Dzień był pochmurny, ale nie padało. Takie dni były dobre na pogrzeb. Cmentarz otulony mgłą wydawał się przytulny. Nie było widać, jak daleko ciągną się groby. Stały tak cichutko zajmując miejsce w przestrzeni i w czasie. Pochurne dni wpisywały się w nastroje ludzi, słońce nie zakłócało chwili niestosownymi harcami. Zebrani żałobnicy słuchali spokojnych słów mistrza ceremonii. Jedni ze spuszczonymi oczami, zatopieni we własnych myślach, inni udawali, że słuchają, a nieliczni naprawdę chcieli się pożegnać ze zmarłym. Chłopak, może dziewięcioletni, gapił się pod nogi zainteresowany wyłącznie ryciem w piasku czubkiem buta. Laverre mówił bez pośpiechu, zdawało się - z namysłem.
Muszę się skoncentrować, pomyślał, klepię dziś jak robot. Opowiedział już o życiu i sukcesach zmarłego, przypomniał dykteryjki, podkreślił zalety i pominął wady, które starała mu się wsączyć do uszu kuzynka nieboszczyka. Nie wyznawał wprawdzie ślepo zasady, że o zmarłych nie mówi się wcale albo dobrze, ale nie widział powodu, żeby różnić bliskich, którzy pozostali przy życiu, albo podsycać ewentualne złośliwości. Zesztą miał własne źródła informacji i wiedział swoje. Wciągnął głęboko powietrze do płuc i popatrzył na zgromadzonych.
- Antoni podjął swoją podróż bez nas. Dalej pójdzie sam. Był dzielnym człowiekiem, odnosił sukcesy, więc nie martwmy się, czy da sobie radę. W tej chwili wesprzyjmy jego rodzinę. Oni zostali z nami i są pogrążeni w wielkim smutku. Złóżmy wyrazy szacunku i współczucia. Niech ci, którzy pozostają z nami, nie czują się osamotnieni.
Laverre rzucił czerwoną różę i patrzył jak kwiat szybuje i opada na trumnę. Podszedł do wdowy i skłonił sie z powagą i szacunkiem. To było trochę teatralne, ale Laverre był całkiem niezłym aktorem i wypadło elegancko. Uważał, że taka pompatyczność jest dopuszczalna zważywszy na okoliczności.
Jak na sygnał dany przez dowódcę trzech grabarzy ruszyło żwawo do pracy. Mocnymi ruchami zasypywali dół w espresowym tempie. Piach zmieszany z ziemią dudnił o wieko trumny, ale po chwili, słychać już było tylko głuche i coraz cichsze szuranie. Dół szybko się wypełniał. Na koniec kilka klepnięć łopatą i kopczyk był gotowy. Grabarze wycofali się kilka kroków ustępując pola.
Wśród żałobników nastąpiło lekkie poruszenie. Podchodzili teraz kolejno i rzucali garść piachu, albo kładli kwiaty, a potem ustawiali się w kolejce, by złożyć wdowie kondolencje.
- Piękna mowa, mistrzu – odezwała się córka zmarłego – i piękna ceremonia. Bardzo dziękuję. - wyciągnęła dłoń i uścisnęła rękę Laverre’a. – Proszę nam towarzyszyć jeszcze chwilę.
Laverre wpatrywał się w czerwone usta widoczne spod woalki, w ciemne oczy patrzące odważnie i wprost. Skinął głową.
- Oczywiście.
Odsunął się nieco robiąc miejsce żałobnikom. Podchodzili jeden za drugim i mówili ściszonym głosem. Czasem któryś zerknął zaciekawiony na Laverre’a stojącego dyskretnie nieco z tyłu z miną pełną rezerwy i współczucia, ale bez przesady. Pełne zawodowstwo. Patrzył na obce twarze i zastanawiał się, czy któraś z nich pasowałaby do tej, którą widział poprzedniej nocy, krótko ale wyjątkowo intensywnie. Poza królikiem z klapniętym uchem, który śnił mu się po raz drugi, w tym samym śnie widział twarz mężczyzny. Nie był pewien, czy to ktoś znajomy, ale wiedział, że we śnie czasem się nie rozpoznaje znajomych, albo wyglądają inaczej niż w rzeczywistości, a jednak człowiek dobrze wie o kogo chodzi. Tym razem nie mógł sobie uświadomić, czyją twarz widział, ale obraz tak wczepił się w jego pamięć, że co chwila przedzierał się do świadomości i wprowadzał go w stan silnego niepokoju. Laverre miał wrażenie, że dobrze znał tego mężczyznę. Kiedy się przebudził, ktoś nad nim stał. Był tego prawie pewien. I gdyby tak stał jeszcze chwilę, wystarczająco długą chwilę, by Laverre zdołał całkiem powrócić do rzeczywistości, rozpoznałby intruza. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był pewien, że znał tę twarz. Zabrakło mu kilku sekund, żeby strząsnąć z siebie resztki snu. Zdążył zauważyć tylko niewyraźny zarys, zanim obraz zniknął, a Laverre znowu zapadł w sen. Dlaczego akurat ten sen tak go wytrącił z równowagi? Przecież ciągle coś mu się sniło. Raz z sensem, raz głupio, jak ten królik z klapniętym uszkiem i przeważnie nielogicznie, jak to we śnie. Ależ go to denerwowało.
- Idziesz? – córka zmarłego dotknęła go bokiem ciała, przysuwając się blisko. Za blisko.
Bez słowa poprowadził ją do samochodu nie oglądając się ani na gości, ani na grabarzy, którzy odprowadzali go spojrzeniem. Laverre wiedział, że ludziom łatwiej było się pogodzić z odejściem bliskich, jeśli sami czuli, że żyją.
***
Tolek przyklepywał starannie ziemię i poprawiał wieńce. Kiedyś koledzy go poganiali, ale w końcu dali spokój. Stali cierpliwie i pozwalali mu dokończyć dzieła. Tolek nie był perfekcjonistą i miał świadomość, że ta kupka ziemi przykryta wieńcami i kwiatami pozostawionymi przez żałobników, jest tylko etapem przejściowym, przed postawieniem nagrobka, ale w skupieniu robił swoje. Lepiej się czuł, kiedy grób nie wyglądał jak śmietnik, a tak wyglądał gdy oni w szybkim tempie zasypywali dół zaś żałobnicy, którym śpieszno było zostawić kwiaty i wrócić do codziennych zajęć rzucali te kwiaty jak popadnie. Tolek odczekiwał wtedy stojąc z kolegami z boku, a potem zdejmował niektóre wieńce, poprawiał, wyrównywał, żeby nadać kopczykowi bardziej regularny kształt.
- Nasz Francuzik jak zwykle opowiedział piękną historię – zauważył Edward, pomocnik Tolka. – Ma chłop talent.
- Owszem – skinął głową Tolek.
- Bardzo dużo o nich wie.
- O kim?
- O tych, których żegna.
- Stara się, rozmawia z rodziną, wypytuje... Fachowiec.
- A ja sobie myślę – odezwał się trzeci grabarz, Waldek – że on ich zmyśla. Jedni piszą książki, inni robią filmy, a on zmyśla tych, których chowają. No chyba, że z nimi rozmawia.
Spojrzeli na niego zdziwieni.
- No chybaś rozum postradał – zauważył Edward. - A może sam piszesz książki?
- Eeee, pyta krewnych i coś tam potem kleci – stwierdził Tolek poprawiając wieniec i wstążki.
- Czasem jak go słucham, to mam dreszcze – przyznał się Waldek. – Mówi takie rzeczy, jakby to oni mu opowiedzieli swoje tajemnice przed śmiercią.
- Myślisz, że je z nich wyciąga? – spytał Edward.
- Może sami mu opowiadają? – Waldek wzruszył ramionami na znak, że jeśli chodzi o niego, to każdą wersję uzna za możliwą do przyjęcia.
- Nie gadajcie bzdur – Tolek ruszył w stronę alejki. – Po prostu fachowiec i do tego utalentowany. Idziemy!
Tolek był tu szefem, więc z nim nie dyskutowali, ale Waldek swoje wiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz