Dziennik (nie)budowy, czyli rzecz o tym, jak się zmienia perspektywa, kiedy życiem człowieka rządzić zaczyna dwustuletni dom.

Wszystkie występujące w tej historii postacie są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc-czysto przypadkowe.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą plany. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą plany. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

(zimny) prysznic pastora

Kiedyś znacznie częściej włóczyliśmy się po okolicy. Teraz, kiedy Mała Koza nie jest już taka mała, mamy zamiar wrócić do dawnych przyzwyczajeń.

Okazja ku temu nadarzyła się nam przednia - otóż marzenie sprzed lat  postanowiło się ziścić.
Nie wiemy sami, dlaczego tak często przeglądamy ogłoszenia o nieruchomościach, mamy przecież gdzie mieszkać, posiadamy także dolne pół domu z potencjałem, po co nam więcej?
Kiedy zobaczyliśmy, że na sprzedaż wystawiono PASTORÓWKĘ, zrewidowaliśmy naszą sytuację życiowo - ekonomiczną i czym prędzej uratowaliśmy ją od grzyba i zgnilizny, pieczołowicie  ją renowując i zamieniając na uroczy pensjonat, z małym regionalnym muzeum na parterze i piękną różą pnącą się po pergoli nad schodami wejściowymi.



Dzisiaj pojechaliśmy ją obejrzeć.

Nasze serca skradł prysznic pastora. Decyzję zostawiamy rozumowi.




czwartek, 25 października 2012

Tyły, czyli od końca do końca.

W miniony weekend, zanim jeszcze mirską ziemię ogarnęła nieprzenikniona mgła, zdążyliśmy spotkać się z Sąsiadami, wleźć na Sępią,



ogarnąć obejście, posiedzieć z M. i K. na kocu obserwując trójkę dzieci zwisających radośnie z naszych rachitycznych, owocowych drzewek i zmierzyć studnię w głąb, w obecności fachowca (jego ręcyma) oraz dowiedzieć się,  że dekarz, którego używaliśmy, jest partaczem, gdyż dachówek nie klei się tym, czym on skleił.

Zanim jeszcze nastał rzeczony koniec tygodnia skosiliśmy przydomowe chaszcze (do połowy) i postanowiliśmy zrealizować plan (nie)budowy od końca do końca.

Ponieważ nie bardzo wiemy, kiedy zstąpi na nas pozwolenie na wyżej wymienioną zmieniliśmy założenia pięciolatki na zrealizowanie planu od tyłu.

Zamówiliśmy drewno na bramę (tartak w Proszowej zaprezentował trudną umiejętność określenia ceny przed robotą) i udaliśmy się do fachowców od czyszczenia studni, którzy poza tym umieją robić wszystko (na przykład kłaść dachy).


Wetknąwszy klapsę w ziemię i dobrawszy jej szafirkowe towarzystwo czekamy na rozwój sytuacji i wzdychamy do minionej, złotej jesieni.



sobota, 23 czerwca 2012

Wizualizacja.

Gapienie się w nieistniejącą już czeluść szamba jest niezaprzeczalnie fantastycznym uczuciem.
Było... i nie ma. (Przystajemy koło ex-dziury często i z satysfakcją wzdychamy.)
Mała rzecz, a cieszy!


Z nieprzemijającej okazji oczekiwania na pozwolenie na rozbudowę (w najlepszym razie zstąpi na nas w sierpniu, nie przyzwyczajamy się jednak nadmiernie do tej myśli) nadal zajmujemy się zabawą w działkowców i ogrodników. Idzie nam wybornie.

Wszystko będzie kiedyś wyglądało mniej więcej tak:


Zrealizowaliśmy

-konwalie na grobowcu szamba,

-wbicie dwóch grubych pali i ustawienie kolejnej sterty kamieni jako podwaliny pod ogrodzenie złożone z tego, co pod ręką (kamienie, resztki domu, chaszcze) - może zrobilibyśmy więcej, ale oczywiście nie mieliśmy gwoździ, a na dodatek nie chciało nam się wywlekać taczki z piwnicy, ładować jej do bagażnika i wdychać dziwnej woni, jaką taczka wydziela, w czasie podróży na włości,

-sianie naparstnic i ostróżek (trzymajcie kciuki, rozmnażanie roślin z nasion wychodzi nam fa-tal-nie),

-sadzenie róż (czerwone kulki zimą),

-wpuszczenie w grunt sadzonek winobluszczu (-szcza?) (wiemy, wiemy że przywleczony zza Wielkiej Wody, ale TA czerwień jesienią...no nie mogliśmy sobie odmówić).

Poza tym dokładnie czytamy moheryjne posty.

Oglądamy Maję w ogrodzie (bo pokazują rośliny i mówią, co to za jedne).

Gapimy się na ekipę remontującą (z projektem!!!) poddasze, które widzimy z naszego betonowego okna w Mirsku i zastanawiamy się, czy wyciągać od nich namiary. Szukanie fachowców nas przeraża.
(Sąsiedzi z Grudzy - liczymy na Wasze doświadczenie!)

W kontekście fachowców z nadzieją rozpamiętujemy postać W., spotkanego podczas Dnia Otwartych Domów Przysłupowych w najlepiej rokującym pośród tychże - Śledzibie.

Intensywnie myślimy o przeistoczeniu STRASZNEJ STERTY w coś bardziej praktycznego.
Foto by Stanisław


Myślenie idzie nam doskonale.
Realizacja w powijakach...zdążyła już zarosnąć.





wtorek, 15 maja 2012

Nowy, lepszy plan.

Znaleźliśmy nowe rozwiązanie kilku, dotyczących numeru 8, niewygodnych sytuacji.
Jego wdrożenie wiąże się jednak z potrzebą znalezienia ogromnej ilości środków do celu. Finansowych środków.
Po raz pierwszy od dawna (od dnia, w którym zobaczyliśmy Staruszka) dociera do nas, że czasami, jeżeli nie wiadomo o co chodzi, chodzi rzeczywiście o to, o co chodzi w tym powiedzeniu (no i może jeszcze o szambo, którego nie ma).
Czyżby po wielu miesiącach odwyku totalizator sportowy znalazł na nas sposób?



poniedziałek, 7 maja 2012

Widoki (na przyszłość), czyli o co chodzi z tym domem kultury.

  Jak wiadomo, mamy widok.





No, może nie zawsze, ale jednak!

Jak może nie do końca wiadomo, mamy też drugi widok. Nieco odmienny.

Prawo do widoku numer jeden nabyliśmy jakieś dwa i pół roku temu głównie po to, by pewnego dnia rozpocząć sielskie życie, w którym widywać się będziemy także w pracy. W wyniku wielu pozornie fatalnych zbiegów okoliczności (brak pracy w powiecie, wysoki stopień niesuboordynacji D., architekta, ogólny (niegalopujący) stan finansów, mieszkanie u ujścia ulicy Kasprowicza w Jeleniej) staliśmy się dzierżawcami widoku numer dwa (gdyż jak wiadomo nie ma tego złego). I plan został zrealizowany. Inaczej rzecz ujmując, numer 8 miał być środkiem do celu, ale sądziliśmy, że będziemy musieli go (ten dom) najpierw wyremontować. Okazało się, że dom stoi odłogiem (nawet doń nie wkraczamy, od kiedy weszliśmy w rolę niedzielnych działkowców miotamy się jedynie wokół murów), a my remontujemy cel. I tak, dom kultury, który mieścić miał się w Kłopotnicy (i pewnie kiedyś będzie się mieścił) ziści się w industrialnych klimatach Ubocza, na zapleczu firemki, którą skleciliśmy naprędce z powodu domu, prawie dwa lata temu, mając nadzieję na wyciągnięcie z niej jakiegoś minimum socjalnego.

Także...szukamy okolicznych ludzi do prowadzenia warsztatów rękodzielniczych, tylko na projekcje w szczerym polu jeszcze trochę będziemy musieli poczekać.

sobota, 9 lipca 2011

Plan pięcioletni.

Ostatnimi czasy (laty) dostosowywaliśmy rzeczywistość do planu.
Efekt jaki jest każdy widzi.

Czas na zmianę dynamiki. (Nie mylić ze zmianami w niezłomnej wierze w powodzenie przedsięwzięcia.)

Teraz dostosujemy plan do rzeczywistości!

Obmyśliliśmy, głównie dla własnego zdrowia psychicznego, trzyletni program remontowy. A żeby wypaść we własnych oczach trochę lepiej, uwzględniliśmy w nim czas miniony.

Pięciolatka wygląda następująco:
-dwa lata sprzątania (oo, zostało nam niecałe pół roku!),
-rok na rozbiórkę,
-dwa lata na układankę.

Nie da się ukryć, że niebawem się wprowadzamy.
Dokładnie w 2014 roku:)

Oczywiście plan dotyczy budowy naszego mieszkania, a nie ukończenia pozostałych dwustu metrów kwadratowych Prywatnego Domu Kultury.


We trójkę damy radę.

niedziela, 19 czerwca 2011

O nie!

Wczoraj było jednym z tych dni (a jest ich niemało, w zasadzie inne zdarzają się sporadycznie) dla których warto było znaleźć się tu, gdzie się znajdujemy.

Mieliśmy okazję podkarmić zmysły i wiarę w powodzenie przedsięwzięcia owsianymi ciasteczkami, podziwiając postępy remontowe za miedzą.

Po południu spożyliśmy na naszej łące wykwintny posiłek w nieprzeciętnym towarzystwie, szargani podmuchami wiatru.

Oba spotkania doprowadziły nas do pewnego straceńczego wniosku.

Od początku. Jadąc do Małej Kamienicy potknęliśmy się o pastorówkę.
Kiedyś już zasugerowała nam delikatnie, że przydałby się jej mały lifting. Tym razem jednak była bardziej bezpośrednia. Zastosowała metodę na piękne oczy. Zamrugała witrażykami i roztoczyła przed nami wizję, w której udaje nam się przekonać niezliczone osoby do społecznego działania przy jej ratowaniu, w trakcie którego, w atmosferze przyjaźni i wzniosłych idei, powstaje w niej żywe muzeum tkactwa, którego tak ogromnie brakuje na tej (naszej)uświęconej przędzalniczą tradycją okolicy.

Popołudniowe spotkanie pozwoliło nam na obmyślenie kilku strategicznych planów (co sześć głów to nie jedna) przejęcia domu, co nie może być łatwe bo: właścicielka niekoniecznie chce, by ktoś dom przejął, a my nie mamy grosza przy duszy, mamy za to pewne wydatki, do których poniesienia przekonał nas swego czasu numer 8.

Ostatecznie, po przeanalizowaniu opcji tak wynaturzonych, że nie nadają się do publikacji,
przychylamy się ku odwróceniu kota ogonem.
Skoro właścicielka nie chce się wyprowadzać, a my nie chcemy się wprowadzać, a jedynie zapobiec rozpadaniu się pastorówki (czyli sprawić, by przeszła gruntowną renowację) - moglibyśmy zaproponować układ doskonały - pani mieszka, podpisuje z nami umowę na coś w rodzaju odwróconej hipoteki, dając nam jednocześnie prawo do prowadzenia remontu.


W każdym razie zostaliśmy ponownie złowieni.
I co my mamy teraz zrobić?
Albo inaczej - jak mamy to zrobić?



czwartek, 6 stycznia 2011

Pytania egzystencjalne, czyli jakie stężenie coca-coli w organizmie jest niezbędne, żeby nie zwariować na wieść o odwilży.

Tak sobie gramy w Carcassonne i słuchamy. Za oknem wieje, w radio wieszczą odwilż, a my staramy się myśleć o tych rozszerzeniach gry, które nabyliśmy w celu wyposażenia naszego prywatnego domu kultury w atrakcje turystyczne.

Obiecany mejl z resztkami koncepcji nie nadszedł.
Rok temu w ogóle nie braliśmy pod uwagę projektu. Ten dodatkowy, wielotysięczny wydatek spadł na nas w lutym. Od tamtej pory chyba nic nie robi już na nas wrażenia. W ciągu roku wściekłość i rozczarowanie na wieść o kolejnych remonciarskich atrakcjach stopniowo przestały występować. Zostało nam już tylko "aha", wypowiadane z lekkim powątpiewaniem i silne przeświadczenie o tym, że ironia losu nam sprzyja, a każdy zakręt wiedzie ku coraz dłuższym odcinkom prostej(czasem tylko wypada utknąć w zaspie, tak dla przyzwoitości, żeby utrzymać narodowy standard wielbiciela porażek).

Z refleksji natury ogólnej nasuwa się nam też na myśl przedziwny objaw rewitalizacji numeru 8 - totalny brak zainteresowania wystrojem wnętrz. Jedyne, co przyszło nam do głowy w tej sprawie, to użycie belek z naszego drogiego szachulca do budowy mebli (gdyby się nie nadawały do wspierania konstrukcji). Jakoś trzeba było osłodzić sobie wiadomość o koniecznej rozbiórce.
No dobra, jeszcze jedno - duży stół - do gry w Carcassone z rozszerzeniami, oczywiście.

Żeby uzupełnić powyższy bałagan, zdjęcia z zupełnie z innej beczki, czyli sposób nr dwa na remonciarską depresję - bieganie po Kłopotnicy i podziwianie jej uroków, żeby sobie udowodnić, że się jest jak najbardziej rozsądnym, no bo jak można nie mieszkać w takim miejscu, no jak?






I jeszcze o śniegu - stopnieje nam we wnętrzach, nie ma się co czarować.
Tylko co z tego, skoro podłogi zasmakowały jakiejś pleśni po tym, jak przez kilkadziesiąt lat wątpliwa jakość dachu nikogo nie wzruszała?

Dobra wiadomość w sprawie odwilży jest taka, że nic nie szkodzi, bo:


Projekt przewiduje dokonanie gruntownej sanacji budynku, co wiąże się z koniecznością wykonania następujących prac:

-Częściowa i całkowita rozbiórka niektórych ścian,
-Całkowita rozbiórka pokrycia dachowego,
-Całkowita rozbiórka drewnianych stropów,
-Częściowa wymiana innych elementów konstrukcyjnych ścian i więźby dachowej,
-Całkowity demontaż okien i drzwi,
-Wykonanie nowych ścian wewnętrznych murowanych
[...]
-Osuszenie i odgrzybienie odsłoniętych murowanych ścian przez okres miesięcy wiosennych i letnich



Prawa do powyższego tekstu posiada D., architekt, a lista robót sanacyjnych jest oczywiście dużo dłuższa.

Za to będziemy mieli 79,17 m2 powierzchni użytkowej w naszym kłopotnickim mieszkanku - cóż za awans społeczny!

środa, 24 marca 2010

Trzeci dom?!

Po obejrzeniu kolejnych odcinków "Wielkich projektów", kilku dyskusjach i nagłych przypływach rozsądku, nasza wiara w kontrolowanie budowy na odległość słabnie, żeby nie rzec - zamiera.
Wygląda na to, że zamieszkamy w Leśnej. Czemu by nie. Skoczy się do notariusza, popłaci podatki, pracę jakąś znajdzie, a jak środki na budowę się wyczerpią, sprzedamy mieszkanie i przeniesiemy się w oko cyklonu. Może wówczas pierwszy etap inwestycji* pod wszystko mówiącym tytułem "Zmiana sposobu użytkowania budynku mieszkalno- gospodarczego w ramach siedliska rolnego na mieszkanie + pokoje gościnne w Kłopotnicy k/Mirska”, czyli nasze gniazdko, będzie zakończony.

______________________________
*Rozkłada nas na łopatki obcy nam ideowo tytuł "inwestorów". Został stworzony chyba w celach manipulacyjnych, by podnosić na duchu ludzi wydających masę kasy na kupę gruzu i drewna. Ach, to lobby budowlane!

P.s.Kredens znalazł nowy dom. Dziękujemy Ci, E.!

piątek, 19 marca 2010

Jeszcze będzie przepięknie!

Co prawda architekt nadal milczy, ale my , otwarci na walące do nas drzwiami i oknami dary losu, już wyobrażamy sobie jak Kevin McCloud (dla niewtajemniczonych - ten z Grand Designs), odpowiedzialny częściowo za nasze czyny (czytaj: nabycie domu)opowiada o naszym wysokim na ponad trzy metry lokum z antresolami (prawo budowlane nie chce się zgodzić na pomieszczenia mieszkalne o wysokości 1,5 m, a ponieważ jesteśmy entuzjastami formalności i uległości wobec machiny urzędniczej, zgadzamy się z nim potulnie) i perfekcyjnie zagospodarowanym na pokoje gościnne poddaszu oraz dużej jadalni i bawialnio-warsztatowni w stodole z niezbędną u podnóża Izer windą dla wózkowców*.

Jeszcze słowo o tym metrażu wzwyż. To pomysł pana D.(architekta). Doskonały. My, jako niewolnicy wyobraźni ludzi z wielkiej płyty, jakoś nie mogliśmy na to wpaść. Chcieliśmy pogodzić się z tą klaustrofobią! Jak dobrze, że ktoś nas oświecił.

Refleksja z zupełnie innej beczki:
Ale z nas starzy! Tylko Kłopotnica i Kłopotnica, urzędy i papierki, a tymczasem Okruch butów wiosennych nadal nie uświadczył... Na swoją obronę możemy rzec jedynie, że musimy się przeprowadzić, nim Stasiek zawrze przedszkolne znajomości. Mamy więc niecałe dwa lata...

________________________________________________
* Przez kopalnie, a w zasadzie dzięki nim, Góry Izerskie obfitują w asfaltowe drożyny, dzięki czemu można śmigać tam na dwóch kółkach, nie tylko rowerowych.
Po czeskiej stronie jest kilka wyznaczonych tras, ale i my możemy powoli przestać się wstydzić!
Oto szczegóły i dowody:
Na wózku

I jeszcze fotografia z wyprawy o znamiennym tytule "Izerbejdżan w jeden dzień" - widać solidną drogę, która, o ile pamięć nie zawodzi, ma coś wspólnego z kopalnią "Stanisław".

poniedziałek, 1 marca 2010

Nic optymistycznego.

Porwaliśmy się na coś, na co w zasadzie nie powinniśmy byli się porywać. No, może powinniśmy, tylko nie teraz. Nasze wyobrażenie o remoncie domu wyewoluowało w totalną masakrę papierkowo-finansową. Pakujemy w to przedsięwzięcie całą naszą energię już prawie pół roku, efekt jest taki, że przez okno wyleciało kilka starych szaf, mieliśmy własne mieszkanie, a teraz tkwimy kątem u mamy, mieliśmy ułożone życie, a teraz sterczymy w rozkroku między Poznaniem i Kłopotnicą, ciałem będąc w mieście, a duchem na wsi, mieliśmy w miarę stabilną sytuację finansową, a teraz mamy długaśną listę wydatków i mizerną przychodów. Tygodnie euforii przeplatane dniami zwątpienia skracają się do godzin, a wątpliwości nachodzą nas coraz częściej. Tłumaczymy to zastojem w pracach, które w zasadzie nie miały szansy się rozpocząć. Raz nasz biznesplan wydaje się być genialny, to znów ogarnia nas trwoga i zastanawiamy się, jak to możliwe, że to taki dobry pomysł, a ludzie nie kupują masowo dwustuletnich poniemieckich chałup w małych wsiach na dolnym śląsku i nie zamieniają ich na sielskie gospodarstwa agroturystyczne z ekouprawami w perspektywie?
W tym całym bałaganie staramy się nie zgubić Staszka, nie przeoczyć jego dzieciństwa. Wleczemy go więc ze sobą wszędzie, od notariusza po składy budowlane, a że rzeczywistość życia z maluchem jest taka, że odległości się wydłużają a czas kurczy ogarnia nas blady strach na myśl o kolejnej eskapadzie, która najpewniej znowu nie przyniesie imponujących zmian w budowie. Bo cóż jedno z nas może zdziałać w malowniczej ruderze, gdy drugie goni, karmi, przewija, zabawia i układa do snu potomka, przekonując go o atrakcyjności okolicznych łąk i krów, wyszukując czające się na polach koty, przekupując ulubionym chlebem, by choć chwilkę wytrwał jeszcze tam, gdzie my byśmy chcieli?
Pewnie maj,a później lato (zainaugurowane pozytywnie rozpatrzonym wnioskiem do nadzoru budowlanego) przyniesie lepsze rozwiązania. Namiot rozbity na naszym pastwisku, a co za tym idzie brak konieczności tułania się z miejsca zakwaterowania na pole budowlanej walki, dłuższe dni, turnus wakacyjny "w pocie czoła" dla znajomych...
Póki co przedwiośnie. Może więc posadzimy wierzby, by móc wyjechać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku?

sobota, 27 lutego 2010

Operacja gnijący ziemniak.

Nie jest źle, odralniać nie trzeba. To znaczy, starostwo uważa, że trzeba, ale gmina wprost przeciwnie.

W nocy z piątku na sobotę ruszamy na południe. Jesteśmy umówieni z architektem. Z geodetą-kartografem. I z kontenerem, który zapełnimy futrami, meblami, butami i przetworami i stertą gnijących ziemniaków.



Tu będzie kotłownia, albo hydrofornia, albo spiżarnia...nam też trudno w to uwierzyć;)

wtorek, 23 lutego 2010

Oo...

Remont sprawia niespodzianki. To oczywiste prawo natury budowlanej.
Ale żeby tak w ciągu dwóch dni dowiedzieć się, że będzie się miało do czynienia z architektem, starostwem, gminą, energetyką, odrolnieniem i nadzorem budowlanym?

P.s.Udało nam się ogarnąć wywóz śmieci. Kontener z Krobicy utkwi na naszej działce na weekend. Wywóz tony smalcu, butów, przetworów, kożuchów, lodówek i naszej ulubionej kategorii śmieci, czyli "paździochów" to jedyne 230 złotych. O reszcie kosztów, choć to interesujące,strach pisać.

sobota, 20 lutego 2010

Wzięliśmy się w garść.

Zaczęliśmy szukać fachowców. I kupiliśmy kolejnego "Muratora".
W kwestii fachowców wystosowaliśmy dwa mejle. Do Błażeja, którego koledzy chcą dokonać prac rozbiórkowych i do firmy "Remont" z Jeleniej, która pragnie podejmować wyzwania nietuzinkowe. Tym drugim zaproponowaliśmy wzięcie odpowiedzialności za
-położenie instalacji c.o. wraz z montażem pieca na ekogroszek,
-instalację ogrzewania kominkowego w części domu,
-wykonanie instalacji wodno-kanalizacyjnej (włączając w to likwidację
starego szamba i instalację nowego oraz doprowadzenie do ładu istniejącej
już studni),
-założenie instalacji elektrycznej,
-zrobienie od podstaw podłóg na gruncie,
-wykonanie drenażu wokół domu.

Teraz...czekamy.

Wczorajsza przemiła rozmowa (podczas wizyty dawno nie widzianych Marty i Piotrka) uzmysłowiła nam, że warto zastanowić się nad psim rezydentem obejścia. Uzyskaliśmy też wsazówki dotyczące problemu eksmisji licznych dewocjonaliów znalezionych na terenie domu. Okazało się, że trzeba je zanieść do księdza. No cóż - najciemniej jest pod latarnią...

niedziela, 7 lutego 2010

Trudnow to uwierzyć...

ale mamy kupca!
W środę podpisujemy umowę przedwstępną i czekamy aż nabywcy dostaną kredyt. Hura! Czas zacząć poszukiwać wykonawców szamb, oczyszczalni, ogrzewań i innych elektryk...o reeety...

niedziela, 31 stycznia 2010

Nagłe przyspiesznie.

Okazało się, że lokatorki opuszczą nasz poznański lokal już dziś.
No i dobrze. Im szybciej go sprzedamy tym szybciej będą pieniądze, im szybciej będą pieniądze, tym większe szanse na to, że tegoroczny sezon remontowy będzie nasz!
Wczoraj pierwsi potencjalni nabywcy nasze (i kilku ludzi dobrej woli) trzymiesięczne wysiłki zmierzające do dopieszczenia wyglądu mieszkania w każdym calu skwitowali prostym "do remontu".
Z utęsknienie czekamy na chwilę, kiedy w tej całej zabawie w handel nieruchomościami (oby skończyła się jak najszybciej i po wsze czasy)trafimy na kogoś, kto pogada z nami normalnie i uczciwie, bez udawania i wyszukiwania nieistniejących argumentów za zbiciem ceny. Tak jak my nie szukamy nieistniejących argumentów za jej utrzymaniem. Jesteśmy fatalnymi handlarzami. Nie da się ukryć. Jednak czyż powtarzanie z uśmiechem (w odpowiedzi na pełne oburzenia wywody o tragicznym stanie wszystkiego) "och, to kwestia gustu" nie jest trudne?
Nie pozostaje nam nic innego, jak uzbroić się w nasze hasło programowe ("KULTURA I OBOJĘTNOŚĆ") i ruszyć do boju.

wtorek, 19 stycznia 2010

Czas na konkrety.

Skoro "mamy" już środki na remont (czy raczej – na uzdatnienie domu do życia) czas przejść do konkretów.

Oto imponująca lista wyzwań (wersja pierwsza)

1.UPORZĄDKOWANIE DOMU
-opróżnienie pomieszczeń,
-wywóz śmieci (załatwić kontener/samochód)

2.HYDROZAGADKA
-wypompowanie wody ze studni (pompa)
-oczyszczenie studni
-eksmisja hydroforu i zastąpienie go nowym (kupić hydrofor)
-badanie wody
-odnowienie studni (w tym porządna pokrywa i uroczy daszek)
-poprowadzenie nowych rur od hydroforu do domu
-wiadro, łańcuch i walec do nawijania łańcucha
-instalacja nowego zbiornika na wodę w domu
-rury rozprowadzające wodę po domu
-bojler czy coś
-likwidacja starego szamba
-nowe szambo, lub – oby się dało- przydomowa oczyszczalnia
-drenaż!!!

3.PRĄD
-plan instalacji,
-nowe kable,
-nowe gniazdka,

4.OGRZEWANIE
-kominkowe,
-centralne

5.DACH
-zrobić porządek z więźbą
-skombinować starą karpiówkę,
-modlić się o możliwość ocieplania metodą nakrokwiową,
-wełna mineralna, okładzina z płyt g-k i cała reszta warstw przepuszczalnych i nieprzepuszczalnych
-4 okna dachowe

6.ELEWACJA
-uzupełnienie zaprawy wapiennej,
-tynki (gilna)
-malowanie
-konserwacja elementów drewnianych




7.ŚCIANY
-likwidacja i tak odpadających już tynków,
-uzupełnienie zaprawy wapiennej,
-ułożenie instalacji
-wykończenie ścian gliną (jeśli nie doprowadzi nas to do bankructwa) lub tynkami
-malowanie,

8.PODŁOGI/SUFITY
-rozebrać,
-oszlifować deski
-naprawić i zakonserwować legary
-ocieplić między legarami a podłogą z desek
-betonową podłogę w pokoju skuć,
-zrobić izolację (wcześniej zbadać poziom wód gruntowych),
-wylać nową
-w międzyczasie poprowadzić rury i takie tam

9.OKNA I DRZWI
-ratować, co się da
-skrobanie farby, uzupełnianie ubytków, szklenie, malowanie
-przykro mi, ale ubój korników też…



10.SCHODY
-uważać na chodzenie po starych,
-zrobić nowe...



11.KOMIN
-o rety…

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Każdy nowy dzień rodzi nowe paranoje...czyli jest dobrze!

Trudno uwierzyć, że poniedziałkowa wirtualna poczta dostarczyć może tylu rozwiązań.
Ale od początku. Okazało się, że lokatorki wynajmujące od nas mieszkanie są niereformowalne. Po przejściach z rzekomymi paranormalnymi zjawiskami zmuszającymi je do wyprowadzki zafundowały nam zupełnie nową jakość poczucia społecznej odpowiedzialności. Uznaliśmy, że wizyty policji, wywołane wyczerpaniem się cierpliwości sąsiadów wobec głośnych hulanek i swawoli, to już byt wiele.
W dość radykalny sposób "zaproponowaliśmy" dziewczętom opuszczenie naszego lokalu. Od 1 marca mamy więc...mieszkanie na sprzedaż. Nie nam pisany widać los kamieniczników.
Po kilku godzinach porannej frustracji odkryliśmy jednak, że to ZNAK. Rozwiązanie umowy najmu,a później sprzedaż mieszkania, to prosta droga do zyskania środków na remont. Obecnie, niezmiernie szczęśliwi, marzymy o przyszłorocznych zimowych świętach w górskiej scenerii...

niedziela, 17 stycznia 2010

Coś trzeba robić.

Skoro nie udało nam się przejść do czynów iście heroicznych, czyli opróżnienia domu z rzeczy po byłych mieszkańcach, zakończonego tryumfalnym pożegnaniem zapełnionego kontenera, postanowiliśmy dokonać...czegokolwiek.
Udaliśmy się więc do kiosku i zdobyliśmy "Muratora", który poinformował nas, że problem podłogi położonej bezpośrednio na gruncie nie jest problemem. Co prawda trzeba będzie ją skuć (już sprawdzaliśmy, zwykła siekiera nadaje się do tego cel idealnie, a wraz z domem przypadło nam też w udziale pięć siekier), ale cud techniki grzewczej, zwany też styropianem, zainstalowany pod nową wylewką powinien się sprawdzić.
Po drugie postanowiliśmy zdobyć środki na remont. Totalizator sportowy pozostał jednak nieprzebłaganym. Nie uległ nawet wylosowanym przez Okrucha pewniakom (6, 8, 10, 44, 45, 46).

czwartek, 14 stycznia 2010

Na nic...

...plany zakupu łańcuchów. Na nic branie urlopów. Pogodowa rzeczywistość, czyli zaspy na osiedlowym parkingu, zadziałały nam na wyobraźnię. Zobaczyliśmy piękną drogę śródpolną...zasypaną. Łąkę, na której się parkuje...zasypaną. Drogę dojazdową do wsi...tonącą w zamarzniętym błocie generowanym przez rozjeżdżające śnieg ciężarówki z bazaltowym urobkiem. I nas, z Okruchem na pace, liczących na jeszcze chwilkę jego snu, którą spożytkować by można na odkopywanie domu.
Nie jest to rzecz jasna obraz mogący nas zniechęcić do podróży. Szalę przeważyła czarna wizja zerwanych linii elektrycznych, niezbędnych do uruchomienia jedynej, poza naprawą dachu, inwestycji - naszego fantastycznego grzejnika.
Wniosek jest prosty - z rocznym dzieckiem nie jedzie się w miejsce bez prądu (i- w gruncie rzeczy - wody) w środku zimy.
Czekamy więc na wiosnę. :)

Chętni na kilkudniowy pobyt rekreacyjny w pocie czoła, z widokiem na góry, rezerwujcie trzeci tydzień maja!u