1

czwartek, 27 września 2012

(247365) Śmierć Królowej!

photo by Franz Sauer
 Kiedyś wpadłem w zachwyt i dałem nura w literaturę zraszaną łzami. Tak przynajmniej kojarzyło mi się słowo romans, coś wzniosłego i pięknego.
Minął rok i …
 Oprócz niżej wymienionych pozycji napisanych przez królową romansów czyli panią Steel były tez inne autorstwa Nory Roberts (Bezwstydna cnota, Klejnoty słońca, Stolik dla dwojga, Zorza polarna), Francine Rivers (Chata w dolinie, Purpurowa nic), Susan Howatch (Cashelmara, Grzechy ojców, Penmarric, Szepczące ściany), ze wymienię kilka nazwisk.
Oto moja wytrwa
ła droga pełna monotonii i znużenia dzięki Danielle Steel;
Dom przy Hope Street, Dom Thurstonow, Echa, Kalejdoskop, Kochanie, Milcząca godność, Nadzieja, Przeprawy, Randki w ciemno, Rosyjska baletnica, Samotny orzeł, Zupełnie obcy człowiek, Zoja, Wysłuchane modlitwy, Żądza przygód, W sieci.
Nie wiem czy wymieniłem wszystkie przeszkody do poznawania romansu ale tyle tytułów wystarczy aby utwierdzić się w przekonaniu, ze czas poświęcony na przeczytanie i wysłuchanie tych książek nazywam z pełnym przeświadczeniem jako stracony. Stracony na zawsze i bezpowrotnie bo wiało nuda i szablonem.
Łatwe do przewidzenia koleje losu bohaterki/bohatera w początkach książek da się jeszcze przeżyć pomimo tego, ze w większości akcja rozgrywa się w środowisku lekarzy i prawników. Gdy akcja powieści dochodzi do najbardziej intymnych według pisarki uczuć czyli do zbliżenia seksualnego to czytamy takie prostackie kawałki jak „kochali się przez ca
łą noc, później zjedli śniadanie i znów kochali się przez cały dzień”. Szmira i pornografia (o tym, ze „wziął ją na stole w kuchni” już nie wspomnę). Wydaje mi się, ze autorka pomyliła mężczyznę z wibratorem a kobietę z kombajnem.
Jeżeli Danielle Steel jest królową romansu to krzyczę jako pierwszy Śmierć Królowej!

photo by Rane Pirre
Zamieszczone tutaj zdjęcia nie są kwestia przypadku a znalazły się jako ilustracja moich odczuć po przeczytaniu pisactwa Danielle Steel. Pierwsze z nich jest wyrazem jak mogło być ładnie a drugie jak można wszystko spieprzyć.
Już nigdy nie tknę romansu. Nigdy!

247365

piątek, 14 września 2012

Baba Jaga

 Włócząc się po zachodnich Stanach, po drogach przeróżnej nawierzchni trafiliśmy na farmę dyń które maja swoje święto raz do roku. Pomimo tego, ze do "świętej dyni" pozostało jeszcze ponad miesiąc bo przypada 30 października, to już w sklepach króluje pomarańczowy kolor. Artykuły na Halloween są ustawiane na polkach tych regałów które od razu przy wejściu są najbardziej widoczne. Nawet by mi na myśl nie przyszło aby już teraz pomyśleć o tym święcie gdyby nie pewne wydarzenie w sklepie. 
  Robiąc zakupy w mieścinie poza Denver koncentrowałam się tylko na najpotrzebniejszych artykułach spożywczych. Sklep był przestronny jak to bywa w Ameryce i aby nie robić zbędnych kilometrów pchając wózek z zakupami patrzyłam na regały wyszukując znanych mi opakowań. Na cala resztę byłam zupełnie ślepa aby maksymalnie skrócić czas zakupów. Gdy ja odwalałam czarna robotę p. gdzieś zniknął uznając, ze masło i ogórki to jedynie moja domena. Zbytnio się nie zmartwiłam zaginięciem męża bo już nie raz bywało, ze będąc w jednym sklepie dzwoniliśmy do siebie aby umówić się na spotkanie w określonej alejce albo przy kasie.
Wybierałam szalotkę aby maczana w miodzie i posypana ziołami usmażyć na ognisku, stoisko warzywnicze było wspaniale zaopatrzone i zostawiwszy wózek zaczęłam wybierać ogórki, pomidory i coś tam jeszcze. Po kilka sztuk do osobnego woreczka plastikowego aby łatwiej było zważyć przy kasie. Nie było tłoku w sklepie bo to pora kiedy ludzie są w pracy wiec szlo mi to wszystko szybko i sprawnie. Krok za krokiem oddalam się w stronę polki z pachnącym pieczywem, po drodze chciałam jeszcze znaleźć puszkę sardynek i pomyślałam, ze wrócę do wózka i wrzucę to wszystko do niego ale rozmyśliłam się. Chleb jeszcze jakoś uchwycę bo przecież tez jest w worku a mała puszkę rybna położę sobie na samej gorze dłoni w której dziarsko dzierżyłam warzywa. Rozglądając się po polkach katem oka dostrzegłam jakąś postać tkwiącą w bezruchu. Ruszyłam trochę szybciej bo regal długi jak diabli a palce już drętwiały i za chwile worki wysuną się z dłoni. Tak idąc z głową zwróconą w stronę starannie ułożonych artykułów spożywczych dotarłam do wcześniej dostrzeżonej postaci. Byłam już prawie krok od niej i z niechęcią pomyślałam o wymijaniu niezdecydowanego klienta bo może właśnie tam gdzie on stoi są puszki których szukam. Przystanęłam jakiś krok przed postacią i odwróciłam głowę. Zanim to co zobaczyłam dotarło do mego mózgu zrobiłam kolejny krok aby ominąć przeszkodę. Prawie mojego wzrostu Baba Jaga wrzasnęła jak oszalała i uniosła miotle a ja wrzasnęłam z przerażenia. Widok halloweenowego gadzeta tak mnie przestraszył, ze wypuściłam zakupy z rak i cofnęłam się o duży męski krok. Wpadłam na idącą obok panią i omal razem nie przewróciłyśmy się na podłogę.
- Cholerna wiedźma! Któregoś dnia dostane zawalu. - Kurczowo trzymałam się reki owej pani choć nie było już potrzeby.
- A pomyśleć, ze przed nami jeszcze miesiąc. - Kobieta uśmiechnęła się i ruszyła aby kontynuować zakupy. Położyłam rękę na piersiach i odetchnęłam głęboko. Serce waliło w tempie sprintera na sto metrów i czułam jak gorąco falami rozchodzi się po całym ciele. Ochłonęłam trochę i zaczęłam zbierać rozrzucone woreczki. Już nie kupie ani chleba ani sardynek, tego byłam pewna. Odwróciłam się w stronę skąd przyszłam i zobaczyłam p. stojącego na końcu regalu. Wydawał sie rozbawiony.
- Ale odwaliłaś cyrk, ciebie nie można zostawić nawet na minute.
- Daj spokój, wychodzimy.
- Prawie przewróciłyście cały regal ze słoikami. 
- Nawet jej nie podziękowałam za uratowanie życia. Trzymaj!
- Wyciągnęłam ręce z zakupami tak, ze p. miał je przed samym nosem. Jednak nie usiłował wyjąć ich z moich dłoni, chwycił dol podkoszulki i odciągnął ja od ciała podnosząc trochę do góry. Do utworzonego w ten sposób worka wrzuciłam zakupy otwierając dłonie. 

- Wózek jest tam. - Wskazałam palcem prawej dłoni kierunek w ktorym powiniem pojsc i pobiegłam odszukać moje sklepowe "koło ratunkowe". Odnalazłam p. przy kasie gdy już płacił rachunek. Zerknęłam na sumę na wyświetlaczu ale oko moje dostrzegło malutką dynie stojącą na kasie. 
- Czy gdzieś kolo Denver są farmy pampkinow*? - Zapytałam kasjerkę. Podniosła oczy na mnie i zobaczyłam w nich beznadziejny przestrach taki jaki mieli ludzie spotykający na ścieżce dinozaura. Otworzyła lekko usta i byłam pewna, ze usłyszę zdanie "ja nie tutejsza" ale tylko przecząco pokręciła głową.
- W którym kierunku jedziecie? - Jakiś jegomość za nami zagadnął nas uprzejmie. Po wytłumaczeniu, ze na wschód on zupełnie nie przejmując się stojącą za nim osoba jął tłumaczyć, ze kolo Jumy jego znajomy ma farmę. 
Zaczął nam tak dokładnie tłumaczyć jak dojechać, ze po chwili zgubiłam watek. Ludzie tutaj jacyś spokojniejsi bo raptem nikomu się nie spieszyło i ci którzy mogli usłyszeć gościa w ogrodniczkach przysłuchiwali się jego opowieści o polach dyn. Moj chłop nie należy do cierpliwych ale potrafi słuchać nawet obcego. Zadał mu kilka pytań weryfikacyjnych trasę dojazdowa i widząc moje znudzenie zakończył z nim rozmowę. Zaraz po wyjściu ze sklepu zapytałam p. czy ma zielone pojęcie jak tam dojechać. Odparł, ze tak ale trochę odjedziemy od autostrady.
Nie pierwszy to raz będziemy błądzić mało turystycznymi drogami więc zupełnie się tym nie przejęłam i pozwoliłam zawieźć się w nieznane. Za miastem Yuma (to nie to miejsce z filmu 15:10 do Yumy) skręciliśmy na południe w drogę o nazwie R i po chwili skończył się asfalt. Tumany kurzu za nami znaczyły nasza drogę. Teraz szukaliśmy drogi numer 32 aby skręcić w prawo. Proste jak nie wiem co a sklepowy rozmówca niepotrzebnie podawał za dużo szczegółów i dlatego wyglądało to trudniej niż w rzeczywistości. Po lewej stronie widzieliśmy farmę oraz bramę wjazdowa. Jakoś głupio poczuliśmy się na myśl aby wjechać bez zaproszenia ale nie mieliśmy innego wyjścia. Zawsze mogą nas wyrzucić i wtedy nici ze zwiedzania ale sprobowac warto.
Zatrzymaliśmy się prawie na środku placu pomiędzy polem a budą przemysłową. Ja poszłam w stronę pola pozostawiając dla p. sprawy biznesowe. Ciągle pokutuje przeświadczenie, ze baba w kuchni a faceci dobijają targu. Szczególnie w częściach mniej cywilizowanych jak zachodnie wsie nikt na serio nie będzie rozmawiał z kobietą, o tym już dawno się przekonałam gdy nieznany rozmówca traktował mnie jak powietrze mówiąc i patrząc tylko na p. Wschodnia część Kolorado wygląda jak opustoszała preria z porastającymi ja krzewami których krowa nie tknie. Ziemia piaszczysta i nieurodzajna. Tutaj jednak ku mojemu zdziwieniu dynie rosły jak na drożdżach. Niektóre duże i dorodne. Te ciemne to jeszcze niedojrzałe okazy.
Właśnie udało nam się sfotografować zaprzęg pustych opakowań do których bardzo ostrożnie polowi pracownicy wkładali dynie. Ponoć są bardzo wrażliwe na uszkodzenia zewnętrznej powłoki i lekko uderzone nie przetrzymają składowania i transportu.
 Gdy zamiast do kartonowych pudel trafiają bezpośrednio na przyczepę to nawet ona jest specjalnie przystosowana do transportu pampkinow. Burty i podłoga wyłożone są wykładziną dywanowa aby nie poobijać skorki. Ciekawe, nigdy nie przypuszczałam, ze dynia jest taka delikatna.
Pośród bezładnie ustawionego przeróżnego mechanicznego sprzętu jeden wiekowy pojazd zawrócił  w głowie mężowi. Stary traktor wyglądał na sto lat. p. zaglądał, oglądał ale nie dal się sfotografować bo uważał, ze jeden antyk na zdjęciu w zupełności wystarczy.
Pożegnaliśmy farmę i uprzejmego farmera, który nie kryl zdziwienia, ze ktoś może zainteresować się tak pospolita i codzienna rzeczą jak praca rolnika. Pomachaliśmy sobie nawzajem rekami na do widzenia i ruszyliśmy w stronę domu. Jeszcze tylko kilka przeszkód na drodze jak ten kombajn blokujący ruch w obydwu kierunkach i znów przed nami pustkowie które aż prosi się do obsiania.
Tyle tu miejsca, ze powinno się siać nawet samolotem.

* Slowo pumpkin pochodzi od greckiego slowa pepon (πέπων), co ponoc oznacza duzego melona. Pozniej, Francuzi zaadoptowali je jako pompon, Brytyjczycy zmienili je na pumpion aby wreszcie amerykanscy kolonisci stworzyli slowo pumpkin. Prawdopodobnie dynia albo pumpkin pochodza z Meksyku gdzie odnaleziono najstarsze pestki pochodzace z okresu 7000-5500 lat przed nasza era.

czwartek, 6 września 2012

Big Sky - Montana

Kazdy Stan w USA ma cos czym chece (i moze) sie pochwalic do tego stopnia, ze stworzono tzw "Nickname" utozsamiany z danym Stanem. Nasz Illinos to "Ziemia Lincolna" a Montana to "Bezkresne niebo". To chyba dobre okreslenie bo nic szczegolnego tu nie da sie znalezc a niebem zawsze mozna sie chwalic pomimo, ze nie jest to zasluga tego miejsca. No coz, mozna polemizowac ale juz tak sie stalo i teraz aby podziwiac wielkie niebo wypada wpasc do Montany choc na krotka chwilke.
Juz nie ma dzikich Indian i dzikich kowbojow przemierzajacych bezkresna dal prerii. Asfaltowymi drogami mkna mieszkancy swoimi pickupami oraz nieliczni turysci, ktorzy jezeli tutaj sie zapuszcza to sa przejazdem w drodze do Yellowstone Park w Wyoming.
Tyle tutaj miejsca, ze az trudno sobie wyobrazic, ze ktos moze mieszkac za ta czy kolejna gorka a sasiada mozemy miec w odleglosci np 100 km. Rozgladajac sie po tym bezludziu az prosi sie o widok samotnego jezdzca na koniu, najlepiej na tle nieba aby widok byl jak z obrazka. Tak wedrujac myslami sto piedziesiat lat wstecz o maly wlos nie przegapilam widoku na zdjeciu ponizej.
Ledwo co zdazylam wygrzebac aparat fotograficzny, ktory zawsze jest pod reka ale przewaznie wedruje w sobie tylko znane miejsca i co najgorsze to, ze zawsze w inne. W jednej chwili przenioslam sie poltora wieku do naszej rzeczywistosci i zamiast wierzchowca na szczycie pagorka rysowala sie sylwetka Chevroleta Silverado lub Forda F-150. Teraz taki srodek lokomocji kroluje w tych okolicach.
Czasy sie zmienily i zamiast powozic pojazdem zaprzezonym w dwa konie pod pedalem gazu mamy ich dwiescie. Zmienily sie rowniez predkosci podrozowania i to co kiedys bylo milym dla oka widokiem dzis jezy wlosy na glowie. Bardzo czesto znaki drogowe przypominaja, ze grozi nam niebezpieczenstwo. Wydawac by sie moglo, ze to przesada bo jak okiem siegnac wszystko widac jak na dloni i jest elektryczny pastuch utrzymujacy pasace sie bydlo w bezpiecznej odleglosci od drogi a krowa go nie przeskoczy aby zginac pod kolami pedzacego pojazdu. 
Krowa moze nie ale sarna to juz tak i wiele z nich robi to z wielka latwoscia.
W dzien widac wszystko na duza odleglosc ale w nocy i nad ranem kazdy kilometr drogi to loteria. Sarny uwielbiaja wypasac sie przy drogach i nie zawsze sa dostatecznie widoczne w swiatlach refrektorow aby zareagowac na czas.
Zderzenia z sarna sa z rzadka smiertelne dla ludzi czego nie da sie prawdopodobnie powiedziec o kolizji z koniem.
 Bedac w Montanie gdzie podziwiamy Big Sky (Wielkie Niebo) nie zapominajmy o ziemi po ktorej krocza i takie niespodzianki i warto zwolnic aby do krainy wiecznej szczesliwosci trafic pozniej niz wczesniej.
Przepraszam za brak polskich znakow ale post powstal w samochodzie przy uzyciu iPada i chociaz mam w nim polska klawiature to pisanie z ogonkami uznalam za zbyt uciazliwe. 
Wasza lekko rozleniwiona :)
Ataner

sobota, 18 sierpnia 2012

Naturalnie ślepa blondynka.

Kiedyś:
  Wieki temu zostałam obdarzona okularami korekcyjnymi. Nazwa wprowadza w błąd ale dziecku jakoś tak raźniej na duszy, ze to tylko chwilowa niedogodność. Czy nosiłam okulary? Oczywiście, ze nie. Czy miałam slaby wzrok? Oczywiście, ze nie. Pierwsza oprawka przeleżała w szufladzie piętnaście lat w stanie nienaruszonym. Próżne prośby i groźby, dziecko nie nosiło i już. Gdy moja młodsza siostra stała się profesjonalnym okularnikiem przypomniałam sobie, ze ja również kiedyś miałam przepisane okulary. Nigdy nie miałam problemów ze wzrokiem, jeździłam samochodem, rozróżniałam kolory, nie myliło mi się czerwone z zielonym i namowy siostry abym lepiej przebadała wzrok zbywałam zwykłym "e tam". Gdy najmłodsza siostra upiększyła swą urodę dodając okulary na nosie coś we mnie drgnęło, jakaś obawa, ze może to rodzinna ślepota wiec poszłam do lekarza. Polscy lekarze znani są na całym świecie ze swego sumiennego wykonywania zawodu i ci którzy umieli szwargotać w obcym języku leczą polską emigracje i tambylcow. Ten do którego udałam się po wielokrotnych namowach sióstr tez chciał się wykazać i dal mi receptę na jakieś 0.75 dioptrii w plusie. Zupełnie bez entuzjazmu podeszłam do zagadnienia bo wiadomo, ze lekarze nawet w okazie zdrowia znajdą tyle różnych chorób, ze spisanie ich zajęłoby przynajmniej pół godziny. Nie zapomnę jak na naszych towarzyskich imprezach kolega lekarz, zaciągał się Carmenami aż w płucach mu świszczało i wypowiadał sakramentalne "Palenie jest niezdrowe" wypuszczając równocześnie kłęby dymu z ust. I jak tu zaufać lekarzowi?
Z recepta na +0.75 udałam się do optyka aby stanąć przed odwiecznym dylematem kobiety, czy będzie mi w tym ładnie. Oprawek trzy ściany i jak tu zdecydować się raptem na tylko jedna. Rozglądam się i przyglądam się po kolei i daje słowo, ze gdy byłam w polowie pierwszej ściany już zapomniałam co widziałam na jej początku.
- Pani tez po okulary? - Pani w wieku mojej mamy zagadnęła mnie gdy wpatrywałam się w gablotę z tymi najdroższymi. Ciągle patrząc na ceny, astronomiczne i nie na moja kieszeń odpowiedziałam, ze tak. - A silne? - Kobieta nie dawała mi spokoju ale ja już nie byłam w nastroju na rozmowy. Chciałam wyjść z tego miejsca i pójść do domu popłakać sobie, ze nigdy w życiu nie będzie mnie stać na takie cuda.
- Nie, zero siedemdziesiąt piec. - Odparłam zrezygnowanym głosem i tak cicho, ze aż zdziwiłam się, ze kobieta mnie usłyszała.
- Niech się pani nie martwi takie słabe szkła to żadna wada. - Musiałam mieć troskę o moje finanse wypisana na twarzy a patrzący na mnie ludzie widzieli tragedie ślepnącej młodej kobiety. - Ja mam piątki, poprawiają mi ucho bo usiadłam na okularach. Czajnik gwizdał i poleciałam do kuchni a okulary zdjęłam aby od nich trochę odpocząć bo ciężkie to cholerstwo i nos boli i zapomniałam gdzie położyłam. Wie pani jak nie mam okularów to jestem zupełnie ślepa. Jak wróciłam to usiadłam w fotelu akurat na nich. - To jednak nie byl koniec indagowania.
- A pani widzi? - No kurcze blade. Białej laski nie mam, pies przewodnik nie siedzi obok mojej nogi wiec chyba widzę. Zupełnie wytracona z równowagi, bo wybrać nie umiem a na dodatek perspektywa noszenia brzydkich okularów pogłębiła moja niechęć do zadbania o zdrowie oczu, zrobiłam kolejny krok do przodu i kolejne dziesięć oprawek zaczęło mamić moje zmysły swa różnorodnością. Kobieta zrobiła krok za mną. - Pani wcale nie mrozy oczu jak ogląda to po co pani okulary. - Chyba nici z zakupów nie odczepię się od niej. Postanowiłam coś zrobić abym mogla się skoncentrować chociażby na chwilkę bo takiego wyboru oprawek jak tu nie znajdziesz w drugim miejscu mego miasta. Specjalnie tu przyjechałam i nie chciałam stracić na próżno poświęconego czasu na zakupy.
- Widzę. - Mówiąc odwróciłam się na piecie i prawie dotknęłam nosem nos mówiącej do mnie kobiety. Widocznie bez okularów blednie oceniała odległość odde mnie. Rzuciło mnie do tylu jakbym diabla zobaczyła. Jej oddech było czuć kiełbasą zwyczajna o dużej zawartości czosnku. - Ja widzę, ja bardzo dobrze widzę.
- Niech pani nie kupuje okularów, kto to słyszał aby takie słabe szkła nosić. Lekarze to złodzieje, po roku oczy się przyzwyczaja i przepiszą mocniejsze. - Odezwała się inna pani siedząca przed lusterkiem przy małym szklanym stoliczku na którym leżało kilka oprawek.
- Poszukuje pani oprawek. - Miły głos za mną należał do pracownicy zakładu optycznego. Spojrzałam na nią, ubrana w firmowy fartuszek wyglądała ładnie i profesjonalnie, włosy gładko zaczesane do tylu eksponowały idealnie dobrane okulary.
- Tak, nie to znaczy przyszłam zobaczyć czy coś znajdę dla siebie. - Byłam jakaś poddenerwowana chociaż tak na prawdę nie było ku temu powodu.
- Pomogę w wyborze, mamy bogaty asortyment. - Szkoda, ze nie zainteresowała się mną od samego początku bo już chciałam wyjść. Podałam jej receptę i odwróciłam głowę w stronę drzwi aby sprawdzić czy droga ewentualnej ucieczki jest wolna. Po godzinie wyszłam z okularami w torebce, nie odważyłam się założyć ich od razu. Wybrałam takie najlżejsze pamiętna opowieści o bolącym nosie. W domu cisnęłam je w najdalszy kąt aby nie wchodziły mi w paradę. Cisnęłam je tak dokładnie i tak daleko, ze przez kolejny rok o nich zapomniałam. Czasami gdy po ciężkim dniu pracy brałam wieczorem książkę do czytania to zakładałam bryle bo literki nie były za ostre.
Minęło kilka lat i zmieniłam prace, nie musiałam patrzeć w ekran komputera i wzrok jakby polepszył się. O okularach znów zapomniałam.

Chwila obecna:
- Musze odnowić prawo jazdy.
- Przecież nie masz ani jednego mandatu. Czy coś przegapiłem?
- Ton głosu p. wskazywał na lekką irytacje. Cos grzebał w komputerze i czułam, ze lepiej byłoby gdyby mnie tu nie było. Musze wyjaśnić niewtajemniczonym, ze w Illinois dobrym kierowcom prawo jazdy jest przedłużane automatycznie a przysłaną nalepkę trzeba umieścić na odwrocie dokumentu. Stąd to pytanie o mandaty.
- Mówiłam ci o tym w zeszłym tygodniu. - Czasami jak dziecku muszę powtarzać kilkakrotnie, i mężowi i dziecku. Oni mnie nie słuchają.
- Zmyślasz, przecież bym pamiętał. - p. odpowiedział nie przerywając swej pracy.
- Czy chcesz winić mnie za swoja sklerozę? Musze pojechać na test wzroku. - Wolno, najpierw głowa a za nią całe ciało p. obróciło się w moja stronę.
- Oblejesz, przecież jesteś ślepa. - Krew zaczęła mi pulsować nieznośnie w skroniach i zrobiłam się czerwona jak indor. Jak można tak odezwać się do współmałżonka. Poczułam się urażona i obrażona.
- Sam jesteś ślepy. Nosisz okulary i ... i... - Brakło mi slow i jakaś niemoc opanowała me ciało. Nie wiedziałam jak mam się bronic.
- O jejku nie jesteś ślepa tylko tak powiedziałem. Powinienem użyć innego słowa. - Tutaj nastąpiła chwila na zastanowienie po której poczułam się jak zabity komar. - Ty jesteś niedowidząca. - Twarz p. wyraźnie się rozweseliła a po sekundzie ściągnęła w grymasie przestrachu. Teraz dopiero palnął, ze aż mnie zatkało. Na dobra chwile.
- Zrobię po drinku. Przyjdź na patio. - Był już późny wieczór, paliły się latarnie i swiecily gwiazdy w przerwach pomiędzy chmurami. Siedziałam czekając na p. i zastanawiałam się, ze gad podły ma trochę racji bo od pewnego czasu coraz częściej poszukuje okularów aby wyraźniej widzieć tekst książki czy strony internetowej. Z komputerem jest łatwiej bo wystarczy jednocześnie nacisnąć "command" i "+" aby zwiększyć czcionkę ale z książką już gorzej.
- Możesz przeczytać znak rejestracyjny naszego auta? - p. zapytał mnie gdy już ochłonęłam z szoku. Żadne z nas go nie pamięta wiec pytanie było udane. Nadmienię, ze w USA rejestracja przypisana jest właścicielowi auta i przechodzi z auta na auto. Teraz sama się dziwie, ze po tylu latach nie pamiętam go.
- No coś ty nikt tego nie odczyta. - W nocy z tej odległości widziałam auto i jasna plamę. Właśnie ta plama była znakiem rejestracyjnym ale żadnej cyferki ani literki nie widziałam. - Nie widzę a ty widzisz pewnie jak sowa? - Zapytałam trochę drwiąco.
- Nie wiem jak widzi sowa ale jestem pewien, ze jak na ludzkie oko za szkłem to plasuje się w czołówce. Ptaki maja inna budowę oka i dlatego jastrząb może dostrzec mysz w trawie unosząc się pół kilometra nad ziemia ale widzę litery na znaku i cyfry tez.
- Jestem wielka impresjonistka i żyje w świecie plam i rozmytych kolorów. - Do tej pory myślałam, ze realny świat tak wygląda i nie widziałam niczego niezwykłego w impresjonizmie, było mi w nim dobrze. Impresjoniści po prostu malowali świat tak jak go widzieli. Problemy malarzy ze wzrokiem przyniosły nowy nurt w sztuce.
Dni płynęły sobie spokojnie a czasu do odnowienia prawa jazdy ubywało. Pewnej soboty ruszyliśmy na poszukiwanie oprawek. Po odwiedzeniu czterech sklepów i przymierzeniu setki okularów stwierdziłam, ze ani jedna mi nie odpowiada. Wróciliśmy do ostatniego i jeszcze raz dokładnie pooglądałam te mniej krzykliwe. Eureka znalazłam taka która siedziała sobie z boku w jednej z gablot. Później była wizyta w gabinecie doktora i dopiero wtedy rozpoczęły się targi albo jak kto woli walka o cenę. Okazało się w końcu, ze jak kupie dwa komplety okularów to zapłacę mniej niż za jeden. Myślałam, ze to jakaś podpucha ale po wyliczeniu okazało się, ze nie. Nie mam pojęcia jak to jest skalkulowane i jak działa ekonomia w tym przypadku ale nie miałam ochoty na rozmyślania bo padałam już z nóg i tą drugą oprawkę wybrałam w czasie krótszym niż minuta. Plastik przeleciał przez czytnik, dostałam rachunek a okulary do odebrania za tydzień. Uff, co za udręka już lepiej być zdrowym i młodym i nie chodzić po lekarzach. Wyszliśmy ze sklepu na parking idąc w kierunku auta. Cofnięty o pół kroku obok mnie podążał p. słuchając mojej paplaniny o zakupionych okularach. Raptem stanęłam jak wryta, gdzie jest moje auto. Przed nami stal samochód, tez kombi jak nasz, tez srebrny jak nasz ale zupełnie innej marki. Na zawarte w mych oczach pytanie usłyszałam natychmiastową odpowiedz.
- Tam, dwa rzadki w prawo.
- Zagadałeś mnie zupełnie i nie zwróciłam uwagi.
- Dobrze, ze już niedługo zaczniesz widzieć jak trzeba bo któregoś dnia weszłabyś do innego domu zamiast do naszego. Wygodnie usiadłabyś na kanapie włączyła TV i dopiero dwa małe bobaski biegnące w popłochu do swych sypialni dałyby ci do zrozumienia, ze coś nie tak.
- Jak już przejrzę na oczy to nie jestem taka pewna, ze zaakceptuje to co zobaczę dookoła mnie. Tak, nowe horyzonty i perspektywy, nowe życie i może nowy facet, jak mi się nie spodobasz to odejdę. Będę miała ku temu powód bo ślepą zaciągnąłeś przed ołtarz wiec staraj się być miły już od teraz.

niedziela, 12 sierpnia 2012

(247365) Kibel

  Wróciłem z pięknych wakacji i pora pojawić się na blogu. Cudowne miejsce wspaniała pogoda i jestem zadowolony, ze tam bylem. Jako, ze jestem lokalnym patriota to odłożone dolary wydałem w kraju nie siląc się na tandetne wakacje w Meksyku. Luksus i przepych zwykłemu śmiertelnikowi potrafi zamieszać w głowie więc aby tego się ustrzec robiłem sobie przerwy od porcelany, srebrnej zastawy i łóżka tak wygodnego, ze potrafiłem przespać więcej niż zalecane sześć godzin. Na słonecznej plaży i w rozkosznie ciepłym oceanie wybyczyłem się przez dwa dni. Zgrubiały naskórek z piet zniknął i poczułem się jakiś inny taki zupełnie odnowiony.
  Aby zapobiec zgnuśnieniu i monotonii wybrałem się na zwiedzanie okolicy bo kurort w którym mieszkałem to nic innego jak rozległy hotel, baseny i takie tam zupełnie niepotrzebne człowiekowi wymysły cywilizacji jak masaże gliną, gorącymi kamieniami i Bóg wie czym innym. Wypożyczyłem rower, do torby na ramię wrzuciłem butelkę wody i aparat fotograficzny. Wreszcie poruszam się i może zrzucę trochę sadła bo pozostając w rozkosznym wakacyjnym miejscu leżałem na plaży, żarłem na plaży i używałem nóg wyłącznie aby znaleźć się w pokoju z łóżkiem. Chyba przesadziłem w tym roku wyszukując takie miejsce. Kurort nudny jak diabli tak jak jego mieszkańcy. 
  Poprzedniego wieczoru opracowałem niedługą trasę i jadę zatem za miasto aby stawić czoła codzienności zamieszkującej tutaj ludności. Moje zamysły jednak zostały zniweczone przez obżarstwo i gdy poruszyłem swe gnuśne ciało poruszyły się również i kiszki zmuszając mnie do częstych wizyt w toaletach.
Już wiedziałem, ze daleko nie pojadę ale za to postanowiłem zobaczyć jak najwięcej niezbyt oddalając się od cywilizacji. Nie musiałem wracać natychmiast do miejsca wakacyjnej rozpusty bo ludzie w USA wyrozumiali i życzliwi i nie ma problemu z udostępnieniem toalety w restauracji lub nawet zakładzie produkcyjnym o czym miałem sposobność przekonania się (kilkukrotnie).
Podzielę się z wami tym co widziałem ale ostrzegam, ze to temat mało apetyczny i jeżeli ktoś jest „obrzydliwy” niech dalej nie ogląda.
  W jednym z zakładów skierowano mnie do toalety udzielając dokładnych wskazówek jak tam trafić. Brzmiało to trochę skomplikowanie ale starałem się zapamiętać dokładnie trasę bo moglem nie mieć wystarczająco dużo czasu na poszukiwania. Biegunka ma to do siebie, ze nie słucha rozumu. Znalazłem korytarz którym kierowałem się we wskazanym kierunku. Otworzyłem drzwi i znalazłem się w męskiej toalecie. Dość duże pomieszczenie ale za to bez drzwi i brudno jak cholera.
Minąłem umywalkę z której za chwile będę musiał skorzystać i idąc w lewo trzy kroki minąłem pisuar a dalej ukazał się upragniony sedes i nawet prysznic. Brak drzwi trochę mnie rozpraszał ale nie miałem wyjścia i musiałem zasiąść na tronie modląc się aby nikt w tej chwili nie wszedł.
Być może kowbojom to nie przeszkadza ale czułem się jak w witrynie sklepowej, wystawiony na widok publiczny. Śpiesząc się bardzo zakończyłem mój pobyt w tym mało ustronnym miejscu i wybiegłem na zewnątrz aby odetchnąć świeżym powietrzem.
W Ameryce Północnej nie jest przesadnie czysto jak we Wiedniu i żyje się przyjemnie. Właśnie dlatego uwagę moja zwróciły kosze na śmieci w męskich toaletach. Sądzę, ze to dość przydatna rzecz w damskich z wiadomych comiesięcznych dolegliwości to w męskich wydawało się, ze to zupełny absurd. Podróżując po południowych Stanach zaobserwowałem, ze to normalka. Na meksykańską modłę zużyty papier toaletowy wędruje do kosza. Cudo takie zaaklimatyzowało się w USA.
Kilka wizyt na stacjach benzynowych utwierdziło mnie w przekonaniu, ze już lepiej wracać tam skąd przybyłem. Szczególnie ostatnia męska gdzie użyty papier wylegiwał się na podłodze spowodował odruch wymiotny i natychmiast udałem się żwawym tempem do świadomie porzuconego raju. Pomyślałem sobie, ze skoro mogę jeść i pić na plaży to może mogę i … zamiast chodzić do toalety.
Ci którzy nie zechcą uwierzyć w to co napisałem i, ze miałem omamy wzrokowe niech policzą czarne punkty na zdjęciu poniżej.
(247365)

niedziela, 5 sierpnia 2012

Finlandia - prawie koniec.

   Takiego lata każdy może mi pozazdrościć. Do dziś wspominam je z lubością. Wtedy nie wiedziałam co to są upały i myślałam, ze już cieplej nie może być bo ludzkie ciało tego nie wytrzyma. Dziś, gdy sama doświadczyłam upiornych upałów na pustyni gdy nie tylko żar lał się z nieba ale i piasek parzył przez buty, już wiem, ze człowiek może więcej niż nam się wydaje. Umiejscowiony pośród wysokich i gęsto rosnących drzew camping wydawał nam się oazą dającą cień i wypoczynek. Namiotów było niewiele, rozbitych tam gdzie kto chciał bo nie było specjalnie wyznaczonych w tym celu miejsc. Nasz mikroskopijny, dwuosobowy namiot niknął pośród grubych pni drzew a można było go dostrzec jedynie dzięki ohydnemu pomarańczowemu kolorowi. Zaraz obok była podwójna ławka ze stołem po środku. Właśnie tutaj ustawiliśmy maszynkę do gotowania, pojemniki z woda i całą resztę kuchni. Stało to wszystko na zewnątrz przez kilka dni dostępne dla każdego przechodzącego obok głodomora. Jak to bywa w Finlandii jezioro było tuz obok i właśnie nad jego brzegiem spędzaliśmy większość dnia. Zobaczyć dziesięciu Finów w jednym miejscu to demonstracja na skalę dziennika telewizyjnego a tutaj chyba całe miasteczko postanowiło wykorzystać ładne dni. Od nastolatków przez młode pary z dziećmi po stare kobiety, wszyscy korzystali z dobrodziejstwa wody. Starych mężczyzn, tych po czterdziestce nie widzieliśmy i doszliśmy do wniosku, ze pracują w polu lub zajęci są zarabianiem pieniędzy w inny sposób. Zaraz obok piaszczystej plaży zebrało się kilka pań piorących dywaniki. Wzbudziło to w nas obawę, ze detergenty są mile widziane w pralce ale nie w bezpośrednim sąsiedztwie gołych ciał. Już wiedzieliśmy, ze używając niemieckiego dogadamy się ze starszymi a angielski jest znany wśród młodzieży. Zasięgnęliśmy języka u źródła i okazało się, ze używane mydło do prania chodników jest pochodzenia roślinnego i oparte na soku z jakiegoś drzewa. Rece duzo nam pomogły ale skromny zasób słow nie pozwolił nam na zidentyfikowanie nazwy tegoż gatunku. Jak ktoś wie niech podpowie. Uspokojeni wyjaśnieniem i beztrosko paplającymi się tuz obok dziećmi uznaliśmy, ze my tez wejdziemy do wody ale jak najdalej od zdrowego mydła. Woda przynosiła ulgę dla ciała bezlitośnie atakowanego promieniami ciągle niezachodzącego słońca. Wszyscy byli radośni i uśmiechnięci. Prawie wszyscy. Dwóch osobników płci męskiej wylegiwało się na kocu i bardzo rzadko zanurzali swe nogi aż po kolana. Obydwoje byli chudzi i przeźroczyści czym wyróżniali się z tłumu. Rozmawiali po angielsku i jak na dłoni malował się obraz ludzi zamieszkujących mgliste i dżdżyste wyspy. Tak jak Anglicy wpatrywali się uparcie w gole piersi kobiet i ledwo osłonięte pośladki tak ja nie mogłam nadziwić się co te chudzielce założyły do kąpieli. Plaża zawsze kojarzy się z ledwo osłoniętym ciałem bez względu na płeć czy wiek. Każdy ma takie ciało jakie dostał po rodzicach, dziadach i pradziadach. Nie da się ukraść go Lollobrigidzie czy Schwarzeneggerowi i o braku tu czy owdzie lub nadmiarze nikt za bardzo nie rozmyśla gdy słońce rozgrzewa a woda chłodzi. 
Anglicy jako jedyni mieli gacie po kolana. Choć to już od Adama niemożliwe to jednak marketingowej machinie udało się stworzyć aseksualnego mężczyznę, który zamiast slipków ma obszerne i długie gacie. Wiele czasu upłynęło od tego szoku-widoku ale ciągle nie mogę zaakceptować długich spodni do pływania bo ani to ładne ani zgrabne, wole te czerwone. 
Wspomnę tutaj, ze w Chicago naszego kolegę wyproszono z publicznego basenu bo miał właśnie takie sportowe majtki kąpielowe, żadne z sex szopu tylko zakupione w popularnym tutaj Sportmarcie, znanej firmy Speedo. 
 Wieczorem popijając ciepłe piwo i zajadając się konserwą i zupką z papierka zauwazylismy, ze naszymi sąsiadami są Anglicy. Mieli dwa namioty co oznaczało, ze nie są to chłopoluby. Jakież było nasze zdziwienie gdy wyjaśniło się iż w jednym z namiotów mają urządzoną kuchnię a śpią w drugim. Już wtedy przekonałam się, ze p. ma ciężki, bezkompromisowy charakter i albo kochaj albo zabij. Kolejne piwo dodało mu odwagi i pomimo moich usilnych próśb aby nie zostawiał mnie samej poszedł do sąsiadów bo coś go nurtowało. Wiedziałam, ze po pierwszym zdaniu albo go zabiją albo się polubią. Zabrał ze sobą trzy piwa mnie zostawiając gary do mycia po kolacji. Trochę pogadali nie rzucając się sobie w objęcia a ja podsłuchiwałam ile się dało. O mało nie złamałam sobie nogi potykając się o wystający korzeń gdy uslyszalam jak p. zagaduje o dwa namioty. Cos paplał o tym, ze czują się jak w domu bo jak prawdziwi Anglicy mają da namioty na wzór klubów do których się chadza albo nie. Nie spotkało to się z aprobatą rozmówców i p. powrócił niepyszny ale cały i żywy. Na następny dzień pomachaliśmy do siebie na plaży i „długie slipki” znów napawały się widokiem niczym nieosłoniętych biustów. My snuliśmy plany dalszego szlaku na północ przewidując wydatki i licząc bardzo skromne zasoby finansowe. Dużo łatwiej przyszło nam policzyć dolary niż kilometry do przejechania. Byliśmy gdzieś pomiędzy punktem „F” i „G” na mapie. Wyjeżdżając z Polski mieliśmy powłóczyć się gdzieś w okolicach Helsinek i ewentualnie wpaść na chwile do Pekki do Jyväskylä. Ciągle brakującej kasy jak zwykle było za mało jak to za studenckich czasów bywało. Proste wyliczenia wykazały niedomiar pieniędzy i wypiliśmy resztę piwa które już i tak smakowało jak gorycz poniesionej porażki. Okazało się, ze dojedziemy na koniec Europy ale stamtąd już nie wrócimy. W najlepszym przypadku zawrócimy z Koła Podbiegunowego bo tam musimy dojechać. 
 „Musimy znaleźć jakąś pracę nie ma wyjścia” usłyszałam słowa tak nierealne, ze opadła mi szczęka. Nazajutrz spakowaliśmy swój majdan do małego autka i ruszyliśmy do większego miasta na północ. Tam po wielu próbach znaleźliśmy jakiś urząd odpowiadający pośredniakowi pracy i po godzinnym chodzeniu w te i z powrotem przed wejściem, p. wreszcie był gotowy aby przekroczyć bramy piekieł. Ja czekając na niego obgryzłam dwa paznokcie tak dokładnie, ze nie potrzebowałam pilniczka na poprawienie kształtu paznokci. Udało się. Żmija tak się mizdrzyła i gadała, ze dostaliśmy pracę u rolnika przy zbieraniu kalafiorów. Okazało się, ze w okresie letnim bez względu na status pobytu można zatrudnić się okresowo bo jak zwykle na całym świecie do ciężkiej pracy w polu nikt się pali i każda para rąk jest mile widziana.
  Namiot znów poszedł w ruch gdy odnaleziony farmer wskazał nam miejsce, taki kawałek trawy trzy na trzy a dookoła jak okiem sięgnąć same kalafiory. Wielokrotnie z zakupionego kalafiora wyłaziły jakieś glisty i jak wyobraziłam sobie ile takich robali jest wokół nas to o mało nie zemdlałam. Spędziliśmy w takich warunkach tydzień, bez dostępu do wody do mycia w szczerym polu. Kres takiemu wyzyskowi położył wypadek jakiemu uległ p. posługując się maczet
ą. Praca była prosta ale męcząca. Za traktorem z przyczepą szła grupka ludzi. Każdy miał swoje trzy grządki do zbierania. Jednym ciachnięciem trzeba było odciąć głowę kalafiora oraz pozbawić ją czupryny z liści tak aby było widać biały mózg. Traktor jechał bardzo wolno ale i tak dla nas za szybko więc trzeba było uwijać się jak w ukropie. Jak wspomniałam lato było cudowne i jakbyśmy się nie spieszyli to upal i brak wprawy spowalniał nas, ze zostawaliśmy w tyle. Idący obok nas sąsiedzi pomagali nam zrywajac niektóre nasze kalafiory, po takim dniu ja leżałam nieżywa a obok mnie leżał trup. Pieniądze odkładały się na kupkę i szansa na Norwegię zwiększała się z dnia na dzień ale sił ubywało. Po pięciu dniach byliśmy tak odmóżdżeni, ze na nogach ledwo unosiły się dwa zwały mięsa wykonujące jeden typ ruchu do którego mózg nie był potrzebny a wręcz przeciwnie przeszkadzał swym ciężarem. No i stało się co nie powinno. Jeden nieuważny ruch maczetą i wraz z odciętym kalafiorem na taśmę powędrowała krew z rozciętego kciuka. Jeden zakrwawiony kalafior, drugi i trzeci. Segregujący rozmiarami zrobili raban a p. szedł krwawił i ciął kalafiory, czwarty, piąty i szósty. Farmer zatrzymał traktor i wtedy zatrzymał się i p. głupawo rozglądając się dookoła. Nie przyznał mi się nigdy czy był w takim stanie, ze nic nie czuł czy pieniądze tamowały ból. Skończyliśmy prace definitywnie tego samego dnia. Nazajutrz z obandażowanym paluchem, zapasem gotówki i dobrymi humorami ruszyliśmy na spotkanie z Laponią i reniferami.

piątek, 27 lipca 2012

Przed wschodem.

   Zanim wstało słońce my byliśmy już na nogach. Poranne mgły powinny pojawić się za dwa miesiące bo jesienią to zupełnie normalne zjawisko. Tutaj jednak na dzikim zachodzie wszystko może się zdarzyć, jak widać. 
Nie lubię Nebraski bo nudno jak diabli i znużenie dopada mnie ze zdwojoną częstotliwością. Wracając z Wyoming uciekliśmy z głównego traktu czyli autostrady I-80 aby rzucić okiem na zwykle omijaną ciekawostkę.
Chimney Rock (Kominowa Skała) znajduje się w zachodniej Nebrasce w powiecie Morrill tuz obok skrzyżowania drogi 26 i 92. Dla tych którzy uwielbiają dokładne namiary podaje lokalizacje co do sekundy;
  41°42' 13.24'' N
103°20' 53.58'' W
Zupełnie trudno uwierzyć ale pierwsza wzmianka o tej skale pochodzi dopiero z 1827 roku. Wcześniej prawdopodobnie na nikim nie zrobiła takiego wrażenia aby opisywać skalny szpikulec wysokości raptem 91 metrów. Wznosząca się nad niewielkimi pagórkami szpica była znakiem orientacyjnym dla podróżujących handlarzy futer wędrujących w stronę Kalifornii. Każdy nazywał ją jakoś po swojemu i zanim została oficjalnie nazwana Chimney Rock nosiła wiele imion a najpopularniejsze z nich to Chimley Rock, Chimney Tower i  Elk's Peak.
W 1956 roku miejsce to zostało uznane jako National Historic Site czyli w zrozumiałym dla nas języku miejscem o znaczeniu historycznym na terenie USA. Czy warto zaprzątać sobie głowę takim szczegółem jak Kominowa Ska
ła. Pewnie nie ale jedno wydarzenie z 1992 roku urozmaici tą opowiastkę. Otóż właśnie w tym roku podczas burzy piorun trafił w tą samotną skałę i skrócił ją o kilka metrów i teraz nie jestem pewna czy jej wysokość to 91 czy 87 metrów. Ile by nie miała to jednak warto przynajmniej wiedzieć, ze coś takiego znajduje się w miejscu którego synonimem jest stwierdzenie „płaska jak Nebraska”.