1

sobota, 19 maja 2018

Coś za nic

 Wydaje mi się, że większość ludzi nie lubi pracować ponad miarę nie mając w zamian sowitego wynagrodzenia. Podziwiam zatem ludzi którzy poświęcają swój czas na pracę w instytucjach niedochodowych, oddają część swego życia nie otrzymując nic wymiernego. Jedynie satysfakcja z ofiarowania komuś swej pomocy lub zdolności może wytłumaczyć takie postępowanie.
Dzięki internetowi poznałam ludzi którzy mają bakcyl tworzenia i ofiarności. W życiu rzeczywistym wokół mnie nie ma takowych bo każdy patrzy przez pryzmat konta w banku. Im więcej upchnie tam dolców tym szerszy uśmiech zakwita na jego twarzy. Po chwili uśmiech ten gaśnie i znów na twarzy maluje się przygnębienie bo przecież mogłoby zmieścić się tam o wiele więcej. Myślę, że artystyczne dusze są bardziej podatne na dzielenie się sobą z bliźnim. Tak sobie myślę, że tworzenie jakiegoś dzieła po to tylko aby zdobyć dyplom uznania albo wyróżnienie w konkursie to właśnie dawanie światu coś za nic.

 Takie myśli plątały mi się po głowie od momentu gdy przy drodze ujrzeliśmy gadające drzewo. Komuś chciało się przyciągnąć w pobliże drogi to arcydzieło jakby żywcem z “Gry o trony”. W wersji oryginalnej drzewa były białe ale kto zabroni artyście widzieć inaczej. Ponoć podróże kształcą ale zapewne tylko tych z otwartymi oczami.
Przejeżdżaliśmy przez jakąś odległą wioskę w pobliżu granicy kanadyjskiej gdy taki widok pobudził nas do myślenia i rozmowy na temat dlaczego komuś się chce a innemu nie.

czwartek, 19 kwietnia 2018

Górale z Kolorado mawiają, że...

- Mawiają, że w Polsce dziewczyny w bikini chodzą po ulicach. A u nas mróz. Brrr.
- Zimno jest jak diabli i nawet w aucie nie ma odrobiny wiosny. Zlituj się i zrób trochę cieplej. - Zawinięta byłam w gruby, wełniany koc i dodatkowo nogi okryte miałam drugim kocem. Stanik, podkoszulka, cienki wełniany sweterek i bluza z polaru miały mi zapewnić komfort od pasa w górę. Nogi również miałam zabezpieczone jak na wyprawę poza koło podbiegunowe a i tak marzłam. Chyba źle napisałam, że marzłam, było mi po prostu zbyt chłodno.
- Nie mogę bo zaraz zacznę ziewać i będziesz musiała prowadzić.
- No to niech już tak będzie ale gdy pojawi się stacja benzynowa to poproszę o kawę, dużą i gorącą.
- A co nie wyjdziesz do toalety?
- Nie. Posikam siedzenie jak nie zrobisz cieplej o jeden stopień a najlepiej o dwa. O dwa i pół.
- W końcu p. ulitował się nad zrzędzącą małżonką i zrobiło się o wiele sympatyczniej bo przestałam utyskiwać na dręczący mnie chłód.

Przedstawiałam obraz wychudzonego zawodnika sumo, bo taki prawdziwy do naszego auta nie miał szans wejść. Taka bezkształtna sterta gałganów na siedzeniu pasażera. Jechaliśmy do dalekich znajomych na zachód i niestety na północ. W Chicago wiosny jeszcze nie ma i póki co jeszcze nie było a już połowa kwietnia. p. zaczął ziewać raz za razem. Ziewał tak zaraźliwie, że i ja ziewnęłam raz albo dwa. Nie było rady sama zmniejszyłam ilość ciepła wpadającego do wnętrza samochody. Nie miałam pojęcia dlaczego tak dokucza mi chłód bo na zewnątrz było plus trzy a aucie względnie znośnie. Patrząc na p. który miał cienkie spodnie dresowe z bawełny jak na podkoszulki, letnie tenisówki na stopach i cieniuśki, rozpięty polar wiedziałam, że wokół mnie jest ciepło. Gdzieś było ale skutecznie mnie omijało. Długa zima w tym roku dała mi się we znaki bo wielokrotnie klęłam, że już wolę jesień, tą smutną i deszczową niż cudowną wiosnę. Zimno, mokro i bez słońca taka pogoda nastała od grudnia i trwa po dzień dzisiejszy. Stanowczo mam dość takiej pogody i wyjazd na pogranicze Kanady, Minnesoty i Północnej Dakoty, wcale ale to wcale, nie przypadł mi do gustu.
Zgniła, paskudna pogoda ciągnęła się za nami od samego domu i spoglądając w niebo będzie nam towarzyszyła prawdopodobnie przez cały tydzień.
Zbliżaliśmy się do Minneapolis i zaczęło lekko sypać śniegiem a po chwili dość mocno wiać. Minęło może pięć minut i znaleźliśmy się w tak koszmarnym wirze śniegowym, że nie było wiadomo gdzie jest droga. Utworzył się gigantyczny korek bo prędkość podróżna spadła prawie do zera jak i widoczność.

Podjęliśmy ożywioną dyskusję czy nie wrócić do domu bo ujechaliśmy ledwo pięć godzin. Nie muszę chyba przekonywać nikogo, że byłam za powrotem do domu. p. kląskał i mlaskał. Przeżuwał przekleństwa a potem je wypowiadał i pieklił się niemiłosiernie. Zrobiłam jedno zdjęcie samego początku piekła. Gdy bramy piekła się rozwarły nikt z nas nawet nie myślał o niczym innym tylko o tym aby calło wyjechać z miasta. Auta jak na złość rozbijały się o siebie i wiele z nich wylądowało na poboczu. Głęboko zakopane w śniegu będą musiały długo poczekać na serwis który wyciągnie je z pułapki. Jechaliśmy bardzo wolno ale ciągle jechaliśmy. Inni mniej cierpliwi już nie mieli drogi pod kołami.
p. chyba spocił się z nerwów bo uchylił okno o wiele za nisko. Zawirowało w środku śniegiem ale nic się nie odezwałam bo w naszej rodzinie kierowca to święta krowa i wolno mu wszystko, no prawie wszystko.
- To musi kiedyś minąć. Takie burze to normalka na wiosnę tylko, że my mamy jeszcze pięćdziesiąt kilometrów obwodnicy zapchanej jak rybny przed wigilią za komuny.
- Zamknij okno! - Krzyknęłam bo śnieg wleciał mi za kołnierz. Chciałam dodać odrobinę szantażu, że wysiądę ale zrezygnowałam z oczywistych przyczyn, tak dobrze widocznych na zdjęciu.

- Czy przypadkiem twoi dziadowie nie byli Eskimosami? - Tak na wszelki przypadek zapytałam bo nigdy nie wiadomo kiedy dowiem się całej prawdy.
- Eee tam. To zwyczajni ludzie. Dziadka pamiętasz a babkę też widziałaś. Nawet mnie trochę znasz i chyba nie jestem podobny do Eskimosa.
- Jeżeli nie dziadkowie to na pewno pradziad był do dziś poszukiwanym Yeti. Nie jest ci zimno?

Brnęliśmy przez białą pustynię przez kolejne cztery godziny i ujechaliśmy zaledwie osiemdziesiąt kilometrów. Robiło się ciemno i nie mieliśmy szans na dojechanie do celu o przyzwoitej godzinie. Zatrzymaliśmy się w podłym hotelu bo w tych lepszych nie było miejsca!!! Mój nastrój sięgnął rynsztoka i klęłam aż p. zwrócił mi uwagę.
- Bo co? Baba jestem i nie mogę sobie ulżyć? Tylko ty możesz? - Miałam rację bo odpowiedziała mi cisza zagłuszana poświstywaniem wściekłego wiatru za oknem. Wskoczyłam do łóżka w ubraniu obrażona na cały świat a najbardziej na tą cholerną wiosnę.

Wczorajszy błąd spowodował poranne skutki. Obudziłam się zlana potem. Czułam, że leżę w wannie wypełnionej po brzegi ukropem. Ubranie przylepione do ciała stanowiło mokrą opokę która krępowała moje ruchy i oddech. Czułam, że za chwilę zemdleję. p. stał przy oknie i wpatrywał się gdzieś w dal.
- Już nie śpisz? Którajestgodzina. - Bełkotnęłam coś bez sensu jakbym miała natychmiast lecieć do roboty.
- Późno. - Jak zwykle oszczędny w słowach p. stał niewzruszony i palił papierosa pomimo tego, że w hotelach palić nie wolno.
- Dawno nie śpisz? - Ciekawa byłam dlaczego mnie nie obudził.
- Nie, ale tak się wierciłaś i jęczałaś, że już wolałem wstać.
- Jestem cała spocona, musiałam mieć koszmary a ty oczywiście wolałeś abym się męczyła niż obudzić swą ukochaną żonkę. - Usłyszałam lekkie cmoknięcie którego znaczenia nie odgadłam do dziś. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki aby zrzucić z siebie tonę mokrego ubrania. 

Przywitałam dzień już w dobrym nastroju przebrana po gorącej kąpieli w lekkie, tym razem ciuchy. Postanowiliśmy po drodze poszukać wiosny o której tak głośno w radio i telewizji. W Polsce ponoć kwitną kwiaty a za szybą samochodu takie oto widoki. Dojrzałam gdzieś bardziej zielone miejsca obok śniegu ale chyba nie tak wygląda wiosna.
- Skoro nie ma jej przy drodze to może pójdziemy na krótki spacer i znajdziemy ciepły powiew wiatru. - Po kolejnych trzech godzinach monotonii za oknem potrzebowałam jakieś odmiany, trochę ruchu i dużego omleta na południowy posiłek. Mijane miasto nie urzekło nas urodą i posiłek postanowiliśmy odłożyć do kolejnego na mapie. Tutaj wiosenne wiatry przygnały śmieci których spora ilość przypominała jeszcze nie stopniały śnieg.
W kolejnym mieście było już trochę czyściej więc i jedzenie smakowało wyśmienicie. Syci i leniwi zmusiliśmy nogi do pracy od której już zupełnie odwykły. Za restauracją było sporo miejsca na spacer więc ochoczo skorzystaliśmy z nadażającej się okazji. Gdy rozejrzałam się dookoła nie dostrzegłam nawet śladu wiosny. Zastanowiłam się czy warto iść pośród zeszłorocznych traw i zielska. Kwiecień to burzowy miesiąc pełen niespodzianek jak wczorajsza śnieżyca i porywczych wiatrów które daleko unoszą świadectwo niechlujstwa obywateli. Nie należę do buntowników chroniących przyrodę za cenę własnego życia i z umiarem wdrażam recycling. Śmieci wyrzucam do śmietnika ale jak widać nie wszyscy są tak minimalnie zdyscyplinowani jak ja.
Gdy stopnieje śnieg pozostaje obraz tak bardzo niechciany i skrywany przez białą kołderkę zimowego puchu. Trochę to niemiłe ale albo wiatr poniesie to dalej albo służby porządkowe zapełnią pokaźną ilość kontenerów na śmieci. 
Poszukiwania wiosennych kolorów postanowiliśmy poszukać z dala od cywilizacji i nasz krótki spacer przerodził się w prawdziwe poszukiwania. Coś przyciągnęło naszą uwagę ale to nie był kwiat tylko kran po środku ugoru. Gdy pokręciliśmy się wokół niego aby zrobić zdjęcie jaskrawych kolorów znaleźliśmy w końcu wiosnę.
 Wiosna tego roku nie rozpieszcza nas kolorami ani optymistycznymi temperaturami. Gdy inni ocierają pot z czoła kryjąc się w cieniu, my z lupą na kolanach, pazurami rozgarniamy uschniętą trawę w poszukiwaniu świeżej zieleni. Kilka źdźbeł nowego życia napełniło nas otuchą i zadowoleni z faktu, że to już wiosna powróciliśmy do auta.
Minęły trzy dni.
Wracaliśmy do domu i świecące słońce jakby krzyczało słowo lato. Lato mieliśmy w aucie bo zaraz za szybą hulał zimny wiatr.
Wczoraj byliśmy już w Wisconsin i od umiłowanego łóżka dzieliły nas trzy godziny jazdy. Trochę przysypiałam trochę gadałam ale o śnie mogłam tylko i wyłącznie pomarzyć. Z przeciwka jechały auta całe oblepione śniegiem.
- Górale z Kolorado mawiają, że w kwietniu jeszcze tylko dwie burze śnieżne i już wiosna. Albo w maju. Nie pamiętam. - p. jak zwykle jest pełen optymizmu, nic tylko wyć ze strachu. Po niezbyt długiej chwili jak nie sypnie śniegiem jak nie dmuchnie wiatrem. Świat znów oszalał a mnie aż zachciało się płakać. Dwie burze śnieżne w czasie jednego krótkiego wyjazdu okazały się nie do zniesienia. - Hotel czy dom?

- Dom. Oczywiście dom. Mój ty rycerzu jedź i zawieź mnie całą do domu. Szybko proszę. Możesz nawet otworzyć okno. - Uśmiech na naszych ustach wyrażał zdeterminowanie i wiarę w to, że górale z Kolorado mówili o kwietniu. Co będzie w maju nikt nie wie ale mamy nadzieję, że przecież i najstarsi górale mogą się pomylić.
Aż trudno uwierzyć, że gdzieś tam za górami, za lasami jest już wiosna i dziewczyny chodzą po ulicach w bikini.

piątek, 6 kwietnia 2018

Lamus

- Kręć! Kręć!
- Długo jeszcze?
- To praca nie na czas tylko na ilość, a potrzebuję sporo pieprzu. Ponoć miałeś mi pomagać.
- p. stał przy swoim miejscu pracy i kręcił korbelką. Przygotowywałam właśnie wtedy kotlety mielone. Jak zwykle kupiłam za dużo składników więc po zmieleniu różnych gatunków mięsa raptem zrobił się cały gar mielonego mięsa i warzyw. Jesteśmy smakoszami mielonych i rzeczywiście nasze kotlety są zupełnie inne niż te spożywane w innych rodzinach. 

Poprzednim razem usmażyłam ponad setkę kotletów. Po co komu sto kotletów na obiad nikt nie wie. My również. Jak robota to robota i we dwoje, mielenie i przyrządzanie mięsa poszło nam zupełnie sprawnie. Wspomnę tylko, że nie zaprosiliśmy całej wsi na obiad. Miały być mielone dla dwóch osób. To był wypadek przy pracy, wyjęłam z zamrażarki wcześniej uzbierane porcje mięsa do zmielenia i rozmroziłam wszystko aby zrobić miejsce dla nowych zapasów. Rozmrożone mięso trzeba było przetworzyć i niestety wyszła setka. Obdarowywaliśmy wtedy znajomych swoimi wyrobami wzbudzając zainteresowanie podszyte niepewnością. Na moje telefoniczne oświadczenie, że przyjeżdżam z ciepłymi kotletami koleżanki reagowały podejrzliwie, że chcę je otruć albo, że ich mężowie są zbyt chudzi i postanowiłam ich dokarmić. Każdy przyjął świeże kotlety z chęcią ale bez fajerwerków słownych. W każdym razie pozbyliśmy się nadwyżki a resztę smakowaliśmy przez długi czas. Teraz miało być tylko dla dwojga z lekkim zapasem ale i tak wyszło dużo za dużo. Do takiej porcji mięsa pieprzu trzeba pokaźnej ilości. Zatem p. stał i kręcił korbelką młynka do pieprzu już dość długo. Nie dziwię się, że mógł się znudzić bo ja już dawno użyłabym zmielonego pieprzu ze sklepu. Jednak w zeszłym roku postanowiliśmy wrócić do natury. Mechaniczne młynki do kawy i do pieprzu wynieśliśmy na śmieci. Z lamusa wyciągnęłam te dawno zapomniane. Przyznam się, że był to dobry krok bo smak i zapach ziaren świeżo mielonych na chwilę przed spożyciem są o wiele lepsze. Nasz składzik na przedmioty chwilowo zbędne jest znikomych rozmiarów i czasami cieszę się z tego faktu. Szczególnie wtedy gdy poszukuję czegoś co znajduje się gdzieś tam nie wiadomo gdzie. - Jeszcze troszkę i już jesteśmy po robocie. - Powiedziałam to aby oszukać samą siebie bo teraz miała nastąpić mało lubiana czynność czyli smażenie.
- Dobrze, że nie jesteśmy “chomikami” i nie magazynujemy wszystkiego co nawinie się pod rękę. Ciekaw jestem czy zaakceptowałabyś takie hobby jak zbieranie starych maszyn górniczych?

sobota, 17 marca 2018

Osiołkowi w żłoby dano...

 Zaraz za granicą stanu jest skromna tablica z napisem Montana i nie robi wielkiego wrażenia, z łatwością można jej nie zauważyć czego nie można powiedzieć o tej która następuje za dwie lub trzy mile od granicy z Dakotą Północną. Reklama pod względem komercyjnym jest dobrze zrobiona i treść na niej umieszczona jest bardzo dobrze czytelna i oczywista w odbiorze. Może to tylko moja nadwrażliwość wzrokowa znalazła coś co mnie zastanowiło albo się czepiam zupełnie niepotrzebnie. Ocena należy do czytających te słowa.
 Reklama stacji benzynowej nie pozwala wątpić w to co jest koniecznie niezbędne kierowcy. Mianowicie; gas - czyli benzyna, diesel to międzynarodowa nazwa więc i tłumaczenie nie jest potrzebne, beer - piwo, c-store - to sklepik z różnymi pierdołami które mogą przydać się podróżującemu. Niby nic tu nie ma co zwracałoby szczególną uwagę gdyby nie piwo. Tak właśnie piwo zwróciło moją uwagę bo czy rzeczywiście powinno się kierować uwagę na alkohol w czasie jazdy, przypominać kierowcy o tym, że już dawno nie pił i czas najwyższy zatankować nie tylko zbiornik auta ale również i żołądek odpowiednim płynem.
Montany nie da się przejechać bez przynajmniej dwukrotnego tankowania. Przed nami było 706 mil autostradą czyli 1136 kilometrów aby dojechać do następnego Stanu którym było Idaho. Zatrzymaliśmy się na innej stacji niż ta z reklamy i dopiero wtedy kilka słów na białym tle nabrały zupełnie innego wyrazu.

 My również zatankowaliśmy w pierwszej kolejności aby później wejść do środka po kawę i oczywiście do toalety.
Gdy p. zajął się kawą ja poczęłam błądzić pomiędzy regałami dobrze zaopatrzonego sklepu monopolowego. Nie, nie przeniosłam się w przestrzeni i raptem nie przebywałam w innym miejscu. Ciągle byłam na stacji benzynowej ale zewsząd otaczały mnie wyroby alkoholowe. 

Półki ładnie, równo zastawione z winami uporządkowanymi według smaku zaskoczyły mnie zupełnie. Na stacjach paliw często można spotkać napoje wyskokowe ale są one gdzieś ukryte w samym rogu pomieszczenia więc nie ich widok mnie poruszył. Tutaj było tyle tego, że nasz wiejski monopolowy to podły GS za komuny w porównaniu z trzema alejami wina które przemierzałam z opadniętą szczęką. Asortyment i ilość zbiła mnie z tropu. Zapomniałam o kawie i już marzyłam o kolacji z dobrym winem. Czy o to tu chodziło aby wzbudzić pragnienie u kierowcy? Nie wszyscy lubią pić wino z gwinta więc i takim dziwakom zaproponowano picie z puszki. Piwo w dużych kartonach stało zmagazynowane wprost na podłodze a tym którzy lubią piwo nadające się do spożycia natychmiast i to w odpowiedniej temperaturze dwadzieścia lodówek oferowało wybór o jakim nie miałam pojęcia. Nie pijamy piwa i nigdy nie interesowałam się ile firm jest na rynku amerykańskim i ile rodzajów piwa można polubić. Tutaj jakby w muzeum browarnictwa różnorodność zadowoliłaby najwybredniejszego konsumenta.
Jedziesz - nie pij. To slogan znany wszystkim który tutaj chyba nie ma prawa bytu. Pij ile możesz, krzyczały regały z winem i lodówki z piwem. Pij frajerze, pij teraz bo masz na to ochotę. Jak nie masz ochoty pić natychmiast to przynajmniej kup dwadzieścia cztery puszki a do domu dowieziesz ledwo połowę to może dwa kartony? Jeden dla ciebie a drugi dla żony! Lekko sparaliżowaną nastawieniem sprzedawcy odnalazł mnie mąż. Jego oschłe: “A tobie co? Masz ochotę się urżnąć na tylnej kanapie.” przywróciło zdrowy rozsądek. Rzeczywiście gdybym była sama kupiłabym butelkę na wieczór. Jestem chyba podatna na reklamę i daję się ogłupiać nawałowi informacji.
Kolejne tankowanie znów zaprowadziło nas do przepychu i raju dla alkoholików. Wybór jeżeli nie bogatszy jak w poprzedniej stacji paliw to na pewno nie mniejszy. Trochę inna aranżacja butelek i puszek ale było w czym wybierać. 

Z ciepłą albo raczej wręcz parzącą kawą w papierowych kubkach ruszyliśmy w stronę kasy. Przed nami były dwie osoby i rzeczywiście każda z nich oprócz papierosów, czipsów i gotowych kanapek zawiniętych w plastikową folię kupowała alkohol. Gdyby nie p. też zapłaciłabym za butelkę argentyńskiego wina, bo i takie mieli, niepomna tego, że nasz bagażnik oprócz sprzętu turystycznego zawierał rownież sprzęt gastronomiczny i to taki który oboje lubiliśmy; rum do herbaty, porto dla p., gin oraz rozcieńczacze aby gin nie drapał gardła. Oj, zapomniałam o małej butelce Courvoisier gdybyśmy poczuli jakiekolwiek dolegliwości żołądkowe. Tak ogólnie to same smakołyki i lekarstwo, żadnego alkoholu. W podobny sposób podchodzą do życia i alkoholu spożycia mieszkańcy Montany. Piwo jak widać to nic innego jak napój więc i kierowcy przypomnieć o nim nie zaszkodzi.
Montana to wyludniony stan i spotkać drugiego człowieka poza miastem to wyjątkowa okazja i rzadka. Ruch na drogach i autostradach jest znikomy i z lekka zagęszcza się w okolicach miast wzdłuż autostrad.
Jednak nie alkohol będzie kojarzył mi się z Montaną. Podczas wielu godzin na siedzeniu pasażera i również za kółkiem nękały nas świetlne tablice z przerażającymi napisami. Tamtejszy wydział komunikacji albo raczej ludzie zawiadujący treścią na tablicach mają wyjątkowe poczucie humoru. Pomijam już fakt, że liczby nie zawsze były takie same na kolejnych, czarnych prostokątach z lampkami czyli zdobyczy techniki dwudziestego pierwszego wieku, ogłoszeniach ale ich treść interpretowaliśmy wręcz makabrycznie. Otóż wieść niosła, czyli napis na tablicy, że do dnia dzisiejszego na drogach Montany zginęło “x” osób. Mając w pamięci łatwo dostępny alkohol w sklepiku czyli “c store” umieszczanie takich statystyk było zupełnie nie na miejscu. Mnie wcale nie przerażały ale wręcz śmieszyły. Wszędzie dostępny alkohol i tablice o ilości trupów to jakby wręcz namacalny dowód na chwalenie się osiągami sprzedaży alkoholu.
Z niesmakiem opuściliśmy Montanę bo trudno było nam odnieść się jednoznacznie do panującej tam polityki.
Po powrocie do domu ponownie rozgryzaliśmy ten temat popijając kolejnego drinka tego wieczoru. Posłużyliśmy się “góglem” aby dowiedzieć się czy liczba śmiertelnych wypadków w Montanie to dużo czy mało. Dane uzyskane w ciągu minuty wskazywały na to, że lepiej ten stan omijać szerokim łukiem, oczywiście jak się da.

"Stany z największym wskaźnikiem śmiertelności wypadków na drodze"
Wyszukiwarka bez mojego udziału pokazała prawdę. Nic dodać Montana górą!
- To może jeszcze jednego? - p. wyraźnie sugerował potrzebę skonsumowania kolejnej porcji rozcieńczonej wódki. 
- Zrobię. - Bez specjalnych emocji zgodziłam się dzwigając cztery litery z wygodnej kanapy. Przecież najlepsze drinki w naszym domu są serwowane przeze mnie. Gdy p. zlituje się nad moim ciężkim losem i sam przygotuje drinka to pić się tego nie da. - Wpadniemy w nałóg i koniec z nami. - Już chciałam iść spać bo po wakacjach sił na życie brakuje. p. jak zwykle podjął wyzwanie czy nasze spożycie procentów jest w normie. Ledwo doszłam do kuchni gdy głośne rżenie dobiegło z salonu. To rzeczywiście było rżenie a nie śmiech. Pośród czkawki, rechotu i wycia były również słowa ledwo rozumiane i trudne do zaakceptowania. 
- Poczekaj bo nie wiem o co chodzi. - Nie byłam w stanie skleić pojedynczych słów w zrozumiale brzmiące zdanie. Gdy znów usiadłam na kanapie p. oświadczył, że jeseśmy daleko za średniakami i ja jestem panienką a on dziewiczkiem. Skarciłam go wzrokiem za niestosowne żarty ale p. kontynuował swój wywód podskakując na kanapie. 
- Popatrz sama. - Przesunął swego laptopa ekranem w moim kierunku i paluchem wskazał poniższą treść zaczepniętą z wyszukiwarki.
- Prawiczek a nie dziewiczek. - Poprawiłam męża. 
- Czytaj na głos bo sam nie mogę w to uwierzyć! - p. piał tak głośno, że aż prawie ochrypł.
- Ile alkoholu pije przeciętny Amerykanin w ciągu dnia. - Początek pominę bo chyba najważniejszy jest koniec. - Dziesięć (10) drinków dziennie.
 - Kochanie poproszę o jeszcze siedem drinkow abyś mogła nazwać mnie przeciętniakiem. Po dwóch to chyba uchodzę za niedojdę. Pijemy? Czy chlejemy aby dogonić średnio przeciętną? - p. wpadł w jakiś zwariowany humor ale mnie przypomniały się chwile ze stacji benzynowej lub alkoholowej jak kto woli.

*****
Proponuję zaglądnąć tutaj:
https://www.citylab.com/transportation/2015/10/the-geography-of-car-deaths-in-america/410494/


piątek, 2 marca 2018

To chyba niemożliwe!

Była sobie Baba-Jaga
Bajki są dobre dla dzieci bo przecież żadna Baba-Jaga nie istnieje na świecie.  W bajkach wszystko jest możliwe i oprócz dziwnych ludzi są nawet smoki i krasnoludki.
Miała chatkę z masła 

Na kolejnym skrzyżowaniu złapało mnie czerwone światło. Jeszcze tylko dwa i dojadę do pracy. Czas spędzany w aucie zaliczam do zupełnie straconych więc urozmaicam go sobie słuchając radia lub rozglądając się dookoła. Przyglądam się ludziom i ich poczynaniom rano gdy jeszcze są zaspani i po południu gdy pędzą do domu. W samochodzie większość ludzi spędza tak dużo czasu, że spokojnie mogą swoje cztery kółka nazwać drugim domem.
A w tej chatce same dziwy
Raptem bajka zmaterializowała się tuż obok mnie. 

Po lewej stronie we współczesnej chatce na kółkach siedziała żywa Baba-Jaga.
Cyt iskierka zgasła.

Zaskoczona jak nigdy wcześniej wpatrywałam się w zupełnie niecodzienne zjawisko. Wytrenowany odruch robienia zdjęć przyniósł zaskakujący dowód na to, że w każdej bajce jest ziarno prawdy.
Cyt, czerwone zgasło i pomknęłam do roboty nie rozglądając się na boki bo może dostrzegłabym krasnale i smoki.

piątek, 9 lutego 2018

Test kosmicznej odzieży.

 Zima w pełni i sezon zimowy w sklepach również. Jest to zatem najlepszy okres na zakupy ciepłej kurtki bowiem za chwilę już na wieszakach w sklepach zawisną kostiumy kąpielowe.
Krótka przejażdżka w poszukiwaniu dobrej kurtki na mrozy zaprowadziła nas z powrotem do domu, przed ekran monitora. Okazało się, że i owszem  oferowanego asortymentu jest pod dostatkiem ale albo kolor albo rozmiar skończył sie kilka dni wcześniej. Mogłam podotykać i podglądać ale nie kupić. To jakby ostatni dzwonek na zakup ciepłej odzieży bo witryny sklepowe zapowiadają już wiosnę. 
Z niecierpliwością rozpoczęłam poszukiwanie kurtki na stronie producenta którego wyrób wpadł mi w oko w sklepie. Upłynęło dużo czasu na poszukiwaniach bo oferta internetowa była rzeczywiście bogata. Skupiłam się na puchowych bo nic tak dobrze nie izoluje jak powietrze. Znaleźliśmy wymarzoną, bo i p. pomagał ochoczo. Jest niby zwykła ale w rzeczywistości od przeciętności odstaje jak Ferrari od Syrenki. Na zewnątrz ma zaskakująco gruby materiał ale działający jak membrana przepuszczająca wilgoć z ciała na zewnątrz. Ocieplenie to puch z niewielką domieszką pierza a podszewka to już kosmos. Do opisania jej wspomogą mnie zdjęcia.
Już dwa lata temu wpadła mi w ręce podkoszulka z długim rękawem od środka wyklejona małymi cekinami z aluminium. Wtedy jej nie kupiłam bo rozsądek, czytaj skąpstwo, błędnie tłumaczył mi, że wydawanie pieniędzy na super ciepłe ciuchy to nie uzasadniony zbytek. 

Pomimo mroźnych zim w Chicago, dokuczliwości minus dwudziestu kilku stopni nie odczuwam bardzo boleśnie. Och nie, nie jestem królową lodowej krainy i nie rozkoszuję się ujemnymi wartościami wskazań termometru. Gdy nadchodzą srogie mrozy nie przebywam zbyt długo poza domem lub bez ochrony karoserii auta w drodze do i z pracy. 
Dlatego też zwykła kurtka zimowa i ciepły sweter lub bluza z polaru wystarczają aby nie zamarznąć przez kilka minut.
Poniżej dwudziestu jest nieznośnie przykro i nawet oddychanie sprawia ból gdy zimne powietrze wpada do płuc. Aby pokochać zimę trzeba mieć rzeczywiście dobre ciuchy, zima jest piękna i jej urok trudno docenić gdy na przykład marzną nam nogi. Jest to pora roku która również zabiera sporo miejsca w szafie. 
Obecnie, gdy w planie mamy zamiar stanąć na najzimniejszym kontynencie temat ciepłej odzieży powrócił jak niechciany bumerang.
Kurtkę zakupiliśmy w wirtualnym sklepie i teraz przyszła kolej na zapoznanie się z tym co znajdowało się w dwóch małych kartonikach, leżących do tej pory na stole. W jednym z nich była podkoszulka a w drugim cienkie legginsy.
Firma która produkuje taką bieliznę opatentowała pomysł i dzięki temu nie ma konkurencji na rynku. Ponoć jest to bardzo dobry pomysł bo aluminiowe cekiny odbijają ciepło emitowane przez ciało a przestrzeń pomiędzy nimi pozwala odprowadzać wilgoć. Poszłam na całość i zakupiłam komplet.

Zaskoczeniem były pierwsze minuty po założeniu podkoszulki w domu, zrobiło mi się zimno. Co do diaska! Miało to grzać a nie mrozić! Po chwili zrozumiałam o co chodzi. Najpierw muszę rozgrzać blaszane opiłki które dotykają ciała. Efekt ziębienia minął szybko i nic więcej się nie wydarzyło. Nic nie grzało i nie parzyło.
- Wyjdź na dwór. - p. krytycznie podszedł do mojego zakupu i nie dał się namówić przynajmniej na podkoszulkę. W sklepie oznajmił, że on pozostanie przy wypróbowanych na własnej osobie sposobach. Na bieliznę z podwójnej dzianiny, przy skórze bawełna a na zewnątrz wełna. Wiem, że jest to komfortowe i ciepłe bo gdy czasami p. zakłada swoją już lekko sfatygowaną górę zarzuca kurtkę i już jest gotowy do wyjścia. Wtedy następuje krótkie starcie które wygrywam bo pomimo tego, że tutaj nikt nie przejmuje się wyglądem zewnętrznym a jedynie kontem w banku, to nie ma co przesadzać z afiszowaniem się, że nie stać cię na koszulę. - Jest dość zimno to wypróbujesz czy kosmiczna technologia działa na zwykłych śmiertelników. - Oczywiście nie skorzystałam, z podpowiedzi i przebrałam się w swoje domowe, dobrze mi znane ciuchy. 

- Czeka nas zatem spacer w parku i to w najbliższej przyszłości póki mrozy objęły panowanie na tej szerokości geograficznej. 
Minął dzień i nastała prawdziwa zima. Spadło dużo śniegu ale za to odpuściły mrozy. Dzisiaj rano wybraliśmy się na test do parku aby puszystego śniegu nam nie zabrakło. Po usunięciu śniegu z auta ruszyliśmy ośnieżonymi ulicami. Było jeszcze wcześnie ale już po porannym korku w którym inni udali się do pracy. 
Jakież było nasze zdziwienie gdy objechawszy park dookoła stwierdziliśmy, że nie ma ani jednego wjazdu odśnieżonego aby zjechać z ulicy. Park zamknięty na trzy albo cztery spusty. Nie mogłam uwierzyć, że taką atrakcję jak świeży śnieg trzyma się zamkniętą za szlabanami. Nici z parkowego szaleństwa więc udaliśmy się do przemysłowej części naszej wioski bo drogi były w miarę przejezdne. Tam latem jeździmy na rowerach bo jest wyjątkowo ładnie jak na przemysłową zabudowę. Jest jeziorko z fontanną i dużo zieleni. Skwerek zamiast parku wystarczył nam w zupełności aby znaleźć dziewiczy śnieg. Ruszyłam ochoczo zabezpieczona w wysokie buty i lekko rozchylając kurtkę bo było mi w niej zbyt ciepło aby szczelnie się otulić.
Cekiny działają bez zarzutu i pokuszę się o stwierdzenie, że reklamowana kurtka która ma zabezpieczyć człowieka w mrozach do -40C ochroni i mnie, wyjątkowego zmarzlaka, nawet na Antarktydzie.

piątek, 19 stycznia 2018

Kolorowo w czerni i bieli

 Zimą jest zimno, pada śnieg i tak zimą jest gdy mieszka się w miejscu gdzie nie kwitną ananasy w tym czasie. Czasami gdy już mamy dość mrozów marzymy o plaży i kostiumie kąpielowym, chcielibyśmy natychmiast pozbyć się kilku warstw ciuchów pod ciężką kurtką. Nie da się zmienić klimatu, można tylko zmienić miejsce zamieszkania.
Zima póki co przychodzi do nas co roku i za każdym razem zaskakuje swym pięknem. Pewnego dnia zima zaskoczyła nie tylko drogowców ale i nas, zwykłych ludzi. Dookoła było sino i bezbarwnie. Początkowo p. narzekał, że jego słabnący wzrok stracił możliwość rozróżniania kolorów i widzi na czarno-biało. Bodźce dochodzące do mojego mózgu również pokazywały świat otulony w siną kołdrę. Domy, drzewa, najdrobniejsza trawka na trawnikach pokryte były drobnymi kryształkami lodu zamieniając kolory w siną biel o różnym zabarwieniu.
 O natychmiastowej ślepocie p. nie było mowy o czym śpiesznie go poinformowałam. Wczorajszy krajobraz zmienił się nie do poznania i nawet Ziemia zmieniła orbitę gdyż nie było nawet śladu Słońca na niebie. Kula ziemska poszybowała w krainę wiecznej zmarzliny której kawałek udało się nam uwiecznić po dłuższej chwili poszukiwania aparatu fotograficznego.
 Pod choinką znalazłam nowy aparat w kolorze śniegu. Cały biały i od razu zakochałam się w nowym gadżecie. W dbałości wielkiej zawinęłam go w bluzki i ukryłam w torbie podróżnej. Wyjęcie go zajęło mi tyle czasu, że chyba najładniejsze widoki umknęły wraz z mijającymi milami. Dostało mi się odrobinę krytyki na samo śniadanie, że biały aparat robi czarno-białe zdjęcia ale i tak jestem zadowolona z efektu pracy nowego podarunku od świętego Mikołaja.
 Lubię zimę ale w krótkich dawkach i nie aż tak aby mrozy które nas nawiedziły nie były cieplejsze o przynajmniej dziesięć stopni Celsjusza. Przez tydzień nękały nas zaskakująco niskie temperatury i -27C nie należało do rekordu. Teraz jest już w miarę znośnie i robi się coraz cieplej. Do wiosny już bliżej niż w 2017 i z niecierpliwością oczekuję cieplejszych dni. Jeszcze tylko sześćdziesiąt dni i już będzie prawie wiosna!