Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinaria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinaria. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 maja 2012

HERBATA GOTOWA!

Policzyłam, że wypijam około dwudziestu szklaneczek herbaty dziennie. Co prawda piję ją "açik", czyli słabą, ale jednak co turecka herbatą, to turecka herbata. Osad odkłada mi się już na zębach, weszłam, trzeba to przyznać, w pewien rodzaj uzależnienia. Pracujący ze mną w biurze Turcy wciąż parzą herbatę, by była gotowa na przyjęcie ewentualnych gości (zarówno turystów, jak i kontrahentów oraz innych przybyszy), a więc i ja piję, bo nie mogę się oprzeć pytaniu:

- "Çay içermısın?"(Napijesz się herbaty)

Ależ oczywiście, że się napiję, i dla mnie poproszę od razu w dużej szklance, żeby było konkretnie. Do śniadania, po śniadaniu, potem mała przerwa na kawę z mleczkiem, po obiedzie znów, a potem popołudniowo, kilka sztuk. A jak jeszcze zjadło się kolację o przyzwoitej porze, to po niej znów, na dobre trawienie.

Chłopacy w biurze (do których zalicza się także Król P.) utrzymują, że woda na herbatę musi się dobrze zagotować. Nie, że zagotować, zabulgotać, osiągnąć 100 stopni. Ale zagotować DOBRZE. Cokolwiek to oznacza, trzeba tego przestrzegać, bo inaczej napar nie ma odpowiedniego smaku. Hołdują tej i innym dziwnym zasadom (zabobonom?) związanym z parzeniem, co powoduje, że przeciętna yabanci taka jak ja, woli się do parzenia nie mieszać. Co prawda sama uważam, że herbata turecka wychodzi mi dobra, ale tylko w proporcjach na 2 osoby (tak robiłam najwięcej razy). Kiedy tylko pojawia się zapotrzebowanie na większą ilość czerwonawego naparu, tracę rezon. Zostawiam więc parzenie specjalistom od "porządnego" gotowania wody.

Myśląc o ilości wypitych szklaneczek i szukając sposóbu na subtelną walkę z herbacianym osadem na zębach bez tracenia przyjemności delektowania się bursztynowym płynem przypomniał mi się pewien filmik, który kiedyś pokazała turecka telewizja a który potem oglądałam jeszcze wielokrotnie. Jest to wystapienie amerykańskiej pisarki i bibliotekarki Katharine Branning związane z promocją jej książki pod tytułem "Yes, I would like another glass of tea". Książka - jakże by inaczej - o Turcji. Nie miałam jej jeszcze w swoich rekach, ale wystąpienie dotyczące herbaty zapadło mi w pamięć. Mimo że wymowa jest bardzo amerykańska (nie potrafię tu użyć innego słowa!). Nie mogąc doszukać się nigdzie w internecie tłumaczenia na polski, popełniłam własne, autorskie i bardzo "wolne" tłumaczenie, którego nie umieszczę jednak tutaj, bo po polsku w ogóle nie brzmi to sensownie. Za to dla zainteresowanych oryginał z tureckimi napisami:

sobota, 17 marca 2012

DANIE NA SOBOTĘ: ZUPA Z SOCZEWICY

Chciałam oświadczyć, że czegoś takiego dawno nie było. W Polsce i okolicach stopni 21, ludzie piknikują i chodzą w krótkich rękawkach, co możemy nawet zobaczyć w tureckich wiadomościach. A w Alanyi ledwo 15, słońce jest, ale taki ayaz panuje (czyli mróz jakby, chłód), a na górach jeszcze śnieg się zatrzymał. Siedzę w domu z nałożonym na głowę kapturem od dresu i chucham w dłonie, palce u stóp mam również zmarznięte, a pracować trzeba. Piszę o tym w pełni świadomie, próbując zatrzymać chwilę, jak to się pięknie mówi, bo przecież taki stan nie potrwa długo, prawda? :) W Polsce "w marcu jak w garncu, kwiecień-plecień...", a na Riwierze już niedługo i będzie naprawdę upalnie w pełnym tego słowa znaczeniu. Cieszcie się więc Waszym pięknym ciepłym weekendem, ja będę się starać cieszyć alanijskim wiosennym ayazem!

A z racji że pogoda lekka i wiosenna, można sobie na obiad zaserwować a nawet i kolację lekkie ale smakowite i aromatyczne danie. Przepis który zamieszczę dziś zawiera składnik, w który niektórzy z Was się pewnie zaopatrzyli poprzednim razem, czyli... soczewicę :) Przy dzisiejszym przepisie będzie można ją wykończyć, i to naprawdę oblizując palce.

Nadeszła bowiem pora na ZUPĘ Z SOCZEWICY, czyli mercimek çorbası. Danie, które uwielbiam i konsumować mogę o każdej porze dnia i nocy. Jak pisałam dawno temu, za górami i lasami, zupy tureckie mają konsystencję głównie kremową, ale wbrew pozorom są naprawdę syte. Idealnie smakują bo szalonej imprezie, spożywane nad ranem. Zajadam się nimi w domu, ale także podróżując - czasami w nieznanym miejscu nie chciałoby się ryzykować z mięsnymi czy obfitymi potrawami, a zupa, szczególnie soczewicowa czy pomidorowa jest dostępna niemal w każdej lokancie. Co prawda czasami zamiast soczewicy w składzie zostało użyte więcej mąki... bolesne prawa restauracyjnego biznesu :)

Oto zdjęcie zrobionej przeze mnie ostatnio zupy (szkoda, że nie widać jak paruje!):

IMG_4772


Poniżej za to czysty jak łza, zdrowy i lekko po mojemu zmodyfikowany przepis na pyszną soczewicową rozkosz, który przy okazji jest banalnie prosty:

Mercimek corbasi - zupa z soczewicy
Będziemy potrzebować:
  • szklankę czerwonej soczewicy uprzednio dobrze wypłukanej
  • 1 cebulę
  • warzywa - może być jedna marchewka, ja wrzucam ze trzy i dorzucam ze dwa ziemniaki, żeby zupa miała w sobie "konkret" :)
  • 2-3 ziele angielskie
  • cytryna
  • ew. kostka rosołowa (lub wywar)
  • przyprawy: sól, pieprz, mięta, ostra czerwona papryka, oregano (kekik)
  • łyżeczka koncentratu pomidorowego (tur. domates salçası)
Cebulę kroimy drobno i smażymy na złoto w głębokim garnku. Następnie dodajemy koncentrat pomidorowy, rozrabiamy i gotujemy chwilkę. Soczewicę dorzucamy do garnka, zalewamy gorącą wodą z rozpuszczoną kostką rosołową lub gotowym bulionem. Dodajemy warzywa: drobno pokrojoną marchewkę i ziemniaki. Przyprawiamy według własnego uznania wszystkimi przyprawami, dobrze jak zupa jest intensywnie przyprawiona, nawet nieco pikantna. Gotujemy na niewielkim ogienku. Następnie studzimy i miksujemy blenderem. Gotowe!

Zupkę podajemy skrapiając cytryną i zagryzając chlebem (najlepiej białym tureckim ekmekiem lub polską bułką ;)) Można dodać sałatkę pasterską jako zakąskę - z pomidora, ogórka, wypłukanej cebuli, z oliwą z oliwek i sokami z granatu i cytryny...

Smacznego, miłego weekendu i wygrzewania się w słońcu. Idę sobie zrobić ciepłą, rozgrzewającą kawę :)

czwartek, 9 lutego 2012

ZIMOWA SKYLAR W KUCHNI

W niedzielę było tak pięknie, jakby się już zupełnie skończyła zima: +18 stopni, słońce, Alanya pełna zarówno miejscowych jak i turystów: spacerujących, ćwiczących na sprzętach sportowych (umieszczonych wzdłuż wybrzeża), bawiących się dzieci i plotkujących matek, ludzi grających w tenisa i koszykówkę przy plaży Kleopatry. A my spacerowaliśmy sobie pomiędzy nimi snując plany na resztę zimy i sezon letni, kierowaliśmy się wprost na niedzielną latte z pianką (ja) i czarne jak smoła espresso (K.P.)...

IMG_3583
Pierwsze w tym roku śniadanie na trawie... przepraszam, na balkonie. Ale trawa blisko - w końcu mieszkamy tuż przy stadionie piłkarskim. Było bosko.

IMG_3535
Remontowana ścieżka spacerowa w dzielnicy Oba, czyli niedaleko naszego obecnego mieszkania. Stan nawierzchni definitywnie zniechęcił do biegania (mówiąc krótko dałam się zniechęcić), ale za to latem będzie pięknie: szeroki deptak, palmy, fontanny - można będzie spacerować z przyjemnością do samej Alanyi! Hurra! Chyba kupię rower! :)

IMG_3518
Buty sportowe w trakcie prawdopodobnie suszenia się po intensywnym kopaniu piłki na wspomnianym boisku.

IMG_3588
Teeeee!!!! Leci!!!

IMG_3595
Wylądował cały i zdrowy. Tej niedzieli nad plażą Kleopatry krążyło sporo paralotni. Pogoda sprzyjała - wiał wiatr, a jednocześnie było słonecznie.

Jak wszystkie bajki i ta miała swój koniec. W poniedziałek obudziła mnie o 7 nad ranem wichura i ulewa - taka typowo alanijska. Włos mi się jeżył na głowie i na nodze, w oknach piszczało złowrogo, a klekotanie suszarki do prania na balkonie przypomniało mi że... coś na niej wisiało! Wyskoczyłam jak sprężyna z łóżka i pobiegłam łapać moje majtki.
... potem wróciłam w ciepłe pielesze i czując się w pełni rozgrzeszona pogodą spałam do jedenastej :)

* * *

Czytelnicy śledzący moje blogowe wpisy na facebooku spodziewają się pewnie, że w tym momencie opublikuję tutaj - jak zapowiadałam - przepis na mercimek köftesi, które udało mi się po raz pierwszy zrobić niedawno. Nie zamierzam ich zawieść, tym bardziej, że obiecywałam :) A propos zauważyłam, że im dłużej mieszkam w Turcji, tym więcej moich obietnic robi się typowo tureckich, a więc "bez pokrycia". Już nie mówiąc o tym, że stałam się o wiele bardziej spóźnialska niż kiedyś (zważywszy na to, że kiedyś nie spóźniałam się praktycznie wcale, zakrawa to na skandal).

Zanim o mercimek köftesi napiszę, tytułem wstępu słów parę. Będzie to przy okazji wstęp do całego działu kulinarnego w blogu i próba usprawiedliwienia się ;)
W pichcenie bawię się dopiero od jakichś 2-3 lat, wcześniej szczytem moich umiejętności było ugotowanie makaronu z sosem ze słoika i podgrzanie pizzy. Za to butelkę wina otwierałam na dziesięc sposobów (z tego 9 bez korkociągu). Decyzja o zamieszkaniu w Turcji zmieniła wszystko o 180 stopni: nauczyłam się trochę gotować (metodą prób i błędów), a bardziej piec - i z 10 sposobów otwierania wina skupiłam się na tym konwencjonalnym z korkociągiem.
Powiem więcej, stała obecność prawdziwego gurme (smakosza), którym jest Król Pomarańczy wpłynęłaby na każdego. Ten człowiek potrafi o jedzeniu rozmawiać godzinami i na szczęście także dobrze gotować.
Nie mówiąc już o dostępności owoców i warzyw i przypraw na każdym bazarku w ilości hurtowej i za grosze, co symbolizuje raj dla typowego jarosza, którym jestem od dziecka.

Zaczęłam więc bawić się w pichcenie. Kuchni tureckiej unikam zazwyczaj jak ognia - dania te wolę konsumować niż przygotowywać, nigdy przecież nie doścignę ideału jakim jest turecka mama lub ewentualnie bratowa. Tym bardziej, że lubię robić wszystko po swojemu - a więc zmieniać tureckie przepisy tak, by mi bardziej odpowiadały (i tym samym tworząc modną kuchnię 'fusion' - ha, ha). Czasami jednak na coś się zawezmę, i nie ma zmiłuj! Tak jak na tą typowo wegetariańską przystawkę - mercimek köftesi - wbrew pozorom bezmięsnych smakołyków w tureckiej kuchni jest całkiem sporo.

Zawsze marzyłam o zrobieniu tych "köfte" czyli pulpecików z soczewicy, po prostu je uwielbiam, ale nie wiem dlaczego wydawało mi się to trudne. Okazuje się, że to prościzna, wręcz całkiem przyjemna. Poza tym są idealną imprezową przekąską, którą owijamy w liść sałaty, skrapiamy cytryną i popijamy anyżóweczką czyli rakı... czego chcieć więcej?

Oto przepis:

2 szklanki wody
1 szklanka czerwonej soczewicy
1 szklanka drobnej kaszy bulgur (lub jeśli jesteście w Polsce kaszki kus kus, ale wtedy trzeba by dać jej więcej, czyli powiedzmy 1,5 szklanki, bo jest drobniejsza)
1 duża cebula
2-3 łyżki oleju lub oliwy
1 duża łyżka przecieru/koncentratu pomidorowego
1 pęczek pietruszki
1 łyżeczka czerwonej papryki
1 łyżeczka kuminu
2 małe ostre papryczki - ale możemy się obejść bez nich, jeśli wolimy nie-ostro
1 pęczek szczypiorku
sól

Zagotować w garnku wodę, wrzucić do niej wypłukaną soczewicę. Gotować na małym ogniu, dopóki nie wyparuje cała woda - wtedy zestawić z ognia. Dodać do soczewicy kaszkę bulgur lub kus kus, konkretnie zamieszać i zostawić na trochę (20 min.) pod przykryciem (aby kaszka napęczniała).
W tym czasie w rondelku rozgrzać tłuszcz wraz z pokrojoną cebulą. Kiedy się zeszkli dodać przecier pomidorowy i rozrobić, zestawić. Dodać przyprawy, papryczkę, pokrojoną drobno pietruszkę i szczypiorek i solidnie wymieszać.
Ostudzoną kaszkę z soczewicą posolić, wymieszać i połączyć z zawartością rondelka. Sprawdzić, czy smakuje i doprawić jeśli czegoś brakuje :) (niektórzy dodają pieprzu, mięty). Na koniec w nagrodę zabawa, czyli rękami lepimy pulpeciki kofte, nadając kształty i wielkość "na jeden chapsik", najlepiej z kształtem palców, takie są najsmaczniejsze :) Następnie wszystko układamy na zielonej sałacie i pałaszujemy popijając wiadomo czym :)

Tu jest przepis nieco inny i trochę pięknych zdjęć [kLIK] na jednym z ciekawszych tureckich anglojęzycznych blogów kulinarnych :)

IMG_3577

Smacznego... ciąg dalszy na pewno nastąpi!

piątek, 19 marca 2010

Jak odlecieć LATAJĄCYM DYWANEM czyli co tureckiego warto mieć cz.1

Notka praktyczna: dla chcących skorzystać z mojego Latającego Dywanu, dla wybierających się do Turcji na wakacje, dla ciekawskich, dla tureckich maniaków, dla sentymentalnych.
Uwaga, przepraszam z góry, że lista będzie zdecydowanie subiektywna. No ale cóż - w końcu to blog a nie przewodnik po Turcji :)


Część 1 - ARTYKUŁY SPOŻYWCZE.

1. Tureckie słodycze
Bardzo, bardzo słodkie. Jeden kawałeczek starczy, by zaspokoić potrzebę słodyczy, co ma tą zaletę, że nie można się łakociami tureckimi przejeść. To znaczy oczywiście można - ale powoduje to kompletne zatkanie/zasłodzenie.
Rodzajów jest mnóstwo. Począwszy od chałwy - o rozmaitych smakach, poprzez pişmaniye (wyglądające jak kłębki cukrowej waty), aż po lokum (z orzechami, pistacjami) - nic tylko wybierać. Nie warto kupować słodyczy w byle jakim kartoniku opatrzonym napisem "Turkish delight" sprzedawanym na straganie za 1 euro. To najgorszy sort. Najlepiej udać się albo do marketu, albo do specjalnego sklepu ze słodyczami i przyprawami. Przynajmniej będzie pewność, że słodycze były przechowywane w przyzwoitych warunkach. A jeszcze lepiej - kupować na wagę, uprzednio posmakowawszy.
ps. Warto spróbować płynnej chałwowej masy - nazywa się tahin i można ją dodać np. do wypieków, ciasta, albo i do śniadania.

2. Kawa turecka + akcesoria
Kawa turecka dla amatorów: mocna, w małych filiżankach najlepiej we wzorki, parzona w specjalnym tygielku już z dodatkiem cukru (şekerli lub orta, czyli słodka lub średniosłodka), albo i bez (sade). Najsłynniejsza marka kawy to Mehmet Efendi, ale można kupić jakąkolwiek inną - na przykład na wagę.
Akcesoria, czyli filiżaneczki wraz z podstawkami to piękna pamiątka z Turcji. No i tygielek - prosty, miedziany/metalowy/aluminiowy. Mogą być ze zdobionymi uchwytami czy wzorkami na bokach. A są też i bardzo nowoczesne "elektryczne" tygielki, no ale to już całkiem inna bajka.
Po wypiciu kawy przewracamy filiżankę przykrytą spodkiem do góry nogami, czekamy aż wilgoć spłynie na spodek - i wróżymy z fusów :)

3. Herbata turecka + akcesoria
Jeśli ktoś uwielbia parzoną herbatę, i na jej przygotowywanie nie szkoda mu czasu (moim zdaniem warto trochę go poświęcić), powinien sobie sprawić komplet herbaciany z Turcji. Komplet herbaciany to:
- czajnik (alumioniowy, dwupoziomowy: na dole gotuje się woda, na górze esencja, choć są nowocześniejsze, elektryczne)
- szklaneczki w kształcie tulipana (przezroczyste, choć bywają i we wzorki, np. z okiem proroka) do tego małe łyżeczki i pasujące podstawki (aluminiowe mają w sobie "klimat" ;))
- herbata (można kupić w wielkich paczkach, nawet kilkukilogramowych - w końcu to herbaciany k-raj)
- cukier w kostkach (osobiście uważam go za niezbędny. Kiedy jest sypany, nie potrafię ocenić, ile cukru nasypać...:))

4. Herbaty owocowe tzw. turystyczne
Używane jako wabik na turystów, bo są smaczne, słodkawe, łatwe w przygotowaniu i niedrogie. I działają (czytaj: turysta czuje się zobowiązany do kupna po takim poczęstunku). Na ciepło, i na zimno tak samo pyszne.
Najprościej: rozpuszczalny proszek sprzedawany nawet na bazarach, dostępny w najdziwniejszych smakach. Moje ulubione to jabłko (elma) i granat (nar), ale kojarzę nawet kiwi. Warto poszukać dobrych herbat (poprosić sprzedawcę o przygotowanie herbatki, jeśli jest taka możliwość). Chodzi o to by sprawdzić, czy na dnie szklanki zbiera się cukier. Jest on zbędny, herbatki są same w sobie wystarczająco słodkie, dlatego proponuję poszukać porządniejszych. Ideałem są prawdziwe owocowe herbaty z suszonych kawałków owoców (np. granatu).

5. Oliwa z oliwek, syrop z granatu
Cuda i prawdziwe witaminowe bomby. Szczególnie bez oliwy nie wyobrażam już sobie życia. Nie trzeba o nich dużo pisać - wystarczy że są, do wyboru, do koloru, w rozmaitych rodzajach i ilościach. Wciąż nieporównywalnie tańsze niż w Polsce.

6. Oliwki
Jak wyżej. Czarne (dojrzalsze), zielone (mniej dojrzałe), bez pestek i bez. Nie bójcie się, będąc w Turcji, kupować na wagę w markecie - uprzednio smakując jedną czy dwie. Lepiej kupić pół kilo w woreczku, niż brać pakowane "z półki". Smak nieporównywalnie lepszy.

7. Przyprawy
Też najlepiej kupować na wagę. Na bazarach, lub w wyspecjalizowanych sklepikach. Poza rozmaitymi "mixami" (np. do mięs) polecam szczególnie tatlı kırmızı biber (słodką paprykę grubo zmieloną), kimiyon (kminek), karabiber (klasyczny czarny pieprz), kekik (tymianek), defne (liście laurowe), kurkuma (barwiąca na żółto np. ryż) albo şafran (najlepiej kupować "w pręcikach", droga przyprawa!)
A tak naprawdę, jak już się trafiło na stoisko z przyprawami, to wybierać, przebierać i wąchać - a potem obficie z zakupionych przypraw korzystać :)

8. Ayran i jogurt
Ayran - osławiony turecki jogurt. Rozwodniony, słony. Warto kupić i wypić w Turcji, bo w Polsce może już nie będzie tak smakował? No, chyba że akurat będą upały - bo na upały jest to doskonała rzecz. Sprzedawany w małych i dużych opakowaniach. Dobry na problemy z żołądkiem (flora bakteryjna) i na bezsenność...
Jogurty też warte są spróbowania - mam na myśli oczywiście te białe, naturalne, które przecież wynaleźli Turcy. Co więcej, w sklepach możemy dostać zarówno klasyczne jogurty białe, jak i jogurty "kaymaklı", czyli z kaymakowym "kożuszkiem". Warto zwrócić uwagę na wielkość opakowań jogurtu - Turcy jedzą je w ogromnych ilościach. Warto brać z nich przykład :)

9. Rodzynki, czyli sultaniye
Turcja jest rodzynkowym potentatem (1/3 światowej produkcji), dlatego warto zaopatrzyć się w ich duże opakowanie...

10. Kuruyemiş
Przygryzajki. Podobnie jak rodzynki są tanie i produkowane w wielkich ilościach w Turcji. Mogą to być m.in. pestki słonecznika, pestki z dyni, pistacje, nerkowce, migdały, orzechy włoskie, fistaszki - i rozmaite inne smakołyki.

12. Ada çayi, ıhlamur çayi
Ada - herbatka z górskiego rumianku (dosłownie herbata wysp). Z cytrynką i cukrem na: problemy żołądkowe, przeziębienie, katar, ogólną niemoc.
Ihlamur - herbatka z lipy. Z cynamonem na chore gardło, gorączkę, zimowe rozbicie.

Obie herbatki występują pod postacią suszonych gałązek, wyglądają jak bukieciki - sprzedawane są przez wiejskie kobieciny na bazarach.

13. Cam bal
Miód piniowy. Obowiązkowy choćby dlatego, że u nas nie ma. Przepyszny, delikatny w smaku, o pięknym jasnobrązowym kolorze. Jak to miód - dobry na wszystko.

14. Alkohole: Piwo Efes & Rakı
Piwo Efes nie jest być może wyjątkowe - ot, najpopularniejsza marka tureckiego piwa, jasne, bardzo lekkie (niektórzy powiedzieliby wręcz, że za lekkie) - idealne po to, by się schłodzić od środka w upalny wieczór :) Wymieniam je tutaj przede wszystkim dlatego, że wielu odwiedzającym Turcję turystom już niezmiennie pozostaje niewytłumaczalny sentyment do tegoż trunku. I zawsze pokazując im zdjęcie butelki piwa Efes - słyszy się dziwny dźwięk: coś pomiędzy jękiem a szmerem dziwnej tęsknoty... :)

Rakı to oczywiście wódka anyżówka, kolejny wyrób turecki z winogron (poza rodzynkami i pekmezem - niesamowicie słodką czarną jak smoła pastą do chleba).
Nierozcieńczona wódeczka jest przezroczysta, po dodaniu wody uzyskuje mlecznobiały kolor, który wraz z zapachem ujmuje serce i umysł każdego Turka. Jest to zdecydowanie najlepszy alkoholowy prezent, jaki można przywieźć z Turcji (poza kilkoma markami dobrych win np. Kavaklidere ).
Dla jasności: raki nie pije się "na czysto". Turecka kultura picia obejmuje obowiązkowy posiłek lub chociaż przystawki (meze), odpowiednią proporcję wody do alkoholu, odpowiedni rodzaj i temperaturę szklanek, a co najważniejsze - właściwe towarzystwo i "muhabbet" (czyli tzw. gadkę, rozmowę). Jeśli do tego dodamy jeszcze klimat starej lokanty, muzykę na żywo i piękne kobiety - to jesteśmy w tureckim niebie.

wtorek, 15 grudnia 2009

PS. do poprzedniej notki

Z biegu, bo jestem już w Polsce, oswajam się z zimnem, czekam na śnieg, robię prawo jazdy i przygotowuję do prelekcji na temat Turcji dla pewnego koła PTTK...
uświadomiłam sobie, że najważniejsze, o czym miałam napisać w poprzedniej notce odnośnie tureckich śniadań mi umknęło.

Największe moje odkrycie ostatniego czasu (tylko w kwestii śniadaniowej oczywiście).

Przedstawiam Państwu:

IMG_5352


BAL & KAYMAK. Te 2 produkty nakładamy na świeży chlebek i traktujemy jako nieodzowną (prawda?) podczas śniadania słodycz, dającą energię na cały dzień ;)
1. Najpierw smarujemy bal, czyli miód. Piniowy najlepszy.
2. A na to kładziemy warstewkę kaymaku, czyli czegoś w rodzaju słodkiego śmietanowego kremu.

A poniżej jeszcze na dokładkę dla wyrównania proporcji słodkie/słone zdjęcie tego, czego smak nie da się zamknąć w żadnych słowach. Oliwka (szczególnie czarna) + rokka i mydonos (pietruszka) zalane oliwą z oliwek i sokiem z cytryny.

IMG_5581


W czwartek na blogu zdjęcia z Alanyi... albo Stambułu - jeszcze nie zdecydowałam ;)

Pozdrawiam wszystkich po polsku, całując trzy razy (a nie dwa jak w Turcji) w policzki ;)

czwartek, 10 grudnia 2009

ALANYA GRUDNIOWA - czyli co tam słychać po sezonie

Niedługo już czas jechać na święta do domu, do Polski. Mam nadzieję że spadnie śnieg na tę okoliczność, bo w Alanyi zupełnie nie-grudniowo. Słońce przygrzewa, 20 stopni, sporadyczne opady deszczu (okolice te posiadają taką dogodną cechę, że jak już pada, to najczęściej wieczorem lub w nocy). Śniadanka na balkonie to już tradycja, nie sposób się od niej uwolnić - jeśli jest zimniej, to po prostu narzuca się jeszcze jedną bluzę.

Turecki zestaw standardowy na śniadanie wygląda następująco:

- czarne oliwki, do których, podobnie jak do jazzu, trzeba dojrzeć. Polecam, warto. Bez czarnych oliwek nie wyobrażam już sobie życia. A propos, jako ciekawostka: czy orientują się szanowni Czytelnicy czym różnią się oliwki czarne od zielonych? Otóż zielone to te wcześniej zebrane, czarne są już w pełni dojrzałe.
- biały ser (przy czym ser ten jest słony i tłusty)
- czasami pojawia się też ser żółty, choć moim zdaniem jest kiepski i używam go tylko jako substytutu polskiego
- pomidor, ogórek (z bazarku albo manavu, czyli warzywniaka)
- jajeczko (w różnych postaciach)
- biały chleb, czyli ekmek (choć ja jestem fanką chleba trabzon, który przypomina trochę nasze polskie bochenki)
- zielenina: pietruszka, rukola, skropione cytryną i oliwą z oliwek
- çay, czyli czarna herbata

Wszystkie produkty są podawane w tzw. kawałach. Turcy nie mają zwyczaju jedzenia kanapek, toteż nie ma potrzeby używania masła i siekania wszystkiego w plasterki. To samo dotyczy zieleniny, którą podaje się w gałązkach, smakuje wybornie. Chleb jada się jako przygryzkę do całej reszty. Proszę zwrócić uwagę na brak wędlin. Podstawowym zarzutem dotyczącym kuchni jakie słyszę zawsze od turystów to właśnie ta kwestia - ale jest to ewidentna różnica kulturowa ;) Wędliny co prawda są, ale na ile wiem od znajomych (sama nie jadam żadnych) kiepskie i mało urozmaicone. Nie ma więc czego żałować, raczej skupić się na tym, co jest naprawdę pachnące i smakowite.

Po takim śniadaniu zjedzonym na balkonie, podlanym paroma szklaneczkami herbaty do szczęścia nie potrzeba już wiele.
No, może filiżanki rytualnej kawy po dłuższej chwili.

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego w informacjach o Alanyi posezonowej nawijam o kuchni. A dlatego, że poza smakowaniem rozmaitych pyszności i kleceniem własnych potraw (tak, zaczęłam się bawić w pichcenie i sprawia mi to coraz więcej przyjemności!), czyli korzystaniem z dobrodziejstw tanich warzywno-owocowych bazarów, nie ma tu za wiele do roboty. Od listopada Alanya zupełnie zmienia charakter - ulice pustoszeją, rozmaite punkty handlowe znikają, albo po prostu zamykają się na całą zimę (rzadko kogo z drobnych przedsiębiorców stać na to, żeby płacić czynsz cały rok, skoro interes robi się tylko przez połowę). Wieczorny wypad na miasto, o ile już do niego dochodzi (na ogół nie), kończy się zazwyczaj w jednym z 3-4 miejsc, do których można pójść na tak zwane piwo i gdzie coś się "w miarę" dzieje. Nie mówiąc już o jakiejś ciekawszej imprezie, koncercie, czy festiwalu. Zresztą...

Posezonowe byczenie się w Alanyi można by mimo wszystko nazwać rajem, gdyby nie to, że zarobione w sezonie pieniążki uciekają... i to szybko. Oprócz codziennych zakupów i wydatków trzeba przecież opłacić mieszkanie, wyrobić sobie pozwolenie na pobyt w Turcji (półroczne kosztuje około 600 złotych) i tak dalej. O ile ja planuję wszystkie wydatki niemal co do grosza, o tyle Turcy, przynajmniej ci z którymi ja miewam do czynienia, kompletnie nie mają wyczucia w kwestii wydawania pieniędzy. To co zarobią, od razu wydają, a ponieważ w zimie nie pracują, to nie mają też i gotówki. Radzą sobie (oczywiście) na kilka sposobów: siedzą u mam, braci, kolegów... Bo przecież odwiedzając kogoś, pomieszkując u niego miesiąc, nikt nawet nie piśnie o możliwości dołożenia się do czynszu. Jesteśmy traktowani jako goście, i dla gospodarza byłby to zdecydowanie ayıp, czyli wstyd (a to coś najgorszego na świecie). Czasami goście chcą się więc dołożyć do rachunków w marketach czy knajpach (kiedy mają poczucie przyzwoitości), co doprowadza do sytuacji, które niezmiennie ujmują mnie swoim komizmem: kilku facetów szturchających się łokciami i wyrywających sobie rachunek z rąk:
- Nie, ja zapłacę!
- Wstydź się, ja zapłacę!
- No, teraz to ale wstydu narobiłeś (do kogoś, kto zapłacił).
Jakoś nie przyjdzie im do głowy podzielić kwotę. To pewnie też byłoby ayıp.

Inną formą radzenia sobie w zimie finansowo jest korzystanie z karty kredytowej (niekoniecznie swojej, co dla sprzedawców jak zauważyłam zupełnie nie stanowi problemu).
Najbardziej przebiegłym ale zatrważająco popularnym sposobem jest sięgnięcie do bogatego łańcuszka zagranicznych girlfriends, które albo umiejętnie się bałamuci (nie mamy laptopa, więc rozmawiamy z nimi rzadko z kafejki internetowej? Troskliwa dziewczyna kupuje i wysyła laptopa w prezencie), albo prosi o pieniądze (wprost lub niekoniecznie, np. opowiadając o ciężkiej sytuacji kogoś z rodziny).

No ale miałam pisać o jesienno-zimowej Alanyi...
Na ulicach nieliczni turyści (większość w starszym wieku), odziani w krótkie spodenki i sandały (kiedy ja chodzę w płaszczu). Staram się ich rozumieć - w końcu przyjechali tu z zimnych krajów europejskich. Chcą wykorzystać piękną pogodę. Tymczasem my w mieszkaniach wieczorami musimy włączać ogrzewanie (w postaci grzejniczka lub klimatyzacji), i owijamy się kocami.
Tak naprawdę wcale mnie to nie martwi, bo oznacza jedynie zbliżający się sezon na grzane wino ;)

IMG_5287

A oto najważniejsze wydarzenie grudnia: prawie ukończona latarnia w porcie. Druga, mniejsza, jeszcze jest w powijakach. Do dużej latarni prowadzi wąska promenadka, która też będzie wyglądała lepiej (latem).

Więcej zdjęć z jesiennej Alanyi w którejś z następnych notek.


PS. Kochani wierni (i niewierni) Czytelnicy. Uprzejmie informuję o pojawieniu się po lewej stronie bloga, na górze, zakładki "Skarbonka". Nie pojawiła się przypadkiem ;) Osoby chcące podziękować Skylar za regularne (poprawiłam się, prawda?) i obfite (to już bez wątpliwości) odcinki bloga, których pisanie od lat traktuję nie tylko jako pasję, ale i jako pracę, mogą to zrobić teraz także w niewirtualny sposób ;)

czwartek, 19 listopada 2009

STAMBULSKIE PRZYSMAKI

Dzisiaj kulinarnie mnie naszło. A to dlatego, że [tutaj towarzystwo zachodzące na bloga oddycha z ulgą i rozlegają się krótkie acz gromkie oklaski] znalazłam mieszkanie. Po wielkich bólach i bezensownych targach z właścicielami, po zejściu całej Alanyi pełnej pustych pięknych mieszkań wzdłuż i wszerz, po przekonaniu się, że większość tutejszych woli, żeby ich mieszkanie stało puste, niż żeby taniej wynająć porządnym ludziom...
Najciemniej jest pod latarnią. Wróciłam do niezłego mieszkania, które zajmowałam "z urzędu" latem, pracując. Czuję się więc jak w domu.
Po dwóch dniach sprzątania, prania zasłonek, odkurzania - co by było już naprawdę jak własne (żeby przełamać kolejny stereotyp: Król Pomarańczy ochoczo dzielił się ze mną obowiązkami), pora na jedzenie, jak w domu. Zamierzam zrobić pierogi.

Ale najpierw rzut oka na... stambulskie uliczne (i nie tylko) przysmaki. Turcja jest krajem, gdzie w miastach na każdym niemal roku znajduje się pan/pani ze straganikiem na kołach pełnym rozmaitych drobiazgów do zjedzenia lub do wypicia. Począwszy od zwykłego simita (obwarzanka) rozkrajanego i smarowanego chętnym czekoladą lub topionym serkiem, poprzez köfte (mięsne pulpeciki), albo rybki w różnych postaciach. Jeśli już występują hamburgery, to też w tureckiej wersji: buła z mięsem zatopionym w sosie pomidorowym, co w Stambule nazywa się "mokrym hamburgerem" (ıslak hamburger)...


Zaczynamy klasycznie: turkish viarga czyli pod to hasło wkładamy wszystko, co zawiera orzechy i jest słodkie, i sprzedajemy. Tutaj na tzw. Egipskim Bazarze (Mısır Çarşışı) - orzech włoski w figach.


Turşu - czyli wszelkiego rodzaju "kwasizny". A to kwaszony ogórek, a to marchewka, a to papryczka. Najlepiej wszystko zalane şalgamem - czyli przeokrutnie kwaśnym napojem ze sfermentowanej rzepy (?). Ponoć jest idealny na "dzień po" hucznej imprezie. Mimo kilku prób w przeciągu paru lat nadal nie jestem w stanie wypić całej szklanki.

Powyższy napój sprzedaje się na przystani Eminönü, czyli w zagłębiu balık ekmek - jest to słynna stambulska zakąska, składająca się ze świeżo złowionej i usmażonej ryby, owiniętej w listek sałaty i wpakowanej w kawał białego tureckiego chleba. Sprzedaż następuje taśmowo i hurtowo z takiej oto łódeczki:
jem10.5



jem9
A tu Skylar zapychająca się balık ekmekiem. Wbrew minie, smakowało.

jem4
Klasyczny zestaw dla tureckiego smakosza to balık-roka-rakı, czyli ryba, rukola i anyżówka. Tutaj, podczas pobytu na Wielkiej Wyspie (jednej z 4 tzw. Wysp Książęcych) sentyment opowiedział sie za spolszczoną wersją: z piwem.


A tu rakı na t-shircie.


Niby zwykła kebabiarnia, ale wnętrze robi wrażenie. Bo to w końcu zaadaptowana jedna z kamienic na ulicy Istiklal, w dzielnicy kiedyś zamieszkiwanej przez Greckich handlarzy zwanej Perą.

jem8
Najlepsze kasztany są oczywiście nad Bosforem.

jem12
Owoce suszone i kandyzowane, orzechy, mnogość i szaleństwo. Oj Turcy znają się na temacie.

jem3
Typowy turecki warzywniak. Na pierwszym planie niby-pomidor, hurma - smaku nie da się opisać, należy spróbować.

jem1
Biedronki, odmiana stambulska czekoladowa.

jem3 (2)
Jedna z niezastąpionych przekąsek "na szybko". Lahmacun, w środku ze słonym serem i szczypiorkiem, gorący aż parzy w palce. Do tego zimny ayran. I jak jest? Jest bosko.



Dzięki za uwagę. A teraz zmykam, bo zgłodniałam.
Smacznego, cokolwiek dzisiaj zjecie :)

sobota, 26 września 2009

MISZ MASZ ZDJĘCIOWY

Nie mam czasu na robienie zdjęć wg klucza (a tych kluczy parę w głowie siedzi, także i wiele innych pomysłów, i czeka na koniec sezonu). Ale mimo wszystko - dla spragnionych obrazków - trochę fotek... z kapelusza. Czyli od tak zwanej czapy. Pomieszanie z poplątaniem, turecki, alanijski misz-masz.


Płody własne. Kiedyś robiłam już börek, wtedy ze szpinakiem. Tym razem postawiłam na sigara boreği ("papierosowy"), czyli wersję w innym kształcie nadziewaną serem i natką pietruszki. Tureccy ortodoksi stwierdzili, że papierosa to nie przypomina, raczej gigantyczne cygaro. Nie szkodzi; polsko-słowacko-czesko-tureckie towarzystwo pałaszowało, aż uszy się trzęsły.


Z dalszych kulinariów, tym razem na słodko: mój ukochany kadayif (od lewej, dwa chrupiące kawałki), oraz fistik sarma, czyli "pistacjowy zawijaniec".


A na deser po deserze lody z koziego mleka z Maraş podawane w wafelku z Mersin. I wszystkie lody na patyku i z proszku się chowają.


Wreszcie spokojne morze.


Ilustracja z podręcznika do nauki tureckiego:
- Kaç ördek var? (Ile jest kaczek?)
- Üç ördek var. (Kaczki są trzy)


Efes pilsen, czyli bezwstydna kryptoreklama. I wcale nie szkodzi, że piwa nie widać.


Znakomicie mieszkało mi się z pilotką ze Słowacji. A oto jedna z pamiątek, które po sobie zostawiła, i której urok nieustannie mnie obezwładnia (ps. Wiecie co to znaczy po słowacku "frajer"? No właśnie.)


Widok z kuchennego balkonu naszego mieszkania. Cały sezon tak samo fotogeniczny.


Kolejna wersja jednego z najbardziej klasycznych widoków Alanyi. Niektórym to nigdy nie dość.


Zaczyna się wyjeżdżanie, zaczynają się pożegnania. Ku pamięci na koniec sezonu. Bo tu naprawdę WSZYSTKO może się zdarzyć...

wtorek, 12 maja 2009

ALANYA NEWS kulinarnie

Myślę, że spokojnie tematem dzisiejszego dnia może być fakt, iż upiekłam wczoraj BÖREK ZE SZPINAKIEM.
Jest to typowo turecka potrawa, której podstawą są warstwy cieniutkiego ciasta yufka (do kupienia w tutejszych sklepach). Pomiędzy nie wkłada się farsz ze szpinaku czy słonego sera, i zapieka w piekarniku. Börek występuje także w innej postaci - np. sigara böreğı - który przypomina papierosa, stąd nazwa. Ciasto zwinięte w rulonik smaży się na patelni, a do środka wkłada ser, czy plasterki kiełbasy/wędliny.
Börek udany jest prawdziwym przysmakiem i doskonale komponuje się z turecką herbatką i pogadankami w lokalnym języku.

Wszystkich, którzy znają moją dotychczasową ignorancję w temacie kulinariów, muszą się poczuć wstrząśnięci - a to dopiero początek. Z zapałem typowym dla świeżo nawróconych przeczesuję internet w poszukiwaniu nowych, fascynujących przepisów kuchni tureckiej (i oczywiście nie tylko). Moja lodówka odnotowała niespotykane jak dotąd zapełnienie warzywami i owocami z pobliskiego bazaru.

A co do börka - cóż, uznaję go za zjadliwy, na co dowodem jest, że nadal piszę te słowa. Aby przełamać lęk przed krytyką ośmielam się opublikować zdjęcie napoczętego börka.


Napoczęty borek pozdrawia z Turcji.

Niniejszym uznaję sezon Polska Kura Domowa w Turcji - 2009 - za otwarty.

piątek, 20 lutego 2009

YEMEKI

/spolszczone od słowa "yemekleri" - jedzenie, czyli yemeki/


Najpierw śniadanie. Można powiedzieć klasyczne. Wygląda na stole tak ładnie, bo podawały Europejki, więc chleb jest z góry pokrojony, a nie położony wprost na stole i oddzierany po kawałku. Istotna obecność zieleniny, którą wcina się tak bez krojenia. Na talerzach rozłożona jajecznica. Brakuje herbat - już w drodze...


A teraz słodko: profiterol, czyli coś w stylu budyniu/musu czekoladowego z zatopionym w środku rodzajem ciastka... Obłędnie słodkie, ma swoich fanów - mi wystarczą dwie łyżeczki.


Tarta jabłkowa, niby standard, a także szalenie słodka. Na "przepłukanie" zwykła kawa. W tureckich kawiarniach i domach podaje się przede wszystkim: turk kahvesı, czyli kawę po turecku (mała, mocna, słodka, do tego od razu szklanka wody mająca na celu postawić na nogi) oraz nescafe - czyli normalną kawę rozpuszczalną z mlekiem lub bez, przez wszystkich tak właśnie zwaną.


Lavaş, czyli to, co kochamy w tureckim serwisie. Do większości obiadowych dań dodaje się jakieś "pieczywo" - może być zwykły ekmek, może być pide, ale najlepszy jest lavaş. Podawany na ciepło na drewnianej desce przypomina balon, który po chwili opada i jest (oczywiście) rozdzierany rękami. Smakuje wybornie z meze (przystawkami), na przykład cacıkiem (jogurt z ogórkiem i miętą), ezme (ostrą mieszanką paprykową), albo czosnkowym masłem.


Kiremitt - specjalne naczynie w którym zapieczony został tavuk (kurczak) przykryty ciągnącym się serem. Dużo sosu, soczyste, smakowite.


A oto tavuk w naturze.


Iskender kebab - jeden z chyba kilkudziesięciu rodzajów podania mięsa/baraniny typu kebab: z jogurtem, z pomidorowym sosem, ułożone na pide.


Gözleme - wiejski cienki placuszek, naleśnik, z nadzieniem z serka białego lub puree ziemniaczanego. Tutaj oba dodatki występują razem. Polecamy spróbować z ayranem gdzieś na świeżym powietrzu lub w prostej tureckiej knajpie w górach, tak smakuje najlepiej :)


Po posiłku należy przemyć dłonie limon kolonyą, aby pozbyć się zapachu jedzenia. Na zdjęciu: limon. Afiyet olsun!


Oczywiście jadłam i piłam dużo więcej, popuszczając pasa... tylko nie zawsze, pochłonięta degustacją, pamiętałam o zrobieniu zdjęcia. Ba, piłam nawet - pierwszy raz w życiu - anyżówkę rakı (namawiana przez Króla Pomarańczy z okazji Walentynek) - i mi smakowała. O kulinariach będzie jeszcze przy innych okazjach, bo jak wiadomo temat jest niewyczepany... a ja dopiero odkrywam w sobie pasję do jego zgłębiania...

czwartek, 12 lutego 2009

TURCY PRZY STOLE

Niektórzy Turcy uważają, że jedną z ważniejszych rzeczy, jakie odróżniają ich od Europejczyków na plus jest kuchnia. Dokładniej: kultura jedzenia. Faktycznie, turecke potrawy należą do jednych z najbardziej cenionych - i zdrowych - tuż obok na przykład chińskich czy greckich. Przynajmniej tak głoszą wszechwiedzące przewodniki po Turcji :) Fakt, że kuchnia ta jest na tyle różnorodna (przez wieki podlegała najróżniejszym wpływom), że każdy w niej znajdzie coś dla siebie. Widzę to na własnym przykładzie: nie jestem mięsożercą i nie lubię nadmiernie słodkich potraw, a jednak nadal wśród tureckiego menu mam wielki wybór.
A propos mięsa. Oczywiście pozostaje kwestią interpretacji co jest dla Turków mięsem. Słowem 'et' - mięso - określają bowiem głównie baraninę i jagnięcinę. Prosząc więc o pizzę 'etsiz' (bezmięsną) otrzymuję ją udekorowaną mortadelą czy parówką. Najlepiej w takiej sytuacji użyć więc słowa vejetaryan [czyt. weżetarjan], które miejmy nadzieję zostanie odpowiednio zrozumiane. No, ale gwarancji nie ma nigdy :)

Ale teraz już do rzeczy, czyli krótki przegląd obyczajów kulinarnych Turków (tak, obyczajów, o przepisach nie będę mówiła, bo z gotowaniem u mnie krucho; zdecydowanie wolę jeść i obserwować innych przy jedzeniu :))

1. Wspólnota i sofra (stół)

Do jedzenia trzeba się zebrać przy jednym stole. Nie do pomyślenia jest, aby, na europejską modłę, każdy jadł w domu gdzieś indziej - jeden przy komputerze, inny przy telewizorze. Rzadko też spotyka się jedzących przechodniów po ulicy - ja osobiście widzę w tej kwestii ogromne dysproporcje pomiędzy turystami i tubylcami w Alanyi. Dla nas to normalne; dla nich raczej bez sensu. Jedzenie to proces, któremu trzeba poświęcić chwilę specjalnego czasu.
Jako sofra, czyli miejsce do jedzenia, może służyć wszystko - jeśli nie ma stołu kombinuje się inaczej. W miejscu pracy robi się na jakimś biurku przestrzeń, rozkłada gazety, i już mamy sofrę. Widać to na przykład w czasie Ramazanu, kiedy przed sklepami sprzedawcy i ich znajomi skupiają się wokół maleńkiego stoliczka czy krzesełka wyściełanego gazetami.
W związku z tymi zwyczajami mamy:

2. Gościnność i wspólny gar

Kto ma, ten dzieli się z innymi. Widoczne od pierwszego dnia mojego pobytu w Turcji: Śniadanie w hotelu, wśród pracowników zakładu fryzjerskiego i łaźni tureckiej. Przyjeżdża sprzątaczka z mopem. Za nią druga. Wszyscy zapraszają je na śniadanie, choć mają je naprawdę skromne. To normalne; choćby się miało niewiele, zawsze zaproponuje się innemu kawałek.
Spędziłam wiele czasu w pracując w różnych tureckich biurach, w żadnym nie widziałam nigdy pracownika z kanapką z domu :) Gdy nadchodzi pora śniadania, po prostu ktoś wyskakuje po bułeczki czy chleb, ktoś inny robi herbatę, każdy daje coś od siebie, a potem siada się razem w jakiejś kanciapce - o ile weselej i ciekawiej niż samotna kanapka konsumowana przed komputerem...
Wspólny gar jest prawdopodobnie przyzwyczajeniem pozostałym po czasach koczowniczych - nikt wtedy nie myślał o talerzyku na swoją porcję. Turkom zostało to do dzisiaj - najchętniej jedliby wprost na stole bez żadnego podziału na moje-twoje, tylko wybierając z danej potrawy to, na co mają ochotę. O ile smakowiciej wygląda jajecznica czy menemen (pomidory, cebula, papryka podsmażane z jajkami; klasyczna potrawa studencka) podawana wprost z patelni!

3. Ekmek

Skojarzenie chleba - ekmeku pojawia się natychmiast z wyobrażeniem patelni pełnej jajecznicy. Dlaczego? Ano ta słynna pszenna buła, do dostania za grosze w każdym sklepie, służy przy tej potrawie (i wielu innych) jako widelec. Przy pomocy chleba, rozdzieranego brutalnie na nieregularne kawałki (każdy oddziera z niego swój fragment), nabieramy jajecznicy w ilości jednego kęsa.
Chleb jest na tyle miękki i delikatny w smaku, że służy bardziej jako dodatek niż baza dla kanapki. Mimo najszczerszych chęci (próbowałam wielokrotnie, w końcu zrezygnowałam), nie da się pokroić go tak, aby po posmarowaniu masłem wszystko na nim się trzymało. To bardziej wspomniana wyżej namiastka łyżki i widelca w jednym, także ściereczki do wycierania sosu. No i uniwersalny dodatek do wszystkiego: przystawek (meze), zup, a nawet makaronów i kasz. Tak... nie żartuję - chleba nigdy za wiele.

4. Warzywa

Coś, za to kochamy ten kraj. Tu nigdy nie zabraknie warzyw. Choćby nie wiadomo jak tłusto i niezdrowo się jadło, zawsze będzie to przyozdobione solidną porcją warzyw, polanych sokiem z limonki i oliwą z oliwek. Najczęściej pomidorów, ogórków, papryki, cebuli - to składniki najpopularniejszej sałatki "wiejskiej". Krojone w wielkie kawały pobudzają układ trawienny do pracy.
Serce rośnie, kiedy widać na ulicach wracających z bazaru ludzi - ich siaty wypełnione są po brzegi warzywami i zieleniną. Co prawda młode pokolenie idzie już w kierunku europejskiego fast odżywiania (zaobserwować to można w każdym burger kingu czy mcdonaldsie położonym niedaleko tureckiej szkoły), ale nadal jedzą i tak o wiele więcej warzyw niż my. I za to im chwała.

5. Sól

To teraz, dla przeciwwagi. Nigdy nie widziałam tak wielkiej ilości soli dodawanej do potraw, jak w Turcji. Często się przy tym pogrążam, bo nie mogę się powstrzymać od pełnego przerażenia komentarza tudzież jakiegoś okrzyku rozpaczy widząc znaną mi dobrze osobę (takiego na przykład Króla Pomarańczy), sypiącą sobie pół zawartości solniczki na talerz. Turcy tłumaczą, że bez soli potrawy nie mają smaku. Próbując uzasadnić ten okropny zwyczaj pomyślałam o tym, że przecież sól zatrzymuje wodę w organizmie, bo podczas upałów ma wielkie znaczenie - ale w zimie przecież upałów nie ma. A nadal sypią. Niestety, jest to coś, co chyba zmienią dopiero następne pokolenia; póki co Król Pomarańczy przyznaje, że faktycznie sól nie jest zdrowa i opowiada "dowcip":
- Jak sprawić, żeby dana potrawa smakowała jak typowa potrawa turecka?
- Wystarczy ją posypać obficie solą.
[Gromki śmiech widowni].


Przedstawione powyżej punkty to tylko sygnały i najczęściej popularne słowa-klucze, na które warto zwrócić uwagę podczas pobytu w Turcji. Oczywiście pełno tu wysublimowanych i eleganckich zwyczajów, dużo bardziej wyszukanych niż darcie chleba na kawałki czy brudzenie całego stołu jedzeniem.
Cała kuchnia, przystawki, zupy, dania główne, jedzenie i napitki - to temat-rzeka, którego poznać chyba w całości nie sposób (kraj ogromny, jedzenie zmienia się w zależności od tradycji regionalnych i klimatu). Pozostaje tylko mieć oczy szeroko otwarte, próbować wszystkiego, czym częstują.... i nie odmawiać. O tym, jak wielkim nietaktem jest odmawianie przekonałam się sama, podczas mojego pierwszego pobytu w Turcji, kiedy zostałam przez współpracownika zaproszona - w imieniu jego żony - na domową kolację. Nie mając pojęcia o lokalnych obyczajach rozsiadłam się wraz z pozostałymi Turkami na balkonie (na specjalnie przygotowanym dywanie ustawiono potrawy). Z przerażeniem zauważyłam w większości mięsne potrawy, których wiedziałam, że na pewno nie tknę. Z grzeczności skubałam kilka z nich, próbując tłumaczyć, że nie lubię mięsa. Gospodyni do końca kolacji mroziła mnie lodowatym spojrzeniem, a ja dopiero po czasie zorientowałam się, jak wielką gafę popełniłam. Na pociechę dodam, że czasami odmowy można używać w celach taktycznych. Jeśli ktoś, za kim nie przepadamy, zaproponuje nam na przykład herbatę (zaproponować wypada), a my mamy ewidentnie możliwość (czas, okoliczności) aby ją wypić - odmową damy to wyraźnie do zrozumienia (popełnimy celowy nietakt).

Na koniec, gwoli podsumowania, garść porad dla podróżników:

- Korzystaj - smakuj, próbuj, eksperymentuj - ale dopiero po kilku dniach od przyjazdu, jak już żołądek przestawi się na inną kuchnię
- Fast foody wszędzie smakują tak samo, polecamy więc wersje tureckie (im mniej w nich turystów, a więcej Turków, tym lepiej)
- Fast food turecki to m.in. kebab döner (zawijany w cienki placek, do tego mięso, sałata i sos - bez takich wydziwiań jak te nasze "kebaby"), lahmacuny i pide (drożdżowe ciasta z mięsem lub serem), kumpir (pieczony ziemniak z warzywami i rozpuszczonym serem). Do popijania polecamy ayran lub sok z pomarańczy. Niby też fast food a ile się dzieje!
- W tureckich restauracjach generalnie woda do posiłku jest wliczona w cenę, jak i "serwis" czyli warzywa i chleb (pide, lavas lub ekmek). Jeśli obsługa proponuje na zakończenie posiłku herbatę - to też jest często w cenie.
- Jeżeli sprzedawca w sklepie proponuje herbatę - to nie jest wyraz jakichś jego specjalnych względów kierowanych do Ciebie, nie świadczy też o Twojej nadzwyczajnej wyjątkowości - jest to po pierwsze tradycja, której doświadczają także inni Turcy, a po drugie taktyka (poczujesz się wdzięczny i zobowiązany, by coś kupić).
- Afiyet olsun - to coś w rodzaju naszego "Smacznego" w wersji "Na zdrowie". Mówi się je raczej po, niż przed.
- Jeśli obcujesz z Turkami, dziel się. A przynajmniej zaproponuj. Niech nie nazywają nas egoistami z Europy*... :)

*Tak, jestem już po drugiej stronie jeśli chodzi o turecką kulturę jedzenia. Tureckie śniadanie uważam za bliskie ideałowi: Biały chleb, czarne oliwki niemal pływające wraz z pietruszką i roką w oliwie , sery, pomidor, papryka, ogórek, jajko i dużo, dużo szklaneczek çayu. No, niech będzie jeszcze sok z pomarańczy.

(Ostatnie dni spędzam na intensywnym zbieraniu dokumentacji fotograficznej kulinarnych specjałów. Muszę się trochę powstrzymywać, bo jeszcze przytyję - ale za jakiś czas na pewno specjały pojawią się na blogu. Tak w ramach rekomensaty za brak tych wszystkich przystojniaczków, które moje oko nadal wypatrzeć na ulicach nie może... :-P)

A już wkrótce - notka Walentynkowa... :)

piątek, 6 czerwca 2008

PORTAKAL SUYU

... czyli jak sprawić, żeby życie stało się piękne.


Kupujemy w markecie pomarańcze (po turecku portakal) w cenie 1,99 ytl za kilogram (4 zł). Alanya należy do zagłębia pomarańczowego - i bananowego, ale to inna historia.


Wyciskamy. Dwie pomarańcze starczają na wielką szklanicę soku.


Miąższ owoców pomarańczy zawiera do 12% cukrów, około 2% kwasu cytrynowego, witaminę C (do 65 mg%), witaminę A, z grupy B, P, kwas foliowy (aż 37 mikrogramów w 100g owocu, co stanowi największą ilość spośród innych owoców), a także składniki mineralne (fosfor, potas, wapń, magnez, sód, cynk, żelazo) oraz pektyny.
/źródło: www.biology.pl/owoce_egzotyczne/


A potem bawimy się na Festiwalu Kultury i Turystyki w Alanyi, bo aż się żyć od razu chce, i spotykamy znajomych starych, nowszych i zupełnie nowych, i dlatego nie mamy czasu pisać dłuższych notek, bo bardzo nas ci znajomi absorbują :)

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

TURECKI SERWIS

Jest w Turcji taka potrawa. Çorba (czytaj: czorba). Mówiąc wprost: zupa. Je się ją o różnych porach dnia oraz - szczególnie w nocy w drodze powrotnej do domu.

Jest w Alanyi taka ulica, na której znajdują się restauracje specjalizujące się w çorbach. Podają tam zupy pomidorowe (domates corbasi), zupy z flaczkami (iskembe), zupy soczewicowe (mercimek - moja ulubiona), zupy z kurczaka (tavuk) i mnóstwo innych rodzajów, których nie pamiętam albo nie znam.

Raz na jakiś czas lubię sobie zjeść corbe - jest to lekki ale pozywny posilek, idealny na upalny wieczor, kiedy nie ma sie ochoty na nic "konkretnego".

Wczoraj wieczorem udalam sie z kolezanka, Polka - rowniez tutaj pracujaca tak dlugo jak ja (ten szczegol wart jest uwagi), na ulice corbowa w Alanyi. Do restauracji corbowej.
Spotkalo nas to, co z niesmakiem bede nazywac od dzis "tureckim serwisem" - czyli ignorancja, lekcewazenie nas tylko i wylacznie dlatego, ze mowimy w obcym jezyku. Dla nich to najwyrazniej bylo rownoznaczne z byciem turysta, ktorego mozna naciagnac, dac mu cokolwiek, bo i tak nie wyczuje roznicy, i na dodatek jeszcze skasowac podwojnie.

Podszedl do nas kelner, usmiechajac sie i wyginajac z unizeniem.
Kilka slow po turecku, kilka po angielsku, i pytanie, skąd jestesmy. To przekreslilo nasze szanse na normalna obsluge. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzialysmy.
Zrelaksowane i w dobrych humorach zamowilysmy corbe. Do corby poprosilysmy lavaş - czyli rodzaj ciasta pustego, jakby "nadmuchanego powietrzem" w srodku, posypywanego prazonym sezamem. Pan skwapliwie notowal, kiedy dodalysmy tez prosbe o salatke i ayran dla mnie - czyli ten slony turecki jogurt.

Na poczatek podano nam wode. We wszystkich tureckich restauracjach duza butelka wody dawana jest bezplatnie na kazdy stol. My dostalysmy po najmniejszej z mozliwych buteleczek - 0,3 l. Na wszystkich innych stolikach staly duze darmowe wody, co powinno juz nas zastanowic.
Przyniesiono tez pide - czyli turecki chleb. Prosilysmy o lavas. Nie dotarl.
Prosilysmy o ayran - nie dotarl.

Po chwili oczekiwania przyniesiono salatke z przeprosinami, ze tak dlugo.
Nie szkodzi.
Dotarly tez zupy.
Zjadlysmy zupy ze smakiem.
Zjadlysmy salatke.
Wypilysmy nasze malutenkie wody.
Przegryzlysmy pide.
Lavas i ayran ciagle wedrowaly do innych stolikow.
My juz pogodzilysmy sie ze ich nie dostaniemy.

Nieopodal usiadla mieszana rodzinka: Turek z Rosjanka i dzieckiem. Skakali przy nich kelnerzy donosząc coraz to nowe dania. Na nas nikt nawet nie spojrzal. Na nasze puste talerze po salatce i zupach, i puste szklanki po wodzie - tez nie.
Czekalysmy tak cierpliwie 20 minut, umilajac sobie czas rozmowa ;)

W koncu udalo nam sie zawolac jakiegos kelnera. Tamten dlugo rozgladal sie za kolega, ktory powinien obslugiwac nasz stolik. Wlasciwy kelner podszedl z kokieteryjnym usmieszkiem, a moze to byl usmieszek drwiacy, szczegolnie kiedy powiedzialam, ze czekamy 20 minut az ktokolwiek do nas podejdzie. Ani slowa przeprosin, zaproponowal za to darmowa herbate. Poprosilysmy herbate I WODE. Zebral naczynia i przepadl.

Siedzacy nieopodal Turek (ten od Rosjanki i dziecka) przesunal sobie krzeslo zeby lepiej nas widziec. Nasze zdenerwowanie stalo sie jasne. Kiedy po raz kolejny do jego stolika podszedl kelner, szepnal mu o nas.

Oczywiscie z poparciem innego goscia - Turka - od razu wszystko sie zmienilo.
Dostałysmy herbate. Ale wody juz nie.
Poprosilysmy o rachunek.
Na rachunku: mala woda - dwie sztuki (my WIEMY, ze tego sie nie wlicza), i ayran, ktory zamowilam. Cudownie. Kolezanka podeszla do kasy i po angielsku wytlumaczyla kasjerce, ze ma natychmiast zmienic rachunek, i ze zamowienie bylo zrealizowane fatalnie (wypunktowala wszystko!).
Rachunek szybciutko zmieniono.
Wyparowalysmy z knajpy nie zostawiajac ani grosza napiwku, a przy wyjsciu ten czarus-kelner rzucil do nas "Bye bye".

Jaki jest moral?
1. Najlepsze jedzenie jest w tureckich knajpach do ktorych chodza Turcy.
2. Ale najlepszy serwis jest w tych knajpach, do ktorych chodza turysci.
3. Jesli jestes kobieta z Europy, to znaczy, ze mozna wcisnac ci rozne cuda, bo przeciez i tak nie wyczujesz roznicy. I jeszcze zaplacisz za cos, czego nie zamawialas.

I wniosek:
Jesli chcesz posmakowac tureckiej kuchni, ktora jest naprawde wspaniala, i tureckiego stylu obslugi klienta w restauracjach, ktory jest naprawde znakomity, a masz tego pecha, ze urodzilas sie kobieta, a co gorsza, w Europie, NIGDY nie przychodz z inna kobieta o podobnym statusie.
Przyjdz z Turkami, najlepiej z mezczyznami.
Co prawda wtedy obsluga nawet na ciebie nie spojrzy, bo beda sluchac tylko faceta, a potrawy beda ci podawane w drugiej kolejnosci, ale za to cala reszta bedzie super. No i za nic nie zaplacisz.

Wniosek koncowy:
Od nastepnego razu nigdy nie bedziemy sie z kolezanka ruszaly z domu bez legitymacji pilota. Bedziemy je wyjmowac niedbale podczas wizyty w restauracji.
Serwis bedzie super.
Ceny spadna.
I jeszcze wlasciciel knajpy podejdzie, by nas obdarowac wizytowkami, zebysmy my z kolei zrobily reklame turystom.

No chyba że któraś z nas wybierze sie z tureckim mezczyzna.
Ale to juz calkiem inna bajka.

niedziela, 3 czerwca 2007

SAŁATKA ANADOLU

Dzisiaj leniwy dzien, plazowanie, konsumowanie salatki warzywnej, ktora zrobilam na sposob polski, wczesniej mordujac sie w supermarkecie podczas poszukiwan odpowiadajacych skladnikow.
Tutaj jedna uwaga: o ile wiekszosc produktow w Turcji w miare przypomina polskie, sa zreszta obecne te same koncerny zywnosciowe co u nas, tylko lekko zmodyfikowane na smak turecki (co normalne w naszym globalno-lokalnym swiecie), o tyle niektore rzeczy dostac jest bardzo ciezko.

Podobno Turcja jest jednym z najwiekszych producentow rodzynek. Gdzie sa te rodzynki, ja sie pytam? Wszystkie poszly na eksport?? Nie moglam sie doszukac.
Byly mi niezbedne do salatki, bardzo mnie to zezloscilo zatem :)

Natomiast turecki majonez to prawdziwy smutek i daleki cień polskiego majonezu delikatesowego marki Winiary. Salatka moja po dodaniu majonezu tureckiego zamiast zrobić się smakowitym, pysznym przysmakiem, stala sie cuchnaca zbieranina warzyw utopiona w czyms co przypomina majonez wymieszany z woda.

Nie ma co. Tesknie za Polska ;)

Zrobilam wiec cienka salatke, nieudana podrobke polskiej.
Na pocieche wlaczylam sobie jeden z najgenialniejszych utworow, jakie znam w muzyce tureckiej - mam na mysli ta tradycyjna.
Polecam sciagniecie tego utworu (link podaje ponizej), ktory specjalnie dla ukochanych czytelnikow umiescilam w internecie (mam nadzieje ze nikt mnie za to nie zamknie) :)

Po pierwszym przesluchaniu stwierdzilam, ze to tureckie Bohemian Rapsody. W tym utworze jest wszystko to, co najpiekniejsze w gitarowej muzyce tureckiej, i sluchac go mozna bez konca, tak fantastycznie jest skonstruowany. Wykonawca, Erdal Erzincan, facet ze wschodu, to genialny artysta na ktorego koncercie bylam rok temu, i od tego czasu kompletnie stracilam glowe ;)

Dodam, ze niewielu Turkow zna tego muzyka, kojarza go jedynie waskie kregi, jest tez popularny za granica.
Posluchajcie utworku "Anadolu" - ale tak uwaznie, z zamknietymi oczami :)
tutaj mozna sciagnac ten utwor

Miłego niedzielnego popoludnia. Ide na herbatke do portu (jak zwykle), delektujac sie ostatnimi dwoma tygodniami spokoju. Juz 20 czerwca zacznie sie szalenstwo w pracy, przyjedzie sporo turystow, a nad wszystkimi piecze sprawowac bede ja. I tak przez cały sezon. Oj, bedzie sie dzialo...