Najpierw informacje jednak dla tych znudzonych:
Blog to nie czasopismo ani gazeta codzienna, a dziennik, który ma za zadanie osobiste odzwierciedlenie pasma żywota jego autora. Jak powszechnie wiadomo im autorowi wiedzie się w życiu gorzej, tym na blogu więcej do pisania; bo ponarzekać każdy lubi. Jak się wszystko w miarę nieźle toczy, okazuje się, że i nie ma za bardzo o czym pisać - bo pisanie w kółko o tym, jak nam świetnie i dobrze, wcale nie podoba się czytelnikom :)
A tak na poważnie: kto znudzony, niech nie czyta. Albo niech sięgnie do archiwów i bogatych kolekcji zdjęć. Nazbierało się tego od roku 2005, kiedy pierwszy raz pojechałam do Turcji.
A dla nadal ciekawych, zaprzyjaźnionych i spokrewnionych:
Wy mam nadzieję rozumiecie, że podczas piątego sezonu w tym samym miejscu, człowiek trochę już wystrzelał się z najbardziej oryginalnych pomysłów typu: Co by tu napisać. Ileż można opowiadać o pracownikach branży turystycznej, facetach, gogusiach, playboyach, pogodzie, wakacyjnych romansach i targowaniu się. Nic innego przecież się tu nie dzieje. Poza tym - przyzwyczaiłam się, zadomowiłam w południowo-tureckiej rzeczywistości. Wiele rzeczy, które rzuca się w oczy turystom, na mnie nie robi wrażenia. Pracuję, mieszkam, spaceruję, imprezuję, jem, przyjaźnię się, jestem porywana i porywam, robię plany i zmieniam plany - normalne życie Polki na obczyźnie :)
A jeśli jakieś pomysły zakiełkowały mi w głowie, to na ich realizację nie mam albo czasu, albo siły, gdyż właśnie rozpoczęły się coroczne upały. Duszno w dzień i w nocy, wystarczy przespacerować się z domu do biura (5 minut) - a już ma się dość.
Turyści pytają:
- Jak pani tu wytrzymuje?
A ja:
- Nie wytrzymuję.
Oczywiście przesadzam. Najważniejsze to przetrwać lipiec i sierpień, kiedy skóra lepi się od potu 24 godziny na dobę, niezależnie od tego, czy czysta czy brudna. Potem (i przedtem) jest już dużo lepiej.
Czasami pomagają specjalne sztuczki. Wczoraj właśnie nauczyłam się nowej: pływanie w morzu późno wieczorem. Jest ciemno, woda przynosi ulgę (w ciągu dnia ma temperaturę i konsystencję zupy). Jest przejrzysta, bo nie pływają już żadne statki, które tą przejrzystość zaburzają. No i jak pięknie. Księżyc, i tak dalej.
Dodatkowy atut: dzisiaj w pracy, kiedy na pytanie: - Jak się masz? - Wszyscy odpowiadają - Gorąco... - można zaszpanować słowami:
- Ale za to wczoraj w nocy byłam pływać w morzu.
[Szmer respektu]
- I się nie bałaś?
Ja? Skądże... Dopiero co kilka dni temu czaiłam się na półmetrowego insekta, który zamieszkiwał nielegalnie w moim pokoju (insekty to kolejny urok krajów południowych, w których "zawsze" jest słonecznie i ciepło), a miałabym się bać wchodzenia w nocy do morza? Dobre sobie.
Aha, tak na marginesie. Chciałabym pozdrowić wszystkich turystów, którzy przyjechali na wakacje z moim biurem, i robili mi zdjęcia podczas spotkania informacyjnego. Dzięki Wam czułam się jak ktoś niezwykle popularny (ha ha ha).
Chciałabym też o wiele bardziej pozdrowić i podziękować wszystkim czytelnikom bloga, którzy przy okazji swoich wakacji dostarczają mi z polskiej ziemi do Turcji życzliwe słowa, ser żółty i ptasie mleczka. Kolejny raz mamy potwierdzenie, że istnieje mnóstwo dobrych ludzi na tym świecie ;)
A teraz pora na konkrety:
Delfiny (tur. - yunus) robią fikołki pod Alanyą, co podoba się ludziom w każdym wieku, i mnie też.
Piramidy, jak wiadomo od wieków, są symbolem Turcji.
(* Wystąpiła gościnnie dłoń fanki bloga - Ani z ADHD)
Winogrona dojrzewają, a wszyscy i tak gadają o nadchodzącym Ramazanie.
Słodkie ciuchy na sprzedaż w promocji - czyli turkish english dla początkujących.
Skylar w najmodniejszych okularach sezonu, a la Surf-Rock. Przy okazji promujemy sklep pana, który sprzedał mi zupełnie inne okulary słoneczne za rozsądną cenę, i dał etui gratis.
turlanie się po Turcji... i nie tylko
Uroki zycia w Turcji i pracy w turystyce relacjonowane na goraco wprost z granicy polsko - tureckiej.
wtorek, 28 lipca 2009
poniedziałek, 20 lipca 2009
ZABAWA
Tak, przebąblowałam weekend i spóźniam się z dodaniem wpisu. Widzę, że działam już według tureckiego tempa: nie ma co się spieszyć, jeśli nie dziś, to jutro - przecież nic się nie stanie. Zresztą funkcjonuję tak już w każdej dziedzinie życia: pracą też stresuję się o wiele mniej, co ma na mnie dobroczynny wpływ. Więcej śpię, jestem bardziej wypoczęta, niczym za bardzo się nie przejmuję (oczywiście nie oznacza to ignorowania swoich obowiązków, bo tego jako rezydentka-idealistka nie biorę pod uwagę, ale po prostu nie wyolbrzymiam problemów tylko je rozwiązuję i przestaję się zamartwiać). Codziennie przed wyjściem z domu zjadam śniadanie, a i resztę dnia staram się nie spędzać na głodniaka.
Zresztą jest teraz tak gorąco, że trudno się dziwić; wszyscy staramy się jak najmniej spocić. Najlepiej siedzi się w domu, w tym jedynym salonie, gdzie mamy klimatyzację; popija zimne napoje i zagryza owocami. Wyjście chociażby do kuchni gwarantuje termiczny szok. W takich upałach nic się nie chce, wszystko płynie powoli.
Powoli - ale jednak minął. Cudowny, leniwy, wakacyjny weekend. Nie spędziłam - żeby była jasność - ani jednej minuty na plaży (wyjśćie na plażę o tej porze roku uważam za czyste szaleństwo; no chyba że wieczorem). A i tak było cudownie...
Ostatnio coraz częściej zdarza się, że spędzam dużo czasu w tureckim gronie. Nie jest to oczywiste. Wszyscy, którzy z emigracją zetknęli się w większym czy mniejszym stopniu (a przecież ostatnio Polacy z emigracją stykają się regularnie), wiedzą, że pobyt za granicą w pracy często oznacza przebywanie tak jakby nadal w polskim środowisku. Zmienia się tylko otoczenie; na deszczową Anglię czy upalną Turcję; ale ludzie, zwyczaje, rozmowy pozostają te same. Od początku moich pobytów w Turcji nie miałam innego wyjścia, jak przebywać z Turkami - mieszkałam z nimi i pracowałam, a potem pomalutku zaczęłam lubić. Oczywiście mam tu na miejscu sporo świetnych znajomych z Polski, także z innych krajów (np. moja współlokatorka to Słowaczka). Ale, szczególnie ostatnio, ciągle jestem gdzieś wyciągana przez zaprzyjaźnione Turczynki i Turków. Sprawia to, że pojawiła się chęć napisania notki dotyczącej zwyczajów zabawowych przedstawicieli Tureckiej Republiki.
Jak się bawią Turcy? Uprzedzam, różnic kulturowych w bawieniu się znacznych nie ma. Chociaż... może ja ich już po prostu nie dostrzegam.
Oczywiście, to wszystko zależy. Z racji, że moi znajomi to pracownicy mojego biura, czy innych, zaprzyjaźnionych, mam tu do czynienia z nowoczesnymi młodymi ludźmi, którzy nie praktykują raczej podziału towarzyskich ekip na haremlik (część dla pań) i selamlik (część dla panów), jak to w tradycyjnie religijnych środowiskach bywa/ło. Wszystko się miesza, jak i u nas. Zaczyna się od piątkowego popołudnia; biuro i okolice obiega wieść, że w sobotę znów gdzieś się wybieramy. Gdzie? Ustalimy później. Informacje docierają do wszelkich krewnych i znajomych królika, którzy przekazują wieść kolejnym - co gwarantuje tak zwany kalabalık(tłumek). Wiadomo - nie ma sensu wybierać się na imprezę w 3 osoby, musi być tłoczno, bo jak jest tłoczno, to jest i wesoło.
1. Strój /kıyafet/
Jak na całym świecie, mamy tu zastanawiającą dwubiegunowość. Panowie spokojnie pojawiają się w t-shirtach i dżinsach, panie pół dnia wcześniej przeprowadzają akcję upiększającą (fryzjer, maseczki, zakupy). W efekcie panie wyglądają tak, jakby szły na Niezwykle Ważną Imprezę; panowie, jakby wpadli przypadkiem przechodząc obok. Ale i to nie zawsze: alanijscy mężczyźni lubią się stroić. Zresztą tu TRZEBA się wystroić, aby nie zginąć w tłumie przekolorowanych i wystrojonych do granic niemożliwości turystów. Najbardziej typowym męskim zagraniem jest eksponowanie owłosionej klaty (tzw. moherku) za pomocą rozchełstanej koszuli w niekiedy intensywnych kolorach. Kolczyki w uszach (np. cyrkonie), oraz korale na szyi - mile widziane. Niektórzy, z racji bliskości portu i legendy o tym, że niegdyś Alanya była bazą piracką, zakładają bandanki, czarne koszule, i "robią się" na idealną kopię Johny Deepa z "Piratów z Karaibów" (włącznie z makijażem oczu). Na szczęście moi znajomi nie preferują takich ekstremalnych strojów...
Dziewczyny tureckie wybierają niekiedy suknie typu beza, znane nam z przyjęć weselnych. Na zwykłe "disko" będzie może mniej okazały strój, ale nadal strój. Żadna z koleżanek nie ubierze się w dżinsy, bo nie wypada. Pewnego razu na imprezę wpadła koleżanka koleżanki, w zatrważająco wysokich butach na koturnach. Niestety nie była w stanie w nich tańczyć - tańczyła na boso, ale co tam - efekt na wejściu był piorunujący. Dziewczyny wzorują się na gwiazdkach pop i prezenterkach telewizji śniadaniowych, które występują w tv o 8 rano w strojach niemalże sylwestrowych, z włosami jak z katalogu fryzur. Wyglądają bajecznie, trzeba przyznać, ale różnimy się w kwestii zasadniczej: mi się po prostu nie chce :)
2. Rozmowa /konuşma/
Jak już pisałam wielokrotnie, Turcy kochają rozmawiać. Mam wrażenie, że rozmawiają czasami tylko po to, by słuchać brzmienia tych wszystkich tureckich słów i zwrotów, których ilość, wydawało by się, jest nieskończona. Na imprezie sam taniec i puszczanie do siebie oczek nie wystarczy - musi być też rozmowa, bo to przecież czysta przyjemność, nawet jeśli o tak zwanym niczym. Dlatego wcześniej, przed potańcówką, moi znajomi umawiają się na spotkanie w spokojniejszym miejscu. Można tam poczekać na wszystkich spóźnialskich (których zawsze jest więcej), można wejść w odpowiedni nastrój za pomocą odpowiedniej rozmowy. Alkohol nie powoduje tutaj upłynnienia dialogów. Przeciwnie, wielu naszych kolegów i koleżanek na imprezach popija wodę sodową czy colę, a potem szaleje do rana bez dodatku jakichkolwiek procentów. Uważam to za jedną z bardziej znaczących różnic kulturowych. W Polsce generalnie (niestety) spotyka się, by czegoś się napić. W Turcji generalnie spotyka się, by po prostu dobrze się pobawić.
3. Taniec /dans/
Z tańcem sprawa wygląda jasno. Turków nie trzeba namawiać do wyjścia na parkiet. Nie zasłaniają się nieśmiałością ani niedostateczną ilością wypitych trunków. Wystarczy dobra muzyka i jeszcze ktoś do towarzystwa, by od razu zaczęli strzelać palcami i wyskakiwać na środek sali. Szczególnie, jeśli jest to muzyka turecka. Dodatkową atrakcją są przekomarzanki Turków, czy aby do danego utworu dany taniec pasuje, czy może powinno się tańczyć inaczej (wszyscy jak wiadomo uważają się za znawców tureckiej kultury ludowej). Gdy mamy natomiast do czynienia z muzyką zagraniczną, bywa trudniej, ale i nadal nie pojawiają się tu większe problemy. Jeśli towarzystwo jest dobre, bywa, że i przez kilka godzin nie schodzimy z parkietu. Zakwasy w mięśniach nóg murowane, ale takie zakwasy, to czysta przyjemność.
4. Zupa /çorba/
Po dobrej imprezie chodzi się na zupę. To taki odpowiednik naszych polskich nocnych wyjść na kebaba (!) czy zapiekankę. Zamiast rozsypującej się budki z pełnymi starego tłuszczu przysmakami fast-food mamy więc przyjemną knajpę, gdzie jest się obsługiwanym przez kelnerów, zjada się całą gamę przystawek, a na główne danie idealną o tej porze (w końcu mamy już prawie poranek) kremową zupę. W Alanyi generalnie uderza się na ulicę, którą nazywam właśnie "ulicą çorbową" - od ilości knajp z podawanymi tam zupami. Posiedzenie podczas konsumpcji przystawek, zupy, sałatki i herbatki trwa kolejną pełną rozmów i wygłupów godzinę, co jest najwyraźniej tureckim minimum jeśli chodzi o fast-food :)
Wychodząc z knajpy jesteśmy na ogół świadkami kolejnego specyficznego zachowania: kłótni o rachunek. Obecni w grupie mężczyźni zaczynają się dość intensywnie spierać, kto ma rachunek zapłacić (chcą wszyscy). Nigdy jako kobiecie nie udało mi się tego fenomenu zrozumieć - przecież chyba najlepiej zrzucić się po parę lir na osobę, prawda? Ale, jak wiemy, w kwestii płatności wchodzi w rachubę sprawa honoru - a z tą sprawą lepiej nie zadzierać...
Zresztą jest teraz tak gorąco, że trudno się dziwić; wszyscy staramy się jak najmniej spocić. Najlepiej siedzi się w domu, w tym jedynym salonie, gdzie mamy klimatyzację; popija zimne napoje i zagryza owocami. Wyjście chociażby do kuchni gwarantuje termiczny szok. W takich upałach nic się nie chce, wszystko płynie powoli.
Powoli - ale jednak minął. Cudowny, leniwy, wakacyjny weekend. Nie spędziłam - żeby była jasność - ani jednej minuty na plaży (wyjśćie na plażę o tej porze roku uważam za czyste szaleństwo; no chyba że wieczorem). A i tak było cudownie...
Ostatnio coraz częściej zdarza się, że spędzam dużo czasu w tureckim gronie. Nie jest to oczywiste. Wszyscy, którzy z emigracją zetknęli się w większym czy mniejszym stopniu (a przecież ostatnio Polacy z emigracją stykają się regularnie), wiedzą, że pobyt za granicą w pracy często oznacza przebywanie tak jakby nadal w polskim środowisku. Zmienia się tylko otoczenie; na deszczową Anglię czy upalną Turcję; ale ludzie, zwyczaje, rozmowy pozostają te same. Od początku moich pobytów w Turcji nie miałam innego wyjścia, jak przebywać z Turkami - mieszkałam z nimi i pracowałam, a potem pomalutku zaczęłam lubić. Oczywiście mam tu na miejscu sporo świetnych znajomych z Polski, także z innych krajów (np. moja współlokatorka to Słowaczka). Ale, szczególnie ostatnio, ciągle jestem gdzieś wyciągana przez zaprzyjaźnione Turczynki i Turków. Sprawia to, że pojawiła się chęć napisania notki dotyczącej zwyczajów zabawowych przedstawicieli Tureckiej Republiki.
Jak się bawią Turcy? Uprzedzam, różnic kulturowych w bawieniu się znacznych nie ma. Chociaż... może ja ich już po prostu nie dostrzegam.
Oczywiście, to wszystko zależy. Z racji, że moi znajomi to pracownicy mojego biura, czy innych, zaprzyjaźnionych, mam tu do czynienia z nowoczesnymi młodymi ludźmi, którzy nie praktykują raczej podziału towarzyskich ekip na haremlik (część dla pań) i selamlik (część dla panów), jak to w tradycyjnie religijnych środowiskach bywa/ło. Wszystko się miesza, jak i u nas. Zaczyna się od piątkowego popołudnia; biuro i okolice obiega wieść, że w sobotę znów gdzieś się wybieramy. Gdzie? Ustalimy później. Informacje docierają do wszelkich krewnych i znajomych królika, którzy przekazują wieść kolejnym - co gwarantuje tak zwany kalabalık(tłumek). Wiadomo - nie ma sensu wybierać się na imprezę w 3 osoby, musi być tłoczno, bo jak jest tłoczno, to jest i wesoło.
1. Strój /kıyafet/
Jak na całym świecie, mamy tu zastanawiającą dwubiegunowość. Panowie spokojnie pojawiają się w t-shirtach i dżinsach, panie pół dnia wcześniej przeprowadzają akcję upiększającą (fryzjer, maseczki, zakupy). W efekcie panie wyglądają tak, jakby szły na Niezwykle Ważną Imprezę; panowie, jakby wpadli przypadkiem przechodząc obok. Ale i to nie zawsze: alanijscy mężczyźni lubią się stroić. Zresztą tu TRZEBA się wystroić, aby nie zginąć w tłumie przekolorowanych i wystrojonych do granic niemożliwości turystów. Najbardziej typowym męskim zagraniem jest eksponowanie owłosionej klaty (tzw. moherku) za pomocą rozchełstanej koszuli w niekiedy intensywnych kolorach. Kolczyki w uszach (np. cyrkonie), oraz korale na szyi - mile widziane. Niektórzy, z racji bliskości portu i legendy o tym, że niegdyś Alanya była bazą piracką, zakładają bandanki, czarne koszule, i "robią się" na idealną kopię Johny Deepa z "Piratów z Karaibów" (włącznie z makijażem oczu). Na szczęście moi znajomi nie preferują takich ekstremalnych strojów...
Dziewczyny tureckie wybierają niekiedy suknie typu beza, znane nam z przyjęć weselnych. Na zwykłe "disko" będzie może mniej okazały strój, ale nadal strój. Żadna z koleżanek nie ubierze się w dżinsy, bo nie wypada. Pewnego razu na imprezę wpadła koleżanka koleżanki, w zatrważająco wysokich butach na koturnach. Niestety nie była w stanie w nich tańczyć - tańczyła na boso, ale co tam - efekt na wejściu był piorunujący. Dziewczyny wzorują się na gwiazdkach pop i prezenterkach telewizji śniadaniowych, które występują w tv o 8 rano w strojach niemalże sylwestrowych, z włosami jak z katalogu fryzur. Wyglądają bajecznie, trzeba przyznać, ale różnimy się w kwestii zasadniczej: mi się po prostu nie chce :)
2. Rozmowa /konuşma/
Jak już pisałam wielokrotnie, Turcy kochają rozmawiać. Mam wrażenie, że rozmawiają czasami tylko po to, by słuchać brzmienia tych wszystkich tureckich słów i zwrotów, których ilość, wydawało by się, jest nieskończona. Na imprezie sam taniec i puszczanie do siebie oczek nie wystarczy - musi być też rozmowa, bo to przecież czysta przyjemność, nawet jeśli o tak zwanym niczym. Dlatego wcześniej, przed potańcówką, moi znajomi umawiają się na spotkanie w spokojniejszym miejscu. Można tam poczekać na wszystkich spóźnialskich (których zawsze jest więcej), można wejść w odpowiedni nastrój za pomocą odpowiedniej rozmowy. Alkohol nie powoduje tutaj upłynnienia dialogów. Przeciwnie, wielu naszych kolegów i koleżanek na imprezach popija wodę sodową czy colę, a potem szaleje do rana bez dodatku jakichkolwiek procentów. Uważam to za jedną z bardziej znaczących różnic kulturowych. W Polsce generalnie (niestety) spotyka się, by czegoś się napić. W Turcji generalnie spotyka się, by po prostu dobrze się pobawić.
3. Taniec /dans/
Z tańcem sprawa wygląda jasno. Turków nie trzeba namawiać do wyjścia na parkiet. Nie zasłaniają się nieśmiałością ani niedostateczną ilością wypitych trunków. Wystarczy dobra muzyka i jeszcze ktoś do towarzystwa, by od razu zaczęli strzelać palcami i wyskakiwać na środek sali. Szczególnie, jeśli jest to muzyka turecka. Dodatkową atrakcją są przekomarzanki Turków, czy aby do danego utworu dany taniec pasuje, czy może powinno się tańczyć inaczej (wszyscy jak wiadomo uważają się za znawców tureckiej kultury ludowej). Gdy mamy natomiast do czynienia z muzyką zagraniczną, bywa trudniej, ale i nadal nie pojawiają się tu większe problemy. Jeśli towarzystwo jest dobre, bywa, że i przez kilka godzin nie schodzimy z parkietu. Zakwasy w mięśniach nóg murowane, ale takie zakwasy, to czysta przyjemność.
4. Zupa /çorba/
Po dobrej imprezie chodzi się na zupę. To taki odpowiednik naszych polskich nocnych wyjść na kebaba (!) czy zapiekankę. Zamiast rozsypującej się budki z pełnymi starego tłuszczu przysmakami fast-food mamy więc przyjemną knajpę, gdzie jest się obsługiwanym przez kelnerów, zjada się całą gamę przystawek, a na główne danie idealną o tej porze (w końcu mamy już prawie poranek) kremową zupę. W Alanyi generalnie uderza się na ulicę, którą nazywam właśnie "ulicą çorbową" - od ilości knajp z podawanymi tam zupami. Posiedzenie podczas konsumpcji przystawek, zupy, sałatki i herbatki trwa kolejną pełną rozmów i wygłupów godzinę, co jest najwyraźniej tureckim minimum jeśli chodzi o fast-food :)
Wychodząc z knajpy jesteśmy na ogół świadkami kolejnego specyficznego zachowania: kłótni o rachunek. Obecni w grupie mężczyźni zaczynają się dość intensywnie spierać, kto ma rachunek zapłacić (chcą wszyscy). Nigdy jako kobiecie nie udało mi się tego fenomenu zrozumieć - przecież chyba najlepiej zrzucić się po parę lir na osobę, prawda? Ale, jak wiemy, w kwestii płatności wchodzi w rachubę sprawa honoru - a z tą sprawą lepiej nie zadzierać...
środa, 15 lipca 2009
ZAPOWIEDZI
Kochani Czytelnicy,
mam już dość zrzucania wszystkiego na pracę. W porządku - pracy jest dużo, internetu w domu brak - już to wyjaśnia, dlaczego tak rzadko piszę. Ale nie można poddawać się pracoholizmowi, jak w poprzednich sezonach. W tym roku i tak jest dużo lepiej (turyści cudowni nieustannie). Niniejszym deklaruję, że od weekendu rozpoczynam regularne dodawanie treściwych, ciekawych i powodujących wypieki na policzkach notek na blogu. Powiem więcej: strzeżcie się - będzie się działo!
PS. Z informacji ogolnych: wczoraj zostałam porwana z pracy prosto do morza, na kąpiel (tutaj ewidentnie sprawdza się stara obawa rozmaitych życzliwych, że zostanę przez jakiegoś Turka uprowadzona). Zażywając kąpieli, a właściwie usiłując, gdyż fale były wyjątkowo wysokie i silne, zaobserwowałam, iż:
a) świeciło słońce, lecz
b) padał deszcz
c) nad wzgórzem Zamkowym pojawiła się (uwaga) przepiękna tęcza - co jest rzadkim zjawiskiem jeśli chodzi o tutejsze rejony.
d) oczywiście było nadal bardzo ciepło,
e) a jak łatwo było przewidzieć deszcz ustał po 2-3 minutach.
Ale i tak - zapewniam - było znakomicie. Nie miałam aparatu, jak to zwykle bywa w sytuacjach wyjątkowych (tzn. porwań), ale wcale się nie martwię, że nie uwieczniłam tego pięknego widoku. Na zawsze zostanie on bowiem, khem, khem, w moim sercu.
mam już dość zrzucania wszystkiego na pracę. W porządku - pracy jest dużo, internetu w domu brak - już to wyjaśnia, dlaczego tak rzadko piszę. Ale nie można poddawać się pracoholizmowi, jak w poprzednich sezonach. W tym roku i tak jest dużo lepiej (turyści cudowni nieustannie). Niniejszym deklaruję, że od weekendu rozpoczynam regularne dodawanie treściwych, ciekawych i powodujących wypieki na policzkach notek na blogu. Powiem więcej: strzeżcie się - będzie się działo!
PS. Z informacji ogolnych: wczoraj zostałam porwana z pracy prosto do morza, na kąpiel (tutaj ewidentnie sprawdza się stara obawa rozmaitych życzliwych, że zostanę przez jakiegoś Turka uprowadzona). Zażywając kąpieli, a właściwie usiłując, gdyż fale były wyjątkowo wysokie i silne, zaobserwowałam, iż:
a) świeciło słońce, lecz
b) padał deszcz
c) nad wzgórzem Zamkowym pojawiła się (uwaga) przepiękna tęcza - co jest rzadkim zjawiskiem jeśli chodzi o tutejsze rejony.
d) oczywiście było nadal bardzo ciepło,
e) a jak łatwo było przewidzieć deszcz ustał po 2-3 minutach.
Ale i tak - zapewniam - było znakomicie. Nie miałam aparatu, jak to zwykle bywa w sytuacjach wyjątkowych (tzn. porwań), ale wcale się nie martwię, że nie uwieczniłam tego pięknego widoku. Na zawsze zostanie on bowiem, khem, khem, w moim sercu.
środa, 8 lipca 2009
AUDYCJA TURECKA JUŻ DZISIAJ!
Uprzejmie informuję, że dziś w radiostacji internetowej Radioaktywne o godzinie 23.00 rozpocznie się audycja "Dolmus czyli jazda po Turcji". Audycja premierowa, dlatego nie radzę przegapić. Prowadził ją będzie znany być może niektórym turkomanyakom współautor bloga Podróż Szwedzkiego Kucharza. Będzie pełno tureckiej muzyki, opowieści o Turcji a także mój gościnny występ ;) przeczytam mianowicie fragment bloga...
Uprzedzam, że to dopiero początek, namawiając do regularnego słuchania ;)
Pozdrawiam życząc wybornego wieczoru z radyjkiem koło ucha ;)
Uprzedzam, że to dopiero początek, namawiając do regularnego słuchania ;)
Pozdrawiam życząc wybornego wieczoru z radyjkiem koło ucha ;)
czwartek, 2 lipca 2009
WIEŚCI Z WARZYWNIAKA
... czyli uzupełniamy niedobory wypłukane przez stres i ciężką ofiarną pracę w pocie czoła :)
Śniadanko na balkonie. Jedyny wolny dzień w tygodniu trzeba uczcić.
Jedyny wolny dzień w tygodniu trzeba uczcić - część 2: rejs na statku, rybka, raki czyli turecka anyżówka i (na zdjęciu) deser owocowy przygotowany przez tureckiego majtka. Zdjęcie tureckiego majtka przy następnej okazji :)
Manavgat (dosłownie 'Warzywniak') - fajna turecka miejscowość. Bazar, wodospady i niezliczone sklepy z tanimi ciuchami to główne cele pielgrzymek.
Bazarowe szaleństwo: świeże, soczyste, pachnące warzywa i owoce prosto od pań ze wsi.
Że tak powiem, bez komentarza. Albo inaczej: sama słodycz.
Pan z arbuzami.
A tu inna odsłona Manavgatu: rzeka o tej samej nazwie, która uchodzi do morza. Można się przepłynąć statkiem, a potem wykąpać raz po morskiej (ciepło, słono), raz po rzecznej stronie (zimna, słodka woda).
Fan club Skylar (a raczej Skylar bloga) uważam za całkiem niezły pomysł :) O ile tylko będę regularnie pisać. Czuję się wobec tego zmotywowana :)
Pozdrawiam wszystkich wiernych i nie-wiernych Czytelników!
Śniadanko na balkonie. Jedyny wolny dzień w tygodniu trzeba uczcić.
Jedyny wolny dzień w tygodniu trzeba uczcić - część 2: rejs na statku, rybka, raki czyli turecka anyżówka i (na zdjęciu) deser owocowy przygotowany przez tureckiego majtka. Zdjęcie tureckiego majtka przy następnej okazji :)
Manavgat (dosłownie 'Warzywniak') - fajna turecka miejscowość. Bazar, wodospady i niezliczone sklepy z tanimi ciuchami to główne cele pielgrzymek.
Bazarowe szaleństwo: świeże, soczyste, pachnące warzywa i owoce prosto od pań ze wsi.
Że tak powiem, bez komentarza. Albo inaczej: sama słodycz.
Pan z arbuzami.
A tu inna odsłona Manavgatu: rzeka o tej samej nazwie, która uchodzi do morza. Można się przepłynąć statkiem, a potem wykąpać raz po morskiej (ciepło, słono), raz po rzecznej stronie (zimna, słodka woda).
Fan club Skylar (a raczej Skylar bloga) uważam za całkiem niezły pomysł :) O ile tylko będę regularnie pisać. Czuję się wobec tego zmotywowana :)
Pozdrawiam wszystkich wiernych i nie-wiernych Czytelników!
Subskrybuj:
Posty (Atom)