Top Social

.

LIFESTYLE & INTERIOR BLOG

Featured Posts Slider

Image Slider

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą me. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą me. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 2 maja 2019

BIG IN JAPAN


BIG IN JAPAN
{o oryginalnym sposobie na życie, niezależnym myśleniu, o tym jak trudno się wybić, gdy nie ma się odmiennych poglądów, talentu, daru, czyli nie będąc wielkoludem pośród małych ludzi;
o ludziach trybikach i wielkich jednostkach;
o świadomej pracy nad sobą;
o akceptacji siebie i innych}

Utarł się stereotyp, że łatwiej jest odnieść sukces, gdy mamy wielki talent, który wystarczy w sobie odkryć i poświęcić mu godziny nauki, by oszlifować jak diament. Że łatwo zaistnieć, gdy ma się urodę,  elokwencję, pieniądze, wielki dom i temu podobne. A ja Wam powiem, że może i choć jest w tym ziarno prawdy, to z całą pewnością łatwo być zauważonym niejednokrotnie wbrew własnej woli, wtedy, gdy chcielibyśmy właśnie pozostać niewidzialni. Gdybym nie miała nóg i walczyła bezsilnie z wózkiem, by pokonać kolejne schody przed sklepem, gdybym publicznie okazywała miłość ukochanemu będąc gejem, gdybym chowała brak włosów po chemii pod zbyt idealną peruką, gdybym tak wyłamywała się z przyciasnych ról narzuconych mi przez społeczeństwo … Chciałabym, żeby nie postrzegano mnie przez pryzmat mojej odmienności... A jednak wtedy wbrew moim pragnieniom dostrzegano by mnie bez trudu.
Każdy medal ma dwa oblicza, pozytywne i zatrważające, ale niezaprzeczalnie w obu przypadkach, jeśli czymś się wyróżniamy z tłumu, zwracamy na siebie uwagę. Większość z nas lubi i domaga się tej uwagi. Jedni od swoich zapracowanych rodziców, inni od szeroko pojętej publiczności, współpracowników, od sobie podobnych, którym jednak daru oszczędzono. Inni natomiast wręcz odwrotnie, chcieliby tą swoją inność schować przed światem najgorliwiej pragnąc akceptacji i równych szans na szczęście, pracę, czasem nawet życie… Nie mam pomysłu na ludzką nieczułość i brak akceptacji. Na brak zrozumienia, czy ciasne poglądy. Ale wiem, że każdy może odnaleźć w sobie wewnętrzną siłę, by z naszą wewnętrzną wielkością czy innością realizować swoje cele. 

Borykamy się często z własnymi kompleksami i nie jesteśmy w stanie znaleźć w sobie tego big, które wyróżniałoby nas w tej choćby naszej lokalnej ciasnej Japonii. Duże ambicje tłumione w maleńkiej skorupce przeciętności - tak o sobie myślimy. Więc najwyższa pora zmienić to myślenie i odkryć naszą wielkość. Uczynić ze swojej słabości i wrażliwości narzędzie i broń do walki z przeciwnościami. Zacząć ją wykorzystywać w taki sposób, by dawała owoce, tworzyła sztukę, dobro i piękno. Czasem nie musimy być na przodzie kolejki, by dostać od życia największą porcję i najeść się do syta. Czasem wystarczy po prostu być, ale świadomie.  

Trzeba zacząć od pytania, gdzie jest moja Japonia? Ten świat, w którym tak naprawdę powinnam zaistnieć, gdzie mam szansę czuć się dobrze i wyjątkowo, gdzie mam szansę zrealizować swój życiowy plan. Nie ma sensu tracić czas na to, by próbować się dostosować do ram, w których i tak się nie mieścimy. By realizować nie swoje życiowe plany. Nie ma sensu codziennie próbować uszczęśliwiać innych swoim kosztem. Kiedyś i tak okaże się, że to były pozorne działania i zostaniemy sami z poczuciem pustki. Jeśli wybieramy w życiu drogę służenia innym, to wyłącznie dlatego, że to wypływa z naszej potrzeby poświęcenia siebie dla tej idei, inaczej zamiast wielcy, będziemy żałośni i nieszczęśliwi. A prawda jest taka, że nawet bez zębów i łysi, jeśli tylko jesteśmy prawdziwi i uczciwi względem samych siebie i innych, zasługujemy na okładkę Vogue’a. 

Ale co, jeśli niczym się nie wyróżniamy? 
Błąd… Nie ma drugiej takiej istoty jak Ty! Jesteś wyjątkowy dla tych, którzy Cię kochają, dla tych którzy doceniają Twoją pracę, podziwiają Twój charakter, pomagają w codzienności. Wystarczy skupić się przez chwilę na sobie i znaleźć to w sobie, ziarenko, które kiełkuje podlewane życzliwością na żyznej glebie. Trzeba poszukać Japonii, a potem zwyczajnie być sobą. Z maleńkich codziennych spraw uczynić sprawy wielkie poprzez włożone w nie serce. Ze zwyczajnych czterech ścian uczynić dom. Z posiłku obiad, a z pracy pasję. Z miłości związek, a z cierpliwości szczęście i pewność siebie swoich dzieci. Wystarczy przywiązywać należytą wagę do tego, co robimy, aby stać się wielkim człowiekiem. Nie trzeba i nawet niewskazane jest, by w tym wszystkim dążyć do perfekcji. Nie trzeba.    


Piszę Wam to wszystko dlatego, że niełatwo mi samej przyszła ta akceptacja siebie i swoich możliwości. Może to w jakimś stopniu pomoże i Wam zrozumieć pewien schemat i pozwoli się zdystansować do samych siebie. Wielokrotnie życie zmuszało mnie do podejmowania ról, w których nie do końca byłam sobą. Bywało tak, że tłukłam się w swojej skorupce bezskutecznie próbując się wybić ponad tłum, a kiedy indziej znów chciałam po prostu zniknąć, by świat nie odkrył wszystkich moich słabości. Ciężko pracowałam, by wdrapać się na najbliższą górkę, bo widoczny z niej horyzont był jakby trochę szerszy, niż ten , który rozpościerała przede mną codzienność. A gdy już się poszerzał, to z reguły na chwilę, by potem wrócić do swojego wąskiego wymiaru. Może więc gdzieś po drodze straciłam nawet szansę na "porządny zawód" (według ogólnoprzyjętych norm społecznych ;)), może gdybym podjęła inne decyzje, to dziś siedziałabym za biurkiem w jakiejś korporacji i liczyła dni do wylotu samolotu w kierunku Malediwów.... No cóż, może na takie wakacje póki co nie pojadę, ale mam o wiele większą satysfakcję z tego, że się nie pogubiłam tak do końca. I nawet więcej. Choćbym kolejny raz miała ujrzeć szeroki horyzont możliwości tylko na chwilę, gdybym choć na moment miała być wyższa o głowę od całej tej swojej lokalnej Japonii, to chcę się wdrapać na tą górkę. Chcę próbować
I będę. 
A Ty?    














TURBAN LOOKS-BY-LUKS
BLUZKA I SPODNIE ZARA
PIERŚCIONEK I KOLCZYKI PROMOD
PLED MME STOLTZ I MALA SCANDICONCEPT.PL
środa, 31 października 2018

JAK SIĘ TAK ZASTANOWIĆ, TO...

Dzień dobry po przerwie w dostawie świeżych postów.

Czasem zastanawiam się, czy gdybym zaczęła pisać kompletnie nowego bloga, to nie dotarłabym do większej liczby odbiorców, niż wracając co jakiś czas tutaj i próbując utrzymać się na powierzchni medialnego oceanu. A to bardzo niespokojne wody i w dodatku roją się od krwiożerczych bestii ;) Ale chyba jestem za wygodna na budowanie nowego wizerunku. Bezwstydnie zatem wykorzystam ten, który już mam, i napiszę jak gdyby nigdy nic, co u mnie słychać.



Nie wiem, czy już Wam kiedyś mówiłam o mojej fascynacji jesienią.... Z pewnością tak. Wszystkim wkoło o tym mówię, zwłaszcza, jak panie w kolejce po mięso na kotlety narzekają na chłód i krótkie, ciemne dni. Odzywam się wtedy nie pytana i udzielam arcymądrych rad, jak sobie poradzić z tą niechęcią do tej cudownej pory roku. Ot, taka blogerka ze mnie, co wie prawie wszystko i potrafi rozganiać przeróżne demony. Zwłaszcza, jak w grę wchodzi dom, brak światła, szaro bure nastawienie, które przekłada się wszak na to, co wokół nas. 

Tak już mam, że uważam iż gołe i suche gałęzie są ładne, pozwijane brunatne liście podobnie, ciemności za oknem natomiast są pretekstem do zdmuchnięcia kurzu z pudeł ze świątecznymi lampkami już w listopadzie. Nie rozumiem kompletnie, co w tym złego, że rozświetlę sobie dom i poczuję się lepiej? Nikomu tym przecież nie szkodzę, a co więcej, innych może do tego przekonam. 

Światło, świece i suche gałęzie.... Do tego dorzucam szczyptę kakao i trzask nagrzewającego się piecyka (czuję się, jakbym codziennie chodziła do sauny, hihi) - kwintesencja jesieni. Spacery z psem teraz są najpiękniejsze i najdłuższe, A każdy z nich grozi kolejną szyszką przywleczoną w kieszeni do domu. I jak tu nie kochać października? Jak nie kochać listopada?! Właśnie, nie da się!

Walczę dziś z bardziej przyziemnymi problemami, niż miłość/brak miłości do przyrody i jej kaprysów pogodowych. To dla mnie jak masło na bułce z rana, zawsze mi smakuje. Gonią mnie, jak każdego z nas, troski, rachunki i grafiki, zdrowie i życiowe znaki zapytania. Ale z drugiej strony, gdy się nad tym zastanowić, to wielkie i małe rzeczy równoważą się w tym całym kociołku zwanym codziennością, więc wniosek nasuwa mi się następujący - niech będzie po równo ważnych i błahych tematów w naszym życiu, niech będzie słodko-gorzko, a my, mając taką moc i władzę nad domem, róbmy wszystko, by jesień była piękna w naszych oczach i w odczuciu najbliższych. Co Wy na to?









Cudownego długiego weekendu Kochani. 
Jak tylko odejdę od komputera to biegnę jeszcze zrobić co nieco w ogrodzie. Bo....piękna jesień za oknem ;) 


l o v e

ŚWIECZNIK HOUSE DOCTOR scandiconcept.pl
niedziela, 18 lutego 2018

FOTOGRAFIA




Czym jest dla mnie fotografia? Czym jest sam akt jej tworzenia?

Ile znaczy aparat, a ile ja? Ile moja przeszłość, a ile marzenia o przyszłości?
Co jest ważniejsze - obiekt czy tło? Kolor czy jego brak? 
Czy znacząca fotografia to ta, która powstaje w chwili gdy ja czuję inspirację, czy może ta, choćby przypadkowa, która zainspiruje innych, a z czasem nabierze wartości i może okaże się bardziej wartościowa od setek wysublimowanych kadrów, jakie udaje mi się zrobić…

Przecież najlepszy aparat to ten, który mamy przy sobie. Ostrość to najbardziej burżuazyjne pojęcie w fotografii, a najzwyklejsze przedmioty mogą stać się obiektem sztuki, jeśli na nie w ten sposób spojrzymy. Zatem fotografia to Ja, te pół metra za maszynką do robienia zdjęć, głębia uczuć, a nie głębia ostrości… Minimum sprzętu a maksimum otwartości i skupienia. Uczucie. To obsesja, bo tylko tak jesteśmy w stanie ustalić z jakiej odległości, w jakim świetle i kiedy należy zrobić dobre zdjęcie - bliżej, dalej, znów bliżej i dalej, i tak do skutku, dopóki przedmioty nie nabiorą swojego definitywnego charakteru, dopóki światło nie wydobędzie z nich piękna, dopóki ich nie poznamy. Dopóki się w nich nie zakochamy. A potem jest już tylko ta chwila, setna sekundy, która wyłania się na fotografii i staje się prawdziwą interpretacją rzeczywistości, kradzieżą czasu i utrwaleniem tego, co przez swój ułamkowy charakter jest niewidoczne dla innych, ale istnieje w naszej świadomości. W naszej duszy, gra gdzieś wewnątrz. Obraz, który nie musi być wcale opowiedziany, tłumaczony i opisany, aby niósł niezliczoną liczbę odczuć, których nawet sami nie jesteśmy w stanie wyrazić. Zresztą nie czujemy wcale takiej potrzeby. Mamy ten ułamek na własność, rozciągnięty teraz w nieskończoność. Obraz, czyli uniwersalne medium znaczeń, wypełniające lukę między sformalizowanymi przez ludzi środkami komunikacji. To przecież dużo więcej. 

Odpowiedź zawsze otwarta… Tym jest dla mnie fotografia.



Fotografia jest najprostszą rzeczą na świecie, ale jest bardzo skomplikowana, żeby naprawdę działała.
MARTIN PARR

Nie istnieją reguły opisujące dobrą fotografię, są tylko dobre fotografie.
ANSEL ADAMS

W doskonałej fotografii chodzi o głębię uczucia, nie o głębię ostrości.
PETER ADAMS

Najważniejszy element aparatu znajduje się 12 cali za nim.
ANSEL ADAMS

Ostrość to pojęcie burżuazyjne.
HENRI-CARTIER-BRESSON 

Odkryłem fotografię więc mogę się zabić. Nie mam nic więcej do nauki.
PABLO PICASSO

wtorek, 22 sierpnia 2017

DO YOU REMEMBER ME?




Przewrotnie może, ale prawdziwie, bo kto mnie tu jeszcze pamięta.... Ostatni post napisałam w maju. Hm.... Wiele się wydarzyło od tego czasu, ale nie na tyle, żebym tu chciała już nie wracać. O nie. Od paru dni obiecywałam sobie, że zdmuchnę kurz z bloga i gdzieś będę wrzucać te wszystkie zdjęcia, które zapychają mi kolejne twarde dyski w szufladach. 

Uderzam się w pierś i rzeczywiście odczuwam spory dyskomfort przełamując tą ciszę. Ale trzeba patrzeć do przodu. Dałam sobie chwilę na poczucie zmęczenia tym jednoosobowym 'wszechbyciem', organizacją całego tego medialnego zamieszania wokół mojej codziennej zwykłej pracy. Może potrzebowałam kogoś, kto by mi najzwyczajniej pomógł to wszystko ogarnąć, zwłaszcza gdy przychodzi jakiś gorszy dzień, gdy potrzebuję wziąć chorobowe czy po prostu pierwszy od kilku lat urlop. Nie było nikogo takiego. A może po prostu poczułam rutynę, która wkradła się w pracę, a dla niej nuda działa jak dawkowany powoli arszenik. Nie chcę demonizować mojego chwilowego 'niebycia', każdemu na pewno znane jest to uczucie wypalenia, gdy po zawrotnym tempie przychodzi nagle i obezwładnia nas potrzebą odpoczynku, a brak jakichkolwiek perspektyw na świeże spojrzenie bez drastycznego cięcia nie wchodzi w grę. I nie narzekałam na nadmiar pracy, czy zmęczenie fizyczne, one nie były i nie są problemem, nie, mówię o wielotorowym myśleniu i działaniu, które nie daje nam spokoju, a któremu przyświeca wciąż jeden cel - że 'muszę'.  Bo wokół wszyscy nastawieni są na nasz sukces. Tymczasem sukces to pojęcie fałszywe, za byciem sławnym niewiele się kryje. Satysfakcją nie posmarujesz chleba. 
Jednak zarówno pisanie, jak i praca artystyczna i fotografia, są integralną  częścią mnie. Pomyślałam w chwili zwątpienia, że może jednak pójdę uczyć do szkoły, albo chociaż opiekować się dziećmi w przedszkolu... Nikt wtedy nie będzie patrzył na moje potknięcia robiąc przy tym głośne 'ups', które echem dudni mi gdzieś w środku. No ale nie...
Posypałam się zdrowotnie, nie pierwszy zresztą raz. Ciało powiedziało "basta". I wzięłam wolne. To była optymalnie długa przerwa. Przestałam odczuwać, że coś muszę. Tylko to pozwala być twórczym, a dla kogoś kto tworzy obowiązek niejednokrotnie jest hamulcem weny i kreatywności. Zaczynamy się oglądać na innych stopniowo gubiąc siebie. Chcę być wobec Was szczera - dlatego nie pisałam przez te parę miesięcy, bo sama nie wiedziałam w którą stronę mam iść. Czego mi potrzeba, żeby czuć to, co teraz znów mnie wypełnia - entuzjazm, chęć do szukania i umiejętność poddania się okolicznościom, a nie walka z nimi. Pewnie nie napiszę nic odkrywczego, tego bynajmniej nie ma się co spodziewać [hehe], wszystkie swoje asy dawno przed Wami odkryłam, ale może moja zwyczajność znów będzie przyjemną lekturą do kawy, może kogoś zainspiruje, może kogoś przekona do moich prac.... Tak niewiele, prawda? A czasem tak dużo. Bo to naprawdę dużo moi Kochani. 
Dziękuję, że znów możemy spotykać się na blogu.



Cudownego dnia Kochani!
Idę gotować obiad [:)]
l o v e


niedziela, 7 maja 2017

NA WEEKEND









Czasem trzeba gdzieś uciec na chwilę, żeby spojrzeć na swoją codzienność z większą cierpliwością. Może nawet pokorą. Z dala od miejskiego zgiełku, albo od znanej nam na wskroś wiejskiej sielanki, w kamiennych murach twierdzy posadzonej na skale wśród bujnej zieleni, wciąż rozbrzmiewa niemy gwar historii, intrygujący, barwny, i jakże bliski temu, co dzisiaj siedzi w naszych wygłodniałych nadzwyczajnych zdarzeń duszach. Na nierównym bruku dostrzega się zaokrąglone latami brzegi granitów, które niejedną ucieczkę i niejeden powrót widziały. 
Taka podróż w czasie na wyciągnięcie ręki. 

Zamek w Pieskowej Skale może nie należy do moich faworytów, bo niejeden zamek w Polsce już widziałam i mam parę "ale"do organizacji zwiedzania, ale jak każde z takich miejsc jest po prostu piękne i warto tu być, chociaż jeden raz. Ja byłam tu po raz drugi, z tym, że ten pierwszy pamiętam jedynie ze szkolnego zdjęcia, gdzie w strasznie tandetnym sweterku pozuję z resztą klasy na tle piaskowych kamieni, porośniętych bluszczem murów zamku. Więc to również podróż sentymentalna.... I tak sobie myślę, że to chyba już taki wiek, że podróży sentymentalnych w moim życiu będzie coraz więcej i więcej....;)
Miłego popołudnia Kochani!


Zamek Pieskowa Skała


wtorek, 14 lutego 2017

PRZY PRACY | WORKSHOP








Miłych Walentynek Kochani <3 <3 <3
l o v e


środa, 26 października 2016

TĘSKNIĘ ZA WAMI...





Herbata, późna pizza i kolejne linijki tekstów do magazynu Alike, który mam nadzieję, uda mi się ukończyć do listopada. Patrzyłam w kalendarz do tyłu i okazało się, że nawet nie planując jakoś specjalnie zgrania czasowego, rok temu również o tej porze pracowałam nad materiałem do publikacji. Najwyraźniej mam już wyuczony, a chciałabym wierzyć że wrodzony zegar, który pilnuje, aby wszystko było wtedy, gdy być powinno.  
Ostatnie szlify, korekta, drobiazgi, które pochłaniają strasznie dużo czasu, i będzie gotowe. Nie mogę się doczekać i mocno się zastanawiam, czy będzie Wam się podobał... I tęsknię za Wami, bo jakoś czasu na blog już mi brakuje, ale prawie codziennie mówię sobie, że chociaż jedno zdjęcie wrzucę, byle częściej...  Obiecuję.

Dobranoc, do jutra, do napisania.
love
a g a

sobota, 2 kwietnia 2016

MÓJ DOM Z ZEWNĄTRZ




Totalnie roboczy dzień. Bez jakichkolwiek upiększeń.

Zapowiada się, że to będzie jeden z najbardziej szalonych miesięcy w moim życiu. Miesiąc, w którym muszę dokończyć ten dom i przenieść do niego swoje graty. Jeszcze nie ma farby na ścianach ani podłogi, a już zdążyłam nawrzucać do niego sporo niepotrzebnych w tej chwili rzeczy. Dzisiaj więc, na zmianę z pracą w warsztacie, wynosiłam swoje loftowe lampy, przesuwałam palety, kombinowałam gdzie co pomieścić, zanim będzie można to definitywnie montować, a przede wszystkim, żeby nikt mi tego w międzyczasie nie zniszczył... szafka i umywalka do łazienki, zlew do kuchni, płytki, które kupiłam na outlecie, ale przestały mi pasować do koncepcji, listwy podłogowe.... Jakim cudem mam to schować, żeby można dokończyć gipsowanie i zacząć malować ściany? Gdzie??? 


Krzątam się, piję kawę, cieszę się światłem, które wpada tu przez zaklejone niebieską folią okna. Piękny dzień....To niepowtarzalne uczucie. I jeszcze ta budząca się przyroda, wiosna, która przyszła w idealnym momencie, wtedy, gdy była mi potrzebna. Dziękuję...Choć trochę mnie przetrzymała tym deszczem i chłodem. Mogę więc otworzyć na chwilę okna, te, które kiedyś być może staną się wyjściem na taras... Ach marzenia...




Zdarza mi się zapomnieć, jaki miałam pomysł na ten dom. Dzieje się tak wtedy, gdy zaczynam oglądać, co proponują producenci, jaki mam ogromny wybór, a przy najmniejszej wątpliwości i próbie zmiany sypie mi się cały plan... Wszystko znów przerabiam w głowie od nowa, ale na szczęście, gdy jestem już kompletnie zrezygnowana i przytłoczona niemożnością dokonania wyboru, mąż przypomina mi, że przecież to wcale nie pasuje do mojej koncepcji, że chyba znów nawymyślałam rzeczy, których tak naprawdę wcale nie chcę. Uff... dobrze, że ktoś jeszcze myśli rozsądnie w tych okolicznościach. 









Tak wygląda mój dom z zewnątrz. Prosta, bardziej nowoczesna niż dworkowa bryła, taka w sumie typowa stodoła [;)]. Bez okapów, więc gdy dokończę elewację, to dach powinien się zlicować ze ścianą. Jedynie rynny zostawiłam na zewnątrz, bo jakoś stchórzyłam przed ich schowaniem pod styropianem. Ale są wzdłuż dachu kwadratowe i jestem bardzo zadowolona z ich wyglądu. 
Przestrzeń wokół domu nie jest zbyt duża. Mam nadzieję jakoś rozsądnie zaplanować ogrodzenie, żeby czuć się swobodnie. Myślę, że mi się to uda. Zwłaszcza, że dużo drzew już teraz jest na tyle wysokich, że trzeba się raczej zastanowić nad ich dalszym losem.... [;)]

Ciekawi jak w tej chwili dom wygląda w środku???

C D N...

Spokojnego wieczoru Kochani.
l o v e
a g a

PODOBNE POSTY:
BUDOWA
STAY FOOLISH
POWSTAJE DOM

Custom Post Signature

Custom Post  Signature