Obserwatorzy

piątek, 30 marca 2012

Zapiekanka ryżowa z jabłkami i pijaną niespodzianką;-)



Witam Was bardzo serdecznie i ciepło:-) Wiem, wiem....na zewnątrz zimno i wieje wiatrzysko. Ale to nic, bo zapraszam Was na coś pysznego, na ciepło lub na zimno, jak kto lubi:-) Zapraszam na zapiekany ryż z jabłkami z nutka likieru kawowego. Pycha. Obiecuję!



To, że uwielbiam jabłka wszyscy wiedzą. Przy każdej wizycie w sklepie muszę nabyć jabłka. Bez nich się nie da żyć i już. Tylko moja starsza córka coś do jabłek "pociągu" nie ma. Za to reszta familii jabłka je, nie wyłączając psa. Oj, nasza suczka kocha jabłka. Nie możemy spokojnie zjeść przy niej. Gapi się prosto w oczy, mruczy i czeka chociaż na ogryzek, waląc przy tym ogonem o podłogę, jak wściekła;-) Dlatego, od czasu do czasu dostaje jabłuszko. 
Jakieś 2 tygodnie temu posadziliśmy wreszcie drzewka owocowe w sadzie, chyba 11 sztuk, w tym dwie jabłonki. Będzie jak znalazł za jakieś 2-3 lata. Mam nadzieję zebrać wówczas chociaż jeden kosz jabłek;-)
Trzy lata temu posadziliśmy 15 drzewek, ale z powodu braku ogrodzenia i ostrej zimy wszystkie drzewka zeżarły małe słodkie sarenki (całe stado) i jeszcze słodsze zające. Obdarły całkowicie z kory. Sarny były tak zdeterminowane, że poździerały najpierw osłony, a potem zaczęły zajadać się korą. 
No coż, słyszałam, że należy dokarmiać zwierzęta, kiedy zima sroga i długa. Zjadły mi jakieś 250 złotych;-)







          No nic, koniec użalania się nad sobą. Drzewka posadzone na nowo, ogrodzenie dookoła jest, więc trzeba cierpliwie czekać. Jesienią jeszcze dosadzę śliwy dwie, śliwo-morelę i jakąś jabłoń. No i dokupię też jakieś krzaczorki, bo coś za mało mam.

          Tymczasem zajmiemy się wcinaniem mojej zapiekanki ryżowo-jabłkowej. To znana wszystkim potrawa. Każdy ją robi na swój sposób. ja natomiast niemal za każdym razem cos zmieniam, żeby mąż miał niespodziankę. On uwielbia tę zapiekankę i niespodzianki również, a jakże...
         Gotuję sobie 4 paczuszki ryżu, ale o 5 minut krócej niż czas podany na opakowaniu producenta, wszak będzie się jeszcze później zapiekał. Kiedy ryż się gotuje, przygotowuję resztę składników. Namaczam sobie rodzynki w likierze. Rodzynki pyszne są i zdrowe, więc wrzucam do likieru sporo rodzynek, jakieś 3 garście. Dziś na tapecie likier kawowy, bo jest tak pyszny, że mogłabym wyduldać resztę butelki i gdyby nie fakt, że muszę dziś z córką jechać na drogę krzyżową, zrobiłabym to bez mrugnięcia okiem. Rodzynki moczą się spokojnie, żeby nabrać smaczku, aromatu i krągłości. Ja tymczasem ścieram na tarce jabłka, oczywiście obrane ze skórki i tyle, ile zechcę. Im więcej, tym lepiej:-) Skrapiam je solidnie cytryną. Dzięki temu nie ściemnieją i dodatkowo nabiorą kwaskowatego smaku. Dwa jajka roztrzepuję lub miksuję robotem z cukrem. Cukru dodaję nie za dużo. Zależy, kto jak lubi. W każdym razie według uznania.           Miksuję te jajca z cukrem na puch. Gdy ryż się ugotuje i troszkę przestygnie mieszam go z masą jajeczną, dodaję odsączone rodzynki i co zechcę, czasem dodaję migdały w płatkach, orzechy, jakieś inne bakalie. Ryż mieszam z masą i bakaliami. Uwaga! Już cudnie pachnie, ale proszę nie jeść;-) Masa jajeczna podczas zapiekania wnika wspaniale w ryż, więc jeśli uznacie, że ryż podczas mieszania jakiś wodnisty od jajek, to się nic nie przejmujcie. Tak ma być;-)







          Do formy, obojętnie jakiego kształtu (ja dziś wyciągnęłam prostokątne szklane naczynie) na spód wykładam połowę ryżu, na to wykładam połowę startych jabłek, posypuję cynamonem (duuuużo cynamonu), na to resztę czyli drugą połowę ryżu, znów jabłka, cynamon i na wierzch posypuję cukrem. Uśmiecham się do siebie, bo pachnie wspaniale. Jednak wszystko to wędruje do piekarnika nagrzanego do 220 stopni , na jakieś 30 minut. No i teraz to się dopiero zaczyna...Za jakąś chwilkę pachnie cały dom i okolica, a domownicy tańczą koło piekarnika i gapią się w szybkę.









          W sumie nie wiem, czy zapiekanka lepiej smakuje na ciepło, czy może na zimno. Chyba wolę na ciepło. Można sobie jednak odgrzać spokojnie, jak już wystygnie, a najdzie nas ochota na jeszcze. Nie zdarzyło się, żeby mi została na drugi dzień. Nawet, jeśli robię z 6 paczek ryżu, to i tak znika.  Dziewczyny wsiadajcie do aut, pociągów, autobusów i przyjeżdżajcie! Zapraszam:-)



           Kilka osób pytało mnie, jak moje siewy domowe. Otóż mania wysiewania ogarnia mnie jeszcze bardzie niż kiedykolwiek. Wysiewam wszystko, co tylko znajdę. Wysiałam już sobie nawet trzy rodzaje aksamitek, żeby mi szybciej kwitły, nagietki, astry. Wszystko ładnie powschodziło. Mam zajętej pół sypialni, łazienkę, która stoi do remontu (tzn. stoi surowa do robienia), zajęłam też pralnię. Mąż patrzy na mnie z lekką irytacją, a dzieci się cieszą, bo podlewają, zraszają i patrzą, jak to wszystko kiełkuje i budzi się do życia. Niesamowite. I dla nich i dla mnie. Pomidory też pięknie powschodziły, ogórki na wczesny zbiór, seler naciowy i korzeniowy. Mąż stwierdził, że w przyszłym roku wybuduje mi szklarnię z prawdziwego zdarzenia, ogrzewaną. Jasne...już mi to mówił w zeszłym roku.
          Póki co, zajadam się już twarożkiem ze szczypiorkiem, a reszta ziół rośnie sobie spokojnie.
Już się nie mogę doczekać, kiedy to wszystko do gruntu przesadzę.







Ogórasy z dnia na dzień rosną w oczach. Już się pojawiły liście właściwe.


Oprócz ziół, które wysiałam wcześniej, kupiłam wczoraj jeszcze kilka i już się nie mogę doczekać, kiedy otworzę worek świeżej ziemi, zanurzę w niej łapki i wysieję moje zakupy:-) Będzie mięta pieprzowa, szałwia lekarska, melisa lekarska i rozmaryn. To nic, że nigdy wszystkich ziół nie zużyje w całości, a niektóre przegapię, bo zakwitną i nie nadają się na zbiór do suszenia. Pięknie wyglądają i wspaniale pachną. Wystarczy:-) 

Wczoraj kupiłam też okazyjnie piękną donicę do ziół, choć można w niej zasiać najróżniejsze rośliny. Jest fantastyczna, gruba, gliniana, ciężka. Będzie wyglądać fajnie, jak ją obsadzę. Aż mnie skręca...



No dobrze, ja zmykam teraz, ale pamiętajcie, że czekam na Was:-) Nie ma opcji, że niby zajęte jesteście czymś...czekam:-)
Buziaki:-)






niedziela, 11 marca 2012

Wiosna! Wiosna!



Kiedy zimy mam już dość, a za oknem coraz częściej pokazuje się słońce, chłodne, ale jednak już jakby wiosenne, zaczynam szaleństwo pt. "Idzie wiosna, czas na nowe życie". No i się zaczyna....nadaję nowe życie wszystkiemu dookoła. Kupuję, szperam w swoich zapasach, wybieram, planuję... Sieję różne różności. Mam ulubiony stały repertuar, ale co rok wymyślam jakieś nowości.


           
       Odkąd pamiętam uwielbiam grzebać w ziemi. Powinnam to robić w rękawiczkach, bo wiadomo....paznokcie, zarazki, możliwość zakażenia jakimś tam paskudztwem z ziemi itd. Ja jednak ubieram rękawiczki tylko do pielenia, do wyrywania opornego trawska, wstrętnych chwaściurów itp. paskudnych "roślinek". 
             Najbardziej na świecie lubię grzebać w ziemi bez rękawic. Jednakże, lubię to robić w ziemi takiej ze sklepu, świeżutkiej do wysiewania, pikowania, w ziemi ogrodowej. Oj, jak ja lubię czuć ją pod palcami, kiedy godzinami mogę rozdrabniać te większe grudki i rozrzucać do siewników, doniczek, skrzynek. Uwielbiam nawet zapach tej ziemi. Wiem, wiem, jakaś inna jestem. Ale uwielbiam to uczucie i nic na to nie poradzę. Cały rok czekałam na wiosnę. Zimą spacerowałam po moim ulubionym centrum ogrodniczym, oglądałam i planowałam. 
            Cała moja rodzinka to ludziska praktycznie bezmięsne. To znaczy, żadni z nas wegetarianie, ale mięso faktycznie mogłoby dla nas nie istnieć. Zresztą, ja sama od urodzenia do 23 roku życia mięsa wcale nie jadłam i byłam najszczęśliwsza na świecie. Nikt nie wie, dlaczego tak było. Faktem jest, że nie jadłam żadnego mięsa i tego typu produktów. Mąż mi dopiero pokazywał, że mięso jest czasami dobre i jadalne. Czasem zjem, choć raczej z rozsądku niż dla walorów smakowych;-) Ponad wszystko jednak wolę warzywa i owoce, nasiona wszelkiego rodzaju, sałatki, kiełki, nabiał itd. Nie wiem, czy jest coś lepszego niż marchewka ze swojego ogródka, ogórasy  i pomidory. Pachnący, młody seler, rzodkiewka, sałata...
            Ale zioła to dla mnie temat rzeka:-) W tym roku posiałam je w moje ulubione doniczki, których u mnie ogrom prawdziwy. Już się nie mogę doczekać zapachu bazylii, pietruszki, tymianku. 
W zeszłym roku miałam zatrzęsienie mięty pieprzowej, której zapach niesie się na cały ogród. Trudno ją było opanować. Ale co tam, niech rośnie i pachnie przez całe lato. Miejsca u nas dostatek:-)
             Już  mi się marzy, jak to będzie, gdy wszystkie rozsady powędrują na swoje miejsca w ogrodzie. 









            Najprzyjemniejsze chwile...Wyciągam z garażu donice, kupuję ziemię do wysiewu i zaczynam zabawę:-)








           Na parapecie rzeżucha, którą lubimy się zajadać. Moja młodsza córcia wcina ją, jak szalona. Miała 3 lata, gdy zjadła po raz pierwszy. Piekła ją w język, ale nie dawała za wygraną. Nazywa ją od tamtej pory Zuzią. Nie wiem, o co chodzi. Może trudno jej było zapamiętać prawidłową nazwę. Nieważne w sumie, bo i tak wiem, że jak pyta, kiedy posadzimy Zuzię, to wyciągam z szuflady rzeżuchę, miseczkę, trochę waty i Zuzia za kilka dni czeka na Martuśkę:-)








Plany na ten rok mam wielkie i ambitne. Zobaczymy, co z tego wyjdzie;-)

Jutro znów od rana będę grzebać w ziemi. I wiecie, nie mogę się już doczekać:-)

Pozdrawiam Was ciepło i ślę uściski niedzielno-wiosenne:-)



piątek, 9 marca 2012

Miłe wyróżnienia:-)

         


           Dostałam kilka dni temu przemiłe wyróżnienia od Ani z Mój dom-moja przystań. Cieszę się ogromnie, że je w ogóle dostałam oraz, że właśnie od Ani.
          Jest to dla mnie takie milutkie, bowiem ostatnio jakoś chodzę smutna troszkę i taka jakaś do tyłu;-)
 Pierwsze wyróżnienie prezentuję poniżej:










Zgodnie z zasadami powinnam wyróżnić 5 osób, których lista obserwatorów ich blogów nie przekroczyła 200, tak więc to robię. Moje wyróżnienie wędruje do :
nie, nie, nie...ja nie umiem wyróżnić, bo te dziewczyny, które już mają, to najzwyczajniej  je mają, a te które nie mają wyróżnienia, liczą sobie po kilkaset obserwatorów. No i co ja mam począć?


Zajmę się zatem drugim wyróżnieniem. Jest przezabawne, bo dowiaduję się czegoś nowego o Was.
Tadam!



I od ręki piszę 7 przypadkowych faktów o sobie:



1. Uwielbiam ludzi, wszystkich, za to, że są, że są wyjątkowi, z każdą ułomnością i zdolnością;)

2. Kocham czytać. Tak, kocham książki ponad wszystko.

3. Nie potrafię się gniewać. Nie wiem, co to "ciche dni". Podejrzewam, ze to coś bardzo dziwnego. 

4. Ćwierkające ptaki doprowadzają mnie do euforii! Im głośniej się wydzierają, tym lepiej, bo wiem, że jestem w miejscu, o którym marzyłam. Jestem w domu, na wsi, a trawa pod stopami też jest moja:-)

5. Lubię, kiedy zegar tyka w domu. Kojarzy mi się to z rodzinnym domem. 

6. Rozczulam się na widok psa. Najbardziej na widok takiej "sierotki", "pięknej paskudy".

7. Bardzo lubię pomagać. Każdemu i tak, jak tylko potrafię. Sprawia mi to ogromną przyjemność.



I to tyle dziewczyny:-)  Pozdrawiam i całuję Was wszystkie!









        Są na świecie ludzie, dla których liczy się nie ich własny interes, nie kasa, nie puste słowa, ale zupełnie coś innego. Są ludzie, którzy mają zasady i piękne wartości.
        Ja poznałam takiego człowieka. To jest śliczna kobieta, która ma wielgachne serce i piękną duszę. Jednym odruchem serca potrafi podarować drugiemu człowiekowi to, co sama zrobiła, poświęciła swój cenny czas, a wiadomo, że wszyscy mamy go niewiele i przez to jest on właśnie taki cenny. Dostałam od niej tak wiele pięknych przedmiotów, że sama nie wiem, co z tym zrobić. Łzy ciekną po policzkach, bo tych kilka zdań skreślonych na małym liściku, znaczy tak wiele dla mnie. Wszystko, co otrzymałam jest takie piękne i cenne dla mnie. Ta Anielica prowadzi blog, który możecie sobie do woli "przeglądać", o tutaj.
        Jak to możliwe, że ktoś tak zupełnie bezinteresownie potrafi podarować komuś kawałek siebie? Przepraszam, ale ja tego nie pojmuję moim rozumem. Coś niesamowitego, coś pięknego. Zobaczcie sami...
Już pominę to, jak pięknie wszystko było zapakowane, jak dopracowane, jakie wyjątkowe... Dotykam i patrzę...i przestać nie mogę. Jakość zdjęć niestety nie oddaje wszystkiego, ale takie u mnie słońce ostre i nie potrafię innych zdjęć na tą chwilę zrobić. Poza tym oczy mam zamglone ze wzruszenia. nawet teraz, kiedy dodałam zdjęcia:-) Zapraszam do oglądania i podziwiania:-)


Zobaczcie, jakie ładniutkie zawieszki, zakładeczki...





Spójrzcie na tą śliczną sowę:-) Już nie wspomnę o ściereczce!


A tu aniołek! Maciejka sama przywiązała się sznureczkiem do koperty;-)


         Przepiękne zawieszki! Dla mnie prawdziwe dzieła sztuki.
         Jest tylko jeden problem. Jak moje dziewczynki wrócą dziś ze szkoły, będzie wojna. Powyrywają mi z rąk te serducha! Muszę pochować chyba i stopniowo dawkować te cuda;-)
         Oj, żebym ja taka zdolna była i potrafiła coś takiego robić...









           Maciejko Kochana! Za Twoje wielkie serduszko, za wszystko, co odruchem tego serduszka spakowałaś i napisałaś, dziękuję. Bardzo Ci za to dziękuję. Sprawiłaś mi taką radość, że w słowa trudno ubrać.
           Wczoraj znów dostałam wiadomość, że z moją mamusią jest nie tak, jak wymodliliśmy wszyscy. Jednak musimy to przyjąć tak, jak jest, z pokorą, z nadzieją. I walczyć nadal. Mireczko Kochana, tacy ludzie, jak Ty pozwalają wierzyć w drugiego człowieka, dają radość, nadzieję i chwilę zapomnienia. Dziękuję Ci Aniele.




niedziela, 4 marca 2012

Jestem szczęściarą...



Na giełdach czy targach staroci można znaleźć wszystko, absolutnie wszystko. Uwielbiam jeździć w takie miejsca, choć czasu malutko i trudno się czasami wybrać. Najczęściej jest jednak tak, że jak zupełnie nie mam ochoty i nastroju, a mąż mnie na siłę wyciąga z domu, to znajduję tam prawdziwe "skarby", a jak się nastawię na Mega wyprawę, to wracam prawie z niczym. 





       Tym razem nie miałam, ani ochoty, ani czasu na giełdę staroci. Tyle innych spraw do zrobienia i załatwienia, a moja druga połowa się uparła. Okazało się jednak, że mąż miał nosa;-) Dziękuję Ci Maćku:-)
Chodziłam już chyba godzinę po giełdzie, aż nagle spod sterty złomu i różnych dziwnych sprzętów wyciągnęłam tablicę. Oczy mi się zaśmiały! Jaka cudna pomyślałam. cała w stylu francuskim. Miała piękny zegar z arabskim cyferblatem i wieżą Eiffla. Stwierdziłam jednak, że jak zapytam o cenę, to mi facet zaśpiewa słono. Ale on mi mówi, że za 8 zł odda. A ja mu na to, że jak to 8 zł? Przecież brudna, zakopana pod stertą złomu była, więc pewnie ten zegar nawet nie działa. Wiem, wiem, jestem bezczelna na maksa;-) Ale dzięki temu, facet mi sprzedał tablicę za 5 zł. Kiedy ją umyłam w domu, zakochałam się znów...od drugiego wejrzenia;-) Od razu włożyłam baterię. I wiecie...ten zegar działa i chodzi, jak marzenie. Cudownie tyka mi teraz w kuchni. Tablica jest, jak nowa. Była tylko mocno zakurzona i biała od kredy, ale i tak widać, że chyba ktoś na niej raz coś napisał i tyle. 
Uwielbiam ją. Wreszcie mogę mieć zawsze na wierzchu mój ulubiony przepis na tartę z jabłkami. A jakże...z kuchni francuskiej. Podawałam przepis wcześniej. O właśnie tutaj
Myślę, że tablica ma wiele uroku. Z pewnością wygląda w mojej kuchni tak, jakby to miejsce czekało na nią. Polowałam na coś takiego od dawna, ale wszystkie tablice były jakieś takie...no nie takie...




Nie wiem, jak Wy, ale mnie rozczulają śnieżyczki czyli przebiśniegi. Pan Bóg musi nas bardzo, ale to bardzo kochać, że dał nam patrzeć na takie cuda, tutaj na Ziemi. Mam nadzieję, że i w Niebie są przebiśniegi, bo je uwielbiam. Mogłabym mieć ich mnóstwo, na całej mojej działce...


   

Mąż obiecał, że jeśli tylko pojedziemy do Paryża, to wypijemy kawę i zjemy jakieś pyszne ciacho w prawdziwej "Cafe de al tour". Hmmm...trzymam go za słowo;-)





Pozdrawiam Was bardzo słonecznie, wiosennie i niedzielnie:-) Życzę fajnego, ciekawego dnia i ślę całusy-ogromniusy prosto z Dolnego Śląska:-)






sobota, 3 marca 2012

Tarta brzoskwiniowo - migdałowa


Tyle słońca w całym mieście...
Nie widziałeś tego jeszcze
 Popatrz... o popatrz!






Uwielbiam tarty wszelkiego rodzaju, na słodko, na ostro, na kwaśno, na gorzko, na słodko-kwaśno....no dobra, wystarczy:-) Uwielbiam tarty i już. Odkąd kupiłam sobie nową formę do tarty (stara poszła na zasłużoną emeryturę) piekę tarty na okrągło. Dosłownie;-)
Za co kocham tarty? Za wszystko - za prostotę, za dowolność nadzienia, za to, że wszystkim moim bliskim i gościom smakują. Nawet za to, że znikają w 10 minut. Najczęściej zanim ostygną. Oczywiście prosto z formy.  
Tarta jest jedną z najpopularniejszych potraw kuchni francuskiej. Robi się ją z kruchego , drożdżowego lub francuskiego ciasta i nadzienia, które może być zarówno słodkie (np. z owocami), jak i słone (np. z warzywami, grzybami, wędlinami). Właściwie nie ma ograniczeń. Wyróżnia ją kształt, który nadaje właśnie taka cudna, okrągła forma do pieczenia.

Ciastem wylepia się dno i brzegi formy do pieczenia tart - okrągłej i niskiej, o najczęściej fałdowanych brzegach. Istnieją trzy metody pieczenia tarty: równocześnie surowego ciasta z wyłożonym na niego nadzieniem, najpierw samego ciasta, a potem już upieczone napełnia się nadzieniem, najpierw samego ciasta (często z wyłożoną suchą fasolą, która zapobiega rośnięciu ciasta), a dopiero pod koniec pieczenia wykłada się nadzienie.

Odmianą tarty jest quiche, który różni się tym, że podawany jest wyłącznie z nadzieniem wytrawnym, zalanym masą jajeczną. 
Ja najbardziej lubię tarty warzywne (mniam), zaś na słodko tarty cytrynowe, z rabarbarem, jabłkami, brzoskwiniami,  truskawkami.... 

       Dziś tarta brzoskwiniowo - migdałowa. Pyszna, słoneczna, słodka tarta, w której brzoskwinie zatopione w migdałowej pierzynce pozostają soczyste. I to mi się podoba, bo czasem jest tak, że owoce upieką się na "wiórek", są suche i niesmaczne. W tej tarcie jest inaczej. Zapraszam zatem wszystkich na kawałek słońca zamkniętego w niedużym trójkąciku;-)
         Uwaga! Tartę robi się błyskawicznie, ale i błyskawicznie znika. Idę zaparzyć kawę dziewczyny. Potem do spiżarni pójdę, po następne brzoskwinie i migdały. Jedna tarta dla nas to za mało;-) Zapraszam:-)








                                                           Tarta brzoskwiniowo - migdałowa




Ciasto:
100 g margaryny

220 g mąki pszennej
szczypta soli
1 jajko

Nadzienie:
100 g migdałów zmielonych
80 g cukru
80 g śmietany 30%
2 jajka
brzoskwinie świeże lub z puszki (można użyć innych owoców, np. gruszek, rabarbaru, jabłek...)


(Ja robię oczywiście wszystko w Thermomixie, ale można zrobić tradycyjnie, jak każdą tartę.)

Najpierw mielimy sobie migdały - 6 s., obr. poz. 7. Wykładamy do miseczki.
Do naczynia miksującego wkładamy składniki na ciasto. Wyrabiamy 2 min., poz. Interwał. Ciastem wylepiamy formę do tarty. Nakłuwamy gęsto widelcem, wstawiamy do nagrzanego piekarnika o temp. 180 st. C  na ok. 10 min. Wyjmujemy z piekarnika.
Do naczynia miksującego wkładamy składniki na nadzienie i miksujemy 10 s., obr. poz. 6. Wylewamy na podpieczone ciasto, na wierzchu układamy gęsto owoce.
Pieczemy ok. 40 minut w temp. 180 st. C.

                                                                  Smacznego:-)


Na kolację planuję tartę ze szpinakiem, masą jajeczną i mozzarellą. Zapraszam wszystkich bez wyjątku. Mam w zamrażarce jakieś 5 paczek szpinaku, bo kochamy szpinak. Damy radę;-)






piątek, 2 marca 2012

Wspaniałości od Marty!



Aby móc zacząć pisać ten post musiałam westchnąć ze trzy razy. Myślałam, że ochłonęłam przez dwie godziny, ale chyba nie za bardzo.
Czekałam na przesyłkę od Marty, choć już samo to, że wygrałam Candy uszczęśliwiło mnie niesamowicie. Jednak to, co zobaczyłam po otwarciu paczki wyzwoliło emocje, o które się znów nie posądzałam. Miałam otrzymać poduchę i serducho, a same zobaczcie...




Marto, jesteś niemożliwa! Ja nie zasłużyłam na takie prezenty. Jestem oszołomiona, potwornie zawstydzona, ale tak szczęśliwa, że nawet opisać nie potrafię. Zostałam obdarowana wyjątkowymi przedmiotami przez wyjątkową osobę - Martę, która prowadzi blog Wiadomości z pracowni decoupage. Zresztą same zobaczcie, jaka zdolniacha z niej. 
Pominę opis mojej reakcji na wyciągane z pudełka przedmioty, jeden po drugim;-) Napiszę Wam tylko, że jestem pod wrażeniem. Zawsze podziwiałam Marty prace z ekranu laptopa i czasami miałam wielką ochotę posiadać takie cuda. Wszystko, co otrzymałam jest wykonane z tak wielką starannością, że dech zapiera. Martwiłam się o poduchę, bo marzyłam, żeby się do niej wtulić i leżeć, leżeć, leżeć...Bałam się jednak, że zaraz ją pobrudzę i co wtedy. Jakże się ucieszyłam,  kiedy odkryłam, jak prosto zdejmuje się pokrowiec. Skąd ja się urwałam? Będę się teraz tulić do poduchy, ile wlezie;-) Podusia jest przepiękna. Nadziwić się nie mogę, jak Marta robi te otoczki na szydełku. Serce prześliczne, o wiele większe niż się spodziewałam. Ma również piękną otoczkę robioną szydełkiem i cały sznureczek jest szydełkiem wyczarowany. 
Lusterko z wieszakiem zamieszkają w sypialni. Są przepiękne. Zawsze takie widziałam i śniły mi się po nocach. A teraz Martuśka kochana obdarowała mnie takimi:-) 
Widzicie ten zielony kwiatek z różową wstążeczką? Jest z bibułki, a tak pięknie pachnie, że ho ho! 
Marto, dziękuję za wszystko! Nie umiem podziękować tak, jak chcę. Sprawiłaś mi wielką radość i niespodziankę. Kartkę z dziewczynką oprawię w ramkę, bo jest wyjątkowa. Myśl na odwrocie kartki będzie dodawać mi sił. Dziękuję z całego serca za to wszystko. 
P.S. Mąż i dziewczynki są zachwycone, szczególnie Chrupanką krakowską i Merci:-) 






Rama lusterka jest boska! 






A to Ja - rozanielona, szczęśliwa, wdzięczna Marcie za jej wielkie serce i...trochę rozczochrana. Uśmiechnąć się tak, jak to ja się uśmiecham nie mogę, bo padłybyście ze śmiechu. Mam od dwóch miesięcy aparat na zębach;-) W tym miesiącu mam na zameczkach założone gumki w kolorze kwiatów na podusi, więc w sumie..., gdybym się uśmiechnęła, to pasowałabym do poduchy, jak tra la la;-)