Tegoroczna jesień nie rozpieszcza, dlatego staram
się, by w domu panowała ciepła atmosfera. Do wianka z żołędzi dołączyły dwa kolejne
z maleńkich szyszek.
Palce poparzone doszczętnie, ale warto było, bo są
prostą, a jak efektowną ozdobą.
Większy wianek jest naprawdę duży. Musiałyśmy z Adką zrobić
sporo kursów do parku, by nazbierać odpowiednią liczbę szyszek :) Oba wianki czekają
na powieszenie na drzwiach, które jeszcze nie są gotowe. Zostały ostatnie machnięcia
pędzlem. Przyznam, że malowanie to najbardziej znienawidzona przeze mnie czynność,
a przy tak dużych powierzchniach na efekty trzeba się naczekać.
Zupełnie przypadkowo w jesienne klimaty wpisała się roślinka
o owocach podobnych do jarzębiny. Jej nazwa jest mi nieznana, bo wylosowana
została podczas odpustowej loterii. Tak czy siak, ładnie się prezentuje i ( o
dziwo ) pachnie.
Niestety, ładnym zapachem nie popisały się świece z Ikei. Jakiś
czas stały i czekały na swoją kolej, ale szansy nie wykorzystały, bo po prostu
ich nie czuć. Delikatny zapach można wyczuć prawie wsadzając nos w
płomień :) Świece kupowane w TK Maxx’ie roztaczają swój aromat na całe
mieszkanie, mając porównywalną cenę. Szkoda, że te z Ikei nie są tak
intensywne, przynajmniej zostaną po nich dekoracyjne kieliszki.
Donoszę też, że wzięłam sobie do serca Wasze rady ( bardzo
za nie dziękuję ) i ramki w kredensie robią się na biało. Przy okazji ostrzegam
przed słabej jakości żółtą taśmą malarską – odchodzi wraz z farbą ( po wyschnięciu
też ) albo rwie się na drobne, trudne do odklejenia kawałki. Jest niebieska wersja
takiej taśmy i ona jest idealna. Akurat się skończyła i szybko pożałowałam
używania żółtej.
Kilka dni temu oficjalnie witaliśmy jesień, ale w naszym
domu przygotowania do zimy pełną parą. W końcu trzeba było ocieplić część strychu,
którą mamy nad głowami. Tym razem zakupy związane z mieszkaniem nie są zbyt
fotogeniczne ( za to kosztowne, niestety ), ale wrzucam je tu ku pamięci. Z tym
strychem mamy pewne nieśmiałe plany. Marzy mi się tam sypialnia i pokoik do robótek,
może kiedyś…
A na koniec coś, czego jeszcze w Wymarzonym Miejscu nie
było. Nigdy wcześniej nie zamieszczałam tego, co mi w duszy gra i dźwięczy w
uszach, ale tym razem zrobię wyjątek. To mój osobisty poprawiacz nastroju. Ta wersja
„Valerie” utrzymana w klimacie
amerykańskich standardów jest moim idealnym kompanem. Jesień już mi nie straszna :)
Pozdrawiam!