Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wegańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wegańska. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 25 maja 2015

Hummus

Według legendy hummus to potrawa wymyślona przez sułtana Saladyna podczas wypraw krzyżowych. Dla nas ostatnio to po prostu ciekawa pasta kanapkowa. Nawet mąż-mięsożerca przekonał się do tego wegańskiego przysmaku.


Mnie to bardzo cieszy, bo cieciorka - podstawowy składnik hummusu - jest bardzo zdrowa. Ma niski indeks glikemiczny i ma dużo dużo błonnika, dzięki czemu wcześniej osiągamy uczucie sytości, które utrzymuje się przed długi czas.


Drugim obowiązkowym składnikiem hummusu jest pasta sezamowa, czyli tahini (można ją dostać w sklepach typu "kuchnie świata"). W starożytnym Babilonie sezam nazywano „przyprawą bogów”. Te małe ziarenka są bogatym źródłem wapnia i magnezu.


SKŁADNIKI:
- 125 g ziaren cieciorki (ja używam suszonej, nie z puszki)
- duża łyżka tahini
- 3 ząbki czosnku
- sok z połowy cytryny
- płatki papryki
- świeżo mielony pieprz
- sól
- oliwa z oliwek

PRZYGOTOWANIE:
1. Cieciorkę namoczyć w wodzie przez noc.
2. Zmienić wodę i gotować ok. 40 mint
3. Odlać wodę, dodać czosnek, tahini, sok z cytryny, przyprawy i 1/3 szklanki oliwy i całość zmiksować blenderem - nie przejmujcie się jeśli pasta nie jest idealnie gładka - papki to specjalność niemowląt;)
4. Przed podaniem można dodatkowo skropić oliwą.

Smacznego!


niedziela, 31 sierpnia 2014

Rustykalne kaszotto ze szpinakiem

Pęczak to fenomenalna kasza. Najbardziej urzeka mnie w niej obłość jej ziarenek. Są tak okrąglutkie, a ich konsystencja tak sprężysta i elastyczna, że jedzenie jej to czysta przyjemność. Nie pierwszy raz wykorzystuję ją do kaszowego risotto. Jednogarnkowe dania to po pierwsze - mniej naczyń do zmywania, a po drugie - to przyjemność mieszania.


Lubię dania, które robi się etapami, szczególnie wtedy, gdy chcę się zrelaksować. W kuchni jestem ja, moje zawiłe myśli, garnek i wszystkie proste składniki niezbędne do wykonania tej potrawy. Najpierw wrzucam do garnka to, co gotuje się najdłużej, czyli kaszę. Potem myję naczynia, jeśli coś czeka w zlewie, myję warzywa, kroję, dobieram przyprawy, rozdrabniam w moździerzu pieprz i sól morską. Wszystko wydarza się wtedy, kiedy powinno, trafia do garnka w odpowiednim momencie, jestem ze wszystkim na czas, wszystko komponuje się w sam raz. Tak wydarzają się kulinarne chwile spełnienia.


SKŁADNIKI:
- 1 szklanka kaszy pęczak
- 2 szklanki wody
- 1 duża marchewka
- 2 średnie korzenie pietruszki
- pół paczki mrożonego szpinaku
- pół szklanki białego wina (można pominąć)
- duży ząbek czosnku
- pieprz w ziarenkach i sól morska kamienna

PRZYGOTOWANIE:
1. W zasadzie robię tak ze wszystkim kaszami i ryżami (nauczyłam się tego z instrukcji obsługi ryżu do sushi) - płuczę pod bieżącą wodą tak długo, aż woda nie będzie mętna. Zmywa się w ten sposób mączka powstała przez ocierające się ziarenka i kasza/ryż jest bardziej sypki po ugotowaniu.
2. Porcję kaszy zalewam dwukrotnie większą  ilością wody (1 szklanka kaszy - 2 szklanki wody), gdy tylko woda (osolona) zawrze, skręcam ogień na minimalny i zajmuję się krojeniem warzyw.
3. Marchewki i pietruszki obrać i pokroić w krążki - dodajemy do kaszy.
4. Kaszę podlewamy winem.
5. Dodajemy szpinak z przeciśniętym przez praskę czosnkiem. Doprawiamy całość świeżo zmielonym pieprzem i solą.
6. Gdy widzimy, że woda, którą powinna wchłonąć kasza sięga ledwo nad poziom kaszy, ale jeszcze nie do końca się wchłonęła, skręcamy ogień do zera. Przykrywamy garnek pokrywką i pozostawiamy na 10 minut aż nadmiar wody się wchłonie.
7. Po tym czasie danie jest gotowe:)

sobota, 7 grudnia 2013

Ciasteczka kokosowe

Święta, święta... Święto na pewno jest dziś, bo udało mi się coś zrobić, sfotografować i opublikować na blogu. Takie czasy. (To wymówka numer jeden.) Za dużo ról: matka, pracownik, bloger, fotograf, koleżanka, córka, siostra... (To wymówka numer dwa.) Zresztą tyle teraz powstaje nowych blogów kulinarnych, że w tłumie, moja nieobecność jest ledwo dostrzegana. (To wymówka trzecia, ostatnia.)


Są jednak takie blogerki, których zapał nie stygnie zimową porą, jak mój. Na przykład taka Patyska, ze Smakołyków Alergika - regularne nowe posty, jej fanpage żyje pełnią życia, a w dodatku nie dawno wydała książkę ze swoimi przepisami! "100 smakołyków dla alergików" jest rewelacyjne! Bardzo przejrzyście napisana i zorganizowana. Plusem jest też zdjęcie do każdego przepisu, ale bez nadmiernej stylizacji, która czasem onieśmiela początkujących w "branży cukierniczej". Jeżeli chcecie zajrzeć do środka, zapraszam na facebooka i na bloga Patrycji, oczywiście:)


Ciasteczka kokosowe wg przepisu z książki "100 smakołyków dla alergików"!*

SKŁADNIKI:
- 60g cukru pudru
- 60g oleju lub oliwy
- 60 ml wody
- 60-80 g wiórków kokosowych
- 180g mąki

PRZYGOTOWANIE:
1. Wodę, olej i cukier miksujemy mikserem z hakami do wyrabiania ciasta.
2. Dodać mąkę i wiórki i dalej wyrabiać ciasto, wstawić do lodówki na 30 min.
3. Po tym czasie, nastawić piekarnik na 200 stopni (bez termoobiegu)
4. Ciasto cienko rozwałkować (ok. 3mm), wyciąć ciastka, ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piec około 10-15 minut.

*mój mały alergik przetestował i chrupał z zadowoleniem masując brzuszek, co w jego mowie oznacza "dobre, mamo:)"


sobota, 19 października 2013

Zupa dyniowo-cytrynowa - na słodko

Blaski i cienie jesieni. Cienie to te panoszące się wirusy, które nasz dziedzic łapie ochoczo, gdy tylko pójdzie do żłobka. A blaski? Blaski to na przykład te złociste jesienne zupki - jak ta dyniowa. Zdrowa, rozgrzewająca, lekkostrawna. Dla całej rodziny.


Blaskie i cienie blogowania wypadają mniej więcej podobnie. Blaskiem są wszystkie wasze miłe komentarze i to, że tu zaglądacie mimo iż ja ostatnio bardzo rzadko bywam na Waszych blogach (obserwuję tylko te apetyczne zapowiedzi na Facebooku). Cieniem jest permanentny brak czasu Zapracowanej Mamy... i nie zapowiada się, że coś się zmieni w tej kwestii w najbliższych tygodniach:/ Wybaczcie zmniejszoną częstotliwość postów.


SKŁADNIKI:
- 4 szklanki dyni pokrojonej w grubą kostkę
- łyżka oleju lnianego
- 2 goździki
- 5 ziarenek pieprzu
- pól łyżeczki zmielonej gałki muszkatołowej
- cukier do smaku
- szczypta soli
- skórka i sok z jednej cytryny

PRZYGOTOWANIE:
1. Dynię przekładamy do garnka, dodajemy szczyptę soli, podlewamy wodą (mniej więcej do połowy objętości dyni, bo ta jeszcze puści soki) i gotujemy na wolnym ogniu, aż dynia zrobi się miękka.
2. Goździki i pieprz mielimy na proszek w moździerzu - dodajemy wraz z gałką muszkatołową do gotującej się dyni.
3. Gdy dynia się ugotuje miksujemy ją na gładki krem, dodajemy skórkę i sok z cytryny i doprawiamy do smaku cukrem (według uznania, zależy to od gatunku i słodkości dyni, której użyliśmy do zrobienia zupy)
4. Przed podaniem dodajemy łyżkę oleju lnianego i gotowe!:)




piątek, 19 lipca 2013

Zupa jarzynowa z jarmużem

Jarmuż pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Mogłam mieć gdzieś z cztery lata. Rósł na działce w dużej ilości. Miał ostry posmak. Coś jak rzodkiewka albo rukola, ale wizualnie przypomniał liście kapusty. Tak go zapamiętałam. Nie jadłam go przez 25 lat. To ćwierć wieku! I w końcu jest! U mnie na ryneczku! Świeży, zielony, czekający właśnie na mnie:) Kilka liści schrupałam od razu, a reszta trafiła do zupy o smaku lata.


Jarmuż wraca na nasze talerze, a ja tak jak zapowiedziałam szumnie w poprzednim poście - wracam do blogowania. Jak wiadomo złośliwe przedmioty martwe od razu w takich sytuacjach zacierają swoje rączki i odmawiają posłuszeństwa. Padł nam internet i dopiero wczoraj go odzyskaliśmy :) Więcej wymówek nie pamiętam:)

A zupa? Jarzynowa, po prostu. Jak u aluchy. Bez rosołków, bulionków, kostek i innych mięch.


SKŁADNIKI:
- 1/4 główki małej, młodej kapusty
- kilka dużych liści jarmużu
- 5 młodych ziemniaków
- garść fasolki szparagowej
- 2 łyżki posiekanego koperku
- sól, pieprz, oliwa z oliwek

PRZYGOTOWANIE:
1. Kapustę poszatkować
2. Liście jarmużu pociąć na kawałki, jeśli łodyżka jest łykowata i twarda to lepiej ją wyciąć i nie wrzucać do zupy.
3. Ziemniaki kroimy na ćwiartki
4. Fasolkę kroimy na kawałki (dł. ok. 2 cm)
5. Powyższe składniki wrzucamy do dużego garnka, zalewamy wodą i gotujemy ok. 30-40 minut lub do czasu aż najtwardsze warzywa zmiękną (np. kapusta).
6. Pod koniec gotowania doprawiamy zupę solą i pieprzem, i dolewamy odrobinę oliwy z oliwek aby zupa miała "oczka".

wtorek, 30 kwietnia 2013

Koktajl pietruszkowy

Ta zieleń za oknem jest zaraźliwa. Małe pączuszki na drzewach i krzakach, nawet trawnik nabrał koloru. Żółć forsycji, jak co roku zachwyca i cieszy. Róż wiśni na tle błękitnego nieba jest niezwykle fotogeniczna. Chmury puszyste jak wata cukrowa. I nawet ten deszczyk przelotny mi nie przeszkadza, bo wiosna ma stwórczą moc budzenia natury do życia. Tak, zaczyna się sezon. Rachityczne pęczki pietruszki zamieniają się w grube bukiety zieloności.


Moment ich przemiany można uczcić tylko w jeden godny sposób - koktajlem pietruszkowym! Skład koktajlu jest eksperymentalny i dodać należy, że był to eksperyment udany:) Kwaśny aż miło! Tak jak kwaśne żelki, które uwielbiam. Słodycz miodu dopełnia dzieła. Całość aż kipi od witaminy C:) C jak Cudowne wiosenne dni!:)))


SKŁADNIKI:
- pęczek pietruszki, wstępnie poszatkowanej
- 1 jabłko, obrane, pozbawione gniazd nasiennych i pokrojone na cząstki
- sok z połowy cytryny (można dodać mniej, jeśli ktoś nie lubi kwaśnych napojów)
- niepełna szklanka soku bananowego
- 2 łyżki miodu płynnego

PRZYGOTOWANIE:
Wszystkie składniki przełożyć do wysokiego naczynia i zmiksować blenderem na gładki koktajl:) Popijać w słoneczne dni:)


piątek, 12 kwietnia 2013

Surówka z marchewki i fistaszków

Są takie smaczki jak ta surówka marchewkowo-orzechowa, że nie wiadomo, czy jest to nowy sposób na podanie marchewki czy ciekawy dodatek do orzeszków. Oba te składniki są konkretne i specyficzne, mają wspólna cechę - są twarde i chrupiące, smaczku dodaje kontrast: słodkie i słone, nic więc dziwnego, że ich połączenie daje naprawdę ciekawy efekt. Kto by pomyślał, że solone orzeszki ziemne potrafią tak zaczarować marchewkę. No kto? Nigella*:)


Jak powiedział Izydor z Sewilli: "Nic nie jest równie potrzebne jak sól i słońce"! No to sól macie wraz z orzeszkami, teraz tylko czekamy na słońce za oknem, bowiem słoneczne sałatki już nie wystarczają! Wiosno, posłuchaj: żadnych przymrozków, żadnych deszczyków, gleba niech się nasączy topniejącym śniegiem - po prostu słońca nam trzeba, z nieograniczoną liczbą promieni. Obiecujemy nie marudzić, gdy będzie za ciepło i zaczniemy się pocić w środkach transportu miejskiego (przynajmniej przez pierwszy tydzień upałów:). Zrozumiano? No, to zobaczymy czy jesteś kumata:)


SKŁADNIKI (1-2 porcje):
- 3 średnie marchewki
- łyżka octu winnego
- garść solonych orzeszków ziemnych
- 2 łyżki oleju lnianego (w oryginalnym przepisie był to olej z orzeszków ziemnych i kilka kropli sezamowego, ale ja ostatnio zachwycam się olejem lnianym i jego delikatnie orzechowym posmaku:)

PRZYGOTOWANIE:
1. Marchewki obrać, pokroić w kostkę i przełożyć do miseczki.
2. Dodać garść orzeszków ziemnych, doprawić octem i olejem.
3. Można spożywać od razu:)


*Nigella Lawson "Nigella Fresh", s.58 [foto-recenzja tej książki znajduje się na moim fan-pagu na Facebook'u - KLIK!]

sobota, 6 kwietnia 2013

Ogórki z miodem

Zawsze interesowała mnie historia jedzenia. Skąd pochodzi to warzywo? Jak nasi przodkowie przyrządzali swoje posiłki? Na próżno szukać tych odpowiedzi w szkolnych podręcznikach. Jeśli już pojawiała się jakaś ciekawostka, to tylko w formie zajawki na marginesie. A to przecież ciekawa wiedza i chyba warto wiedzieć, które rośliny są tymi rodzimymi, a które z importu. Dlatego tak się ucieszyłam, gdy na tegorocznym Pyrkonie znalazłam książkę o zwyczajach kulinarnych Słowian. Foto-recenzję książki "Przy słowiańskim stole" Małgorzaty Krasnej-Korycińskiej możecie znaleźć na moim fanpejdżu fejsbukowym, a jeśli ktoś nie ma tam konta to tutaj [klik] może znaleźć link do albumu ze zdjęciami.


Jakie zatem warzywka znali nasi słowiańscy przodkowie? W warstwach archeologicznych znaleziono pozostałości grochu, bobu celtyckiego, soczewicy, ogórków, marchewek, pasternaku i czosnku. Najprawdopodobniej znana była także kapusta i rzepa:) Ważnym produktem spożywczym był także miód - w Gnieźnie znaleziono gliniane naczynie ze stężonym miodem z X wieku!:) Mój miód jest trochę bardziej współczesny, a deser który z jego udziałem przygotowałam jest nieco osobliwy, ale za to prosty, smaczny i co najważniejsze słowiański! :)


SKŁADNIKI*:
- 1 długi ogórek
- łyżka płynnego miodu

PRZYGOTOWANIE:
Ogórka obrać i pokroić w kostkę, przełożyć do szklaneczki deserowej i polać miodem. Spożywać od razu, bo ogórki puszczają wodę i rozcieńczają miodek:)

*"Przy słowiańskim stole, czyli kulinaria wczesnego średniowiecza" M. Krasna-Korycińska, wyd. Triglav, Szczecin 2010, str. 79


A teraz foto-zabawa, do której zaprosiła mnie Alucha:) Oto kilka zdjęć o mnie. Taki gohowy kolaż, który czytamy zwyczajnie od lewej do pawej - a poniżej znajdziecie tematy zdjęć:) Spodobała mi się ta gra, bo przypomniało mi to szkolne "złote myśli", tylko że w wersji fotograficznej:)


1. Codziennie widzisz: blokowisko
2. Ubranie, w którym mieszkasz: nie wiem o co chodzi, ale Alucha pokazała swoją sypialnię, a moim ulubioną częścią domu jest kanapa obok regału z książkami:)
3. Ulubiona pora dnia: zachód słońca:)
4. Coś nowego: komiks o tym, co by było, gdyby Vader jednak nie opuścił Luka Skywalkera, tylko zajął się jego wychowaniem na "Gwieździe Śmierci"
5. Właśnie tęsknisz za: synusiem, bo za kim mam tęsknić? :)
6. Piosenka, która chodzi Ci po głowie: Teen Idle
7. Nagłówek Twojego tygodnia: nadzieja wypisana na murze
8. Najlepszy moment tygodnia: zimowy wypad na drinka z koleżanką
9. Kim chciałaś być jako dziecko: piosenkarką oczywiście:)
10. Nie rozstajesz się ze: smartphonem
11. Twoja miłość od pierwszego wejrzenia: Tymuś, rzecz jasna
12. Coś, co robisz cały czas: klikam, stukam w klawiaturę przez większą część doby
13. Zdjęcie tygodnia: to ja, bez makijażu:)
14. Ulubione słowo, wyrażenie: ekhm... no ale żadne inne, mniej wulgarne nie jest dla mnie charakterystyczne;P
15. Najlepszy moment roku: okres bożonarodzeniowy w centrach handlowych, postuluję, aby zaczynał się już we wrześniu:)
16. Ktoś, kto zawsze potrafi Cię uszczęśliwić: no jakże by inaczej - pacholę nasze, szczególnie gdy śpi sobie pięknie:)

PS. Tego typu fotki wrzucam na Instagram, gdzie można mnie Obserwować:)

czwartek, 14 lutego 2013

Ciasto walentynkowe

Mama wraca do pracy. W walentynki. To znaczy: dziś. Tak radzą poradniki: wróć w środku tygodnia, łatwiej dotrwać do weekendu, a potem jakoś to będzie... To chyba najstraszniejsze walentynki w moim życiu, bo tego dnia muszę się rozstać z moim ukochanym... Z moim bimbaskiem malutkim... Co prawda tylko na osiem godzin, ale to jednak rozstanie. Co prawda, będzie w dobrych rękach, bo zaopiekuje się nim tata, ale mnie z nimi nie będzie. Co prawda, nie chcę aby wyrósł na maminsynka, ale pępowina to chyba mi się nieźle ponaciąga i nadwyręży dzisiejszego dnia...


W cieniu naszych obaw coś jednak kwitnie. To samodzielność tej małej istoty, którą powołaliśmy do życia. To nauka o nietrwałości i przemijalności wszystkiego co istnieje. To zabawa w "pojawiam się i znikam", odchodzę, ale zaraz wrócę, jestem - nie ma mnie - i znowu jestem... Będę. Jedno jest pewne - zawsze będę cię kochać Syneczku:) 


A na osłodę ciacho, hej!

SKŁADNIKI:
- 1 i 1/4 szklanki maki pszennej
- 1/3 szklanki mielonego siemienia lnianego
- 1/4 szklanki startego surowego buraka
- 3/4 szklanki cukru
- łyżeczka sody
- 1/3 szklanki oleju
- łyżeczka kremu balsamico
- 3/4 szklanki mleka roślinnego lub wody

PRZYGOTOWANIE:
1. Piekarnik nagrzać do temperatury 170 stopni.
2. Do miski przesiać mąkę, dodać cukier, mielone siemię lniane i sodę i wszystko wymieszać łyżką.
3. Do suchych składników dodajemy buraczki, olej, krem balsamiczny i mleko roślinne lub wodę - wszystko szybko mieszamy na w miarę jednolitą masę.
4. Ciasto przekładamy do foremki wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy 30-40 minut, lub do momentu aż patyczek wetknięty w ciasto po wyjęciu będzie suchy.
5. Ciasto kroić i spożywać dopiero gdy ostygnie:) Smacznego!


środa, 30 stycznia 2013

Bezglutenowe placuszki

Ten przepis po prostu muszę uwiecznić na blogu, bo był dla mnie totalnym zaskoczeniem! Wcześniej wydawało mi się, że ciasto naleśnikowe po prostu musi zawierać mleko, jajka i mąkę pszenną, bo bez tego ani rusz! Patyska vel. łasuchus niepospolitus jednak otworzyła mi oczy i zainspirowała do dalszych eksperymentów na tym naleśnikowym polu:) Okazało się, że można przyrządzić pancake'i bez glutenu, jaj i mleka, bo w zasadzie nie ma nic prostszego! Moja koleżanka Agala śmiała się mówiąc, że pewnie gotuję wodę, a potem modlę się, aby wyszły z tego naleśniki:P Jednak sprawa jest dużo, dużo prostsza:)))


Agala stwierdziła, że co prawda czuć, że nie ma w nich jajka, ale to całkiem udany substytut naleśników:) Oczywiście nie rumienią się tak jak Naleśniki Właściwe, ale co tam:) Zapisuję ten przepis ku pamięci, bo ja powoli już wracam do glutenu (jupiiiiiii!!!) - okazało się, że tajemniczy Alergen, który spędzał mi sen z powiek to... płyn do kąpieli. Wiecie, taki specjalny dla alergików - bezzapachowy, bez parabenów, emolient, praktycznie sama parafina - a jednak dodali tam coś, czego Synusiowa skóra nie tolerowała, esz... szkoda gadać:)


SKŁADNKI:
- 2 łyżki błyskawicznego kleiku ryżowego (takiego bez gotowania) (dodaje sprężystości)
- 3 łyżki mąki kukurydzianej (nadaje ładniutki żółty kolorek)
- 4 łyżki mąki bezglutenowej do wypieków (użyłam mąki z marksa i spencera)
- łyżka maki ziemniaczanej (opcjonalnie)
- szczypta soli
- ok. 1,5 szklanki wody lub mleka roślinnego

PRZYGOTOWANIE:
1. Wszystkie rodzaje mąki, sól i kleik wymieszać łyżką w miseczce, dolać wodę i wymieszać.
2. Ciasto powinno mieć dość rzadką konsystencję (konsystencję rozrzedzonej kaszki, albo jogurtu, jeżeli można by to do czegoś porównać:)
3. Co ciekawe, takie naleśniki można zrobić też z samej mąki bezglutenowej i wody - wtedy konsystencja ciasta powinna być rzadsza niż tradycyjnego ciasta naleśnikowego.
5. Placki smażymy na minimalnej ilości tłuszczu (patelnia tylko muśnięta olejem), bo przy większej ilości trudniej się je przewraca na drugą stronę. Zatem na rozgrzaną patelnię nakładamy dwie łyżki ciasta, formując mały okrągły placuszek (trzeba sobie pomoc łyżką, bo ciasto szybko zastyga w formie w której wylądowało na patelni:) i gdy wierzchnia strona placka nieco przeschnie, przewracamy naleśniczek na drugą stronę. Takie placki, jak pisałam wyżej, nie rumienią się na patelni, więc trzeba bardziej uważać:)



czwartek, 10 stycznia 2013

Zupa szpinakowa z nori

Nie ma co ukrywać, wodorosty nori smakują rybą, mimo że nią nie są. Zatem aby spróbować takiej zupki z czarnym "makaronem", trzeba lubić połączenie szpinaku i ryby. Życzliwie ostrzegam, bo wiem z własnego doświadczenia, że istnieją osobniki, które nie trawią tego zestawu. I tak kiedyś wróciłam z pracy do domu z pomysłem i składnikami na idealny obiad, w którym pierwsze skrzypce grał łosoś i szpinak. Wszystko pięknie się udało, zasiadamy z Miśkiem uroczyście do stołu, na co on, po pierwszym kęsie: "Wiesz ja jednak nie lubię ryby ze szpinakiem". Osobno lubi jedno i drugie, ale razem nie bardzo... Mało tego, przeżuwając ten jeden kęs, robił przy tym takie dramatyczne miny, że zobrzydził mi ten wymarzony na to popołudnie obiadek... i ja też nie mogłam go dokończyć.


Od tamtej pory już raczej nie robię takich dań w domu, a rybę ze szpinakiem zamawiam w restauracjach. Ta zupa stanowi jednak wyjątek. Michu pominął dodatek nori, ale ze względu na bogate wartości odżywcze tego produktu warto nie brać z niego przykładu. Nori są bogate są w błonnik, witaminy (zawierają 1,5 raza więcej witaminy C niż pomarańcze), białka i minerały. Zawierają wapń, fosfor, żelazo oraz inne ważne pierwiastki śladowe. Mają też sporo witaminy A. Przy dietach eliminacyjnych trzeba pamiętać, aby uzupełniać niedobory witamin i innych elementów, bo suplementy w tabletkach zawsze słabiej są przyswajane przez organizm niż te z pokarmu:)


SKŁADNIKI:
- litr bulionu warzywnego lub drobiowego
- 250g szpinaku (można użyć mrożonego)
- 2 średniej wielkości ziemniaki
- 1 arkusz nori
- sól i świeżo zmielony pieprz

PRZYGOTOWANIE:
1. Podgrzać bulion i ugotować w nim obrane i pokrojone w kostkę ziemniaki.
2. Gdy ziemniaki są już miękkie, dodać szpinak i chwilę pogotować, a następnie zmiksować blenderem do ulubionej konsystencji (ja z reguły nie robię tego na bardzo gładki krem, bo jednak wolę coś niecoś przegryźć:)
3. Płat nori pociąć nożyczkami na krótkie paski (mniej więcej długości palca).
4. Doprawić zupę solą i świeżo zmielonym pieprzem.
5. Nori podajemy oddzielnie, wystarczy włożyć kilka pasków do talerza z gorącą zupą, szybko się namoczą i stają się miękkie. 


niedziela, 6 stycznia 2013

Dziwne ciasto gryczane

Ciasto eksperymentalne na maksa. Nie próbujcie tego w domu, jeśli nie musicie. No chyba, że jesteście na diecie bez jaj, nabiału i glutenu... Albo wyjątkowo bardzo lubicie eksperymenty kulinarne... A może miłujecie kaszę gryczaną? Albo po prostu macie zakaz używania wszelakich aromatów do ciast, a chcecie, aby wasze dietetyczne ciacho miało smak? Jakikolwiek smak i nie jesteście wybredni? Ja niestety fanką kaszy gryczanej nie jestem (szczególnie w wersji "palonej"), a to ona zdominowała to ciasto... Jej smak przypomina mi zapach palonego plastiku...


Miśku próbował to ciasto i powiedział, że jest smaczne, choć trochę suche. No na pewno nie jest tak suche, jak chleb bezglutenowy, którym ostatnio się raczyłam i jak moje mufinki, które na drugi dzień wessały cały dżem, którym były nadziane (została tylko dziura), a wcale przez to nie stały się jakoś bardziej wilgotne. Dla mnie plusem takiego ciacha jest to, że jest słodkie (omniam-mniam-mniam) i ma smak, bo aktualnie  aromatów do ciast też nie mogę używać. 

SKŁADNIKI:
- 1/3 szklanki mąki gryczanej (ze zmielonej kaszy gryczanej palonej)
- 1/3 szklanki mąki jaglanej (ze zmielonej kaszy jaglanej)
- 3/4 szklanki mąki kukurydzianej
- 1/3 szklanki mąki ziemniaczanej
- 3/4 szklanki cukru
- łyżka karobu (można zastąpić kakao, jeśli ktoś nie jest uczulony:)
- łyżeczka sody oczyszczonej (prawdopodobnie można pominąć ten składnik, bo nie zauważyłam żeby ciasto rosło...)
- 1/3 szklanki oleju roślinnego
- 4 czubate łyżki konfitury wiśniowej (można zastąpić powidłami)
- niepełna szklanka wody

PRZYGOTOWANIE:
1. Piekarnik nastawić na 180 stopni.
2. Wymieszać w misce suche składniki.
3. Dolać olej, konfiturę i stopniowo dodawać wodę, aby uzyskać konsystencję gęstej śmietany (ciasto nie może być ani za suche, ani zbyt rzadkie: z doświadczenia wiem, że trening czyni mistrza, im więcej ciast się zrobi, tym łatwiej rozpoznać właściwą konsystencję ciasta, to moje przypominało konsystencją zwykłe ciasto czekoladowe)
4. Ciasto przełożyć do formy (np. tortownicy o średnicy ok. 24cm) wyłożonej papierem do pieczenia i piec przez 35 minut, bądź do momentu kiedy patyczek wetknięty w środek ciasta po wyjęciu jest suchy:)




PS. Aha! I chciałam się pochwalić świetnym talerzykiem, który dostałam pod choinkę:) [Dzięki brat!] Michu dostał wersję z chłopczykiem, hehe:) Talerzyki są niby dla dzieci, a reklama na opakowaniu głosi: "czyż sam nie chciałbyś takiego talerzyka będąc dzieckiem?". No pewnie, żebym chciała! I mam, mimo żem dorosła:)
PPS. Tak wiem, muszę jeszcze popracować nad fryzurą dla mojej Talerzowej Panienki, bo jej trochę łysina prześwituje spod tego złocistego syropu:)

piątek, 4 stycznia 2013

Pasta kanapkowa z brokułu

Za oknem pogoda przypominająca wczesną wiosnę. Osobiście nie mam nic przeciwko. Codzienny, obowiązkowy spacerek z wózkiem w takie dni jest przyjemniejszy, niż takowy w temperaturach ujemnych:) Okazało się, że nasze pacholę chętnie (i dłuuugo) śpi w wózku, w związku z czym sprzęt ów mamy teraz zaparkowany w przedpokoju i korzystamy z niego na prawo i lewo (a raczej w przód i w tył - bujając młodziana). Ten klimat wiosenny musiał znaleźć odzwierciedlenie na moim talerzu. Zapragnęłam czegoś kolorowego i oto jest: najprostsza pasta kanapkowa jaką w życiu wymyśliłam:)


Brokuł - krótko gotowany. Oliwa z oliwek - ekstra dziewica. Sól i pieprz. To wystarczy. Oczywiście, jeżeli nie macie żadnych dietetycznych ograniczeń, możecie sobie trochę pofolgować... Ja bym dodała czosnek, fetę albo troszkę sera z niebieską pleśnią, ale dla mnie to jak na razie tylko sfera marzeń kulinarnych. Zresztą wędruję do tej sfery przy każdej możliwej okazji. Przeglądam blogi, dodaję gwiazdki, oznaczam tagami: do wypróbowania, słodkie, spiżarnia... Przeglądam nowe książki kucharskie: Nigelli, Jamiego, Kuchnia Bieszczadzka... I planuję kolejność, w której będę odkrywać nowe smaki! Życzę Wam i sobie smacznego Nowego Roku:)

SKŁADNIKI:
- 1 mały brokuł (ok. 300g)
- 2 łyżki oliwy extra virgin
- sól i pieprz

PRZYGOTOWANIE:
1. Do garnka wlać tyle wody, aby przykryło kwiat brokułu. Doprowadzić wodę do wrzenia, osolić. Ja z reguły wkładam go kwiatem do dołu, za nóżkę później łatwiej jest go wyjąć. Brokuł gotujemy przez 5 minut, bez przykrywki.
2. Odcinamy kwiat brokułu i przekładamy do miseczki, miksujemy blenderem do ulubionej konsystencji, dodajemy oliwę i doprawiamy do smaku solą i pieprzem.



sobota, 29 grudnia 2012

Carpaccio z buraków

Święta, święta i po świętach... Jeszcze nigdy po świętach nie byłam aż tak nieprzejedzona:) I jeszcze nigdy moje świąteczne menu nie obejmowało tak nietradycyjnych dań jak kluski śląskie, pieczeń z indyka, pieczony królik, sznycel z indyka zrolowany ze szpinakiem, sałatka niemiecka (ale bez majonezu...), barszcz zakwaszany sokiem wiśniowym (bo octu, ani kwasku cytrynowego nie mogę jeść...). Wszystko to w umiarkowanych ilościach, jeśli smażone to z minimalną ilością tłuszczu, jeśli pieczone to tylko w sosie własnym... 


Pierwszy raz w życiu jestem tak długo na diecie i gdyby nie mój Mały Alergik, to pewnie już dawno straciłabym zapał czy motywację... Zresztą gdyby tu chodziło o odchudzanie, to - powiedzmy sobie szczerze - na pewno już dawno straciłabym i jedno, i drugie, ale tu chodzi o jego dobre samopoczucie, o jego zdrowie, więc nie da rady inaczej. W czasie świąt cała rodzina mi współczuła, że muszę jeść takie dziwne dania, ale to wszystko było naprawdę pyszne! Zarówno teściowie, jak i moi rodzice, postarali się, abym nie umarła z głodu i mimo że mój indyk czy królik były doprawione jedynie solą i pieprzem, to wierzcie mi: to wystarczyło, aby te dania były pyszne! Bo akurat pieprz - to moja ulubiona przyprawa:) 


No i kto by pomyślał, że wegańskie carpaccio też może być takie pyszne! Polecam również jako Sylwestrową przekąskę:)

SKŁADNIKI (1 porcja):
- garść rukoli
- ugotowany mały burak
- łyżka pestek słonecznika
- świeżo zmielony pieprz
- oliwa z oliwek

PRZYGOTOWANIE:
1. Buraka pokroić na cienkie plasterki.
2. Brzegi  talerza wyłożyć listkami rukoli.
3. Na to rozłożyć plasterki buraka.
4. Posypać słonecznikiem i świeżo zmielonym pieprzem, a następnie skropić oliwą - i gotowe:)

środa, 19 grudnia 2012

Czekoladowe mufinki bez czekolady

Jeżeli na coś narzekasz i już myślisz, że gorzej być nie może, to pan Murphy (ten od praw) stoi za twoimi plecami i chichocze na maksa. Zasada bowiem głosi, że jeśli może być gorzej, to będzie:) Zatem użalałam się nad sobą przez kilka ostatnich postów, że mam takie "duże" ograniczenia w diecie. Okazało się oczywiście, że można mieć większe:))) Alergolożka chwyciła w ręce listę spożywanych przeze mnie produktów w ostatnim miesiącu i wykreśliła połowę składników. To bardzo ciekawe, bo jak Miśku każdemu powtarza, że ja już nic jem poza "powietrzem w panierce", a jednak z tego NIC dało się połową wyeliminować...


Oto czekoladowe mufinki z pewnym "ale". Tak naprawdę jest to bardzo duże "ALE". Są to bowiem mufiny, ALE bez czekolady, ALE bez mleka, ALE bez jaj, ALE bez glutenu, bo alergolożka wykluczyła nam z diety wszystkie, nawet tylko potencjalne, alergeny. Od dzisiaj zatem nie jemy pszenicy, jęczmienia, owsa i żyta. Została nam kukurydza (planuję się objadać w święta popcornem!:), ryż, quinoa, proso, gryka, tapioka i amarantus.


Powiem szczerze: te mufinki są dziwne. Niestety nie mam pojęcia dlaczego i który z substytutów "normalnego" jedzenia to spowodował... Czy chodzi o brak glutenu? Czy też spowodował to karob? Mufinka nie urosła, ale bardzo fajnie wychodzi z foremki. Jest jednak dość sucha - gdyby nie dodatek dżemu jako nadzienia, to prawdopodobnie trudno by się ją jadło. Podobnie jest z pieczywem bezglutenowym na mące kukurydzianej - jest masakrycznie suche i nie umiem go jeść inaczej niż opieczone w tosterze.


Zatem stoi przede mną nowe wyzwanie: nauczyć się piec bezglutenowo. Mam już parę pomysłów:) Podpowiedzi z waszej strony też są mile widziane:) A sam karob? Nie oszukujmy się, to nie jest czekolada. Jednak na szczęście, czasami po prostu je się oczami i jeśli coś wygląda jak ciasto czekoladowe, serce pragnie by było czekoladowe, to mózg rozkłada ręce i niewinnie sugeruje, że to jest coś czekolado-podobnego.


SKŁADNIKI (na ok. 15 mufinek):
- 1/2 szklanki maki kukurydzianej (jeśli ktoś może to chyba lepiej użyć mąki pszennej)
- 2 spore łyżki mąki ziemniaczanej
- szczypta soli
- 2 łyżeczki karobu (zamiennik kakao)
- pół szklanki cukru
- 1/3 szklanki oleju
- łyżeczka sody
- 3/4 szklanki mleka ryżowego
- spora łyżka golden syrup
- dżem wiśniowy


PRZYGOTOWANIE:
0. Piekarnik nastawić na 180 stopni.
1. Wymieszać w misce wszystkie suche składniki.
2. W mleku ryżowym rozpuścić golden syrup i dodać do suchych składników, razem z olejem.
3. Całość szybko wymieszać i nałożyć po łyżce do foremek mufinkowych (moje są silikonowe więc nie wymagają wykładania papierkami do mufinek, ani natłuszczania formy), potem do każdej foremki nakładamy łyżeczkę dżemu i przykrywamy kolejną łyżką ciasta.
4. Piec 20 minut lub chwilkę dłużej, do momentu aż patyczek wetknięty w środek będzie suchy (pod warunkiem że nie trafimy w porcję dżemu:)


P.S. Wesołego świętowania! I najedzcie się tych wszystkich wigilijnych smakołyków za mnie! :)))

wtorek, 18 grudnia 2012

Drożdżowe racuszki z cukinią

Wiem, wiem, świąteczny klimat i te sprawy... Powinnam wrzucić tu przepis na kapustę z grzybami, makiełki, barszcz z uszkami i takie tam... makowce i inne pierniki. Ale nie wrzucę, bo w tym roku jedziemy całą familią "na gotowe". Co najwyżej będzie mi dane zamieszać łychą w bigosie, albo posmakować tego i owego przed podaniem na stół. Zresztą wrzuciłam już przepis na holenderskie pierniczki, więc święta na blogu mam odhaczone! ;) Pokażę zatem co nowego, wegańskiego, bezmlecznego i bezjajcowego zrobiłam sobie na lunch.


Oto drożdżowe placuszki z cukinią. Gorąco polecam! Nie tylko dlatego, że są wegańskie, ani nie tylko dlatego, że idealnie wpisują się w menu Matki Karmiącej małego alergika, ale dlatego, że w cieście drożdżowym o wiele łatwiej jest utrzymać w ryzach cukinię. Wcześniej (kiedyś dawno temu, gdy byłam wszystkożerna) robiłam placuszki z cukinii w cieście naleśnikowym i problem polegał na tym, że cukinia puszcza bardzo dużo soku. Niezależnie od tego jak dobrze była odciśnięta na początku smażenia, pod koniec zawsze rozrzedzała ciasto. Inaczej rzecz się ma z ciastem drożdżowym, tu cukinia zostaje poniekąd "uwięziona" w lepkich łapkach małych pączkujących drożdży i efekt rozrzedzenia ciasta jest prawie niedostrzegalny. Ok, takie placuszki w cieście naleśnikowym są z pewnością delikatniejsze - te drożdżowe są mięsiste i konkretne, ale też są super:)


SKŁADNIKI*:
- 8 g drożdży instant
- 1.5 szklanki mąki luksusowej
- 2 łyżki golden syrup + trochę do polania gotowych placków
- szczypta soli
- 2 łyżki oleju + odrobina do smażenia
- szklanka ciepłej wody
- szklanka startej cukinii (w temperaturze pokojowej)

PRZYGOTOWANIE:
1. Cukinię zetrzeć na tarce na początku przygotowywania placuszków, aby puściła jak najwięcej soku.
2. Drożdże i sól wymieszać z mąką.
3. Golden syrup (można zastąpić miodem) rozpuścić w ciepłej wodzie.
4. Do mąki z drożdżami dodać olej i ciepłą wodę z syropem - i całość dokładnie wymieszać łyżką.
5. Odstawić do wyrośnięcia na około 20-30 minut.
6. Po tym czasie dodać do ciasta odciśniętą z soków własnych cukinię i dobrze wymieszać.
7. Smażyć małe placuszki nakładając ciasto łyżką na rozgrzaną patelnię - warstwa ciasta powinna być dość cienka, aby placuszki dobrze dosmażyły się w środku (no chyba, że smażymy na głębszym tłuszczu)
8. Racuszki idealnie smakują z golden syrupem (którego fanką zostałam całkiem niedawno:)))


* Przepis zaczerpnęłam z tego bloga [klik]

środa, 12 grudnia 2012

Szybkie bułeczki

- Zrobisz mi jeszcze jedną taką bułeczkę z tym czymś na wierzchu? - zapytał Miśku. 
- Zrobię, no pewnie:) A wiesz co to jest? 
- Hmmm...
- Konfitura różana od mojej koleżanki blogowej.
- Aha, myślałem, że to miodek - powiedział Miśku, jak na typowego niedźwiadka przystało:)


Początkowo chciałam zatytułować ten post "leniwe" bułeczki, ale stwierdziłam, że to bardzo krzywdzący epitet. Nie wszyscy mają czas, aby wyczekiwać długie godziny na wyrastanie drożdżowego ciasta, prawda? Nie wszyscy mają pamięć, aby kupić pieczywo na kolację wracając z długiego, mroźnego spaceru. Nie wszyscy mają siłę, aby wstać wcześnie rano i przygotować chrupiące bułeczki na śniadanie. A przecież chyba wszyscy lubią świeże pieczywo! Właśnie dla nich jest ten przepis! Znalazłam go tutaj [klik].


Bułeczki wyszły takie dość zbite, mięsiste, może trzeba by je trochę dłużej wyrobić mikserem - ja zagniotłam ciasto szybko, ręcznie. Niemniej jednak były smaczne, jak na taki ekspresowy wypiek. Na drugi dzień też nam smakowały, ale ja sobie i tak wrzuciłam bułeczkę do opiekacza, aby miała znowu chrupiącą skórkę.

SKŁADNIKI (na 8 sztuk):
- 6 g suchych drożdży
- łyżka golden syrup/ miodu
- 300ml letniej wody
- pół łyżki soli
- 0,5 kg mąki (użyłam typu 650 i musiałam jeszcze trochę podsypać mąką, aby ciasto nie kleiło się do rąk)
- oliwa do posmarowania
- otręby do posypania

PRZYGOTOWANIE:
1. W letniej wodzie rozpuścić golden syrup i sól
2. Suche drożdże wymieszać z mąką.
3. Do wody stopniowo dodawać mąkę z drożdżami i szybko wyrobić.
4. Ciasto podzielić na 8 części i uformować okrągłe bułeczki, posmarować je z wierzchu oliwą, posypać otrębami, naciąć nożem z wierzchu i ułożyć na blaszce zostawiając odstępy, bo trochę urosną:)
5. Włożyć do zimnego piekarnika, ustawić temperaturę na 200 stopni i piec w ten sposób przez 25 minut.




PS. Kamila, dziękujemy za pyszną konfiturę!:)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...