1

wtorek, 26 kwietnia 2016

Sedona

Jechać, nie jechać. Zobaczyć czy nie. Czasami ogarnia nas lenistwo przeogromne i rozterki dręczą nasze umysły. Trudno uwierzyć ale pół godziny jazdy raptem okazało się problemem wielkim jak K2. Powiedzenie, że ten nie zna Arizony kto nie widział Sedony trochę nas wkurzyło i z bólem serca skierowaliśmy się w stronę komercji i wyświechtanych stwierdzeń ale ładne budynki, ale ładne sklepy. 
Pojechaliśmy do Sedony aby przekonać się czy to prawda, że jest tam aż tak ładnie jak wszyscy mówią.
Kolorowe skały wokół miasta są wielką atrakcją dla fotografów amatorów jak i tych super zawodowców. To właśnie tutaj kręcono ujęcia do różnych filmów (np 15:10 do Yumy) i widzowie wielokrotnie zostali oszukani przez producentów gdyż okolice Sedony na ekranie kina uchodziły za Texas, Kalifornię, Nevadę oraz południowe rubieże Kanady. 


Jak zwykle moda ma wielki wpływ na gusta ludzi bez zdecydowanego charakteru i po szale lat osiemdziesiątych kiedy ludność Sedony wzrosła ponad 160% obecnie miłość do tego miejsca jest o wiele mniejsza. Głównie miejsce to zawdzięcza swoją karierę usytuowaniu. Leży niedaleko od autostrady łączącej Phoenix z Flagstaff ale tysiące turystów nie zbacza z trasy aby zobaczyć miasto pośród skał. Tak właśnie my czyniliśmy ilekroć byliśmy w okolicy. My przynajmniej mamy logiczne wytłumaczenie niechęci do zwiedzania miast w czasie wakacji. Mieszkamy w aglomeracji dość dużego miasta i sklepy, samochody czy inne zdobycze techniki nie są inne w Sedonie niż w Chicago. Atmosfery miasta nie da się opisać, można ją wyczuć i chłonąć całym ciałem. Napisanie, że Nowy Jork tętni życiem to banał tak wielki, że trąci beztalenciem opisującego. Każde miasto ma swoje sekrety których przyjezdny nie odkryje podczas swej krótkiej wizyty a nawet ci którzy zamieszkiwali w jednym miejscu przez całe życie mogą miasta po prostu nie znać.


Nasze zwiedzanie skupisk ludzkich wygląda trochę inaczej niż typowego turysty, nie rzucamy się na główne atrakcje aby zrobić sobie zdjęcie pośród tłumu oszalałych „fotografów”. Zaczynamy od przedmieść bo tam widać po domach jaki standard obowiązuje w okolicy. 

W centrum miast rodziny zamknięte w czterech ścianach budynków mieszkalnych są teoretycznie takie same i zupełnie anonimowe. Co z Sedoną ? Jest rzeczywiście przeurocza, tak okolice jak samo miasteczko. Czysto i ładnie, trochę na pokaz ale ładnie. 
 Miasto przejechaliśmy jak zwykle w tempie statku kosmicznego a i tak nie zdążyliśmy zwiedzić Kaplicy Św. Krzyża która jest niezaprzeczalnie główną atrakcją tego miasta. 
Kaplica widoczna po środku zdjęcia.
Tak to jest jak danie główne zostawia się na deser. Co straciliśmy zobaczcie sami; 
https://www.youtube.com/watch?v=LWWW90r7D_o
Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W okolicy Sedony przyroda poszalała i jej wybryków nie sposób zobaczyć w ciągu jednego dnia. Być może jeszcze w tym roku pościeramy pół centymetra podeszew aby zwiedzić dokładnie okolice.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Koszmarny drób.

 Drzwi auta zamknęły się za nami i od razu zrobiło się weselej gdy oddzieliliśmy się od zimnej i niesympatycznej mgły. Być może dlatego, że znajdowaliśmy się wysoko ponad poziomem morza bo około 2500 npm to mgła nie ustąpiła a wręcz przeciwnie zgęstniała i jazda stała się udręką gdyż widoczność teoretycznie spadła do granic resztek rozsądku. Podróżna prędkość spadła do 30 km na godzinę i wydawało się, że nigdy nie wyjedziemy z mglistej krainy.
Moje obawy o mało co a by się spełniły bo raptem wjechaliśmy w przestrzeń zamieszkałą przez spacerujące sarny po asfalcie. Było ich na tyle dużo, że zdążyliśmy wygrzebać odłożone aparaty i uwiecznić ostatnią z nich. Jeżeli znak drogowy jest wystarczająco czytelny to widać na nim niebezpieczny zakręt a jeżeli nie to musicie uwierzyć mi na słowo, że droga zaczęła się wić pomiędzy lasami i polami.
Gdy oczy zaczęły mnie już boleć od wypatrywania mgła lekko się przerzedzała i brakowało mi atutu na zamianę miejsc z pasażerem. Jednak gdy zaatakowało nas stado dzikich indyków zatrzymałam pojazd. p. od razu wyskoczył z auta uważając, że jestem aż tak wspaniałomyślna i zatrzymałam się aby on mógł zrobić lepsze zdjęcia indykom. Nic bardziej mylnego gdyż miałam szczerze dość wypatrywania kształtów zwierząt w sinej mgle i interesowanie się kolejnym gatunkiem samobójczych zwierząt spacerujących asfaltową drogą. Wyszłam na chwilę na świerze powietrze aby rozprostować kręgosłup od łopatek w górę gdyż czułam, że tam właśnie mam napięte mięśnie od mimowolnego wysuwania głowy do przodu. Tym czasem p. zniknął w lesie w pogoni za indykami. Kilka ruchów rękami zaspokoiło moje zapotrzebowanie na ruch i uznałam te pięć minut jako gimnastykę relaksacyjną. Dodatkowym efektem było nawilżanie cery wodą unoszącą się w powietrzu. Wróciłam do auta z przyjemnością. Połowa samochodu znajdowała się na asfalcie i pomimo tego, że nikogo nie spotkaliśmy jak do tej pory to światła awaryjne miały ostrzegać o przeszkodzie na drodze kogoś udającego się w tym samym kierunku co my. Spojrzałam w kierunku gdzie zniknął mąż i ciarki przeszły mi po plecach bo upiorny las niknący we mgle przypomniał mi wszystkie horrory obejrzane do tej pory. Patrzyłam na lekki stok porośnięty drzewami bez liści o szarych brzydkich pniach. Tam w górze wszystko już traciło kształty i zlewało się w jednolitą szarą masę. Typowa sceneria aby kogoś przestraszyć a, że nie było kogo straszyć więc wystraszyłam samą siebie. Patrzyłam tam gdzie wydawało mi się skąd powinien wrócić p. ale nie zbyt dużo było widać więc zaczęłam się rozglądać dookoła i wtedy serce przestało bić. Tylko na sekund kilka. Od tyłu stokiem na ukos w stronę auta szły same nogi. Widoczne były same nogi gdyż cala reszta, jeżeli takowa była, skryta była we mgle gęstej jak mleko. Już chciałam zablokować drzwi od środka gdy zdałam sobie sprawę, że to połowa męża idzie w moim kierunku. Takiego upiornego widoku nie widziałam na żadnym filmie. Teraz widziałam jeszcze charakterystyczną bluzę, tzn jej ściągacz w pasie i byłam przekonana, że to p. we własnej osobie. No, w połowie swej własnej osoby. Idące ubranie męża wcale mnie nie uspokoiło ale jedynie wprowadziło w zamęt myślowy. Cudów na świecie nie ma i nikt zdrowy na umyśle męża z doświadczeniami nie ukradnie, ubranie samo nie spaceruje w Nowym Meksyku gdzie nic nie spaceruje oprócz wielkich ptaków i saren. Krótka gimnastyka uczyniła dużo dobrego bo spoglądałam przez ramię w tył skąd nadchodził mąż bez głowy. Zatrzymał się a ja aż podskoczyłam na siedzeniu. Nacisnęłam przycisk blokujący drzwi. Ubranie męża wskoczyło na asfalt i ruszyło w moim kierunku. Już było widać ramiona ale głowy ciągle nie. Dopiero jakieś kilka metrów przed autem dostrzegłam znane rysy twarzy która wreszcie zmaterializowała się jako ostatni element chodzącego upiora. p. chwycił za klamkę drzwi ale palce zsunęły się z niej nie otwierając drzwi. 
- Oszalałaś! Zamykasz drzwi przede mną? A jakby „coś” mnie goniło? - O kurczę nie odblokowałam drzwi. 
- Zamknęłam aby to „coś” mi nie wlazło do środka. - Szybko odparowałam aby nie wyszło na jaw, że przestraszyłam się własnego małżonka a już na pewno nie chciałabym aby dowiedział się jakie negatywne wrażenie sprawia widok jego chodzącego ubrania.
Zdjęcie z Wikipedii
- Straszy tam niemiłosiernie i gdybym to nie ja gonił drób a stado wielgaśnych ptaków mnie to wiałbym jeszcze szybciej niż największy indor.  
- Przyznaj się, przestraszyłeś się kurczaka, duży chłopczyk boi się kaczuszki. - Parsknęłam śmiechem. p. jednak nie chwycił przynęty tylko zaczął opowiadać mi jak indyki wyprowadziły go w pole, w tym przypadku w las. Gdy ruszył za całym stadem to ono zaczęło się dzielić na mniejsze aż w końcu p. podążał za jedną sztuką. 
- Nie nawidzę chodzącego drobiu. Nie nawidzę drobiu na żywo. W garnku jego miejsce a nie straszyć po lasach. Czy wiesz jak koszmarnie wygląda indycza gęba? - Prawdę mówiąc to wiem jak wygląda głowa drobiu domowego ale nigdy jakoś nie interesowało mnie szczególnie zapamiętywanie widoku głowy dzikiego indyka. 
- Trochę pamiętam. 
- To najbrzydsza gęba z koszmarnego snu, to jak wyrzut sumienia albo istota nie z tej ziemi. Sama popatrz jak upiornie wygląda indyk. Ma silne, szaro-zielone łapy, długie i zakończone ostrymi pazurami. Przypomnij sobie jego dziób i niewiarygodnie obrzydliwy nos. Oj spotkać coś takiego w czarnym lesie na swojej drodze to po prostu strach i nie pomoże potrójne spluwanie przez lewe ramię. - Rzeczywiście natura nie obdarzyła tego gatunku urodą. Gdy przyszedł czas na fantazjowanie p. ja miałam już dość bo jednak byłam w stanie wyobrazić sobie głowę indyka na szczycie wędrującego ubrania sprzed kilku chwil. Jakoś nie mogłam powstrzymać lawiny straszliwych obrazów tym bardziej, że moją fantazję podsycały wizje p.. Mgła wcale nie ustąpiła i jeżeli to możliwe była gęstrza. Sina i nieprzyjazna okolica zaczęła wydawać się groźną. Zupełnie bezwiednie p. wprowadzał mnie w paranoję strachu swymi opowieściami o wampirzych indykach których czerwone korale są czerwone bo ubrudzone krwią ofiary. Takie głupie gadanie potrafilo napędzić mi stracha ale tylko i wyłącznie dlatego bo ciągle przed oczami miałam "idące ubranie". Zaklełam szpetnie i zdecydowanie bo już dłużej nie mogłam słuchać bzdur o straszliwym drobiu wydziobującym oczy staremu farmerowi. Zaległa martwa cisza. p. urażony i wpatrzony w mglistą przestrzeń na pewno nadal rozmyślał o brzydkim i koszmarnym drobiu a ja starałam się pomyśleć o czymś zupełnie innym niż o stadzie dzikich indorów goniących nasze auto.