1

środa, 24 kwietnia 2013

Key West


  Z każdą przejechaną milą w głąb Atlantyku robiło się coraz ładniej i atmosfera Karaibów była wręcz namacalna. Już teraz byliśmy dalej od lądu niż Bahama! 
Z Miami do Freeport na Bahama jest 111 mil (178 km).
Nasza ciekawość pokonała niedogodności nocy i jeżeli byliśmy niewyspani to nasze organizmy zapomniały informować nas o tym. Pracując teraz jako najemny fotograf-niewolnik wyciągałam szyję jak żyrafa aby spojrzeć ponad zabezpieczeniem. Niech jedno zdjęcie będzie w całości tak jak ja widziałam, kolejne będą pozbawione tej mało urokliwej ścianki.Od czasu do czasu pojawiały się odcinki starego mostu budowanego różnymi sposobami i zmieniał swój wygląd jak kameleon. Jak widać na jednym zdjęciu niektóre jego szczątki wykorzystywane są do dziś i nawet jest zjazd na wysepkę. Bardzo uroczy to zakątek gdy pogoda wręcz zniewalająca ale gdy przyjdzie sztorm to tubylcy kryją się zapewne w swych apartamentach w Miami albo liczą na łut szczęścia pozostając na miejscu.
Aż klasnęłam w ręce, co dziś wydaje mi się nie lada wyczynem gdy w dłoni tkwi jak przyklejony aparat fotograficzny, na widok maciupkiego kawałka lądu z palmami i piaszczystą plażą.
Wreszcie jesteśmy w Key West, jak to bywa w naszym zwyczaju najpierw objechaliśmy miasto dookoła oraz wzdłuż i wszerz aby mieć ogólne pojęcie jak zróżnicowane są jego krańce. Zarówno biedniejsze jak i bogatsze ulice wyglądały podobnie, całe skąpane w zieleni jakby raptem roślinność uciekła z wszystkich palmiarni świata i zamieszkała pomiędzy domami a nawierzchnią ulicy.
Trudno zabłądzić w tak małym mieście ale jak w każdym skupisku ludzkim zamieszkującym w domach istnieją adresy aby nowy listonosz zanim oswoi się z mieszkańcami mógł dostarczyć listy oraz duże i małe przesyłki. Wcześniej nie widziałam takiego udogodnienia podyktowanego oszczędnością. W niektórych miejscach nie ma tabliczek z nazwą ulicy. Trochę zaskoczona zwróciłam na to uwagę i dopiero po kilku kolejnych skrzyżowaniach odkryłam, ze nazwy ulic malowane są na słupach telefonicznych lub trakcji elektrycznej. Rutyna, jak się okazało wyprowadziła mnie w pole.
 Gdy przyszła kolej na centrum miasta to nasunęło mi się skojarzenie, ze tutaj już nie ma USA. Kolejne szalone miasto gdzie wszystkie zakazy i nakazy jakby przestały obowiązywać. Tutaj rządzi turysta i wszystko mu wolno aby czuł się zadowolony i pozostawiał po sobie ślad znaczony zielonym kolorem dolarów. Sklepy napakowane badziewiem na sprzedaż aż pękają w szwach i sprzedawcy niejednokrotnie zaczepiają przechodniów zapraszając na zakupy. Jarmarczny wygląd ulic nadawał atmosferę beztroski i zadowolenia. Nie obyło się bez zgrzytu który zarówno wywołał uśmiech i niesmak. 
Zaparkowaliśmy auto w samym centrum na płatnym parkingu i ruszyliśmy na starcie z włóczącą się gwiedzią. Jak wspomniałam roślinności jest w tym mieście jakby za dużo więc nikt nie zwrócił uwagi na lekko poruszający się „snopek” z liści palm przed jednym ze sklepów. Pomimo tego, ze tłoku na chodniku nie było to zawsze idzie się za kimś i przed kimś. Podążaliśmy za kobietą w odległości kilku kroków i tak jak jej naszą uwagę przykuwały witryny sklepowe pomimo tego, ze nie mieliśmy zamiaru niczego kupować. To chyba mają wszystkie kobiety. W pewnym momencie gdy osoba przed nami zbliżyła się do kolejnej wystawy „snopek” rozchylił liście palmowe i dobrze za nimi ukryty ciemnoskóry dredziarz z wrzaskiem skoczył w stronę potencjalnego klienta. Kobitka wrzasnęła z przestrachu, uniosła jedną rękę w obronnym odruchu a drugą zamierzyła się chcąc trafić napastnika torebką. Ja podskoczyłam w miejscu i serce zaczęło szamotać się w przyspieszonym tempie. Nie ukrywam, ze wystraszyłam się nie na żarty. Zamiar zgładzenia nieoczekiwanego zagrożenia życia nie powiódł się i kobieta nie wcelowała w głowę pokrytą jamajską fryzurą ale tylko dlatego, że odskoczyła sprawnie jak żaba na jezdnię. Dobrze, że i na ulicy ruch był prawie żaden bo inaczej bylibyśmy naocznymi świadkami śmierci pod kołami jednego z dziwacznych pojazdów.
Pomysł zainteresowania przechodniów swoim biznesem tutaj przeszedł granice przyzwoitości.

Przyjechaliśmy do Key West aby jak najbliżej znaleźć się ideologicznego wroga albo jak najbliżej równika. Spodziewałam się jak to zwykle bywa w miejscach gremialnie uczęszczanych przez turystów, ze zastanę lornetki które za 25 centów umożliwią oglądanie tego co gołym okiem nie da się dostrzec. Już oczami wyobraźni widziałam tablice informacyjne, ze do wybrzeży Kuby jest 90 mil (145 km) a tu nic, zupełna pustka dla intelektu. Kuba nie istnieje dla amerykańskiego obywatela, o pobytach wakacyjnych na tej wyspie mówi się szeptem, zakrywając usta dłonią i pochyla głowę w pokorze z przeświadczeniem, ze za popełniony grzech natychmiast będziemy ukarani. Wejście z ulicy i ładny poczatek prowadzi tam gdzie gdzie jest bezdennie brzydki i zaniedbany jego koniec. Nawet róża wiatrów po jego środku jest smutna. Melduję, że byłam właśnie tam ale ci którzy nie byli nie maja czego żałować. W innej części miasta tez jest jakaś mapka ale kawałek lądu jest anonimowy. Chciałam nadać mu jakieś imię ale nie miałam szminki pod ręką. Zaglądnęłam poza barierkę aby sprawdzić czy jakiś nurek z zakazanego lądu  nie pojawił się ale oprócz ryb o dziwacznym kształcie i paskudnych glonów nikogo nie dostrzegłam.
W rożnych częściach miasta spotykaliśmy dzikie ptactwo wałęsające się po jego ulicach. Te małe białe, których nazwy nie znam, były jak najbardziej na miejscu w tak egzotycznym i daleko na południe usytuowanym świecie. Natomiast dzikie kury z rodziną i koguty to zupełnie nieoczekiwana egzotyka!

cdn 

wtorek, 16 kwietnia 2013

120 mil od lądu.

Lekkie przytopienie i jego szczęśliwy koniec rozbudziły we mnie nieokiełznane emocje. Coś we mnie wstąpiło, jakaś żądza walki stawiania czoła przeciwnościom. Jutrzejszy dzień wydawał mi się byle jaki i zwiedzanie fortu wcale mnie nie bawiło. To chyba przez wieloletni kontakt z p. potrafimy czytać w naszych myślach bo jego słowa były jakby zadośćuczynieniem moich myśli. 
- Co byś powiedziała na osiem godzin jazdy w nocy aby rano znaleźć się na końcu świata? - Jeżeli p. Miał na myśli ten koniec o jakim już wcześniej rozmawialiśmy to jestem gotowa do jazdy już teraz. Jeszcze nie dojechaliśmy do motelu a już szykuje się kolejny wyjazd. 
- Jeśli to ma być Key West to wole tam być niż gnieździć się tu na miejscu. - Już czułam, ze czeka nas wielkie wyzwanie bo 470 mil (760 km) w jedną stronę i powrót zajmie nam calą dobę. Rada w rade i decyzja zapadła: jedziemy. Szybki prysznic i kolacja w pospiechu otrząsnęły z nas chwilowe zmęczenie i jak oseski padliśmy do łóżka o 20-ej. Zaplanowana pobudka o 2-ej w nocy okazała się tylko marzeniem bo zostałam wyrwana ze snu o 23-ej gdyż p. nie mógł spać spokojnie z podniecenia. Gdy usłyszałam, ze dośpię w aucie i on bierze pierwszą zmianę wachty zgodziłam się bez zbytecznych ceregieli. Kilka pierwszych godzin pośród nocy niczego ciekawego nie przyniosły i dopiero Miami nocą urozmaiciło naszą wycieczkę.
Słońce różowym kolorem wschodu wybudziło mnie na tyle ze teraz ja obielam stery naszego wehikułu a p. wiercił się i kręcił, pochrapywał i postękiwał poniewierając się gdzieś pomiędzy snem a rzeczywistością.

Tarcza słońca wystrzeliła zza horyzontu i swymi promieniami rozbudziła zupełnie niewyspanego pasażera. 
- Czy jest już tak widno, ze można robić zdjęcia? - Ponuro zapytał pomiędzy jednym a drugim ziewnięciem. 
- Spij bo chmur więcej niż słońca. 
- To pstrykaj ile możesz. - p. ułożył się tak, ze głowa wisiała mu w powietrzu pomiędzy fotelami i znow usnął ale nie na długo. 
W ostatnim dużym mieście już nie na lądzie czyli Key Largo brak kawy w organizmie uruchomił hamulce samochodu i zatrzymałam się przed jakąś stacją benzynową. Rozmawiając co nas czeka dalej na południu nawet nie zauważyliśmy, ze zrobiło się zupełnie jasno i czas zacząć długo wyczekiwany, końcowy odcinek wycieczki.
Znany chyba wszystkim most łączący kolejne wysepki (zwane Keys) na południu od Florydy, na filmach wyglądał o wiele bardziej malowniczo niż w rzeczywistości. 
Widok z lotu ptaka jest wprost zapierający dech w piersiach i takich emocji spodziewałam się w drodze do Key West. 
A co widać jadąc samochodem? 
Zupełnie niewiele z dwóch powodów. Unowocześniony most ma ścianę betonową w dużej mierze ograniczającą widoczność a tam gdzie jej nie ma to bujna roślinność jeszcze skuteczniej blokuje widok.
Połączone mostem wyspy jak i te do których można dostać się tylko transportem wodnym według mego wyobrażenia powinny mieć cudowne, rajskie plaże gdzie można wylegiwać się do końca życia w cieniu palm. Jak złudne były moje wyobrażenia niech przedstawia poniższe zdjęcia. Wyspy zbudowane są ze skały i o wypoczynek łatwiej na pokładzie jachtu niż na plaży.
Widoczni na zdjęciu poniżej Ataner i p. nie tracąc humoru pomknęli dalej na południe aby w kolejnym poście pokazać jeszcze więcej zdjęć i opisać przynajmniej dla nich niesamowite zdarzenie.

środa, 10 kwietnia 2013

(247365) Extra szybka ewolucja.

Każdy z nas pamięta jaskółki siadające na drutach telefonicznych i szybujące nisko nad ziemią w pogoni za pokarmem. Ich długie skrzydła sięgały aż za ogon i przysparzały im nie mało kłopotu ze startem z płaskiej powierzchni.


Chciałoby się rzec, ze nadanie miana „naczelni” ludziom to lekka przesada gdy przyjrzeć się szybkości ewolucji np. jaskółek. 

 Pomimo tego, ze w USA co roku ginie około 80 milionów ptaków w zderzeniach z pojazdami samochodowymi to ilość zabijanych jaskółek w południowej Nebrasce uległa zmniejszeniu. 
W ciągu 30 lat badan naukowcy z University of Tulsa (Oklahoma) oraz University of Nebraska at Lincoln znaleźli na to odpowiedz; ADAPTACJA DO WARUNKOW. Inaczej można to nazwać ewolucją na chybcika.
Analizując szczątki ptaków zabitych przy drogach zaobserwowali, ze ofiarami wypadków były jaskółki o długich skrzydłach.

Jaskółki (Petrochelidon pyrrhonota) wykształciły krótsze skrzydła aby łatwiej podrywać się z ziemi i szybciej nabierać wysokości i tym samym uciec przed nadjeżdżającym autem. Krótsze skrzydła ułatwiają również nagłą zmianę kierunku w pogoni za owadami na obiad. 
Cała populacja jaskółek potrafiła przystosować się do zmieniających się warunków ich zamieszkania a ludzie ciągle tylko narzekają, ze nie mogą nadążyć za rozwojem cywilizacji. Biorąc za przykład opisane ptaki doszedłem do konkluzji, że leniuch umysłowy zginie a przetrwa ten co myśli i analizuje, jaskółki już to potrafią, a my?
(247365)


Źródło:
Current Biology

czwartek, 4 kwietnia 2013

Dwupasmówka?

Czy pamiętacie humor o tym jak powstaje autostrada w Rosji lub byłym ZSRR?
Ruszają dwie ekipy z rożnych miast i jak się spotkają to powstaje zwykła droga a jak się mina to powstaje autostrada.

Proste i wydawałoby się, ze zupełnie abstrakcyjne poczucie humoru. Takie tez miałam odczucie do momentu gdy oczom moim ukazał się taki właśnie widok. To nie hokus pokus powiązany z ponad naturalnymi zdolnościami obrabiania zdjęcia na komputerze ale zwykła, najzwyklejsza amerykańska rzeczywistość.
Odczekałam kilka dni aby nikt nie potraktował tego posta jako primaaprilisowy żart.

czwartek, 28 marca 2013

Śniadanie o 14:00

Po krótkiej drzemce opuściliśmy motel w St Augistine około dziewiątej rano czyli nieprzyzwoicie późno. Nie byliśmy w stanie podnieść naszych ciał z łóżek wcześniej bo akurat dzisiejszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na leniwe zwiedzanie tego najstarszego miasta na terenie USA. Aby wprowadzić się w nastrój tego miasta postanowiliśmy skonsumować śniadanie w samym centrum a najlepiej w wypatrzonej knajpce na molo skąd rozciągał się wspaniały widok. Po lekko ruchomych deskach podeszliśmy do restauracji która jak głosił napis czynna będzie od 15:00.
Pomyślałam, ze coś z nami nie w porządku skoro nikt nas nie chce przenocować (poprzedni post) i nakarmić. Podjechaliśmy pod fort obronny który jest najchętniej odwiedzanym miejscem w mieście ale po krótkiej wymianie zdań postanowiliśmy najpierw zobaczyć plaże tak jak to widzieli pierwsi osadnicy przybywający w te okolice. 
Fort zostawiliśmy sobie na następny dzień który okazał się największą niespodzianką tego wyjazdu.
 Tak ładnych plaż nie widziałam w swoim życiu. Szerokie i prawie bezludne. Białe grzywy fal jakby zachęcały i kusiły ciepłą kąpielą. Przybysze z XVIII wieku mogli być urzeczeni takim widokiem i wcale się nie dziwie, ze pozostali aż do dnia dzisiejszego. Rewelacje duchowe zostały zagłuszone odgłosami burczenia w żołądku. Opuściliśmy St Augustine udając się nadmorskim bulwarem 1A na południe w stronę Daytona Beach aby tam wreszcie zjeść śniadanie. Stukilometrowa wycieczka w jedna stronę zajęła nam dużo więcej czasu niż planowaliśmy. Uroki plaż widocznych z auta zatrzymywały nas częściej i na dłuższy czas niż planowaliśmy. Wielokrotnie zupełnie dzikie plaże, ciche o tej porze roku obdarowały nas jedynie szumem fal i skąpą fauną
 Zauważyłam codzienne tragedie rozgrywajace sie również w swiecie zwierząt gdzie zwycieża silniejszy i sprytniejszy lub młodszy i zdrowszy.

Pierwszy posiłek zjedliśmy późnym popołudniem. Większe miasta jak Ormond Beach czy Daytona Beach to skupisko wspaniałych hoteli stojących bezpośrednio na plaży. 
Wszystko wydaje się zadbane i gotowe na przyjecie kolejnych turystów. Dla nich wszystko aby tylko zostawili kolejne 5 dolarów jak np. wjazd na plażę samochodem. 
Wreszcie udało nam się skończyć zupełnie pospolity posiłek w poniżej przeciętnej jadłodajni i na deser zerwałam ładny kwiat z kwitnącego na trawniku krzewu aby osłodzić sobie przykre doznania estetyczno-kulinarne. 
W jeszcze wolniejszym tempie wracaliśmy do motelu i gdy jedzenie już dobrze ułożyło się w brzuchu postanowiliśmy wykąpać się w ciepłej i czystej wodzie Atlantyku. Tak niewinnie wyglądające fale nie zapowiadały drzemiącej w nich siły. Oprócz kostiumu kąpielowego miałam buty do kąpieli które miały ochronić stopy przed tak dobrze skrywanym niebezpieczeństwem. 
Nie chcąc ryzykować spotkania z rekinem, delfinem czy lądowaniem pelikana na czubku głowy weszliśmy nie głębiej niż do pasa aby poczuć rozbijające się fale na plecach. Radości było co niemiara do momentu gdy przyszła inna ale nie większa niż inne fala. Tak nami zakotłowała, że straciliśmy grunt pod nogami i wciągnęła nas na głęboką wodę. Już żegnałam się z życiem gdy poczułam dłoń p. zaciskającą się na moim nadgarstku. Szarpniecie było tak mocne, ze usłyszałam chrupniecie w stawach. Po chwili długiej jak istnienie mogłam wreszcie zaczerpnąć upragnionego powietrza. Zaczęłam uciekać w stronę stałego lądu ale kolejna fala powaliła mnie na kolana. Niech to licho ale mocny i zdradliwy ten Ocean nawet przy tak spokojnej pogodzie. Usiadłam na dokładnie wcześniej obejrzanym kawałku plaży. Nie było śladu krabów więc odetchnęłam z ulgą. Odzwyczaiłam się od morskiej wody obcując ze słodkowodnym zbiornikiem jakim jest Lake Michigan. Oczy szczypały od soli i zamglony przez łzy obraz wydawał mi się jeszcze bardziej romantyczny. Tak muszą czuć się rozbitkowie po walce z żywiołem gdy wreszcie dotkną stopą wymarzonego lądu. Gdy dołączył do mnie p. i opowiedziałam mu o lądowaniu na amerykańskim wybrzeżu skwitował to moje gadanie krótkim „nie było tak źle, nawet nie napiłaś się wody”. Rzeczywiście w ustach nie było charakterystycznego jej smaku. Czy aby nie przesadziłam? Zastanawiając się nad wydarzeniem sprzed zaledwie kilku minut spostrzegłam, ze rozmasowywałam prawy nadgarstek w którym czułam lekki ból.