Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ślimak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ślimak. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 29 maja 2012

Wymianka

   Zbierałam się do pisania już od piątku, ale mycie okien, pranie firanek, szorowanie piekarnika i inne podobnie pasjonujące sprawy pochłonęły mnie bez reszty. Szczęściem w niedzielę załapałam się jeszcze na ładną pogodę i udało się wybrać na długą wędrówkę w kierunku Wyspy Opatowickiej. Nie pamiętam czy Wam wspominałam o moim wiekopomnym odkryciu dotyczącym tejże wyspy? Otóż po mojej przeprowadzce do ciasnego, ale własnego domku spacer w tamte okolice jawił mi się jako wielka wyprawa, ponieważ najpierw musiałam dojechać w pobliże wyspy, no a potem już wiadomo łazikowanie i znowu powrót autem. Po kilku takich wypadach zaczęły nas gnębić podejrzenia, że coś tu nie gra, jakieś niejasne przeczucie, że chyba ktoś tu próbuje nas zrobić w balona. Okazało się, że my sami tacy sprytni byliśmy, bo mieszkamy ni mniej ni więcej tylko na przeciwko wyspy, z tym że widok po drodze przesłania nam kilka zagajników :D Od tamtej pory wydeptujemy ścieżki na wyspę albo wzdłuż Odry w kierunku zoo. Niestety w czerwcu przejście na wyspę będzie zamknięte z powodu remontu, ale wzdłuż rzeki nadal będzie można spacerować, grillować i się opalać. To tyle  tytułem wyjaśnienia dlaczego dopiero dzisiaj chwalę się TAKIMI ŚLICZNOŚCIAMI!!! 
       Daty nie trzymają się mojej głowy i poczucie czasu też mam podobno swoje własne (tak przynajmniej twierdzi Jeden Taki ;), niemniej jednak, około kwietnia (?) umówiłam się z Jolutką na wymiankę. Jola upatrzyła sobie tildowego ślimaczka, a mnie dała tyle opcji do wyboru, że prawie oszalałam i bombardowałam jej skrzynkę mailami , że to chce, albo nie, tamto. W końcu mój wybór padł na album..., ale Jola do albumu się wcale a wcale nie ograniczyła i kiedy zaraz po wyjściu z poczty z niecierpliwością kluczykiem rozcinałam taśmy zabezpieczające moim oczom ukazały się takie oto majstersztyki.
   Śliczna karteczka - Jola połączyła papier i bawełnianą koronkę. Zerknijcie proszę o tu, a zobaczycie to cudeńko w pełnej krasie.



   Jeszcze nie zdążyłam się nazachwycać a tu kolejne cudo!! Ramka na zdjęcie z pięknymi trójwymiarowymi liśćmi bluszczu, perełkami i papierowymi falbaneczkami. Do tego kwiatuszki i morze turkusu, czyli wszystko tak jak kocham.


   To były kompletnie niespodziewane niespodzianki (dziękuję Ci pięknie Jolu, żebyś Ty mnie widziała jak walczyłam kluczykiem z taśmą, żeby czym prędzej dostać się do środka, hihi), natomiast przedmiotem wymianki był ten tu piękniś, czyli mój wymarzony album ślubny.



   Cały wieczór przesiedziałam na sofie z prezentami tuż pod ręką, żeby co jakiś czas móc po nie sięgać i sycić oczy ich urodą. Mało tego, ja jestem baba-sroka, lubię kiedy jest strojnie i turkusowo, więc rzecz jasna byłam ZACHWYCONA, ale oniemiałam kiedy  On zaraz po przestąpieniu progu zapiał: "Ale ładne!!! Co to jest?", bo naprawdę rzadko udaje mi się wzbudzić taki aplauz moimi pracami. Ten okrzyk był więc najdobitniejszym potwierdzeniem mistrzostwa Jolutki :) Oczywiście zaraz odbyło się komisyjne liczenie ile zdjęć będzie trzeba wywołać. Nadmienię tylko, że tych zdjęć z wiadomych względów jeszcze nie ma, a już mają zaplanowaną przyszłość :D 
   Na razie całość leży zapakowana na półeczce i czeka na swój dzień :) Jolu, bardzo, bardzo Ci dziękuję(my) :* 
   Z kolei ja dla Joli miałam zrobić COŚ, bo co prawda Jola pod ślimaczkowym postem napisała, że ślimak, owszem, ale też że lubi fiolety, zielenie i niespodzianki. Z tej przyczyny powstał ślimaczek z fioletowo-fuksjowymi dodatkami, a że podróż w pojedynkę jest nudna, to przydzieliłam mu wesołą kompaniję w osobie pękatego misia i dwóch aniołów stróżów. 
   Tak cała paczka prezentowała się na godzinę przed wyprawą:


   A to już efekt moich zabaw z aparatem, co niestety skutkuje tym, że coś poprzestawiałam i teraz nie wiem jak wrócić do stanu wyjściowego... :/ Od tamtej pory nie umiem ustawić ostrości, co niestety widać na zdjęciach prezentów od Jolutki, ale jeśli tylko uda mi się naprawić, co popsułam, to podmienię zdjęcia na  wyraźniejsze.



   Tymczasem żegnam Was, ale niebawem powrócę, bo na warsztacie od kilku dni  mam kolejną lalę. Buziaki i do zobaczenia wkrótce!

(EDIT Za zgodą Jolutki pożyczyłam jej zdjęcia, bo w przeciwieństwie do moich pokazują koronkową robotę Autorki :)




A to już moje wytworki w domciu Joli:


sobota, 12 maja 2012

Dla Dudusia

    Ogarnęło mnie ślimakowe szaleństwo :) Może na to nie wygląda (sądząc po marnej ilości postów), ale popołudnia spędzam między innymi na szyciu i innej dłubaninie. Powolutku rodzą się nowe projekty, bo jak mawiał Pawlak każdy może sobie zrobić "prototypa", więc w myśl tej zasady ja tworzę swoje ;) Chwilowo nie pokazuję za dużo, ponieważ wszystkie prace powstają  na prezenty i wymianki, czekam zatem aż trafią do rąk adresatów, jednak wczoraj Dudusiowy gołąbek pocztowy doręczył mi wiadomość, że niespodziewajka jest już na miejscu. Właśnie dlatego mogę pokazać kolejnego ślimaczka uszytego specjalnie dla Dudqi. Kasia napisała, że ślimaczek się spodobał, co niezmiernie mnie cieszy. 
     Dziś się niestety nie rozpiszę, choć - jak to gaduły mają w zwyczaju - bardzo bym chciała, ale muszę pędzić do obowiązków. Niestety w ten weekend mogę zapomnieć o odpoczynku, na szczęście będą kolejne ;)

wtorek, 24 kwietnia 2012

Mechanizm Mojej Maszyny

      Natchniona wczorajszym spotkaniem z Laobeth postanowiłam rzucić wszystko i choć na chwilę puścić w ruch mechanizm mojej maszyny do szycia. Pochylenie głowy nad wykrojami i ściegami poskutkowało po pierwsze rozluźnieniem mojej własnej żuchwy, a w dalszej perspektywie ocaleniem cennego szkliwa ścieranego w trakcie nerwowego zgrzytania. Po drugie narodził się ślimak Wincenty, którego przedstawiam Wam poniżej w pełnej krasie. Szyłam tego skorupiaka do 1.00 w nocy i z tej właśnie przyczyny pod znakiem zapytania staje mój planowany na dziś samotniczy wypad do kina na "Igrzyska śmierci". Dlaczego? - zapytacie. Otóż dlatego, że nadal rozluźniam żuchwę, tym razem przeraźliwym ziewaniem, więc być może w miejsce kina zafunduję sobie popołudniową drzemkę. Albo... znowu zabiorę się za szycie, bo chyba znowu wpadłam w ciąg ściegowy ;)
    Poza tym znowu doszły mnie słuchy, że moja zabawka jest tą jedyną, ukochaną (przynajmniej do kolejnego prezentu;) Nie macie pojęcia jak cieszą mnie wieści, że moje wielorybki towarzyszą dzieciom w drodze do przedszkola, a ślimak śpi razem z maluchem i jest "naaajukochańsy ze wsyskich".  Dla takich słów warto szyć :D


czwartek, 13 października 2011

Czym zajmowałam się w ostatnich dniach....

      W pracy zaczął się gorący okres, więc nie bardzo mogę się rozpisywać, ale zgodnie z wczorajszą zapowiedzią (tak na marginesie ma się ten talent do budowania napięcia ;) zamieszczam zdjęcia moich ostatnich robótek. Nie mogłam się zdecydować, które zdjęcie ślimaka wybrać, więc pokazuję oba. To pierwsze z zegarem w tle jest dość symboliczne, nieprawdaż? :D Co prawda dzisiejszy dzień mija mi jak z bicza trzasnął, ale czasem godziny ciągną się w niemiłosiernie ślimaczym tempie. Tak więc poznajcie Państwo ślimaczka, a właściwie całkiem sporego, bo mierzącego 24 cm ślimaka Gerwazego:



     Następny w kolejce u fotografa  ustawił się 20-centymetrowy Króliczek , który napatrzył się na matrioszki i bardzo zasugerował się ich stylem. Jego długie uszka są bardzo wygodne do chwytania dla małych dziecięcych łapek. Można takiego króliczka wytarmosić, wyściskać i naprzytulać co niemiara.


     Największy, bo długi na 35 cm, ale bardzo łagodny i dobrotliwy, a do tego mięciutki jak kaczuszka Pan Wieloryb,  spokojnie czekał na swoją kolej. Potem znalazł jeszcze cierpliwość na pozowanie niewprawnej fotografce, która wciąż i wciąż próbowała trafić najlepsze ujęcie.


      Widzicie teraz, że mimo ciszy na blogu wcale nie leniuchowałam, a obok maszyny już czekają kolejne zwierzaczki, niektóre częściowo zszyte, niektóre dopiero w wersji papierowej.
      No, jednak się rozpisałam, ale teraz muszę już pędzić z powrotem do pracy.

czwartek, 6 października 2011

Ślimak Guliwer

     Zgodnie z wczorajszym postanowieniem wieczorem zabrałam się za szycie. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Tak zaaferowałam się, żeby wszystko uszyć prosto, że w ślimakowym tułowiu nie zostawiłam otworu na upchnięcie wypełnienia, więc jak już wszystko zszyłam, to następnie trzeba mi było poślęczeć nad pruciem. Takie początków uroki :)
    O wiele łatwiej łączy mi się duże elementy (piszę to a propos małego wrzosowego ślimaczka), ale potem to wykańczanie ręczne... No samemu można się wykończyć :D Dużo wody upłynie zanim nauczę się ładnie ukrywać ścieg, choć jak na nowicjuszkę w tej dziedzinie i tak osiągnęłam niezły efekt. "Chiba" - jak mówi pewna mała Lenusia. A zatem, tadaaaa! powitajcie na świecie Guliwera:




   

Imię jakoś samo przyszło mi na myśl, kiedy robiłam rodzinne zdjęcie :o) Zresztą popatrzcie:

                                      
    
     Na dziś planów robótkowych nie mam, choć bladym świtem dostałam zamówienie na konia.
- "Konia uszyć nie umiem, mogę zrobić renifera".
- "O renifer! To ja chcę renifera!"
No i się zobowiązałam, więc już nie ma zmiłuj, będę musiała się nauczyć szyć renifera :) Tymczasem muszę znaleźć odpowiednią tkaninę, żeby móc spełnić życzenie i poćwiczyć trochę na prostszych zabawkach, zanim podejmę to wyzwanie. Szyć, szyć, szyć!  - "lubię te robotę", jak mawiał Marian Koniuszko.
A pomiędzy wprawkami z szycia mam zamiar spróbować znowu czegoś zupełnie dla mnie nowego, ale to opowiem szczegółowo, jeśli uda mi się wcielić plan w życie. No i od lat nie wiem ilu nie haftowałam... Trzeba by i do tego wrócić któregoś dnia... Tyle rzeczy do zrobienia, tyle wykrojów, tyle wzorów :) To dopiero emocje! Hehe!

środa, 5 października 2011

Coś nowego

      Witajcie :) Trochę wczoraj milczałam u siebie, ale za to działałam na Waszych blogach :) Po krótkiej przerwie wróciłam dziś do pracy i moim zwyczajem zabrałam się za pisanie posta. Poranek w pracy jest mobilizujący i myśli jakoś łatwiej składają się w zdania.
     Już wspominałam, że Rodzice podarowali mi maszynę do szycia, tak więc mogłam się zabrać za realizację marzeń, a poniżej pierwszy efekt - Pan Ślimak. Na razie miniaturka, bo nie wiedziałam jak mi pójdzie, a nie chciałam psuć dużej ilości tkanin na wypadek gdyby się jednak okazało, że zdolności manualnych nie styka. Jednakowoż myślę, że jak na pierwszą próbę nie jest źle. Wiem, że muszę jeszcze ćwiczyć, ale mam już tyyyyle pomysłów, że nie mogę się doczekać kiedy znowu dopadnę się do maszyny. Może dziś uda się uszyć coś większego. Muszę jeszcze tylko zaplanować wizytę w pasmanterii, bo nie mam za wiele nici w domu a i jakieś ciekawe guziczki itd. też by się przydały. Nie wiem czy czyta mnie ktoś z Wrocławia, ale jeśli tak, to może orientujecie się gdzie jest dobrze zaopatrzona i niedroga pasmanteria? Najlepiej w okolicach Grunwaldu.... ;) Ja znam tylko tę przy Kołłątaja, ale stresująca to dla mnie podróż, bo nie ma gdzie zaparkować :D 
     To na razie tyle, gdyż poniewóż iż muszę nadgonić pracowe zaległości i sprawdzić co w trawie piszczy, a właściwie co piszczy w skrzynce mailowej. Trzymajcie się i życzę Wam i sobie choćby jeszcze jednego słonecznego dnia więcej.