Witam Was ponownie po długiej przerwie. Mam w końcu trochę czasu, aby móc dzielić się z Wami moimi skromnymi "przemyśleniami".
Jak sami już zapewne zauważyliście życie w obecnych czasach to jeden wielki wyścig szczurów. Szybko postępująca globalizacja, zmiany społeczne, bezrobocie i kryzys finansowy budzą w ludziach zwierzęce instynkty. Każdy chce jak najwięcej się nachapać i to możliwie najmniejszym kosztem. A najlepiej to kosztem innych. Na naszym rynku pracy jest istne zatrzęsienie ofert na stanowiska telemarketerów zwanych też wzniośle "specjalistami ds. sprzedaży". Nowobogaccy cwaniacy zatrudniają rzesze studentów i młodzieży do obsadzania słuchawek, którzy z kolei za ich pomocą trują żywot ciężko pracującym ludziom. Trudny, by telemarketer była zadowolony skoro zarabia psie pieniądze za niewdzięczną robotę powtarzania tego samego tekstu w kółko przez 8 godzin dziennie i wysłuchiwania obelg ze strony ludzi mających dość ciągłych telefonów z mega cudownymi ofertami. Ja sam dzięki takim rozmowom dowiedziałem się dużo o sobie, o swojej rodzinie i profilu zawodowym matki. Ale kogo to obchodzi...
Grunt, że zadowolony jest szef call center, który i tak na każdym kroku gromi podwładnych za niezmiennie zbyt niskie wyniki sprzedażowe, zmienia umowy, sposób naliczania stawek, nie daje wolnego zasłaniając się aktami prawnymi, których nawet nie widział na oczy, nie wspominając o ich zrozumieniu. On jest zadowolony, ale nigdy tego nie okaże podwładnym. Zawsze będzie powtarzał, że mogą wydusić więcej, że się opierdzielają, po czym odwróci się od motłochu, wyciągnie z kieszeni najnowszego iPhone'a i zalegnie na fejsiku. Jednak czasem zapewne przez wyrzuty sumienia podejmuje kroki w celu zmotywowania załogi - ustala premie i prowizje. Oczywiście, aby załapać się na jakąkolwiek gratyfikację należy osiągnąć niewyobrażalne wyniki sprzedażowe. Dopiero wtedy na konto pracownika może skapnąć te kilka złotych więcej...
Menedżerowie bezpośrednio "opiekujący się" telemarketerami to też niezłe ziółka. Są tacy, którzy mają partnerskie stosunki z pracownikami i ich się siłą rzeczy lubi. Ale są też kierownicy przez duże K. Takie osobniki to najlepszy przykład, że od władzy może się poprzewracać w głowie. Władczym tonem odnoszą się do podwładnych, mając ich za niewolników.
Masz za niską w jego mniemaniu skuteczność w sprzedaży na daną godzinę? Świetnie, oddawaj krzesło, postoisz sobie. Serio, takie sytuacje mają miejsce, ale o tym się nie mówi - w umowach są klauzule na ten temat.
Niektórzy menedżerowie mają też dziwne przeświadczenie, że skuteczność sprzedaży zależy od tego, jak głośno mówisz do klienta. Jeśli cię nie słychać w promieniu 20 metrów to znaczy, że się obijasz. Co wtedy robi przykładny kierownik? Włącza muzykę na fulla na całą salę. Nie słyszysz własnych myśli, nie wspominając już nawet o kliencie, czy wypowiadanych słowach. Jeszcze trochę i będą batem poganiać, bo w końcu wynik jest najważniejszy i basta!
Inny przykład - masz słaby wynik? Nie przysługuje Ci przerwa. Pójdziesz zrobić siusiu jak z 3 sprzedaży zrobisz 20. Tak, możesz już zacząć chodzić z pampersem.
Podsumowując - telemarketer jest poniżany przez przełożonych i klientów, traci słuch i wzrok pracując na słuchawkach z twarzą wlepioną w monitor, ma odgórny nakaz okłamywania potencjalnych klientów (tzw. techniki sprzedażowe), a to wszystko za góra 10 zł brutto, najczęściej na umowę zlecenie.
Sam przez to przechodziłem i nikomu tego nie życzę, dlatego apeluję, abyście zastanowili się 10 razy zanim zdecydujecie się na tego typu branżę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz