Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filc. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą filc. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 lutego 2012

Słonik czerwony przez ulice mego miasta mknie (Słoniomania)

   Cześć Dziewczynki, zamilkłam ostatnimi czasy, bo przygniótł mnie ciężar obowiązków i zmęczenie materiału dało znać o sobie. Chwilowo znowu jestem wypoczęta i (prawie) wyspana po weekendzie, więc spieszę donieść, że żyję, nawet co nieco działam w kwestii robótek, ale ponieważ wzięłam się za coś zupełnie, ale to zupełnie dla mnie nowego, to na efekty przyjdzie jeszcze chwilę poczekać, zwłaszcza, że nie mam wszystkich materiałów potrzebnych do ukończenia dzieła. Prace nad nim trwają już trzeci tydzień, nie tylko z braku czasu, ale też dlatego, że ciągle pruję, bo efekty nie zachwycają mimo włożonego wysiłku. Wciąż jednak mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu będę mogła się pochwalić całością, choć stuprocentowej pewności co do tego brak, bo z każdą godziną czuję jak cienką strużką uchodzą za mnie siły witalne. Wczorajsze popołudnie i wieczór miałam na szczęście wolne, a to dzięki uprzejmości uczennicy, który raczyła się pochorować i tym samym zafundowała mi wieczór z szyciem. Oczywiście życzę jej zdrowia, ale bardzo ucieszyła mnie ta niespodziewana wiadomość o wolnym. Niestety takie wolne popołudnia będą w najbliższych miesiącach rzadkością, dlatego i tutaj chyba rzadziej będę się pojawiać. Liczę jednak, że o mnie nie zapomnicie ;) Na koniec czerwony słonik, pierwszy jakiego uszyłam, a ostatni ze słoniowej serii na blogu (przynajmniej na razie ;)
   Miłego dnia, dużo słonka i duuuuużo czasu na robótki :)


piątek, 10 lutego 2012

Słoń indyjski

   No i dopadło mnie choróbsko. Walczyłam dzielnie, ale otoczona armią "kichaczy" nie miałam szans na zwycięstwo, dlatego faszeruję się witaminą C i paracetamolem, żeby jakoś przetrwać dzień i niczym kania dżdżu wyczekuję weekendu, by móc się wreszcie pobyczyć w ciepełku, a nie latać jak ten kot z pęcherzem. Oby do 16.00, potem jeszcze tylko francuski i wreszcie mam labę. Tak mi tęskno do rozgrzebanej szyciowej robótki, a nie ma kiedy się za nią wziąć. Wiem, że nie mnie jednej brakuje czasu, ale wczoraj wróciłam z pracy po 22.00, dziś znowu zasuw do 19.00 i tak w koło Macieju. Dom zapuszczony, w lodówce pusto, a mnie marzy się szycie :D Może jutro się uda... 
   Póki co, z braku różowych okularów mały różowy słonik dla dodania otuchy dla wszystkich zasmarkanych i kichających jak ja ;) Miłego dnia!

wtorek, 31 stycznia 2012

Słodycz pomarańczy

   Oto kolejny słonik w cieplutkich kolorach, słodki jak marokańska klementynka. Kiedyś, jeszcze na studiach, poznałam pewnego Mohameda, doktora prawa rodem z Marrakeszu. W pamięć zapadła mi jego opowieść o słodyczy marokańskich cytrusów. Mohamed wzdrygnął się z niekłamanym obrzydzeniem i spojrzał z politowaniem, kiedy moja koleżanka stwierdziła, że wszak najlepsze pomarańcze pochodzą z Hiszpanii. Ponieważ od Mohameda lekko zawiewało fanatyzmem, to jego zachwytu nad rodzimym produktem nie potraktowałam poważnie. I przyznaję, że to był mój błąd... W ubiegłe wakacje miałam wreszcie okazję spróbować co to za cuda rodzi marokańska ziemia i zweryfikować słowa Mohameda. Moje kubki smakowe do dziś tęsknią za rozkosznym nektarem ukrytym pod postacią świeżo wyciśniętego soku z marokańskich pomarańczy. Podobnie zresztą jak za smakiem maleńkich słodkich winogron, które wsuwałam z Siostrzyczką na Krecie i francuskimi deserkami, dzięki którym wcielałam w życie maksymę, że "kochanego ciałka nigdy za wiele" ;) Oj, wcielałam z zapałem ;) A te holenderskie stroopwafle, czeskie knedliki, hiszpańskie jamón serrano, chorwackie espresso sączone przy plaży... Cóż począć, urodziłam się łasuchem i łasuchem pozostanę, a najbardziej na świecie zazdroszczę Makłowiczowi, że podróżuje, odkrywa, smakuje... A w ogóle to głodna coś jestem ;)


środa, 25 stycznia 2012

Negatyw

   Nie nie, nie będzie ani dołująco, ani negatywnie. Tytuł wziął się tylko i wyłącznie stąd, że dzisiejszy słonik to odwrócone barwy wczorajszego ;)
   Zrobiłam sobie krótką przerwę między słaniem maili, konsultacją nowych słówek na dzisiejszą lekcję, a kopiowaniem archiwów i kiedy zabrałam się za chrupanie pokrojonych w ósemki jabłek powróciła do mnie nieco przerażająca refleksja ostatnich dni, że nie umiem odpoczywać. Ciało co prawda otrzymuje swoją porcję snu, krótką, bo krótką, ale jednak, do tego dawka ruchu, kawa z mlekiem i paliwo dla mózgu w postaci cukru, ale skutek jest taki, że ciało trzyma się krzepko, natomiast duch coś niedomaga. Jestem zmęczona codziennym przebywaniem wśród ludzi, którzy myślą kompletnie inaczej niż ja, mają zgoła inny system wartości, a - jakby tego było mało - deprecjonują to, co moje. Bo że ludzie się różnią postrzeganiem świata, to  normalne, ale gdzie akceptacja i otwartość na innych? Przecież to jest właśnie cecha ludzi mądrych, więc jeśli ktokolwiek ma się za istotę wyższą, to chyba powinien wcielić te prawdy w życie? Jeśli ktokolwiek chce być wzorem dla innych, to chyba nie przez zgryźliwość, pozerstwo i ośmieszanie innych? Bo na czym tu się wtedy wzorować i czym zachwycać?
   Teorię znam, nie ma się co przejmować ludzkim gadaniem i docinkami, trzeba robić swoje i żyć własnym życiem, ale kiedy jestem nastawiona na ciągłą obronę przed złośliwymi, małostkowymi i ociężałymi umysłowo harpiami, to wówczas teoria wędruje w kąt i zostaje tylko niesmak, poczucie krzywdy i frustracja. Może te uczucia byłyby mniej palące, gdyby atakowały osoby, które w jakimkolwiek sensie mogłyby być dla mnie autorytetem, ale niestety tak nie jest. Od dawna mam wrażenie, że tak zwane elity, przynajmniej te z którymi ja się zetknęłam i które uzurpują sobie prawo do oceniania innych, to głównie matołki z kasą, a ich głównym celem jest pognębienie reszty i wpychanie tej kasy przed oczy, jakby sami siebie chcieli przekonać, że są kimś. Ostatnio wpadło mi w ręce zdjęcie z podpisem: "Po czym poznać że ktoś kupił produkt Apple? - Sam Ci o tym powie." I nic go nie obchodzi, że mi to nie imponuje i nie stanowi o jego człowieczeństwie. Moje rozumowanie jest dla niego tylko kolejnym dowodem na to, że jestem nikim, a wyraźny brak admiracji z mojej strony wywołuje kolejną falę złośliwości. Czy kasa naprawdę daje prawo gardzenia innymi? Może się mylę, ale co z tego, że bogacz, skoro w głowie sieczka, maniery pegieerowskiego kombajnisty, wrażliwość drewnianego pieńka... Co z tego, że piękna figura, nowy samochód i trzy szafy ubrań, skoro w głowie przeciągi... I to ciągłe plotkowanie i porównywanie, ten tak, tamten śmak. Co mnie to obchodzi? Po kiego grzyba te porównania, skoro nie ma między nami wspólnego mianownika. To jakby porównać rybę i ręcznik - no jak? 
   Niby to wszystko wiem, niby nie powinnam ulegać takim osobnikom, a jednak kiedy dzień w dzień słucham tych wszystkich "mądrości" sączonych jak żmijowy jad i z którymi nawet trudno podjąć dyskusję, tak są durnowate i absurdalne, to mimowolnie ulegam i myślę, że może to ja się mylę? Nie, nadal nie jest to wpis dołujący:)  Jest to tylko i wyłącznie droga do odnalezienia spokoju i sposobu, żeby się nie poddawać ich myśleniu. Najgorsze, że do tej pory nigdy nie miałam do czynienia z kimś takim i dlatego mimowolnie daję się wciągać w bezsensowne dywagacje, a przecież jak mawiał mój lingwistyczny autorytet, Profesor U.: "zostaw, żaden to dla Ciebie partner do dyskusji". I tego będę się trzymać. Poza tym, może fakt, że nie umiem się pogodzić z takim światem, to oznaka, że i mnie brakuje otwartości i akceptacji? ;D Świat jest jaki jest i takim trzeba go brać. Żyj po swojemu i pozwól innym wieść swój żywot.

wtorek, 24 stycznia 2012

Cztery słonie zielone słonie

    Dziś w pracy szajba. Wreszcie nadszedł długo odwlekany moment wymiany komputerów, więc siedzę, kopiuję, instaluję, uruchamiam ponownie. Masakla plawie. Komputerów jest pięć i na wszystkich muszę instalować jakieś coś. Powoli zaczyna mi brakować cierpliwości. Na dodatek na moim nowym komputerze układ klawiatury jest inny niż dotychczas, więc robię literówki jak oszalała. I nie mam jeszcze archiwum, a co i rusz ktoś żąda przesłania kolejnych dokumentów. Że o nowym systemie nie wspomnę. Jakieś niby wszystko lepsze, intuicyjne, a mi mryga, lata, nie wiem o co chodzi. Piekiełko po prostu. 
  No ale przecież nie samą pracą człowiek żyje ;) Dziś moja Siostrzyczka zamówiła dwie filcowe ptaszyny na kuchenne okno. Jedna już tam fruwa i potrzebuje miłego towarzystwa, zatem moja maszyna nie ma wyboru i musi wkrótce zacząć działać, bo zamówienia spływają szerokim strumieniem z różnych stron ;)
  Bardzo dziękuję za Wasze odwiedziny i do zobaczenia najpóźniej jutro ;) Miłego popołudnia, ja idę konfigurować skrzynki mailowe. Ble ;) 
   A  jeszcze na koniec zielony słonik - breloczek z trąbą uniesioną na szczęście, żeby po dzisiejszej wizycie u Amanoo w pamięć zapadło Wam nie tylko biadolenie ;)

środa, 4 stycznia 2012

Święta, święta i po Sylwestrze

     W ferworze świątecznych przygotowań i podróży zabrakło mi czasu na blogowanie, natomiast zaraz po powrocie z wojaży wzięło mnie na urządzanie domu. Nadal brakuje u mnie wielu najzwyklejszych i potrzebnych w domu drobiazgów. Wreszcie spełniłam swoje marzenie i mam silikonowe pędzelki do ciast i nowe piernikowe foremki z Ikei. A propos pierników - zrobiłam te z przepisu polecanego przez Mazankę i wyszły bajecznie smaczne. Nie przewidziałam tylko, że z kilograma mąki wyjdzie cała piernikowa góra i że pierniczenie zajmie mi tyle godzin. Jednak warto było, bo wszystkim obdarowanym smakowały. Niestety pierniczki zdjęć nie doczekały, ale cieszyły podniebienie, a to najważniejsze zadanie ciasteczek ;)
      Poza kuchennymi drobiazgami mam wreszcie wieszak do przedpokoju, który musi cierpliwie poczekać na czyjeś zmiłowanie zanim zawiśnie na właściwym miejscu. Obrazek przywieziony z Paryża ma wreszcie swoją ramkę i teraz mężnie znosi kolejne ścienne przymiarki. Do tego dwa nowe kosze i trzy półeczki z drzwiczkami do ustawienia na regale. Mam ogromniasty regał 180x180cm zapakowany książkami i innymi szpargałami, a jak wiadomo szpargały, choćby nie wiem jak pieczołowicie układane, zawsze sprawiają wrażenie nieładu, stąd potrzeba upchnięcia całego tego bałaganu w koszach. A jeśli już o chowaniu mowa, to na czas świąt spakowałam wszystkie materiały, filce, masosolne pomoce itd. - wyszło tego chyba z pięć kartonów. Koszmar normalnie - jak to wszystko pomieścić w blokowym M?
      A ponieważ dotąd zabrakło czasu na pokazanie moich wszystkich świątecznych produkcji, to pozwalam sobie przedłużyć Bożonarodzeniowy klimat zdjęciami kolejnych ozdóbek, które w tym roku przyozdobiły moje drzewko:

wtorek, 29 listopada 2011

Hej przeleciał ptaszek kalinowy lasek

     Od soboty jestem po uszy zagrzebana w moich masosolniakach. Te najgrubsze, kilkuwarstwowe potrzebują jeszcze kilku tygodni żeby zupełnie wyschnąć, będą gotowe akurat na święta :) Jutro pokażę pierwszą partię, która czeka na werniksowanie. A dziś piszę króciutko, bo chcę się jeszcze przebiec po Waszych blogach.

     

poniedziałek, 28 listopada 2011

Łapy, łapy cztery łapy, a na łapach pies kudłaty....

...kto dogoni psa, kto dogoni psa... 
     Oto moja druga po słonikach propozycja dziewczęcych broszek. Jeszcze nie pokazałam ich małolatom, więc nie wiem jaka będzie reakcja, ale bardzo liczę na aprobatę ;)
     Dziś zrobiłam coś głupiego. Znowu naczytałam się o pieczeniu masy solnej i postanowiłam udoskonalić moją technologię, co miało poskutkować szybszym suszeniem solniaczków. Skończyło się na tym, że część figurek spuchła jak balony. Całe szczęście zaglądałam do nich co kilka minut, więc udało mi się uniknąć totalnej zagłady. Szkoda by było gdyby dwa dni pracy poszły na marne... W ten sposób po raz kolejny przekonałam się że lepsze jest wrogiem dobrego. Głupotą jest poprawiać coś, co już "gra i bucy", jak to się zwykło mawiać w moim domu rodzinnym. I ta zasada nie dotyczy wyłącznie wypiekania aniołków.



niedziela, 27 listopada 2011

Coraz bliżej święta....

     Po krótkim odpoczynku od ozdób świątecznych wracam z nową porcją, choć może słowo "porcja" jest tu nie na miejscu, bo mowa o muchomorkach wychylających kapelusze spod opadłych liści ;) Jest to edycja limitowana, powstały tylko trzy sztuki. Dlaczego? Ponieważ mój wrodzony i nieokiełznany brak cierpliwości kazał mi gnać dalej, by sięgnąć po nowe wykroje. Poza tym nie chcę mieć na choince samych muchomorów :D
     Ostatnio pochłaniało mnie głównie szycie, więc dla odmiany wczorajszy wieczór upłynął mi pod znakiem masy solnej. Powstały kolejne aniołki, ale nie tylko, bo po raz pierwszy wykorzystałam nowe narzędzia, skrzętnie gromadzone przez ostatnie miesiące. Z masą solną najlepiej pracuje mi się w jesienne i zimowe wieczory, więc sprzęt musiał trochę poczekać. Żeby było sprawiedliwie teraz ja muszę czekać aż figurki wyschną i wtedy zabiorę się za malowanie. Nie mogę się doczekać :) Wygląda na to, że w tym roku niechcący i moją choinkę przyozdobią głównie rękodzielnicze "bombki". A jak będzie u Was?


PS. Serdecznie witam wszystkich nowych obserwatorów mojego bloga :)

sobota, 26 listopada 2011

Zanim nadejdą święta

    Przez kilka ostatnich dni obmyślałam nowe wzory do moich filcowych szycianek i chcę się podzielić efektem. Na razie powstały broszki dla dziewczynek i breloczki-zawieszki do kurteczek i plecaczków także dla chłopców. W głowie mam więcej pomysłów, ale ponieważ chwilowo jestem uziemiona i nie mam wszystkich potrzebnych materiałów, to na tym muszę poprzestać. Na pierwszy rzut wybrałam słoniki broszki:





      Ciekawa jestem co porabiacie w ten weekend. Ja nie mam wielkiego pola do popisu, bo przemieszczam się tylko między sofą, krzesłem i łóżkiem, ale teraz zarządzam pełną mobilizację i zabieram się za lepienie.
Szałowego weekendu Kochane :)

piątek, 25 listopada 2011

Śniegowe gwiazdki

     Oglądałam wczoraj "Rozważną i romantyczną" i po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że nawet w tej naiwnej opowieści pojawiają się uniwersalne prawdy o świecie jak pogarda ludzi zamożnych manifestowana wobec tych przeciętnych. Przeciętnych tylko z finansowego punktu widzenia, bo o wiele bogatszych pod wszystkimi innymi względami. Nic się nie zmieniło od tamtej pory i paradoksalnie trochę mnie to podbudowało,  że nie ja jedna jestem ofiarą takiego prymitywnego wartościowania, że jest też mnóstwo ludzi, którzy wartość człowieka mierzą nie tylko na podstawie zawartości portfela. Nawet jeśli taka pogarda zadufanego w sobie nowobogackiego bufona czasem bardzo boli, to nie chcę się z nim zamieniać. Wolę być homo sapiens i żyć na przeciętnym poziomie niż należeć do troglodytów z wypchanymi portfelami. A troglodyta  nigdy nie będzie w stanie tego wyboru pojąć i w tym też jest ode mnie uboższy.
    Ale ale, koniec z moimi ludowymi mądrościami ;) Uszyłam kolejną porcję ozdóbek i chciałam je Wam pokazać. Mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu i zaraz mykam do szycia, bo to ostatnia okazja przed weekendem, skoro już obiecałam, że  znowu zajmę się aniołkami...

czwartek, 24 listopada 2011

Pisanie nocą

     Turkisa pożegnała się ze mną około północy, a ja, jak na sowę z krwi i kości przystało nadal nie śpię. Bo jak tu spać, kiedy tyle myśli tłoczy się w mojej głowie... Właśnie skończyłam szycie kolejnego filcowego maleństwa i marzy mi się jakiś nowy wzór. Chyba już nawet wiem co to będzie, ale na razie sza! ;) Natomiast weekend przeznaczam na aniołkowanie, o ile się nie rozmyślę, bo jednak szycie jest tym, co teraz pochłania mnie bez reszty i sprawia największą radość. Jednakowoż nie tak dawno złożyłam przed Wami solenną obietnicę, że niebawem wrócę do lepienia, więc nie wypada być gołosłowną...
     Oprócz kolejnego filcaczka noc zaowocowała zakupem nowych scrappowych papierów (nie mogę doczekać się przesyłki), odkryciem, że piosenkę Adele "Rolling In The Deep" śpiewał już zespół Linkin Park i  kolejnym postanowieniem, że muszę zaopatrzyć się w płytę wyżej wspomnianej Adele. Niestety jak siebie znam, przy okazji następnej wizyty w Empiku zapuszczę korzonki między półkami z pędzelkami, farbkami, wstążeczkami i innymi duperelami, wśród których zatonie myśl o Adele i jej płycie...
     Poopowiadałabym dłużej, ale rozsądek podszeptuje, że czas już najwyższy wpaść w objęcia Morfeusza, bo jutro czeka mnie pracowity ranek z racji popołudniowej lekcji hiszpańskiego, która tym razem odbędzie się u mnie w domciu. To dopiero luksus, taka praca w domu na miękkiej sofie, w ciepłych bamboszach i z kubkiem ulubionej zielonej herbaty, a na dodatek to ja wybieram z kim pracuję, a kogo posyłam precz... Marzenie po prostu....
       Zanim ucieknę do spania pokażę jeszcze kolejną porcję ozdóbek:


I w komplecie z pierniczkami, bo taki był pierwotny zamysł:


Teraz z czystym sumieniem mogę iść spać. Mam nadzieję, że Wy jesteście już pogrążone w fazie REM ;)

środa, 23 listopada 2011

Czas na świąteczne pierniczki

     Tyle się nagadałam o moich świątecznych robótkach, że teraz mam tremę! ;) Ostatnio przybyło mi sporo obowiązków i czas na realizację pomysłów krawieckich mocno się skurczył, ale szyłam sobie powolutku wieczorami, każdego dnia po trochę. Grunt to dobra organizacja ;) Prezentację zaczynam od moich ulubionych ciasteczek, czyli pierniczków, które niezmiennie kojarzą mi się z Babcią i Dziadkiem. Kiedy przyjeżdżałam w odwiedziny zawsze na stole w miseczce lśniły lukrowane pierniczki, a ja, jako pierwszej klasy łasuch, zajmowałam miejscówkę najbliżej tej miseczki. Długo szukałam takich samych pierniczków jak te Babcine i któregoś dnia znalazłam :) Od tamtej pory zostałam wierną klientką Biedronki i utrzymuję przy życiu polski przemysł piernikowy :P A propos, ktoś może pamięta jak w literaturze nazywa się zabieg powtarzania tej samej spółgłoski na początku każdego wyrazu? Bo mnie niestety ta wiedza uleciała, a teraz będzie mnie męczyć i dręczyć dopóki znowu nie rozwiążę zagadki. Może czyta mnie jakaś studentka filologii, która wszystkie środki stylistyczne ma wciąż w jednym paluszku i litościwie mnie oświeci? :)
      A wracając do pierniczków, to najpierw zbliżenie na przedstawiciela gromadki: 


a tu już w większej grupie:


W domu mam ich trochę więcej, ale obiektyw mojego nieskomplikowanego aparaciku nie był w stanie objąć wszystkich. Jutro kolejna porcja ozdóbek, więc zapraszam :)

piątek, 21 października 2011

Kotek chudzina

      Kochane moje, nawet nie wiecie jak się cieszę, że tu do mnie zaglądacie. Nowe komentarze i dziewięcioosobowa!! lista obserwatorów jawnych plus jeden w kamuflażu dodają mi skrzydeł i dopingują do pracy. Dziś na przykład ślęczę nad nowymi magnesikami, ale miłe to ślęczenie. Ostatnio udało mi się dotrzeć do pięknych wzorów i już przebierałam palcami z niecierpliwości kiedy będę się mogła za nie wziąć. W rezultacie po mojej lewicy spoczywa stosik kolorowych szkiełek.  Tak między nami, mam słabość do szkła, zwłaszcza przezroczystego, przez tę przejrzystość i jasność właśnie. Od razu mi radośniej na sercu kiedy spojrzę na jasny magnes połyskujący na drzwiach lodówki. A jak już otworzę lodówkę i znajdę coś smakowitego, to mam pełnię szczęścia ;) 
      Magnesów dziś nie pokażę, bo sobie schną niebożątka, ale żeby nie przychodzić z pustymi rękoma, to przedstawię Wam Kota Blekota. Co prawda w domu zyskał miano chudziny, ale doprawdy przecież nie każdy kot jest zwierzęciem łownym! Ten tu to wypieszczony kanapowiec, wybredny smakosz, więc i sylwetkę zachowuje nienaganną.



czwartek, 20 października 2011

Sówki, sówki, więcej sówek

     W domu nieustannie słyszę zarzut, że jestem nocnym Markiem i dlatego jestem wiecznie zmęczona, ale chciałabym tu podkreślić, że ja się z żadnym Markiem bynajmniej nie identyfikuję. Znacznie bardziej niż Markiem wolę być sówką. I nic nie poradzę na to, że energia wstępuje we mnie dopiero po godzinie 17.00 i trwa do okolic 2.00. Oczywiście kierowana rozsądkiem zwykle kładę się wcześniej, to jest około 0.30, niemniej jednak własną naturę trudno zmienić i nic tu nie da napominanie "kładź się wreszcie spać!"... 
     Ale jak mówi ludowa mądrość nie ma tego złego, bo z mojego nocnego siedzenia zrodziły się niedawno filcowe sówki: 

wtorek, 18 października 2011

Sówka

     Dziś cały dzień spędziłam na szyciu. Poniżej tylko przedsmak efektów wytężonej pracy, bo robienie zdjęć musi poczekać na nadejście poranka i światło dzienne. Tymczasem idę się kąpać i dać odpocząć oczom, bo ledwie widzę od dłubaniny cieniutką igiełką. Dobrej nocki!