu przez Magdę. Zablokowałam na wszelki wypadek drzwi kijem od mopa i po chwili zajrzałśmy za róg korytarza. Korytarz był pusty. Po prawej znajdowały się drzwi do interesującego nas gabinetu, kawałek dalej wyjście na schody z dwoma dżentelmenami przebranymi za agentów. Magda przysunęła się do ściany po lewej stronie i cichutko podeszła na sam koniec korytarza wyglądając na schody. Odwróciła się do mnie i podniosła do górę palec wskazujący. Był zatem tylko jeden koleś na schodach. Przypadłyśmy do ściany przy drzwiach. Głęboki wdech i weszłyśmy do gabinetu. Ułamek sekundy. Bezszelestnie zamykałam za nami drzwi, a kiedy się odwróciłam, facet siedzący na kanapie już złożył głowę na własnej piersi. Na kolanach trzymał otwartą książkę. Magda uśmiechnęła się do mnie. Wiedziałam, że lubiła intelektualistów, ale teraz nie było na to czasu. Sprawdziła tylko szybko, czy na pewno śpi, odchylając mu delkatnie powiekę. Oko odpłynęło; kolega spał jak dziecko. Magda stanęła przy drzwiach, ja szybko wyjęłam z torby niewielkie urządzenie, zdjęłam ze ściany obraz i przyłożyłyłam elektroniczne cacko do ścianki sejfu. Nacisnęłam włącznik. Zielone cyferki zaczęly migać w zawrotnym tempie.
Rozejrzałam się po pokoju. Obrazy, półki z książkami, jakieś rzeźby, akwarium. A w nim ohydne szare rybki. Kto trzyma takie paskudztwo dla ozdoby wnętrza? Podeszłam bliżej. Z akwarium gapiły się na mnie wstrętne oczy i szczerzyły wstrętne paszcze. Skoro nasz artysta trzyma piranie ku ozdobie, to warto się przyjrzeć, pomyślałam. Zrobiłam krok w stronę akwarium i wtedy wydarzyły się jednocześnie trzy rzeczy: rozległo się kliknięcie otwieranego sejfu, Magda odskoczyła lekko pozwalając komuś otworzyc drzwi i moje spojrzenie padło na połyskującą wypukłość na dnie akwarium. Kątem oka zauważyłam ruch przy drzwiach i usłyszałam jak ciężkie ciało osuwa się na podłogę. Ten odgłos stłumił dywan i opiekuńczy instynkt Magdy. Westchnęłam i sięgnęłam po podbierak leżący na wierzchu akwarium.
- Zajrzyj do sejfu – poprosiłam Magdę.
- Trochę grosza i nic ciekawego – odpowiedziała po chwili.
- Czyli zgodnie z oczekiwaniami – zauważyłam sięgając podbierakiem na dno akwarium.
Durne ryby rzuciły się na podbierak, a ja spokojnie wyciągnęłam z dna przezroczysty kamień. Magda zdjęła nasz otwieracz z sejfu i wróciła błyskawicznie pod drzwi. Wrzuciłam kamień do torby, powiesiłam obaz na miejscu.
- Mamy czterech, wracamy. Może uda nam się spokojnie wyminąć pozostałych dwóch. Wyjrzałyśmy ostrożnie na korytarz.

czwartek, 1 września 2016

Głos (3)

Stałyśmy przed lustrem i przyglądałyśmy się naszemu odbiciu. Jedna trochę wyższa i szczuplejsza, druga też niczego sobie. Magda odwróciła się lekko, żebym mogła spojrzeć na jej plecy przykryte delikatną chustą narzuconą na sukienkę.
- Z tyłu też nic nie widać?
- Nic. Jest idealnie.
Wygładziłam sukienkę z przodu, zrobiłam krok przyglądając się uważnie odbiciu. Magda powtórzyła moje ruchy i uśmiechnęła się szeroko.
- Nie ma mowy, żeby ktoś cokolwiek zauważył.
Sięgnęłam po torebkę leżącą na fotelu. Była trochę duża, ale teraz nikt nie zwracał uwagi na rozmiar damskiej torby. Nosiło się wszystko. Magda podniosła swoją z podłogi tak lekko, jak by torba nic nie ważyła.
- No to jazda! – wydałam rozkaz.

Większość gości już była na miejscu. Popijali, rozmawiali, oglądali obrazy wiszące na ścianach oraz różne przedmioty poskładane razem z przyczyn znanych jedynie twórcy instalacji. Kiedy wszyscy byli już bardzo zajęci sobą, rozległ się dziwny, niepokojący dźwięk, światło przygasło, potem zaczęło jaśnieć, a na schodach pojawił się on – twórca. Rozłożył ramiona w teatralnym geście, a po chwili zaskrzeczał:
- Witajcie, drodzy moi!
- Ale dupek – szepnęła Magda klaszcząc z zapałem podobnie jak inni zaproszeni.
Na twarzach pojawiły się uśmiechy, kieliszki poszły w górę, ten i ów porykiwał pochwały na cześć gospodarza.
Wskazałam głową dwóch gości przebranych za agentów, którzy stali na szczycie schodów za gospodarzem i ponurym wzrokiem omiatali salę. Za dużo filmów się naoglądali. Magda odpowiedziała skinieniem.
- I dwóch na korytarzu.
- W ekipie jest ich sześciu, więc pewnie dwaj pozostali pilnują ściany – uniosłam kieliszek i wyszczerzyłam się do gospodarza, który niczym pan na włościach witał kolejno swoich poddanych już to dotykając ich poufale, już to podając dłoń nie do uścisku, ale jakby do ucałowania. Nie zamierzałam go całować.
- Jak on tego dokonał? – spytała Magda, kiedy gospodarz cały w pląsach oddalił się nieco od nas.
- Wstrzelił się – wzruszyłam ramionami. – A może ma talent? Może czaruje? Grunt, że się dobrze sprzedaje. Chodź, rozejrzymy się bliżej schodów. Same plany to nie wszystko.
Magda popłynęła za mną w stronę obrazów wyeksponowanych na ścianie przy samych schodach robiąc miny do ochroniarza, który udawał, że jest super profesjonalny i na służbie jej nie zauważa. Nie zauważać Magdy! No pewnie, że łypał okiem.
- Tak, jeden sterczy przed drzwiami do gabinetu, więc pewnie któryś jest w środku.
- To znaczy, że pilnują też przejścia dla służby i schodów z kuchni, których stąd nie widać – odpowiedziałam. – Tego przy drzwiach też stąd nie będzie widać. Goście widzą tylko tych dwóch na schodach.
Magda rozejrzała się po rozgadanych gościach.
- To co? Według planu?
- Tak, damy im jeszcze pół godziny. Możemy skubnąć coś drobnego.
Byle drobnego, zrzędziło bydlę w mojej głowie, podczas gdy mój wzrok podążał za rozłożystą damą we fioletach.

piątek, 29 lipca 2016

Głos (2)

- Pyszne – Magda ładowała do buzi kolejną porcję zieleniny. Oblizała się, otarła sos skapujący jej z kącika ust i znów nabrała zielsko na widelec.
Dziobnęłam niechętnie rukolę. Gorzkie świństwo. Po co je wrzucili do sałatki? Byłaby znacznie smaczniejsza bez tego.
- Jutro pójdziemy razem na zajęcia, dobrze? Ostatnio jesteś ciut nieswoja. Trochę więcej ruchu na pewno ci się przyda.
- Dopracowuję plan. A co? Wyglądam na ponurą? – przełknęłam rukolę. Dobrze, że jakaś litościwa dusza wrzuciła pomidorki koktajlowe do zagryzienia paskudztwa.
- Nie tam, zaraz ponurą. Chodzi mi to, że wysiłek fizyczny oczyszcza umysł, wiesz. To pomaga.
- Tak, wiem.
- Jedzenie też jest ważne.
- Tak, wiem.
- No dobra, pokaż kieckę.
Wyciągnęłam torbę z łupem w jej kierunku. Magda starannie wytarła palce w serwetkę i już sięgała po torbę, ale w ostatniej chwili jednak zachowała resztki instynktu samozachowawczego.
- Poczekaj, skoczę do łazienki, bo jak zostawię na twojej nowej kiecce trochę sosu, to mnie zabijesz – zachichotała.
Postawiłam torbę na podłodze i skinęłam głową. Całkiem słuszna uwaga – pomyślałam. No cóż, straciłaś przyzwoitą okazję – mruknął głos. Jaką okazję, idioto? To moja wspólniczka, nie? Nikt się nie pozbywa wspólników z powodu kiecki. A z powodu świetnej figury? – dociekał dureń w mojej głowie.
- Jestem – Magda porwała torbę z podłogi i wyciągnęła z niej kieckę. Gwizdnęła z podziwem. – Założysz ją na nasz wypad?
Skinęłam głową. Magdzie roziskrzyły się oczy.
- Super! Może i ja powinnam dobrać coś pod kolor? Wiesz, żebyśmy dobrze wyglądały.
- Taki jest plan. Jutro coś kupisz, albo dziś jeszcze jak wolisz. Ma podkreślać figurę no i wiesz, musi być funkcjonalna.
Teraz Magda skinęła głową.
- Co ci mówi twój wewnętrzny głos? – spytała.
Przełknęłam coś łykowatego i spojrzałam jej prosto w oczy.
- Na jaki temat?
- No, naszej akcji.
- Aha. Nic nie mówi. Tu nie ma miejsca na jakieś głosy – powiedziałam odsuwając talerz – trzeba się starannie przygotować, a nie zdawać na przesądy. Zbieramy się. Mam jeszcze trochę pracy, a zostały nam trzy dni na przygotowania. Jeśli jutro mamy razem poćwiczyć, to trzeba jeszcze dziś zakończyć kilka spraw.
- No pewnie – Magda wstała prostując idealne ciało. – To ja skoczę na te zakupy. Widzimy się później.
Patrzyłam za nią płacąc rachunek. Pozbierałam swoje rzeczy i ruszyłam myśląc już o zadaniu. Głos nie dawał wygraną. Za trzy nie będziesz wyglądać tak jak ona, skrzeknął. Może jednak...
Westchnęłam.

wtorek, 12 lipca 2016

Głos (1)

Początkowo w ogóle nie zwróciłam na niego uwagi. Chodziłam po mieście już od godziny, zaglądając to do jednego to do drugiego sklepu w centrum. Nawet nie chciałam nic kupować, ale a nuż coś się trafi. Jak człowiek szuka, to na pewno nie znajdzie.
Zaczął się przebijać przez szum głosów, zgiełk i kiepską muzykę. Od wejścia do sklepu miałam wrażenie, że coś mi chodzi po głowie, ale dopiero, kiedy stanęłam przed manekinem wpatrzona w otulający go miękki, szary materiał, usłyszałam go wyraźnie.
- Nikt nie ma takiej talii, oczywiście kiecka jest spięta z tyłu szpilkami, żeby dobrze wyglądała.
- Pewnie, że na człowieku będzie wyglądać inaczej – zgodziłam się – ale i tak jest niezła. I materiał jest w porządku. Chyba przymierzę.
- A przymierz – odpowiedział.
Rozejrzałam się, namierzyłam wieszak z szarą kiecką i wyszukałam swój rozmiar.
- Weź też o jeden większy – zazgrzytał głos. – Co będziesz chodzić dwa razy.
Wzięłam ten rozmiar większy. Nigdy nie wiadomo, czasem wygląda się lepiej w mniej dopasowanej. Dostałam numerek i zasunęłam starannie kotarę w przymierzalni. Trzy ściany wyłożone lustrami. Zdjęłam spódniczkę i powiesiłam na wieszaku. Zerknęłam w lustro i odruchowo wciągnęłam brzuch. Nie, żeby był duży, ale myślałam, że jest mniejszy. W każdym razie w ubraniu wydawał się mniejszy. Zdjęłam bluzkę. Światło w przymierzalni nie było korzystne, co do tego miałam absolutną pewność. Zdejmując sukienkę z wieszaka, ukradkiem spojrzałam w lustro. Widziałam się z boku, z tyłu, z przodu, z każdej strony. Nie byłam do tego przyzywyczajona. Nikt nie jest. Głos usiłował się przebić z jakąś złośliwością pod moim adresem, ale stłumiłam go całkiem skutecznie. Milcz, draniu! Ostrożnie wkładałam sukienkę, żeby nie popsuć makijażu, nie rozerwać niczego i w ogóle nie narobić szkód. To przecież nie była jeszcze moja sukienka. Nie muszę się tłumaczyć z ostrożności.
- Gadanie! Boisz się, że się nie wbijesz!
- Zamknij dziób! – wygładziłam dłonią, fałdkę na biodrze, podciągnęłam suwak na plecach do samej góry i obracałam się zupełnie niepotrzebnie, bo w lustrach było widać i przód i tył i tę fałdkę. To nie była fałdka na sukience.
- Na szczęście masz mnie – glos nie dawał za wygraną. – Przestań się wygłupiać i przymierz tę większą.
Przez chwilę stałam milcząc i gapiłam się na siebie w lustrze. Spojrzałam sobie w oczy zastanawiając się, czy tam w środku czai się może obcy element, kosmita, który mnie przejął. Zza przepierzenia słyszałam, jak inna kobieta szamocze się z jakąś częścią gardroby tłamsząc wyrazy głębokiego protestu wobec oporu materii. Zdjęłam sukienkę, zrobiłam głęboki wdech, następnie wydech. Znowu spojrzałam sobie prosto w oczy. Bydlak w mojej głowie ani pisnął. Zdjęłam z wieszaka drugą sukienkę.
- No, może nie wyglądasz tak dobrze, jak Magda, ale obleci – przemknęło mi przez myśl.
- Jeśli to ma być zachęta – warknęłam – lepiej się zamknij. Prosiłam już o to na samym początku.
- Oj, daj spokój – tym razem zabrzmiał pojednawczo. – Może by tak przyłożyć się bardziej do treningów? Wiesz, Magda się przykłada i widać efekty.
Miałam ochotę palnąć w ten durny łeb, ale zrezygnowałam z przyczyn oczywistych. Postanowiłam zignorować Głos. Parzyłam na siebie w lustrze przechylając głowę w jedną stronę, potem w drugą, potem ją trochę uniosłam patrząc z góry, podniosłam rękę, oparłam ją o biodro, lekko się odwróciłam. Na koniec uznałam oględziny za całkiem zadowalające i zdecydowałam, że kupię sukienkę. Właśnie w tym rozmiarze. Glos przeciskał się z komentarzem, ale go stłumiłam zajmując się wyłącznie zdejmowaniem sukienki z siebie. Koncentracja, medytacja, zen. Tylko ja i moja nowa sukienka. Razem wyglądamy naprawdę dobrze. Gdy znowu zakładałam spódnicę unikając patrzenia w lustro – co za idiota wymyślił takie światło w przebieralniach? Nawet gdyby człowiek był idealny, to i tak w tym durnym świetle dopatrzy się u siebie cellulitu i co najmniej trzy kilo za dużo – rozdzwonił się mój telefon. Wygrzebałam go z torebki i spojrzałam na wyświetlacz: Magda.
- Gdzie jesteś? – zapytała prosto z mostu.
- W przymierzalni – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Słuchaj, bo ja właśnie wyszłam z klubu i jestem potwornie głodna. Monika dała nam dziś niezły wycisk. Może skoczymy razem na jakąś sałatkę? Jesteś w centrum?
- Tak.
- Świetnie! To ja już wychodzę. Tam gdzie zwykle?
- Będę za jakieś piętnaście minut.
- Super!
I Magda się rozłączyła. Pozbierałam sukienki i ruszyłam do kasy. Uśmiechnęłam się do dziewczyny stojącej za ladą i podałam jej sukienkę. Czułam się dobrze, byłam zadowolona, za chwilę spotkam się z przyjaciółką i zjemy razem sałatkę.
Zamknij się durniu w mojej głowie! Gęba na kłódkę!