Tydzień minął błyskawicznie, czas na następny wpis. Ostatnio
narzekałam na kolejną przeróbkę w domu, ale na szczęście Mąż szybko się z nią
uporał. Przyczyną tego małego remontu był… telewizor.
Padło już pod poprzednim wpisem kilka pytań, co nas
po tylu latach życia bez, skłoniło do zakupu. Prawda jest taka, że telewizji nadal nie oglądamy lub tylko
wtedy, gdy sporadycznie trafi się coś interesującego, ale za to lubimy oglądać
filmy na dvd. Oglądanie ich na laptopie odbiera wiele uroku i w zasadzie to
jest główny powód posiadania przez nas telewizora. Jednak przyznam bez bicia,
że znajdzie się też jeszcze jeden, malutki: internet. Moja fascynacja
kanałami na YouTube nie maleje, a zwłaszcza tymi muzycznymi. Teraz podczas
sprzątania, prasowania i innych domowych czynności włączam moją playlistę i
jestem w raju :)
I to tyle: żadnych telewizji kablowych ( czy jak one się zwą ? )
nie mamy i mieć nie zamierzamy, czasu na oglądanie też niewiele, więc dlatego
tak długo zwlekaliśmy z zakupem.
Zawsze w tym kącie mieć tv planowałam i już nigdzie więcej
w domu. Ten jeden nam wystarczy. Dlaczego w jadalni: bo jest ona otwarta na
kuchnię i tu spędzamy najwięcej czasu. Jakoś tak wyszło, że salon od początku
był w odstawce i nawet goście wolą siedzieć tutaj. A tak na marginesie, właśnie
uzmysłowiłam sobie, że muszę zrobić więcej zdjęć obu pomieszczeń, by pokazać,
jak to wszystko wygląda.
Telewizor wisi sobie na takim sprytnym uchwycie,
którym można manewrować na wszystkie strony. Jednak najbardziej przerażały
mnie te wszystkie kable, które stwarzają dodatkowy problem przy telewizorze wiszącym
na ścianie. Na szczęście udało się znaleźć listwę maskującą, która pomieściła
je wszystkie i jest na tyle ukryta za kredensem, że prawie jej nie widać. A na
dodatek, można ją pomalować na kolor ściany, co przy kolejnym malowaniu uczynimy.
Przyznam od razu, że wybór telewizora pozostawiłam Mężowi,
bo parametry techniczne mnie nie interesowały. Warunkiem był jedynie kolor :) I
ta biel znaaaacznie zawęziła pole manewru, ale nie wyobrażam sobie w tym miejscu
czarnego pudła :)
PS Kredens już ma przemalowane ramki i wyjęte wianki. Dużo lepiej,
prawda? :)
Tylko ta podłoga ... hmmm :)
W marcu pokazywałam moją kwitnącą azalię i ( o dziwo ) kwiat
nadal ma się dobrze. Wprawdzie już nie kwitnie, ale rośnie sobie powoli, co
mnie bardzo cieszy. Teraz przeniosłam ją w to miejsce, bo kiedy stała w salonie,
zapominałam o jej podlewaniu. I już po zrobieniu zdjęć, rzuciło mi się w oczy, jak bardzo ona przypomina drzewko oliwne, które tak często się w blogowym świecie
przewija.
Pokażę jeszcze mój ostatni zakup – notes na zapiski. Lubię notować,
robić plany, spisywać pomysły, myśli.
Jest on bardzo pomysłowo zrobiony, a tymi stronami zajmę się
w pierwszej kolejności.
Na koniec przekorne zdjęcie – dowód na szaleńczy pęd świata.
Dziś na zakupach natknęłam się już na słodkości bożonarodzeniowe! Adka oszalała,
jak tylko to zobaczyła i wyszłyśmy ze sklepu z paczuszką czekoladek na choinkę!
W październiku! Na szczęście szybko o nich zapomniała i leżą głęboko schowane,
bo dla mnie to kompletny falstart. Ja o świętach nie myślę, jeszcze się
piękną jesienią nie nacieszyłam.
Pozdrawiam!