Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą widoki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą widoki. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 17 sierpnia 2017

Ciesielski sierpień.

Miesiąc upływa Staruszkowi wśród wiórów i drzazg.
Trochę wiercimy (dachówkę, rzecz jasna), trochę sprzątamy (dom i okolicę), aż raz byliśmy w górach (sukces, to drugi raz w tym roku!), za to Panowie Od Dachu rzeźbią oraz nieustająco zadają nam pytanie - kto wymyślił te przekroje? Dowiedzieli się od konstruktora, że to nasz pomysł, choć my chcieliśmy tylko, żeby było tak, jak kiedyś, a nie grubiej. Cóż, przez lata fakty i wymiary mogą zatrzeć się w pamięci - pytanie tylko - czyjej? (Obejrzeliśmy ostatnio interesujący serial* o równoległych rzeczywistościach, czy - jak kto woli - solipsyzmie - był na tyle przekonywujący, że jesteśmy w stanie uwierzyć, że oba poglądy - nasz i konstruktorski - są prawdziwe...no, prawie.)

Nie czas jednak płakać nad rozlanym mlekiem.

Dzieje się, szczęśliwy dach nad głową jest coraz bliżej!






      


*The Affair

środa, 4 maja 2011

Zanim

spadł śnieg, zdążył jeszcze obrodzić rzepak.

Tak się sprytnie urządziliśmy, że do "innego miejsca wykonywania działalności gospodarczej" jeździmy sobie szosą wśród pól:




Poza tym - zacieramy ręce - kolejny Oddział Taniej Siły Roboczej ma pojawić się w piątek.

środa, 23 marca 2011

Sztuka szczęścia - Mirsk.

Widoki.
W końcu ile dni z rzędu można zbierać gałęzie i flaszki, odnajdywać ślady włamań i załamywać ręce (czytaj: zakasywać rękawy) nad wszechobecnym eternitem?


Klasyczny, powszechny przykład sztuki szczęścia



czai się w sąsiedztwie cmentarza, na rozdrożu z widokiem na Giebułtów



wieżę ciśnień,która ma stać się punktem widokowym




oraz panoramę miasteczka z zamkiem Gryf wychylającym się zza "dachów Paryża" w okolicy ruin kościoła.

.

czwartek, 6 stycznia 2011

Pytania egzystencjalne, czyli jakie stężenie coca-coli w organizmie jest niezbędne, żeby nie zwariować na wieść o odwilży.

Tak sobie gramy w Carcassonne i słuchamy. Za oknem wieje, w radio wieszczą odwilż, a my staramy się myśleć o tych rozszerzeniach gry, które nabyliśmy w celu wyposażenia naszego prywatnego domu kultury w atrakcje turystyczne.

Obiecany mejl z resztkami koncepcji nie nadszedł.
Rok temu w ogóle nie braliśmy pod uwagę projektu. Ten dodatkowy, wielotysięczny wydatek spadł na nas w lutym. Od tamtej pory chyba nic nie robi już na nas wrażenia. W ciągu roku wściekłość i rozczarowanie na wieść o kolejnych remonciarskich atrakcjach stopniowo przestały występować. Zostało nam już tylko "aha", wypowiadane z lekkim powątpiewaniem i silne przeświadczenie o tym, że ironia losu nam sprzyja, a każdy zakręt wiedzie ku coraz dłuższym odcinkom prostej(czasem tylko wypada utknąć w zaspie, tak dla przyzwoitości, żeby utrzymać narodowy standard wielbiciela porażek).

Z refleksji natury ogólnej nasuwa się nam też na myśl przedziwny objaw rewitalizacji numeru 8 - totalny brak zainteresowania wystrojem wnętrz. Jedyne, co przyszło nam do głowy w tej sprawie, to użycie belek z naszego drogiego szachulca do budowy mebli (gdyby się nie nadawały do wspierania konstrukcji). Jakoś trzeba było osłodzić sobie wiadomość o koniecznej rozbiórce.
No dobra, jeszcze jedno - duży stół - do gry w Carcassone z rozszerzeniami, oczywiście.

Żeby uzupełnić powyższy bałagan, zdjęcia z zupełnie z innej beczki, czyli sposób nr dwa na remonciarską depresję - bieganie po Kłopotnicy i podziwianie jej uroków, żeby sobie udowodnić, że się jest jak najbardziej rozsądnym, no bo jak można nie mieszkać w takim miejscu, no jak?






I jeszcze o śniegu - stopnieje nam we wnętrzach, nie ma się co czarować.
Tylko co z tego, skoro podłogi zasmakowały jakiejś pleśni po tym, jak przez kilkadziesiąt lat wątpliwa jakość dachu nikogo nie wzruszała?

Dobra wiadomość w sprawie odwilży jest taka, że nic nie szkodzi, bo:


Projekt przewiduje dokonanie gruntownej sanacji budynku, co wiąże się z koniecznością wykonania następujących prac:

-Częściowa i całkowita rozbiórka niektórych ścian,
-Całkowita rozbiórka pokrycia dachowego,
-Całkowita rozbiórka drewnianych stropów,
-Częściowa wymiana innych elementów konstrukcyjnych ścian i więźby dachowej,
-Całkowity demontaż okien i drzwi,
-Wykonanie nowych ścian wewnętrznych murowanych
[...]
-Osuszenie i odgrzybienie odsłoniętych murowanych ścian przez okres miesięcy wiosennych i letnich



Prawa do powyższego tekstu posiada D., architekt, a lista robót sanacyjnych jest oczywiście dużo dłuższa.

Za to będziemy mieli 79,17 m2 powierzchni użytkowej w naszym kłopotnickim mieszkanku - cóż za awans społeczny!

sobota, 20 listopada 2010

Straszne rzeczy.

Prawda jaka jest, każdy widzi. Nie jesteśmy cierpliwi, chwytamy byka za rogi, zanim się zorientujemy, że to byk, nie cierpimy zwłoki, kujemy żelazo, póki gorące.
Stosując się więc do swych zwykłych zasad postanowiliśmy wyruszyć na poszukiwanie miejscowości na "S." w której stoi niejaka Śledziba. I co?
I nic! A poza tym bardzo wiele.
Kierunek obraliśmy dobry, miejscowości na "S." były trzy, ze śpiącym na pace dziecięciem dobrnęliśmy więc do Skały i zobaczyliśmy...nie, oczywiście, że nie nadzwyczajny przysłupowy dom, tylko to:









Uznaliśmy falstart za udany. Przeczesaliśmy zamek.I opuściliśmy to niesamowite miejsce z dosadnym "łe" na ustach skierowanym w stronę niezidentyfikowanej istoty odpowiedzialnej za jego stan.

Po zaliczeniu przejażdżki wózkiem po supermarkecie, zerkając na szczyty Izerbejdżanu taplające się w chmurach


udaliśmy się na przechadzkę po naszych włościach.
Okazało się, że dziura w dachu niesie opłakane (czyli mokre) skutki.

Rozejrzawszy się po obejściu spostrzegliśmy budę (jedną z trzech) szczęśliwie pokrytą papą. Jutro jedziemy do Rębiszowa na wybory (okręgi w dziewięciotysięcznej gminie, gdzie każdego zna się z twarzy - GRATULUJEMY pani Ordynacji), a zaraz potem, w galowych strojach, będziemy bawić się w dekarzy.

Podsumowując: nie ma tego złego!
(Cały rok zastanawialiśmy się, czemu te budy obmierzłe ciągle błąkają się nam po trawniku. Wszystko ma jakiś sens.)

środa, 17 marca 2010

Kopalnia

Kiedy mknie się do Kłopotnicy przez Grudzę panorama po lewej znaczona jest wyrobiskami:



a kilka metrów dalej widać już tory, którymi wywozi się urobek z kopalni (Osobówki też jeżdżą, ale nie zatrzymują się, bo i po co? Dla kilkunastu zamieszkałych gospodarstw?) :



Wreszcie doczekać się można świętoandrzejowego krzyża i widoku drogi biegnącej przez wieś:

poniedziałek, 15 marca 2010

Cztery strony świata.

Kierunek Jelenia (sąsiedztwo od frontu):



Kierunek Lwówek Śląski(widok na Grudzę prawie spod przydomowej lipy):



Kierunek Świeradów (sąsiedztwo od zaplecza):



Kierunek Izery (szosą mknie ciężarówka z bazaltowym urobkiem):

środa, 10 marca 2010

"Życia panu nie starczy!"

Znamy już odpowiedź na pytanie "dlaczego ludzie nie kupują masowo dwustuletnich poniemieckich chałup w małych wsiach na Dolnym Śląsku i nie zamieniają ich na sielskie gospodarstwa agroturystyczne?". Po pierwsze - kupują i zamieniają. Po drugie - koszty takiej zabawy przewyższają znacznie zdrowy rozsądek. No cóż, pozostaje nam go porzucić - rozsądek ma się rozumieć, nie dom. Można by powiedzieć, że przedsięwzięcie kosztuje trzy razy tyle, ile mamy. Uznaliśmy jednak,że będziemy trzymać się wersji nieco odmiennej - mamy już jedną trzecią (a to przecież prawie połowa) kwoty niezbędnej do zrealizowania inwestycji.

***

Naprzeciwko naszego obejścia był piękny szachulcowy dom. Kupił go ktoś z Wrocławia mniej więcej w tym samym czasie, co my naszą chatę.
Nasze prace są na takim etapie:



Ich na znacznie bardziej spektakularnym:



Wątpliwości człowieka od kontenerów wobec naszego przedsięwzięcia ujęte nad wyraz subtelnie:
-Życia panu nie starczy!
Męska część naszej podstawowej komórki społecznej skwitowała zgrabnym:
-Dlatego zacząłem już teraz!

***

Ktoś pomógł nam z uprzątaniem domu.
Niewidzialna ręka pozbawiła nas żarówki, włącznika do hydroforu oraz starych kożuchów (w ostatniej sprawie - gromkie hip hip hurrra!). Dziękujemy, również za to, że nasz nowiutki grzejnik czekał na nas spokojnie niewzruszony szabrowniczym zajściem.

***

Wyjazd zaowocował jeszcze kilkoma odkryciami...
Tona śmieci to zaledwie połowa zasobów domu.
Architekt czyta nam w myślach.
Chyba jesteśmy niepoważni. (I najwyraźniej dobrze nam z tym.)

sobota, 19 września 2009