Ponieważ ja przesadnie pracowita nie jestem, więc staram się zamierzone cele uzyskiwać najmniejszym możliwie nakładem sił, środków i czasu. Ten placek był niejako z berecika, czyli swobodna improwizacja na temat. Wymuszona tym, że
a) darowanych jabłek zostało trochę nadto, a dary boże się marnować nie powinny
b) darowane jabłka się na normalną szarlotkę nie nadawały - w szarlotce widze jedynie renety lub antonówki, albo Cesarza Wilhelma
c) nie chciało mi się rozkładać ze stolnicą
d) wypadało coś upiec, albowiem istniało domniemanie, że Dziecka wpadną ("chociaż na chwilę") z S.W. (Nie wpadły!)
Ciasto, które tu zaraz zapodam jest ciastem uniwersalnym. Można na nim swobodnie improwizować:
a) wrzucając, w wylane na płaską blachę, dowolne sezonowe owoce, raczej więcej, niż mniej. Po czym trzeba go natychmiast po upieczeniu odwrócić do góry nogami i posypać pudrem cukrem, bo owoce polecą na dno.
b) wylawszy do keksówki, część ciasta zostawić w misce, dodać kakao do tej zostawionej, łyżkę mleka/wody i szczyptę proszku do pieczenia. Następnie to czarne wylać ciurkiem po wierzchu białego, uczyniwszy w ten sposób łaciatą babkę. (Dłubać w tym nie trzeba, samo dowolnie opadnie, bo czarne cięższe jakby)
c) wrzucić w ciasto bakalie dowolne, wylać do keksówki i uczynić cwibak vel keks (do dziś nie wiem czy to to samo, czy różnica jakaś jest, zdaje się, że któryś jest bez tłuszczu)
d) upiec ciasto na płasko, a potem czymś przełożyć, (stuningowawszy nieco, np. zamiast wody dodać sok z cytryny i startą skórkę - przełożyć cytrynowym "kisielkiem" ).
No, to CIASTO
6 jajek
3/4 szkl cukru kryształu
1 kostka masła lub margaryny (benelux w postaci pięciodekowej różnicy masy jest pomijalny)
2 i 1/2 szkl mąki (wsypać najpierw dwie, te pół dołożyć, jakby nam się za rzadkie wydawało - sklepowa mąka jest suchsza niż "ze młyna")
2 łyżeczki proszku do pieczenia
4-5 łyżek wody (z których jedną można zastąpić sokiem z cytryny, a jak chcemy placek cytrynowy, to wszystkie zastępujemy sokiem)
WYKONANIE:
Przygotować odpowiednią blachę (Piekłam w najmniejszej, jaką posiadam 32X20, ale mogłaby być trochę większa, wtedy ciasto byłoby cieńsze)
1. Tłuszcz postawić w małym rondelku na małym gazie - niech się topi i podgrzewa, byle nie zaczął rumienić
2. Białka wbić do dużego pojemnika, żółtka zostawić pod ręką w miseczce.
3. Ubić białka na bardzo sztywno, jak ubite- wsypać cukier, wlać wodę i ubijać do usztywnienia
4. Wrzucić żółtka do tych bardzo już sztywnych białek i ubijać dowolnie
5. Jak już ubite dokładnie, wtedy wlać cienkim ciurkiem wrzący tłuszcz. Lać POD mieszaki miksera (nie Na, bo schlastamy wszystko) i ubijać na wysokich obrotach. Powinno pięknie urosnąć.
6. Wsypać mąkę z proszkiem i wymieszać mikserem na najniższych obrotach (sprawdzić łyżką, czy nam gęstwa na spodzie nie została)
Babcia mówiła, że bełtać ciasto należy zawsze TYLKO W JEDNĄ STRONĘ. I tego się trzymajmy, bo coś w tym pewnie jest!
PIEKĘ 150st. na termoobiegu, wsadziwszy to zimnego piekarnika (bo innej opcji wciąż nie mam) jakieś 3 kwadranse. Moim piekarnikiem się sugerować nie należy - ciasto ma się ładnie wyzłocić na wierzchu.
Nadzienie robimy, jakie nam przyjdzie do głowy.
Mi przyszły te JABŁKA:
Ponad kilo jabłek obrać, pokroić na ćwiarteczki/ ósemeczki, walnąć do rondla, podlać odrobinę wodą, nakryć pokrywką. Zapomnieć się nie da, bo grozi to zwęgleniem - od czasu do czasu pomieszać trzeba.
Jak już były uprzejme się rozpaść nieco - dosypać cukru w zależności od uznania i jabłek. Chwile popyrkać. Ponieważ to jednak rzadkie jest, a marmolady wysmażać mi się nie chciało, więc oceniłam objętość okiem i stwierdziłam, że dwie galaretki i jeden żel frukt dadzą temu radę. Dosypałam (z żelfruktem ostrożnie, żeby się bryły nie nabawić - sypać cieniutko, zmieszany z odrobiną cukru i od razu mieszać). Galaretki były pod ręką pomarańczowe, ale jakieś cytrynowe, czy brzoskwiniowe też by uszły. (Może nawet agrestowe, ale innych już nie widzę w tym połączeniu)
Postawić w zimne miejsce (jak takie znajdziecie), coby ostygło. Potem placek przekroić i przełożyć. Wierzch docisnąć, ale i tak będzie się odklejał, dopóki nie nawilgnie od tych jabłek (czyli jakiś min. 1 dzień w lodówce).
Albo: KISIELEK CYTRYNOWY
jak nam się nie psują unijne, ani żadne inne jabłka, to możemy zrobić kiesielek cytrynowy
Zagotować 2 szkl wody z 1,5 szkl cukru
2 jajka utrzepać z 2 łyżkami kartoflanki i sokiem z 3 cytryn (można dorzucić odrobinę startej skórki, może nas nie zabije, a pachniało będzie ładnie)
Wlać do gotującej się wody i ugotować kisielek
Ciepłym przełożyć placek
Wierzch wypada czymś utytłać. Najprościej pudrem cukrem, ale ten placek jest dość wilgotny, więc się nam puder cukier rozpłynie. Proponuje zatem LUKIER.
Odnośnie lukrów doświadczenie mam następujące: i ten w postaci białko + cukier, i ten w postaci sok z cytryny +cukier mają dwie wady zasadnicze:
Po pierwsze wymagają od nas długotrwałego merdania łyżką na talerzu
Po drugie - niewdzięczne za ten wysiłek - kruszą się bezczelnie o odpadają od ciasta, psując cały efekt.
Wobec czego, jedyny lukier jaki robię , to coś w rodzaju lukru pomadkowego: prosto, łatwo, przyjemnie i poddająco się tuningom.
Tyle,że przepisu na to konkretnego nie podam, bo robię z berecika.
Ogólnie to LUKIER wygląda tak:
rozpływam w rondelku około 5 dag masła (i tu ma być masło! nie żadna maryna, bo śmierdzi chemią)
dolewam do tego sok z pół większej i soczystej cytryny
dosypuję puder cukier i mieszam
Cukru wejdzie w to dość dużo, nie potrafię powiedzieć na deka, ale może tak 1/4 do 1/3 torebki cukrowej
To się nie ma zagotować, ma się tylko podgrzać, a mieszaniem składniki się mają ładnie połączyć (Gotować wręcz nie wolno!).
Ciepłe natychmiast wylać na placek i rozsmarować, w zależności od upodobań estetycznych - bardziej, lub mniej gładko.
Ten lukier można tuningować dodając do niego odrobinę skórki startej z cytryny, albo sok pomarańczowy i odrobinę startej skórki, zamiast soku cytrynowego. Można po wierzchu posypać (ten pomarańczowy, bo za bardzo mącić w smakach nie należy) skórką pomarańczową kandyzowaną (ale to na pierniku się sprawdza np.- tu ma być jabłka czuć przede wszystkim - takie było założenie, choć i tak te galaretki trochę namieszały)
Wyszło jakoś tak. Jabłek jest wystarczająco grubo. Ciasto może nieco za grube, ale to nie jest dławiący biszkopt, więc ujdzie. (Wiem, wiem, że Bavaria lepiej by wyglądała na hafcie riszelie, ale ojtam-ojtam. Ta Bavaria to zabytek rodzinny - wianny serwis mojej ś.p. teściowej. Mlecznik dokupiłam, bo zaginął w akcji. Ciekawe, która go doceni - córka, czy synowa, bo porcelana jest przednia. Przez tradycję powinien przejść na synową.. )
PS.
1. SZCZYPTA to dokładnie tyle ile się zmieści pomiędzy opuszkami palca wskazującego i kciuka
2. Proszku używam wyłącznie z Delecty, bo się nie grudzi, nie wali sodą i Delecta to chyba jeszcze nie Nestle, a nestle bojkotujemy ze względu na monsanto i testowanie karm na psach(!). Więc Winiary też bojkotujemy, bo to już monsanto.
3. No to życzę Wam radosnej tfórczości w kuchni!
4. Napisanie tego posta zajęło więcej czasu niż upieczenie placka.