Top Social

.

LIFESTYLE & INTERIOR BLOG

Featured Posts Slider

Image Slider

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą my INterIOrs. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą my INterIOrs. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 3 marca 2020

NOWY KOLOR ŚCIAN, CZYLI JAK WYRAZIĆ SIEBIE



Dzień dobry Kochani! Jak miło Was tu widzieć po takiej długiej przerwie. 
Mam nadzieję, że moje postanowienie, by pisać znów bloga nie będzie płonne. Ale nic nie obiecuję, będzie co ma być. Dziś o moim starym nowym salonie i przedpokoju, gdzie pojawił się na ścianie kolor. 

*
*
*

Istnieje coś takiego jak instynkt, przeczucie, że rzeczywistość ułoży się tak a nie inaczej. Może to rodzaj naszej podświadomej analizy i najzwyklejsza w świecie zdolność adaptacji do zmian, jakie w życiu są przecież naszym chlebem powszednim. 
Jednak dzięki temu instynktowi mamy czas, by coś przemyleć, przygotować się, a nawet czasem wręcz odwrócić bieg wydarzeń dzięki naszej wrodzonej przezorności. 

Kiedy śnią mi się stare domy, kolejne meble, które chciałabym uratować i przerobić na swoje, nachodzą mnie marzenia o miejscu moim od a do zet, wtedy zwyczajnie wiem, że czas na zmiany. Najtrudniejszy krok to ten pierwszy. Podejmuję czasem ryzyko, ale na szczeście jeśli to dotyczy domu i mojej płomiennej miłości do urzadzania wnętrz, to wiem, że wpadki też się zdarzają i nie ma w nich niczego złego. Są częscią składową mojej drogi. Mojej historii. Zawierzam przeczuciom i działam. Czas i tak wszystko zweryfikuje więc finalnie przekonam się, czy ten lub tamten wybór był tym właściwym.  

Dom to taka moja droga. Jesli ktoś chciałby nią w ślad za mną wyruszyć, to jest szansa, że odkryje kim jestem. Co mi w duszy gra. Gdyż wszystko, co robię dla domu, jest niczym innym, jak moim niespokojnym duchem. A jednocześnie jest tym, czego moja skołatana codziennością dusza potrzebuje, by odnaleźć spokój i właściwe (czyt.: zdrowe) proporcje. Wydaje się, że to dwie skrajności nie do pogodzenia. Jednak wnikliwe, wrażliwe oko nie będzie miało problemu, aby w moim pozornie jednostajnym wnętrzu odnaleźć ten cały niepokój i ciekawość świata. Monochromatyczne spokojne tło jest sceną wielu burzliwych wnętrzarskich dramatów… Może dzisiaj już ostrożniej podchodzę do urządzania domu, ale też nie bez przyczyny. Tak, wszystko co robię, na co się decyduję ma znaczenie. Kolor, faktura, układ, kompozycja, ale z drugiej strony właśnie ruch w tej niby statecznej rzeczywistości. Mebel długo nie zagrzewa jednego miejsca, kolor choć subtelnie, to jednak i tak zmienia się przynajmniej raz do roku, przepełnione szuflady od nadmiaru wspomnień i planów na kiedyś tam w końcu pod wpływem chwili pustoszeją, uwalniając miejsce na nowe. 
Często łapię się na tym, że w tych ciągłych zmianach zbyt dużej liczby planów nigdy nie realizuję. Tak samo jak nagle rodzą się pomysły, gasną i znikają w czeluściach wyniesionych na strych pudeł, schowanych na najwyższych półkach, gdzie nikt długo nie zagląda. A potem w chwili przebłysku wertuję umysł w poszukiwaniu czegoś, co tam utknęło na zawsze. Raczej daremne starania, i tak zapominam, co gdzie schowałam. 

W tych ciągłych zmianach jest jednak jakaś ciągłość i konsekwencja. Mogę być prawie pewna, że nic u mnie nie jest raz na zawsze, definitywne i skończone. Dobrze to wiedzieć, bo to pozwala wyzbyć się perfekcjonizmu, na który niestety choruję. Uważam bowiem, że dom nie powinien być „zbyt” dopracowany. Mój żyje i się zmienia. Spójny jest wyłącznie dzięki temu, że dzisiaj już bardzo dobrze znam siebie, swoje potrzeby i słabości. Liczę się też z tym, że ta przestrzeń to jednocześnie schronienie dla innych osób i ich potrzeby są równie ważne co moje własne. Ponieważ są częścią mojego życia, są jakby trochę mną. Dom, który to respektuje, jest przyjazny i ciepły. Jest dzięki temu prawdziwy i pozwala nam swobodnie się rozwijać. Daje szczęście. Nie jest pustym katalogowym zestawem rzeczy dizajnerskich czy drogich. Wręcz przeciwnie. Stanowi dobrze przemyślaną kompilację przeszłości, teraźniejszości, ale przede wszytkim pozostawia miejsce na to, co dopiero przyjdzie. Otwarte okno na odrobinę szaleństwa.
Kto mógł wiedzieć dziesięć lat temu, że malując dosłownie cały dom na biało, przyjdzie taki moment, że zechcę zmiany. To było przecież dla mnie jak przełom. Biel zdominowała moje wnętrza i oczyściła mnie od środka. Ale któregoś pięknego dnia wystarczyło sobie wyobrazić kolor, aby następnego dnia przemalować ścianę w kuchni na różowo. I po dwunastu miesiącach zrozumieć, że to nie jest ten kolor…. i przemalować na nowo. Biały jest bezpieczny, daje nam czas, jak cztery lata liceum młodemu człowiekowi, na odkrycie dokąd w życiu zmierza. Biały daje nam możliwość restartu. Zatem nic w tym nadzwyczajnego, że po jakimś czasie przemalowałam kolejne ściany. Ot, wewnętrzna potrzeba.

Celowość. Otwartość. Znajomość siebie. Czy nie wydaje się Wam, że to prawie jak autoanaliza? Krótka sesja na wygodnym fotelu psychoterapeuty, który pomoże wyłuszczyć nam kim jesteśmy i czego nam potrzeba. Ale w jakim celu? No właśnie… Dochodzimy do sedna, bo wszystko zmierza w jednym kierunku - poszukiwaniu w życiu szczęścia. Dla każdego z nas będzie się ono składało z innych elementów, bo jednak różnimy sie trochę mimo biologicznie podobnej powłoki. Mamy inne przeżycia, determinuje nas inne środowisko, musimy godzić się na takie czy inne życiowe kompromisy. Dlatego też inaczej rysuje się nasza przyszłość. I powinniśmy również mieszkać w domach, których charakter będzie mocno indywidualny, mimo tej powiedzmy podobnej stylowej powłoki… Gustujemy bowiem w pewnych trendach, albo mamy jakieś przyzwyczajenia, które bezpośrednio będą się przekładały na nasze postrzeganie piękna. Wybierzemy konkretnie styl francuski, nowojorski, swojski, przaśny lub minimalizm, to w sumie przecież tylko kwestia gustu. De gustibus non est disputandum. Ale by mówić o domu trzeba wyrobić w sobie własną perspektywę. Skąd możemy wiedzieć, że nie lubimy włochatych różowych foteli, skoro nigdy w nich nie siedzieliśmy?! We własnym domu możemy eksperymentować, próbować do woli, aż wyklaruje nam się nasz własny styl.
Spoglądam na to, w jaki sposób urządzam swój dom i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że aż tyle mojej introwertycznej duszy znajduje się wręcz „na wierzchu”, przez co jest ona narażona na czyjeś spojrzenia i oceny. Każdy może przyjść i po jakimś czasie może mi powiedzieć o mnie samej wiele więcej, niż po dziesiątkch godzin spędzonych wspólnie w neutralnym otoczeniu. Czyż to o czymś nie świadczy?

Droga do harmonii nas samych z naszymi domami może być dwojaka. Możemy wyruszyć w podróż wnętrzarską dopiero, gdy zaakceptujemy siebie, albo możemy wybrać inną, uważam o wiele ciekawszą drogę - dom wykorzystać do tego, by uświadomić sobie kim jesteśmy. Wystarczy skupić się na tym co i jak robimy. Poświęcić wyborom wnętrzaskim czas i uwagę. Nierzadko własną pracę. Zastanowić się, czego nam potrzeba, co do nas pasuje, w czym czujemy się dobrze, co daje nam szczęście i co pozwoli rozwinąć nam skrzydła w przyszłości. Spróbujcie. Gwarantuję Wam, że odnajdziecie w tym samych siebie. A przy okazji będziecie pięknie mieszkać.











wtorek, 1 października 2019

KWIATY W WAZONIE



Wrześniowe światło jest wyjątkowe. Znów pojawiają się w nim ciepłe tony, a razem z nimi budzi się we mnie potrzeba zmian. Może to tylko naturalny impuls do uporządkowania przestrzeni wokół siebie, niczym przygotowanie niedźwiedziej groty na zimowy sen, a może przesunięcie punktu ciężkości z wakacyjnego myślenia o sobie na myślenie ekstrawertyczne. Kto to może wiedzieć. 

W każdym razie lubię tą jesienną aurę i przypływ chęci do pracy. I już na mojej liście zapisałam nie tylko powieszenie drzwi do sypialni {co możecie zobaczyć na moim Instagramie}, ale też malowanie ścian w domu, montaż karniszy, farbowanie narzuty i zasłon, jakieś nowe/ze starego poszewki, małe zmiany w tym, co wisi na ścianach i .... może uda mi się przynajmniej to. Więc hola, hola! Aga! raczej na tą chwilę wystarczy.

Co do koloru ścian, to oczywiście nie będzie tak łatwo. Przeskok z bieli to jak lot w nadprzestrzeń, i trochę mi to zajmie zanim się zdecyduję. Możecie mi oczywiście towarzyszyć w tej trudnej drodze {hehe}. Wiem na pewno, że wraz ze zmianą koloru ścian będę chciała dograć dodatki, zatem mam co robić.

A jak Wasze plany na jesień? Może porządki w ogrodzie? Zmiany w domu? Ciekawa jestem, czy Was też tak nosi o tej porze roku jak mnie ;)

Pięknego tygodnia dla Was!
Zostawiam parę kuchennych kątów i kwiaty z ogrodu. Do szybkiego przeczytania.
l o v e










wtorek, 28 maja 2019

GET THE LOOK | BEDROOM


Dzień dobry Kochani!
Majowy wtorek..... ale pogoda za oknem taka, że ten poranek w łóżku mógłby trwać i trwać....
Pięknego dnia dla Was <3



sobota, 18 maja 2019

TO JUŻ PRAWIE 15K DNI


Dzień dobry Kochani.

Wreszcie jest ciepło i można spędzić sobotę na zewnątrz. Jak ja lubię takie dni. Ten spokój, jaki mam wokół domu, troszkę na uboczu, ale nie w oderwaniu od rzeczywistości. Wsiadam w samochód i wtedy świat się błyskawicznie kurczy. Albo zaglądam komuś w Australii do kuchni, bo przecież mogę to zrobić zwyczajnie korzystając ze smartfona. Ech, jaka ze mnie szczęściara, że żyję w tych czasach i w sumie nie dostrzegam nawet już tylu życiowych pułapek, co kiedyś. Doceniam. Tak, to dobre określenie tego, co dzisiaj czuję. Skończyłam czterdzieści jeden lat. Starałam się niepostrzeżenie, na paluszkach, żeby nikt nie robił z tego afery, bo w sumie to nie wiem jeszcze, czy nie zaczęłabym się zastanawiać nad upływem czasu, gdyby zrobiło się wokół tego zamieszanie. Zupełnie inaczej niż w wypełnianiu tych 14 971 dni mojego dotychczasowego życia, kiedy to starałam się każdą minutę zaznaczyć w kalendarzu na czerwono, żeby niczego nie przegapić, żeby mi nic nie umknęło, żebym o wszystkim pamiętała nawet po tych kilkunastu tysiącach dni... Uważność to jedna z cech, jakich można się nauczyć z wiekiem, jednak mam wrażenie, że zawsze zbyt intensywnie interpretowałam wszystko wokół. Ale dzięki temu jestem dzisiaj tu, gdzie jestem. I to jest dobre. To mnie uszczęśliwia.

Gotowanie sprawia mi o tyle większą radość, że nie szukam w nim skomplikowanych receptur. No i mam własną kuchnię, to naprawdę ma znaczenie. Coraz częściej akceptuję, że pewne rzeczy mi po prostu nie wychodzą i szkoda czasu na eksperymenty. Wolę skupić się na tym, co mnie nie frustruje ( ;) ). Myślę, że każdy z nas gotuje z większym zaangażowaniem, jeśli sprzyja temu przestrzeń. Urządzanie domu, aranżacja i stylizacja, to coś więcej niż układ mebli i dodatków. Za każdym razem, gdy doradzam komuś jak wydzielić dobrze strefy funkcjonalne w domu i jak zapewnić każdej z nich specyficzną "współzależną autonomiczność" [to w sumie moje autorskie pojęcie, które wynika z mojego rozumienia wnętrz, a przede wszystkim ludzi, którzy w nich żyją] , wiem, że dobrze poznając potrzeby osoby, której doradzam, uda się odnaleźć receptę na takie harmonijne i pełne realizowanie swoich potrzeb. Bo dom to przecież ludzie. Tak kochani, to Wy. Ja. I nasze marzenia

Staram się w swoim domu odkrywać na nowo pewne zapomniane schematy. Zastanawiam się nad tym, ile przypadku, ile konieczności, a ile świadomych wyborów było w urządzaniu domów moich babć, tego jak organizowały sobie kuchnie, jak podchodziły do gotowania. Moja jedna babcia w tym roku skończy 90 lat. I codziennie gotuje dla siebie posiłki, od wielu tysięcy dni swojego pięknego życia w takich właśnie emaliowanych garnkach, jak te na zdjęciach, które i ja z sentymentem zaprosiłam do siebie. Bo zdrowe,  tanie, ekologiczne, lekkie, piękne, spójne z moją estetyką....i jakoś dają mi do myślenia. Choć nie zamierzam rezygnować z nowinek, które mogą polepszać jakość mojego życia, to lubię takie smaczki, które przekonują mnie, że wszyscy jesteśmy do siebie bardzo podobni, a co za tym idzie łatwiej mi zrozumieć czyjeś wybory. Warto czasem uświadomić sobie, że niektóre rzeczy przetrwały próbę czasu i może wtedy spojrzymy na nie bardziej przychylnym okiem. 







Podchodząc do tematu garnków bardziej od strony praktycznej, oczywiście znajdziecie w sieci dużo artykułów, które niezaprzeczalnie potwierdzą to, że gotowanie w emalii jest zdrowe i łatwe. I tanie, bo ceny tych garnków nie są wcale przerażające. Same garnki natomiast mają dzisiaj przeróżną stylistykę, co może przekonać do nich nawet zwolenników bardziej nowoczesnych wnętrz. Nie będę zatem powielać tych informacji, [poszukajcie garnków pod linkiem na końcu posta] a napiszę parę słów o swoich doświadczeniach. 

Ja gotuję (indukcja) przede wszystkim w garnkach ze stali nierdzewnej, z powłoką ceramiczną i teraz też w emaliowanych. Pozbyłam się ostatnio okrutnie ciężkich garnków z anodowanego aluminium z utwardzaną powłoką teflonową. Niestety, ponieważ garnki zawsze myję w zmywarce, z czasem i tak ta powłoka uległa uszkodzeniu, a wiadomo konsumpcja teflonu nie jest pożądana ;) Emalia, o ile nie jest uszkodzona, jest jedną z najzdrowszych powierzchni do przygotowywania posiłków. I niezwykle skutecznie i oszczędnie pożytkuje energię, więc gotuje się szybko i smacznie, no i oczywiście zdrowo, bo nic nam nie wchodzi w niepożądaną reakcję chemiczną w wysokich temperaturach. Nie zastanawiałam się prawdę mówiąc nad procesem technologicznym wytwarzania garnków emaliowanych, żeby stwierdzić jednoznacznie, że ich produkcja ma jakąś przewagę nad innymi dostępnymi na rynku naczyniami. Bo gdyby tak było, to przymiotnik eko znaczyłby ekologiczny względem i człowieka i środowiska. A mogę zakładać w ciemno, że produkcja naczyń pokrywanych teflonem musi być procesem o dużo większym impakcie ekologicznym zarówno na środowisko, jak i na ludzi pracujących w tym przemyśle, a ich utylizacja również nie jest taka łatwa.   
Niestety mam średnie doświadczenia z powłokami ceramicznymi - wszystkie garnki i patelnie mi się rysują, mimo, że używam tylko drewnianych przyborów do mieszania.  Ale to może wina mycia ich w zmywarce. No ale tego to już nie zmienię ;)




Uściski kochani!
Cudownego weekendu dla Was!
l o v e


GET THE LOOK






środa, 31 października 2018

JAK SIĘ TAK ZASTANOWIĆ, TO...

Dzień dobry po przerwie w dostawie świeżych postów.

Czasem zastanawiam się, czy gdybym zaczęła pisać kompletnie nowego bloga, to nie dotarłabym do większej liczby odbiorców, niż wracając co jakiś czas tutaj i próbując utrzymać się na powierzchni medialnego oceanu. A to bardzo niespokojne wody i w dodatku roją się od krwiożerczych bestii ;) Ale chyba jestem za wygodna na budowanie nowego wizerunku. Bezwstydnie zatem wykorzystam ten, który już mam, i napiszę jak gdyby nigdy nic, co u mnie słychać.



Nie wiem, czy już Wam kiedyś mówiłam o mojej fascynacji jesienią.... Z pewnością tak. Wszystkim wkoło o tym mówię, zwłaszcza, jak panie w kolejce po mięso na kotlety narzekają na chłód i krótkie, ciemne dni. Odzywam się wtedy nie pytana i udzielam arcymądrych rad, jak sobie poradzić z tą niechęcią do tej cudownej pory roku. Ot, taka blogerka ze mnie, co wie prawie wszystko i potrafi rozganiać przeróżne demony. Zwłaszcza, jak w grę wchodzi dom, brak światła, szaro bure nastawienie, które przekłada się wszak na to, co wokół nas. 

Tak już mam, że uważam iż gołe i suche gałęzie są ładne, pozwijane brunatne liście podobnie, ciemności za oknem natomiast są pretekstem do zdmuchnięcia kurzu z pudeł ze świątecznymi lampkami już w listopadzie. Nie rozumiem kompletnie, co w tym złego, że rozświetlę sobie dom i poczuję się lepiej? Nikomu tym przecież nie szkodzę, a co więcej, innych może do tego przekonam. 

Światło, świece i suche gałęzie.... Do tego dorzucam szczyptę kakao i trzask nagrzewającego się piecyka (czuję się, jakbym codziennie chodziła do sauny, hihi) - kwintesencja jesieni. Spacery z psem teraz są najpiękniejsze i najdłuższe, A każdy z nich grozi kolejną szyszką przywleczoną w kieszeni do domu. I jak tu nie kochać października? Jak nie kochać listopada?! Właśnie, nie da się!

Walczę dziś z bardziej przyziemnymi problemami, niż miłość/brak miłości do przyrody i jej kaprysów pogodowych. To dla mnie jak masło na bułce z rana, zawsze mi smakuje. Gonią mnie, jak każdego z nas, troski, rachunki i grafiki, zdrowie i życiowe znaki zapytania. Ale z drugiej strony, gdy się nad tym zastanowić, to wielkie i małe rzeczy równoważą się w tym całym kociołku zwanym codziennością, więc wniosek nasuwa mi się następujący - niech będzie po równo ważnych i błahych tematów w naszym życiu, niech będzie słodko-gorzko, a my, mając taką moc i władzę nad domem, róbmy wszystko, by jesień była piękna w naszych oczach i w odczuciu najbliższych. Co Wy na to?









Cudownego długiego weekendu Kochani. 
Jak tylko odejdę od komputera to biegnę jeszcze zrobić co nieco w ogrodzie. Bo....piękna jesień za oknem ;) 


l o v e

ŚWIECZNIK HOUSE DOCTOR scandiconcept.pl
czwartek, 26 lipca 2018

SOK Z CZARNEJ PORZECZKI


Zapytałam na Instagramie, CZY ROBICIE LATEM PRZETWORY.... I zaskakująco dużo z Was odpowiedziało, że rzeczywiście widzi sens w tym całym czasochłonnym bałaganie, którego efektem jest spiżarnia pełna domowych dobroci, do której ochoczo się zagląda jesienią i zimą. Oj tak, zdecydowanie argument dobrej konfitury do rozgrzewającej herbatki przy kominku jest decydujący, przynajmniej u mnie. Choć nie przepadam za mnożeniem domowych obowiązków, jestem raczej z gatunku tych, co woleliby mieć wszystko minimalnym nakładem sił, to jednak paradoksalnie dużo czasu potrafię poświęcić na to, by taki sielski obrazek wprowadzać do swojego domu. Nie ukrywam, że trochę walczę w ten sposób ze swoimi słabościami. Bo tak naprawdę to mogłabym kupić konfiturę BIO o każdej porze roku i cieszyć się witaminami w szkle szybko i bezproblemowo, jednak ten cały ceremoniał jaki towarzyszy zaprawianiu tych kilku słoiczków rocznie, jest niezwykle dla mnie ważny. Odzywa się we mnie potrzeba budowania domowego ogniska prymitywnymi wręcz metodami, gdyż mam wrażenie, że wtedy wszyscy jakoś bardziej w to wierzą. Mam nadzieję, że wiecie co chcę powiedzieć.... I mówiąc prymitywnymi nie mam na myśli krzesania ognia i dmuchania słoików na dżemy, a jedynie zaangażowanie w tworzenie smaków, doskonalenie ich, szukanie receptur, które w jakimś stopniu oddają upodobania nas wszystkich.
Takie jedzenie na miarę. Z umiarem, ale jakby pełniejsze.
I takie trochę magiczne.







SOK Z CZARNEJ PORZECZKI
do rozcieńczania z wodą

Gotujemy go przez dwa dni i to chyba jest klucz do sukcesu.

PROPORCJE WAGOWE (kg.)
PORZECZKA : CUKIER
1:1

DZIEŃ 1
Umyte owoce wsypujemy do dużego garnka, zasypujemy połową cukru i mieszamy. Zalewamy wodą tak, aby się przykryły i zagotowujemy. Mieszając gotujemy chwilę na małym ogniu, aż owoce puszczą sok, około 10-15 minut.
Odstawiamy na jedną dobę.

DZIEŃ 2
Zagotowujemy owoce i dosypujemy resztę cukru (proporcje są zmienne, należy skosztować sok, ale aby nadawał się do rozcieńczania wodą musi być naprawdę słodki).
Gotujemy ok. 30 minut na małym ogniu od czasu do czasu mieszając, aż będziemy widzieć, że miąższ zniknął i zostały jedynie skórki z naszych porzeczek.
Całość przecedzamy przez gęste sito. Resztę owoców możemy przelać wodą przez sito lub wycisnąć resztę soku zawijając w gazę. Przecedzony sok zagotowujemy i gorący wlewamy do przygotowanych słoików czy butelek. 
Odwracamy dnem do góry na 15 minut. 
Aby mieć pewność co do trwałości naszego soku, możemy go potem jeszcze zapasteryzować. 


Smacznego!


środa, 18 lipca 2018

SZCZOTKOWELOVE


Takie szczotkowe akcesoria to jedne z moich ulubionych DROBIAZGÓW w kuchni, przypominających bez wątpienia czasy naszych babć. Ich piękne i pachnące kuchnie, ręce pełne roboty i wnętrza pełne gwaru. Czasem więc zbieram takie rzeczy, żeby przywołać te skojarzenia, ale też zwyczajnie dlatego, że mi się podobają. Emaliowane miski, pędzelki i druciaki w kuchni są przecież jak najbardziej praktyczne. 

Dobrego dnia! Jakiś deszczowy się zrobił ten lipiec.... Czekam na odrobinę słońca, żeby rozprostować kości na dworze. Chociaż w kurtce z kapturem dzisiaj czułam się prawie jak na Helu ;)  





sobota, 30 czerwca 2018

IG GIVEAWAY


Dzień dobry Wam Kochani!
Ten tydzień nie rozpieszczał pogodą, lato na chwilę ukryło się za deszczową chmurą i po tylu słonecznych dniach przypomniałam sobie o parasolu i płaszczu... I nie ja jedna zapewne. Szkoda mi było tych hortensji ciężkich od wody, smutno i głęboko pochylonych ku ziemi, więc przyniosłam ich kilka do domu, w nadziei że reszta doczeka jeszcze promieni słońca zanim zaczną przekwitać. 
Nie mam chyba swoich ulubionych kwiatów, ale są takie, które robią na mnie ogromne wrażenie. Hortensja jest z całą pewnością jednym z nich. Obiecuję sobie, że gdy skończę swój ogród to już nie będę podkradała kwiatów od mamy... Tylko z miejscem gorzej, ale intensywnie myślę, jak zrealizować te wszystkie moje kwiatowe marzenia na tych kilku metrach kwadratowych. 

Kochani tak naprawdę to dzisiejszy post jest zaproszeniem Was na moje konto na instagramie > @agnetha.home, gdzie możecie wziąć udział w rozdawajce. A do wzięcia jest ten oto cuuuudowny kosz marki TineKhome, przepięknie i solidnie spleciony z liści palmowych i wykończony delikatną skórą. Ja sama używam też podobnego kosza od TineK nawet na duże, ciężkie zakupy i jakościowo jest niezniszczalny. Przepiękny kosz - zatem zapraszam i zachęcam do logowania się na IG, obserwowania mnie i sponsora tego Giveaway'a, czyli Galerii Pogodnych Wnętrz oraz do wzięcia udziału w zabawie.
A kosz możecie na spokojnie podziwiać TU. I na moich zdjęciach ;)







 









Zapraszam Was gorąco na IG > @agnetha.home
I życzę Wam cudownego weekendu!
l o v e

KOSZ TINEKHOME
ZEGAREK CLASSIC PETITE DANIEL WELLINGTON
KOSZULA ZARA

Custom Post Signature

Custom Post  Signature