Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dust Warfare. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dust Warfare. Pokaż wszystkie posty

5.07.2014

[05.VII.2014] Zawartość Hobby w Hobby


Kilka dni temu… A nie, po kolei. Po pierwsze, witam wszystkich w tę ciepłą, radośnie słoneczną sobotę! Nareszcie aura dopisuje, człowiek będzie mógł umyć okna a w piątkowy wieczór dokonał największego dzieła w historii konwersji modelarskich przy użyciu pudełka z bitsami i nie do końca niebieskiego blue-taca, wszystko przy kreatywnym wsparciu C’tana! Słowem, jest przyjemnie i miło. Możemy więc odetchnąć, znaleźć czas dla naszego hobby i ogólnie dobrze się bawić! Doskonały czas, by napisać kilkaset słów na temat naszego hobby i tego, jak ono funkcjonuje dzisiaj – No to wracamy do pierwszych słów akapitu… Kilka dni temu na łamach Bells of the Lost Souls opublikowany krótki tekst autorstwa Larry’ego Vela, który dotknął tematu gier, które przychodzą z pomalowanymi lub premalowanymi modelami próbując z tego wywnioskować, że era składanych modeli wymagających malowania być może dobiega końca. O ile sam pomysł na pożywkę dla myśli uważam za ciekawy, o tyle wnioskowanie i przykładu uważam za napisane w sposób lekko pobieżny. Postanowiłem więc rozszerzyć ten temat i rzucić okiem na to, czym dla całego hobby są ów gry i jak wpływają lub też wpłyną one na nasze hobby jako całość!

Zła reputacja

Zacznijmy od tego, że modele, które przychodzą od razu sklejone i pomalowane cierpią dziś głównie z powodu tragicznej reputacji. Sam zamysł, sama idea jest co najmniej interesująca. Dlaczego? Cóż, jak wiemy, istnieje spora rzesza graczy, którzy lubią gry bitewne ale nie są wcale zainteresowani hobbystycznym akcentem w nich zawartym. Gracze, których mierzi konieczność sklejania stosu modeli. Gracze, którzy nie są zadowoleni z faktu, że turnieje wymagają chociaż tego podstawowego malowania, by być dopuszczonymi do rozgrywki. Gracze, którzy po prostu chcą grać – zanurzyć się w zasadach, napisać solidną rozpiskę i zmierzyć się z przeciwnikiem na polu bitwy, tworząc skuteczną strategię i sprawdzając ją w praniu. Dla wielu osób tego pokroju całe to hobbystyczne tałatajstwo to po prostu zbędny dodatek, który spowalnia ich na drodze do pełnego radowania się tym, co w ich hobby jest kluczowe, czyli rozgrywką.

Nie dziw więc, że wielu wydawców starało się stworzyć grę, która zaoferowałaby błyskawiczny dostęp do zabawy. Bo tak, to o to się rozchodzi.. O grę, która oferuje rozrywkę gry bitewnej ale nie wymaga nadmiaru czasu i nakładów, by móc spokojnie rozpocząć rozgrywkę. Bonus jest oczywisty – kiedy mogę wyciągnąć figurki z pudełka, przeczytać zasady i rozpocząć zabawę w 15-30 minut od momentu zakupu gry.  Nie chodzi już nawet o kwotę wstępu, tylko o prosty fakt, że w wypadku takiego produktu mogę całościowo skupić się tylko i wyłącznie na grze, nie przejmując się całą resztą.

Wiele gier próbowało. Czemu dopiero teraz ten pomysł zaczyna się sprawdzać, nawet jeżeli na niewielką jak dotychczas skalę. Zła reputacja! Tak jest, modele poskładane i pomalowane przez długi czas niesławne były dzięki niesamowitemu poziomowi kichy, której sobą reprezentowały. By było zabawnie, jest jedna firma, która ma największy wkład w produkowaniu tejże kichy a zarazem jest teraz jedną z tak naprawdę dwóch, które dziś posiadają produkty tego typu, które się sprzedają. Fantasy Flight Games. No dobrze, przepraszam – Rackham Miniatures pod kuratelą FFG. Ale od początku… Historia gotowym, pomalowanych figurek zaczęła się dawno temu!

2002. Rok, który mogę spokojnie acz nieco arbitralnie uznać za początek ‘przewrotu gier prepainted’. Pomiędzy 2002 a 2003 nastąpił prawdziwy wysyp tego typu tytułów. Które rzadko kiedy dożywały do 2010 a przeważnie kończyły wcześniej. Och, oczywiście są wyjątki – i jednym z nich jest poniekąd ojciec całej idei, czyli Heroclix! Heroclix, który posiada swój własny, unikalny system, niewygórowane ceny, badziewne, gumoludkowe figurki, potężne licencje stojące za poszczególnymi seriami a co najważniejsze – dobre nakierowanie na target. Bo nie jest to system bitewny, nie kieruje się do tego sektora rynku i atakuje raczej dziatwę i ‘młodą młodzież’, która po prostu chce mieć Wolverine’a na półce. Mimo to w ślad za Heroclixem poszli inni wydawcy i spróbowali przemycić podobną metodykę do gier bitewnych… I w ten oto sposób powstały takie cuda jak AT-43, Confrontation: Age of Ragnarok, Axis & Allies, Dungeon & Dragons Miniatures Game, Monsterpocalypse, Heroscape, Mutant Chronicles, Dreamblade, Wings of War… Każda z tych gier przynosiła ze sobą poskładane, pomalowane figurki, każda z nich oferowała coś nowego lub miała pewien cel, o każdej mógłbym napisać coś pozytywnego. AT-43 miało ciekawy klimat SF lat sześćdziesiątych i naprawdę dobre zasady. Axis & Allies było niedrogie i przez pewien czas mogło się pochwalić dynamicznym rozwojem i wsparciem. Monterpocalypse to świetny pomysł na grę – wielkie potwory rozwalające miasta! – oraz doświadczonego wydawcę.  Dreamblade mogło się pochwalić bardzo interesującą mechaniką i solidnymi modelami, jak na gumoludy… I tak dalej, et cetera. Jest jednak jedna rzecz, która ów projekty i produkty zrujnowała.

Idiotyzm wydawców.

Mocne słowa? Pewnie tak. Można założyć, że zanim rozpoczęto produkcję i włożono zakładam solidne nakłady finansowe na realizację projektów przeprowadzono solidne badania na temat tego, czy może się przyjąć. Problem najpewniej polegał na tym, że nikt na te badania nie zaprosił graczy gier bitewnych… Bo gdyby ich zaprosili, to by usłyszeli, że fakt, iż figurki są gotowe do użycia po wyjęciu z pudełka niewiele znaczy, jeżeli są odlane ze ścinek z gumolitu, straszą potwornym wyglądem a co gorsza są pomalowane tak, że nawet ktoś o dobrym serduszku nie nazwałby tego poziomu podstawowym tabletopem. Tutaj leżał przysłowiowy pies pogrzebany – nie można wciskać szajsu komuś, kto już wie, że może szajsu wcale nie kupować! A klientela tego typu gier to z rzadka są totalne świeżaki, zieloni jak trawa na wiosnę, którzy złapią byle rzucone im gówno niczym pelikany koprofagi, lecz raczej w dużej mierze ludzie, który już jakieś doświadczenia z grami tego typu mają, i raczej woleli by wydać swoje pieniądze na towary, których nie muszą chować z półek jak tylko wpadają kumple, by się nie wstydzić…

Nikogo więc w sumie nie dziwi, że moc tych gier okazało się totalnymi niewypałami, które po prostu nie mogły zdobyć popularności, bo poległy na najbardziej bazowym aspekcie tego hobby, czyli po prostu na atrakcyjności i estetyce. Po prostu – gumoludom mówimy nie.


Promyk wydawniczej nadziei

Tutaj ponownie wyłania się Fantasy Flight Games, które to wreszcie po latach zdołało wyciągnąć jedną, kluczową lekcję z doświadczeń zarówno swoich jak i wielu innych wydawców. Po pierwsze, koncepcja nadal jest słuszna. Po drugie, to nie jest wina gry samej w sobie, że nie może się przebić. I po trzecie, najważniejsze, ów grupa docelowa jaką stanowić mają klienci sektora gier bitewnych nie będzie kupować szmiry. Słowem – chcesz się sprzedać? Pokaż klasę. W ten oto sposób światło dzienne ujrzały dwa tytuły, które są najpewniej pierwszymi, które oferują gotowe figurki wysokiej jakości połączone z dobrymi zasadami: Dust Tactics / Warfare oraz X-wing.

Znamy te gry? Słyszeliśmy o nich? Najpewniej tak, szczególnie o tej drugiej, bo się aktualnie dobrze przyjęła nawet w naszych realiach – mamy turnieje, mamy sporo sklepów, które prowadzą aktywną sprzedaż tego systemu, mamy liczne grono graczy… A sama gra działa dokładnie tak, jak mogliby sobie to wymarzyć jej wydawcy! Dostajemy pełnowartościową, skirmiszową grę bitewną z bardzo dobrymi zasadami, mocarną licencją stojącą za jej plecami (*Gwiezdne Wojny, kto tego nie zna, prawda?*) oraz, uwaga uwaga, dobrymi modelami, które nie tylko wyglądają porządnie, pochwalić się mogą solidnymi detalami, ale też są pomalowane wystarczająco dobrze, by nikogo nie straszyć. Pewnie, Golden Demon to to nie jest, ale mimo wszystko jest to na tyle dobry poziom, by nikomu nie przeszkadzał. A dzięki temu dostajemy grę, która oferuje kompleksowe zasady znane graczom w bitewniaki a jest całkowicie wyprana z konieczności wcześniejszego przygotowania do czerpania radości z rozgrywki! A co jest najlepsze w tym wszystkim to to… Że jak ktoś /zażyczy/ sobie pomalować te modele, to absolutnie nikt mu nie broni.

Dust to oddzielny temat. Głównie dlatego, że przyjęto nieco inną taktykę marketingową – taka, która jak się okazało, sprawdza się wyśmienicie. Po pierwsze, modele są nareszcie plastikowe, i nie boję się stwierdzić, że zarówno jakość rzeźb jak i jakość materiału przewyższa chociażby to, co dostajemy od Privateer Press’a na łamach ich ‘plastikowych’ produktów. Po drugie, modele są całościowe – nie wymagają złożenia, wycinania z wyprasek, zdrapywania linii podziału czy jakiegokolwiek oczyszczania. Owszem, duże modele robotów i wojennych maszyn wymagają złożenia, ale nigdy nie musimy używać kleju ani męczyć się z jakąkolwiek obróbką – wyciągamy elementy z pudełka składamy do kupy niczym prostą zabawkę i dostajemy ładny, w pełni funkcjonalny a na dodatek obrotowy, mobilny model. Mało? Dobrze. Modele posiadają podkład oraz nałożone kalkomanie – od razu, po wyjęciu z pudełka, są gotowe do malowania. Choć jakość ów podkładu nie jest doskonała, to spełnia swoją rolę – znaczy, oferuje produkt, który jest idealny dla graczy, bo możemy grać prosto z pudełka i nigdy nie przejmować się malowaniem… Ponownie jednak, jeżeli ktoś życzy sobie pomalować swoją armię, to nie tylko ma uproszczone zadanie, ale jest też w pełni mocy sprawczych, by tego dokonać.

Oba systemu cieszą się sukcesami, ponieważ spełniły wszystkie wymogi dobrego produktu, oferując dobrą grę, dobre modele i rozwiązując problem tych graczy, którzy po prostu wrzucają cały hobbystyczny aspekt zabawy na daleki koniec swojej listy priorytetów…

Prepaint a sprawa gier bitewnych

I tutaj przechodzimy do kolejnego punktu programu… Czy wszystkie gry podążą tym śladem? Czy na fali sukcesu tych dwóch gier możemy się spodziewać nowej fali kolejnych tytułów tego typu albo nawet nagłego zwrotu w polityce wydawniczej znanych już graczy na rynku gier bitewnych?  I tak, i nie. Tam gdzie pojawia się sukces, prędzej czy później pojawią się naśladowcy – każdy chce zarobić, każdy chce uszczknąć kawałek tortu, więc nie będę nawet odrobinę zaskoczony, kiedy na łamach kolejnych kilku lat pojawi się więcej systemów oferujących gotowe modele wysokiej jakości. Co nie zmienia faktu, że insynuacje traktujące o tym, że tacy zawodnicy jak chociażby Games Workshop, Battlefront czy Privateer Press zmienią swoje produkty by dopasować się do tego trendu to zwyczajne duby smalone.

Czemu mieliby to robić? Jest rynek dla gier, które minimalizują, marginalizują lub całkowicie pozbywają się z zabawy aspektu modelarskiego. Tak samo jest też rynek dla systemów, które oferują swoim hobbystą cały asortyment hobbystycznych doznań. Tak samo jak jest miejsce dla samych figurek bez systemów, bo przecież takie modele sprzedają się na tony w skali roku w każdym zakątku świata. Tak więc to nie jest tak, że jest to jakiś konieczny trend, że wszyscy musza nim podążać… Dobrze się stało, że gry tego typu nareszcie osiągnęły poziom, który przekroczył linię bycia ‘przyzwoitymi’, a wkroczył na cudowne terytoria bycia ‘dobrymi’. To dobrze, że mamy gry, które skupiają się właśnie na grze i pozwalają nam się pobawić bez posiadania warsztatu modelarskiego. Nie oznacza to jednak, że mamy się spodziewać nagłej zapaści i spadku popularności w tych grach, które nadal wymagają farbek i nożyka modelarskiego do funkcjonowania!

Czyli co to dla nas oznacza? Dywersyfikację. Zdrową, twórczą dywersyfikację! Nie tak dawno temu pisałem o tym, że żyjemy w cudnych czasach dla miłośników gier bitewnych – dominacja pojedynczych tytułów dobiegła końca, coraz więcej ludzi gra w coraz szerszy wybór gier. Fakt, że gry takie jak X-Wing czy Dust odnoszą sukcesy i dynamicznie się rozwijają jest jakby kolejną cegiełką dołożoną do stosu tego dowodzących. A sam jestem przekonany, że znaczna moc graczy, która wybiera te gry wybiera je właśnie dlatego, że są bardzo przystępne – owszem, nie dyskwalifikuję takich punktów jak klimat, wygląda modeli, zasady… Ale łatwiej jest wejść w kolejny system wiedząc, że i tym razem nie będziemy musieli spędzać długich godzin w celu przygotowania naszych nowych zabawek do pogrania, prawda?


Na dzisiaj to będzie wszystko, moi mili czytelnicy. Sam jestem fanem tych systemów, podobają mi się zarówno pod względem modeli, atmosfery, klimatu… Miodności. Jestem również zachwycony faktem, że nie musze się z nimi męczyć! Dziwne, jak na kogoś, kto mianuje się hobbystą-malarzem, ale w sumie czemu nie? Składanie i sklejanie wieje dla mnie nudą, a przecież te modele mogę pomalować (*co powoli czynię…*), pomijając dzięki sposobie ich wydania wszystkie te żmudne etapy pracy, zanim sięgnę po pędzelki…

15.07.2013

[15.VII.2013] Zabawy z Pyłem!


Muszę przyznać, że jestem zaskoczy tym, że przejście tematyki bloga z ostro Wojenno-Młotkowego na ‘ogólnobitewniakowe’ przebiega dużo płynniej i pomyślniej niż oczekiwałem. Ot, dla przykładu, ostatni post traktujący o rozwoju i poczynaniach Privateer Press nie tylko błyskawicznie stał się jednym z najpopularniejszych wpisów tego roku ale też złamał i pobił mój rekord dziennych odwiedzin! Aż się uśmiałem, bo to w sumie kolejny dowód na to, że mamy w kraju wzięcie na rzeczy ‘spoza młotków’, hm? Dziś jednak uderzę nieco w niszę, w temat który mnie żywo interesuje ze względu na prosty fakt mojego osobistego zaangażowania… Dziś chciałbym wam przedstawić przepełnione turbulencjami aktualne dzieje systemu, który ma zaplecze i szansę wyjść z zaścianka i spokojnie zaatakować stoły na szeroką skalę, ale przy aktualnym, powiedzmy dosadnie, burdelu który dookoła niego się rozpętał, ciężko mieć pozytywne nastawienie. O czym mówię? O DUST Warfare.

O systemie tym zdążyłem odrobinę wspomnieć podczas premiery podręcznika, który rozwijał zasady gry planszowej w taki sposób, by za pomocą świetnych modeli można było aktualnie powalczyć bez ograniczeń pół i plansz, tylko na stole bitewniakowym z prawdziwego zdarzenia. Zasady te są nietrudne, zgrzebnie skrojone a na dodatek oferują kilka nowoczesnych rozwiązań o których zawsze marzyłem, by pojawiły się w takiej 40’tce, by wszystkim żyło się lepiej. System tej jednak miał poważną wadę… Swojego wydawcę. Fantasy Flight Games, jakkolwiek radzi sobie na rynku planszówek i karcianek bardzo dobrze, udowodniło już, że do prowadzenia gier bitewnych nie nadają się w ogóle. Zarżnęli wszystko, czego się dotknęli – AT-43 z wyśmienitymi zasadami i nietuzinkowymi frakcjami? Chore ceny, żałosna jakość gumoludów, malowanie maszynowe w stylu przedszkolaka z niekontrolowanym ADHD.

Confrontation? Nawet znany pośród bitewniakowców setting, gotowy i rozwinięty nie uratował się z tragicznego prowadzenia tego wydawcy, który ponownie uznał, że może pojechać na popularności i wydawać drogie kupsztale… Oczywiście, klienci nie są w ciemię bici, i zwyczajnie zlali temat. FFG wreszcie zauważyło, że musi zmienić podejście, i efektem był właśnie DUST o znacznie odmiennej polityce – w dobrym kierunku! Przystępne, ba, niskie ceny, rezygnacja z gumoludów na rzecz prawdziwego, sztywnego plastiku oraz wysoka jakość rzeźb zagwarantowała DUST niejakie wzięcie, nawet w kraju. Każdy jednak czuł oddech FFG na karku i jego nieudolność w wydawaniu nowości – obciążeni innymi produktami i seriami nie mieli widać siły sprawczej na częste czy chociażby regularne dodawanie nowinek do tego systemu, a doskonale wiemy, że system ciężko się popularyzuje, kiedy ten zamiast dynamicznego wejścia na stoły prezentuje mozolny spacer staruszka na zasłużonej emeryturze.


Słowem, DUST, był , DUST miał się dobrze, ale FFG wydawało tyle, by zadowolić swoich ‘planszówkowych fanów systemu’, znaczy tych, którzy ciułają w DUST: Tactics i od czasu do czasu dokupią sobie jakąś kampanię, by odświeżyć temat. Bitewniak istniał jako dodatek dla wyjątkowo znudzonych. Aż do czasu…

W którym Battlefront Miniatures ogłosiło przejęcie licencji i dystrybucji wszystkiego, co nosi godło i znak DUST, jeden po drugim. To była fantastyczna wiadomość a w sercach miłośników tego systemu zakwitła nowa nadzieja! Bo Battlefront Miniatures to nie jakieś tam nie wiadomo co, jakiś wykwit natury, który chciał się porwać z motyką na słońce, lecz kolos odpowiedzialny za Flames of War – być może najbardziej rozpoznawalny system historyczny na planecie. Mamy więc ekipę z doświadczeniem, całą ekipą modelarską i developerską, z wyborną wiedzą na temat II Wojny Światowej i ekspertyzą w dziedzinie popularyzacji swoich produktów. Słowem, nie może wyjść źle, prawda?

Nieprawda.

Bo widzicie, to wszystko jest dużo bardziej zagmatwane, a wszystko przez, żeby było weselej, samego twórcę uniwersum DUST – Paolo Parente – który pragnie w stalowych chwycie utrzymać własność nad swoją kreację i dzięki czemu tworzy dość dziwacznie skonstruowane umowy i generuje właśnie wysokiej klasy chaos, jakiego nie powstydziliby się mroczni bogowie. Sami spróbujcie. Wpiszcie DUST Warfare albo DUST Tactics w wyszukiwarce i zobaczcie, czy uda wam się znaleźć aktualną stronę do systemu? Nie? Owszem. Nie ma niczego takiego – trafimy jednak na stronę z produktami FFG, stronę z limitowanymi, ekskluzywnymi modelami prosto od DUST Studio oraz do sklepu… Gale Force 9. Tak więc na dzień dzisiejszy gra nie posiada swojej oficjalnej strony, i jeżeli ktoś chciałby się więcej dowiedzieć o samym systemie czy modelach to musi szperać po trzech stronach na raz, które, by było weselej, nawzajem do siebie nie linkują. Skąd taka dziwaczna sytuacja? FFG nie był właścicielem marki, a jedynie dystrubutorem i developerem. Wraz z przejściem obu tych ról na Battlefront Miniatures (*która to firma jest właścicielem Gale Force 9*) od 1 czerwca na łamach ich sklepu pojawiają się zapowiedzi i nowości, a jako że Battlefront Miniatures wykazał się wyjątkowym brakiem przygotowania, i nie otworzył jeszcze strony internetowej poświęconej tejże grze i produktom, na razie każdy chętny zmuszony jest do skakania i tak naprawdę nie wie, co się dzieje, kto jest kto i czy gra istnieje w sferze rzeczywistej!


Słowem, na dzień dzisiejszy wszystko wygląda trochę chwiejnie… Ale jest też druga strona medalu, na którą warto zwrócić uwagę. Od ów 1 czerwca nowy dystrybutor pokazał zapowiedzi w postaci aż dwunastu zestawów w planach wydawniczych na kwartał! TO więcej niż FFG potrafiło zaprezentować w planach na cały rok. Widać, nowy wydawca nie próżnuje, szczególnie biorąc pod uwagę, że wszystkie sny miłośników tej gry i uniwersum się spełniają z małą jedynie łyżką dziegciu… Modele już wcześniej były dobre, ale te, które prezentuje Battlefront Miniatures poprzez Gale Force 9 to prawdziwe śliczności, o zabójczych detalach, świetnym klimacie… Klasa sama w sobie. Na dodatek aktualny plan wydawniczy prezentuje co najmniej jedno nowe pudełko do każdej z trzech dostępnych frakcji na miesiąc, a jak się wyrobią, to więcej, bo czemu nie… W zapowiedziach i plotkach pojawia się też czwarta frakcja, która ostrzy pazury na dołączenie do konfliktu. Poza samymi nowymi modelami, nowy developer od razu uraczył nas dodatkiem do planszówki w postaci Operacji „Achilles”, która wprowadza nowe zasady rozstawiania bunkrów i umocnień. Jak widać, dzieję się dużo i każdy, kto liczył na to, że wraz ze zmianą kierowcy nadejdą ewidentne zmiany z pewnością powinien poczuć się nimi usatysfakcjonowany.

No prawie… Gdzie rzeczona łyżka dziegciu? W cenach. Battlefront Miniatures, w przeciwieństwie do FFG, doskonale zna swoich klientów i wie, że bitewniakowcy z wielkim entuzjazmem zapłacą krocie za swoje plastikowe uzależnienie. I niestety odbija się to na cenach nowych zestawów – zapomnijmy więc o płaceniu do 60 zł za pudełko z piechotą czy 80-90 blaszek za całkiem duży pojazd… I choć skok cenowy nie jest jakiś drastyczny, to te dodatkowe 15 do 30 złotych za zestaw zdecydowanie da się odczuć na kieszeni. No ale jeżeli wraz z podwyżką nadchodzi jeszcze lepsza jakość odlewów oraz aktualne wsparcie dla gry, to czemu by nie? Jestem na to gotowy!

Co poradzić? Czekać i kupować. Tak, wiem, dziwaczna rada,  ale ja już się do niej stosuje – póki co, produkty FFG nadal są diablo tanie i bardzo dobre (*piątka laserowych komandosów wojsk Osi kosztuje o 30 blaszek mniej niż pieciu Dire Avengers do Eldarów, a są nieporównywalnie większymi i ładniejszymi modelami!*), i jeżeli interesuje się pulpowa, alternatywna wersja drugiej wojny światowej, lubisz takie klimaty i masz wiarę, że firma takiej skali jak Battlefront jest w stanie to pociągnąć, to nie szczędź tylko kupuj, póki są jeszcze stany magazynowe, bo obawiam się że już nowe repacki będą jednak zdecydowanie droższe. A czekać? Owszem, czekać – głównie na sygnał od samego wydawcy, że zabawa rozkręca się na poważnie, i że koniec z trzymaniem zapylonych modeli w ciemnym kącie półek! Bo to, że ten moment nadejdzie jest pewien… Czemu? Dwa powody. Po pierwsze, Battlefront nie przejmowałby licencji, gdyby nic nie zamierzali poważniejszego z nią robić. Po drugie… zaledwie 2-3 miesiące temu wisiały ogłoszenia do pracy na osoby odpowiedzialne za budowanie treści i społeczności dookoła nowego serwisu poświęconego tejże właśnie grze i uniwersum. Pozostaje więc tylko czekać.


I trzymać kciuki. Po skoro firma poradziła sobie z Flames of War, to jeżeli się przyłożą, DUST z gracza trzeciej ligi bez problemu przejdzie do drugiej, a kto, wie, może nawet kopnie w dupę członków pierwszej ;)

2.08.2012

[02.VIII.2012] ROC#6: Modele do DUST Warfare


Dziś, moi drodzy, obędzie się bez rytualnego wstępu – nie będziemy pisać o wysokiej temperaturze ani też o olimpiadzie i jej całkowicie spodziewanych wynikach. Gdyż nie mam na to czasu… czemu? Widzicie zdjęcie nad tym paragrafem; mój z dawno zamówiony zestaw do zainicjowania zabawy z Dust Warfare nareszcie doszedł, kurier zapukał do moich drzwi i uradował mnie wielce! O tej ciekawej propozycji pisałem już jakiś czas temu, ale dopiero teraz udało mi się położyć rączki zarówno na podręczniku do ów systemu jak i na całkowicie w stu procentach własnych modelach! W podręcznik powoli acz żmudnie się wgryzam (*fortunnie nie jest to potwór w postaci księgi do Ogniem i Mieczem!*) i z pewnością za niedługo będziecie mogli spodziewać się pełnej jego recenzji, dziś jednak chciałbym się skupić na koniu napędowym, głównym silniku który popycha każdą grę figurkową do przodu – na modelach.

Fantasy Flight Games to firma wielka. Czemu zaczynam takim truizmem? Gdyż przyda nam się odrobinka historii. FFG nieustannie szukało, drążyło temat gry opartej na sprzedaży modeli, figurek, za każdym razem potykając się jednak… głównie o własną chciwość. Cóż, każdy popełnia błędy – korporacja również. Mieliśmy więc AT-43, naprawdę dobry system osadzony w solidnym uniwersum science fiction, który jednak musiał umrzeć z wielu powodów. Pierwszym, najważniejszym, była nieludzka cena. FFG próbowało wciskać drogi syf w cenie normalnych modeli – i kiedy piszę syf, mam na myśli naprawdę podłe miniaturki, zniekształcone gumoludy, malowane przez maszyny w ohydne kolory. Dodajmy do tego oryginalny, acz nieznany setting oraz słabą promocję… musiało paść. Nauka nie poszła w las, ale nie była wystarczająca: mieliśmy bowiem kolejną porażkę w postaci przejęcia Konfrontacji – marki, było nie było, znanej miłośnikom gier bitewnych. Niestety, FFG uznało, że sam znany setting wystarczy; tak więc nadal sprzedawali podłe gówno za kupę szmalu, bo to przecież Konfrontacja, więc się na pewno sprzeda! Oczywiście, jak to mawiała moja babcia, życie werifikuje – i Konfrontacja została zweryfikowana. FFG zrozumiało nareszcie, że nie wystarczy dobre uniwersum; trzeba mieć jeszcze dobry /produkt/! Zaskakujące…

Fortunnie, firma miała plan. Dust. W 2007 roku wydano grę planszową, przyjętą relatywnie ciepło, wariację starej jak świat gry Ryzyko osadzaną w świetnie wybranym uniwersum – bo naszym. Oczywiście, po pewnym liftingu, by było ciekawie i by było można swobodnie używać ‘licentia poetica’. Tak więc Dust opowiada nam o drugiej wojnie światowej, która nie tylko się nie skończyła tak jak powinna, ale też – dzięki technologii obcych zwanych Vrill – eskalowała na nowe wyżyny, dając w ręce każdej strony konfliktu nowe bronie i technologie! Tak więc mamy coś w stylu ‘Weird World War’ czy w klimatach Hellboya, gdzie naziści wskrzeszają swoich żołnierzy tworząc oddziały szturmowych zombie, Alianci zamykają swoich w egzoszkieletach a Związek Komunistyczny smaży wszystkich – jakże by inaczej – prądem ze zwojów Tesli. A że koncept się przyjął… W 2010 roku wydali Dust Tactics, kolejną grę planszową tym razem jednak z elementem kolekcjonerskim – modelami.

By było zabawniej, nauka w las nie poszła. I modele, które zaprezentowali, okazały się być prawdziwym paliwem popularności gry. Bo, uwaga, są ładne. Bardzo ładne, ktoś mógłby rzecz, szczególnie jeżeli porównamy je cenowo do innych systemów bitewnych. Zmiany było ogromne! Zrezygnowano z podłej jakości gumowe tworzywa na rzecz solidniejszego plastiku. Poziom detali skoczył z ‘to chyba jest pistolet’ do ‘mogę policzyć nity na karwaszu tego żołnierza’. I, bogowie błogosławcie, całkowicie zrezygnowano z psikania miniaturek jakimiś kolorami –jednolity podkład koniec w temacie! Wyszło? I to jeszcze jak. W końcu, gdyby im się to nie sprzedawało, linię wydawniczą by już dawno zamknięto… a nie wydawano coraz to nowsze modele, dodatki czy warianty gry… takie jak Dust Warfare, czyli podręcznik, który pozwala nam używać licznej już kolekcji modeli z Dust Tactics to rozgrywania bitew w stylu ‘wargamingowym’ niż planszówkowym.

Troszkę się rozpisałem, ale co tam – jak prezentuję nowy system, lubię przedstawić sprawy jasno i klarownie. Przejdźmy jednak to prawdziwego mięsa dzisiejszego wpisu, czyli modeli. Na pieniądzach nie śpię (*jeszcze! Zresztą, jakby to miał być numizmat, to pewnie niewygodnie by było…*), więc na start do mojej Wielkiej Rzeszy Niemieckiej wygarnąłem obowiązkowego Walkera oraz grupę dowodzenia ciężkich soldatów. I muszę przyznać, że zaskoczyli mnie wielce. Zaznaczę od razu. Za trójkę piechurów dowodzenia oraz pojazd zapłaciłem łącznie, hrm… 130 złotych z małym hakiem. Tyle, ile pi-razy-oko kosztuje Drednocik do Warhammera 40k; czemu takie porównanie? Ponieważ lekki pojazd w Dust Warfare jest większy od ów Drednota… a kosztuje dwa razy mniej w szmalu! Przejdźmy jednak najpierw do modeli piechoty…

► Heavy Kommandotrupp


Przyznaje, nie jest to sztandarowy przykład piechoty dla systemu lecz piechota ciężka… elitarna, można by rzec. No ale cóż, jeżeli mam do wyboru grupę zwyczajnych żołnierzy a takich zapakowanych w potężnie wyglądające pancerze, wybór jest prosty! Pudełko, by było zabawniej, tanie nie jest, przynajmniej na pierwszy rzut oka – prawie 70 złotych za trzy modele? No, ale jeżeli popatrzymy na dowódców dla przykładu Kosmicznych Marines, to jednak nie jest tak źle, bo w bardzo podobnej cenie dostaniemy jednego Kapitana czy Termo-Librę z Fajnych Kastów… tak więc w sumie, jest do przodu. Nie patrzy jednak na cenę… lecz co za nią dostajemy.


Fantasy Flight Games można pochwalić za wysoką jakość wydania swoich produktów – nawet pudełko to ładna ozdoba półki! A by był bonusowy punkt na jego tyłach mamy opis jednostki… po polsku! W środku zaś… sama treść, znaczy się plastikowy holder dla naszych miniatur, bardzo duża karta opisująca jednostkę oraz oczywiście nasze modele; sklejone, gotowe, nawet rzekomo maźnięte podkładem. Minus? Cóż, zero dowolności w wyglądzie figurki. Plus? Mniej roboty z nimi – wyciągamy i gramy! Tak ma być, w końcu służą one głównie do /gry planszowej/, a nie do bitewniaka.



Jakościowo? Jestem zaskoczony. Bardzo zaskoczony! Od jakiegoś czasu wiedziałem już, że modele do Dust’a to nie byle jakie gumoludy, ale wiecie jak jest, podchodziłem raczej ostrożnie i bez jakieś wybuchowej nadziei. A tu taki szok! Zresztą sami widzicie – jest dobrze. Bardzo dobrze nawet – mamy wszystko na miejscu i w naprawdę dobrym stylu; ładne rzeźby, solidny poziom detali, poprawność anatomiczną, wyraźne twarze, ładne wzory. No po prostu jest na czym oko zawiesić, a jak widać na porównaniu rozmiarowym do Firewarriora Tau, są to całkiem spore pudziany. A materiał? Zapomnijcie o Heroclixowaych gumoludach, tutaj mamy normalny plastik z prawdziwego zdarzenia – owszem, miększy niż ten od GW (*troszkę jak Finecast, bym rzekł*), ale to nadal kolosalny skok jakościowy dla miniatur od FFG. Po raz pierwszy w życiu po otwarciu pudełka z modelami od tej firmy na twarzy zawitał mi ciepły uśmiech i znana nam wszystkim radość ze stania się właścicielem nowych, ładnych miniatur do kolekcji! Brawa dla firmy za pójście po rozum do głowy.

 

„Heinrich / Hermann” Panzer Light Walker


Pojazdy! Jeżeli dla Warhammera 40k to Adeptus Astartes są swoistym symbolem, to dla uniwersum Dust’a będą to właśnie Walkery, czyli znane nam czołgi drugiej wojny światowej przerobione na wojenne maszyny kroczące. Ktoś może powiedzieć, że przecież w mecha nie ma nic oryginalnego – ale jak zwykle, liczy się interpretacja; a Dust podchodzi do tematu, jakby to ująć, na poważnie – żadnych gundamów czy innych wymysłów tego typu, tylko apetycznie industrialny w smaku realizm. Wszystko jest ciężkie, toporne, popychane wielkimi elementami prostej hydrauliki czy pneumatyki. Pancerze są grube, nitowane, z elementami żywca wyrwanymi z pojazdów pancernych tego okresu. Słowem, jest to wszystko zgrabnie rozwiązanie i daje naprawdę piękny efekt.

 

W pudełku nie dostajemy nic nowego – Dust trzyma standard, i w środku mamy karty do poszczególnych wariantów pojazdu oraz części konieczne do jego poskładania w tychże wariantach. Wszystko jest piękne odlane, ładnie wykonane z dużą ostrością detalu i ich całkiem zacnym bogactwem. Powiem wprost: niczemu ten model nie ustępuje do takiego na przykład plastikowego Drednota ze startera do Wojennego Młota. Ba… jest większy! To chyba było moje największe zaskoczenie. „Lekki”, było nie było, pojazd, jest naprawdę duży, a już poczytałem że ich średnie, ciężkie czy superciężkie wehikuły to prawdziwe potwory pod względem rozmiarów (*aerograf /konieczny/ do sprawnego malowania*). I to wszystko za tak przystępną cenę – 75 blaszek dla tak spory model to gratka, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt jego jakość. Poza tym w pudełku mamy dwa warianty, każdy element łatwo się montuje i trzyma się pewnie a jakby tych wszystkich dobroci było mało, to model jest wysoce… ruchomy! Nie tylko możemy sobie pomachać bronią, ale także obracać korpus, pochylać go w znacznym stopniu w górę i w dół… mamy sporą dowolność w wyborze pozycji. Miłe dla oka… mała rzecz, a cieszy!


Nigdy i nigdzie nie ma jednak tak różowo. Znalazłem jedną… wadę. No cóż, nie jest to wada per se, raczej swoiste przekłamanie czy raczej kwestia nadmiernych oczekiwań. Modele, zgodnie z reklamą, mają być gotowe pod malowanie prosto po wyjęciu z pudełka – znaczy, podkład ma już na nich być. Nie powiem… czuć go pod palcami. Ale albo jest ‘jakiś inny’ albo maszyna w fabryce za cienko go nałożyła, bo farby nie trzymają się tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Modele trzeba więc, niestety, opryskać podkładem by to malowanie było wygodne. Cóż, nie, żebym nie był na to gotowy!

 

Poza tą drobną wadą tak naprawdę nie mogę znaleźć nic, do czego mógłbym się przyczepić. Owszem – nie jest to jeszcze poziom rzeźb Infinity czy najlepszych modeli GW. Ale też kosztuje znacznie mniej i tak naprawdę nie odbiega jakością na tyle, by móc się tego czepiać; nadal dostajemy modele, które zdecydowanie cieszą oczy i mogą sprawić kupę frajdy podczas malowania. Godny wydatek. Teraz pozostaje tylko sprawdzić, czy gra jest tak samo solidnie wykonana, jak modele które ją napędzają! Już niedługo… A na dzisiaj, życzę miłego dnia!

 

23.08.2011

[23.VIII.2011] Dust Warfare



Witam ponownie was, drodzy czytelnicy! Sezon ogórkowy powoli się kończy, drugi sezon My Little Pony: Friendship is Magic został potwierdzony na dzień 17 września a w naszym figurkowym półświatku dzieje się, oj dzieje. Ogry nadchodzą od GW, nadal czekamy na sierpniowe nowości od Infinity, Privateer Press uderza nas dodatkami do swoich systemów, Mantic rozwija skrzydła zapowiadając drugą, pełnosprawną edycją konkurencji do WFB, czyli ich gry Kings of War… jak widać, ruchu nie brakuje. Co mnie jednak najbardziej zainteresowało, to informacja o tym, że Fantasy Flight Games po raz trzeci bierze się za grę wojenną!

Cóż, czy widzę smutne miny na waszych twarzach? A może kwaśnie grymasy? Tak FFG nie ma dobrej historii radzenia sobie z bitewniakami. Przejęli AT-43 (*naprawdę dobry system z ciekawym uniwersum, tak przy okazji*) oraz Confrontation od Rackham i tak naprawdę jedynie zmarnowali potencjał obu licencji,  nie tylko przez beznadziejną promocję i marketing ale głównie przez bezsensowne decyzje handlowe; przejście totalnie na gumoludy nie jest wcale głupie, pod warunkiem, że jest zrobione z głową – znaczy, cena odpowiednio spada względem jakości produktów. FFG w swojej zachłanności naiwnie wierzyło, że fani Rackhama jak ślepe owce rzucą się na ich bardzo przeciętne produkty nie bacząc na horrendalnie wysoką cenę – przeliczyli się. Oba systemy odeszły w niebyt i zapomnienie (*na krótko: Konfrontacja była zbyt ładna i popularna by przepaść, już inna firma się nią zajmuje, ale to już inna historia…*).

Dlaczego więc wyczekuję i bacznie obserwuję ich trzecie podejście? Ponieważ wygląda na to, że się jednak potrafią uczyć na swoich błędach. Po pierwsze, ich nowy system, Dust Warfare oparty jest na ich własnym uniwersum a nie na cudzej licenji; do duża różnica, daje im bowiem swobodę działania oraz solidne, własne podstawy w postaci dwóch gier już wydanych w tym świecie; Dust oraz Dust Tactics (*obie całkiem dobre gry planszowe*), gdzie Dust Tactics był kolekcjonerską grą taktyczną z użyciem naprawdę niezgorszych modeli… znaczy, jak na gumoludy. Kiedy kolekcja dwóch stron konfliktu… a właśnie. O czym ta gra jest, tak w ogóle?

Dust osadzony jest w realiach „Drugiej Wojny Światowej, która nigdy się nie skończyła” – jest rok 1947 a konflikt trwa w najlepsze, na dodatek powykręcany przez nową, kosmiczną technologię rasy znanej jako Vrill; ich technologię i sekrety wykradli naziści i korzystają w najlepsze, starając się zdobyć przewagę na równie szybko rozwijającymi swą technologię Aliantami. Proste, efektywne i efektowne. Tym bardziej, że panowie of FFG starają się mocno trzymaj ponurego i „realistycznego” klimatu drugiej wojny światowej, tak więc wszystko wygląda na „wzięte z epoki”, nawet niemożliwe konstrukty w postaci… Walkerów. Zamiast nudnych czołgów obie strony konfliktu mają proste, toporne mechy – które są pięknymi modelami, jako że są całkowicie wzorowane na realnych pojazdach pancernych z drugiej wojny światowej.

Tak pokrótce prezentuje się otoczka gry osobiście jestem z niej bardzo zadowolony (*zawsze byłem fanem Wierd World War*). Przejdźmy jednak do najważniejszych rzeczy, czyli czemu ktokolwiek miałby dać temu systemowi szansę?

Powodów jest kilka. Najważniejszym jest oczywiście standard cenowy. Dust Warfare używać będzie modeli zaprojektowanych do kolekcjonerskiej taktycznej gry planszowej Dust Tactics – które są bardzo, bardzo tanie (*myślimy tu o cenach a la pudełko do Heroclixów*), szczególnie w porównaniu do swojej bardzo wysokiej jakości. Pudełko z Combat Walkerem wielkości Drednota z trzema wariantami uzbrojenia, od razu z podkładem (*tak, to prawda, modele do Dust Tactics są gotowe do malowania prosto  po wyciągnięciu z pudełka*) kosztuje niecałe 70 zł. Pięcioosobowy oddział żołdaków dowolnej maści to wydatek rzędu 50 zł – przy takich cenach swoją własną armię do DUST można poskładać wydając bajecznie śmieszną kwotę. To ogromny plus, bo FFG na reszcie nie wymaga od graczy posiadania majątków potrzebnych do grania w popularne systemu, przez co nie dziwię się, że ich Dust Tactics naprawdę cieszy się sporym uznaniem na zachodzie.

Tym bardziej, że figurki są… kapitalne! Spodziewałem się żałobnych, obsranych w sposób swobodny farbą gumoludów jakie mogliśmy poznać przy właśnie AT-43, a zostałem mile zaskoczony. Figurki są bowiem z plastiku i posiadają bardzo przyjemny poziom detalu (*nie jest to oczywiście jakość GW, ale nadal są przyjemne dla oka i dwa razy tańsze, więc nie czujemy w ogóle, żebyśmy przepłacali.*). O ile piechota jest po prostu w porządku, to Combat Walkery są naprawdę radością dla oka każdego miłośnika mechów, a ich malowanie to czysta przyjemność (*są idealnym tematem do ćwiczenia wojennych zniszczeń i zabrudzeń*). Słowem, w departamencie modeli należą się wydawnictwu oklaski; solidnie, dobrze, tanio. I całkiem obficie! Co prawda póki co mamy zaledwie dwie strony konfliktu – Aliantów i wojska Rzeszy – ale obie frakcje posiadają już całkiem pokaźną rodzinkę oddziałów. A wraz z zapowiedzią podręcznika do bitewniaka obiecano również dwie nowe frakcje, w postaci Związku Radzieckiego i właśnie kosmitów, czyli Vrillów. Poczekamy, zobaczymy.

Kolejnym ważnym punktem „za” systemem jest imię autora podręcznika głównego – Andy Chambers. Czy komukolwiek to nazwisko coś mówi? Nie? To wam zdradzę, że ten człowiek jest jednym z najwierniejszych developerów Games Workshop – to dzięki niemu mamy Warhammera 40k, mamy armybook demonów, mamy niezliczone inne kodeksy. On je pisał, on tworzył zasady. Tak więc nie mamy jakiegoś niedoświadczonego żółtodzioba za sterami zasad Dust Warfare, ale raczej wytrawnego weterana, który z pewnością wie, co pisze i jak takie gry mają śmigać. Jak dla mnie to wystarcza by nabyć podręcznik dla samego zapoznania się z systemem (*zresztą, powziąłem sobie zadanie wypełnienia całej półki w biblioteczce podręcznikami do gier bitewnych…*).

Mamy więc ciekawe, znane i łatwe w aklimatyzacji uniwersum, solidne wykonane i bardzo przystępne modele, sklepy w kraju, które sprzedają te modele (*tak więc dostępność nie jest problemem*), znanego developera gier za sterami… czy czegokolwiek brakuje w tym zestawieniu? Dorzućmy do tego drobny plus w postaci bardzo ładnego wydania absolutnie wszystkiego, od ślicznych pudełek do wspaniałych ilustracji, i mamy system, który może się okazać warty uwagi; nic, tylko czekać na podręcznik, zanurzyć się w niego i pograć kilka testowych gier by sprawdzić najważniejszy element – czy system chodzi jak trzeba i generuje czystą, destylowaną radość.