Kiedy nad równinami lał deszcz i spłukał cały śnieg, w górach sypało.
Wczoraj w nocy wypogodziło się, było jasno prawie jak w dzień, a ranek słoneczny.
Tak troszkę nie mieliśmy pomysłu na dzisiejsza wędrówkę.
Może tak nie ruszać auta i pójść na Kopystańkę prosto z chatki?
Może, tak jak tydzień temu nasi znajomi przewodnicy, pójść na Przełęcz Wecowską, zrobić kółeczko i wrócić do auta ... a może do Łomnej? tam jest zakaz wjazdu, więc tylko na piechotę ... a może przenieść się trochę wyżej Pogórza i powędrować gdzieś nad Birczą?
Jednak padło na Łomną, bo okazało się , że w sklepiku trzeba zrobić jakieś zakupy. Migiem przejedziemy przez dolinę Jamninki, odbijemy w Trójcy w lewo i pójdziemy do Łomnej.
Tak się jakoś ostatnio składa, że poruszamy się po terenach nieistniejących wsi.
Wysiedlone po wojnie nie wróciły już do życia, a na ich terenie powstał ten słynny ośrodek rządowy.
Przemknęliśmy ruchliwą drogą, bo narciarze zjeżdżali się z okolicy na stok, i trudno dziwić się, bo pogoda na szusowanie przepyszna. Nie, my nie w weekendy, dla nas pozostanie zwykły dzień, kiedy mniej ludzi:-)
Zaparkowaliśmy tuż przed zakazem, tablica głosiła, że stąd rozciągała się w dolinie środkowego Wiaru wieś Łomna ...
Szliśmy po zmrożonym śniegu, chrupało pod butami, ale i trzeba było bardzo uważać, bo pod cieniutką warstewką białego puchu był żywy lód.
Najpierw w głębokim cieniu, gdzie było mroźno ... zresztą jakżeby inaczej, skoro z lewej strony słońce przysłaniała góra Cień:-) Kiedy wyszliśmy na słońce, od śniegu promieniowało ciepło, że nic, tylko pyska wystawiać do słońca.
Z lewej strony kręcił Wiar, malutki jakiś w porównaniu z tym, jaki płynie koło nas.
Bobry zbudowały mnóstwo zapór, które kaskadowo przytrzymują wodę. Zasypane śniegiem, zamarznięte lustro spiętrzonej wody wznosi się na sporą wysokość ponad korytem.
Z tablicy wyczytaliśmy, że była tu cerkiew, jak cerkiew, to i cmentarz ... myślałam, że trafimy tam, może będą tablice. Niestety, ani śladu, choć przez chwilę miałam nadzieję, że w w tamtych starych drzewach na pewno coś jest. Nie, to tylko domki jakby letniskowe po wojsku, zagospodarowane przez Caritas WP. Wszędzie zakazy, zabronione wchodzenie, teren wojskowy, jak za dawnych czasów. Poszłam do tych starych drzew, mimo zakazu, najwyżej mnie ktoś okrzyczy, ale w końcu nic złego nie robię. Jakieś ogrodzenie, domek, ani śladu cerkwiska czy cmentarza ... poszliśmy dalej do wiaty, przygotowanej przez nadleśnictwo Bircza, bardzo fajne miejsce, zwłaszcza że prowadzi tędy zielony szlak, super przystanek na odpoczynek.
Zadaszenie, stoły, siedziska, miejsce na ognisko, a w sąsiedniej szopie poskładane drewno.
Zresztą stąd prowadzi ścieżka dydaktyczna "Łomna", zerknęłam na schemat, nic co by mnie zainteresowało na tę porę roku, a liczyłam dalej po cichu że może jednak poprowadzi przez miejsca historyczne /ciągle to cerkwisko i cmentarz mnie nurtowało/.
W końcu tak sobie mówimy z mężem, że skoro tu tyle lat teren rekultywowało wojsko, to pewnie kamień na kamieniu nie pozostał, podobnie jak w pobliskiej Trójcy.
W obrębie ogrodzenia stare, dziuplaste lipy, a także nowe nasadzenia, przy każdym tabliczka z nazwą drzewka. Ciężko chodzi się po takim zmarzniętym śniegu, chrup! i noga zapada się, już wydaje się, że może jednak utrzyma, nie, chrup! i dalej w śnieg. Bardzo męczące jest takie chodzenie, może z kilometr przeszłabym, a potem padłabym bez sił:-)
Zainteresował mnie ten kamień z tabliczką, na pewno będzie to coś pamiątkowego, coś o wsi, może konkretnie o tym miejscu ... jednak nie, to bardzo współczesna treść, oto tabliczka i posadzony cis.
Ale ja szukam dawnych śladów ... nic pewnie nie znajdę, oprócz starych drzew, pewnie nawet fundamentów chałup nie ma, ani starych cembrowin studni ... pozostały jedynie drzewa.
Nie szliśmy dalej, wracaliśmy do auta tą samą drogą, dopiero teraz zobaczyliśmy, że cały czas wspinaliśmy się z lekka do góry, teraz będzie nam lżej, bo z góry.
Minął nas samochód z panem w barwach ochronnych, obok niego dzieciak w takimż ferszalunku ... nie wszystkich obowiązują zakazy, a jeśli dzieciak brał udział w polowaniu, to na nic ustawy o zakazie zabierania dzieci na takie imprezy.
Po naszej stronie Wiaru jakby bardziej wiosennie, na stokach o wystawie południowej też brakuje śniegu, śladowe ilości. Jedno górskie pasmo, a jaka różnica.
W chatce, w wiadrze z zimną wodą, pływał już na wierzchu napowietrzony balon z ciasta "utopionego", z całego kilograma mąki je zrobiłam. Oj, Basiu, ależ mi przypasował Twój przepis!
Co będzie, jak myślicie?
Rogaliki, rogaliki:-) ... bo tak się przyjęły w domu, że piekę je co tydzień. Zeszło mi do 17-stej z pieczeniem, a z góry dobiegało mnie tylko pochrapywanie męża. Ech, mężczyznom to dobrze!
Za to efekty przebywania w kuchni imponujące, całe pudło ciastek.
Lubię oglądać programy kulinarne, najlepiej jak jest to kuchnia regionalna.
Ostatnio wpadł mi w oko program ze Śląska, kucharz o miłym uśmiechu i z przerwą w uzębieniu, a mówiący gwarą przygotowywał "szarlotka". Ale to nie była zwykła szarlotka, a sypana ... kiedyś słyszałam o takim cieście, ale jakoś nie przemówiło do mnie i nie robiłam.
Ponieważ w piwnicy jest dużo jabłek, i to postrącanych przez jesienną wichurą, trzeba je co jakiś czas przeglądać, a nadpsute wyrzucać. Pozbierałam te, które miały tylko ślady po obiciu, starłam całą michę i zrobiłam i ja "szarlotka".
Z tego wszystkiego pierwszą warstwę jabłek zapomniałam posypać cynamonem, nadrobiłam to na następnej, zostało mi trochę sypkich produktów, bo źle sobie wymierzyłam /będzie na następne/, ale szarlotka wyszła arcysmaczna. Sypkie warstwy urosły, ciasto jest wilgotne, pachnące, naprawdę pycha.
Ta brązowa warstwa na górze jest przyjemnie chrupka, zajadaliśmy się ciastem na ciepło, brakowało tylko lodów i bitej śmietany i byłoby królewskie danie:-)
Nie podaję przepisu, bo w necie jest ich mnóstwo, dla mnie to kolejne odkrycie, i już wiem, że na jednym razie nie poprzestanę, dopóki wystarczy jabłek w piwnicy.
A dlaczego bez jaj w tytule? no bo szarlotka jest bez jaj:-)
Po tak cudnym, słonecznym dniu musi być i cudny zachód słońca ...
Już czuje się różnicę w długości dnia, byle do wiosny.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
P.s. Miałam poszukać uszaków w naszych przyleśnych zaroślach, ale wszystko przysypane śniegiem, więc nici z degustacji:-)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinaria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinaria. Pokaż wszystkie posty
sobota, 19 stycznia 2019
sobota, 24 listopada 2018
Szadź w Górach Sanocko-Turczańskich ...
- Ty wiesz, jak jest ładnie na górze pod kapliczką? Jaka szadź na drzewach? - to było w piątek po południu.
Skąd niby miałam wiedzieć, cały czas siedziałam w chatce, tylko mgła i mgła. Więc szybko wskoczyliśmy w auto i na górę. Niestety, sesji fotograficznej nie było, bo przy kapliczce ładowali drewno na przyczepę ... gdzie jeszcze może być szadź?
Na pewno w okolicach Arłamowa, tam najwyżej, na pewno przymroziło te drobinki wody z mgły.
Przejechaliśmy Wiar i już znaleźliśmy się w innej krainie geograficznej, w Górach Sanocko-Turczańskich. Poniżej ani śladu szadzi, ale w miarę, jak zaczynaliśmy się wznosić serpentynami do góry, drzewa zaczynały wyglądać baśniowo.
To cudowne zjawisko utrzymywało się tylko na samej górze, poniżej było coraz mniej, a u zjazdu w dolinę Jamninki nie było śladu po białych ozdobach.
Za to za Trójcą, w miejscu, gdzie Wiar przybliża się do drogi wyszło nam na drogę nieduże stworzenie ... patrz, patrz ... Ponieważ patrzyłam w wodę rzeki, trochę nieprzytomnie zerknęłam przed auto ... lisek?
Nie, to był żbik w najładniejszym wydaniu, cudowne, wielkie kocisko, z futrem przygotowanym do zimy, pręgowany ogon, czarno zakończony ... zatrzymał się na skarpie, spojrzał na nas ... poznałam ten pyszczek, który widziałam na zdjęciach Stefana, Łukasza ... zanim podniosłam aparat, do tego z szerokokątnym obiektywem, żbik tylko pokazał ogon. A ja dziś zobaczyłam, że zrobiłam zdjęcie gąszczowi krzaków:-)
Może jeszcze kiedyś uda nam się go spotkać, a ja będę przygotowana.
Wracaliśmy do siebie nieśpiesznie, popatrując na działalność bobrów na rzece. Było już prawie pod wieczór.
O, takiej toni to jeszcze tu nie widzieliśmy, zwalony pień ogryziony do białości, coś plusnęło, kręgi rozeszły się po wodzie ... ryba albo bóbr.
Zbliżyliśmy się cichutko do brzegu, ale nic już nie zakłócało spokoju.
Woda dosyć głęboka, ale tak czysta, że widać kamieniste dno ... no i solidna tama, z ciurkaniem spływa spiętrzona woda, a zamarzając na patykach, tworzy białe ozdoby.
Dziś rano jeszcze w ciemnościach piliśmy nasza poranną kawę. Mgła taka, że poniżej płotu biała ściana ... nagle na niebie pojaśniało, ukazał się księżyc ... przez to permanentne zachmurzenie nie wiedziałam nawet, że jest chyba pełnia. Strzępy mgły to przysłaniały tarczę, to przepływały dalej ... nagle od wschodu aż poróżowiało, to wschodzące słońce usiłowało przebić się przez ten mleczny kokon ... Potem już było coraz lepiej, wystrzeliły pierwsze promienie, a ja zobaczyłam, że modrzewie za drogą też są przystrojone w szadź ... podeszłam drogą do góry ... cudowności ...
Kopystańki jeszcze nie widać, tam doliną potoku jeszcze wali mgła od Wiaru ...
Za to z komina już zadymiło, mąż rozpalił w piecu ... to najbardziej budujący widok, dym z komina, znaczy, że tam są ludzie:-)
To pierwszy poranek od wielu dni, kiedy od rana zaświeciło słońce.
Po śniadaniu pojechaliśmy tą samą drogą, co wczoraj, po szadzi na drzewach ani śladu, tylko krople wody kapały z drzew. Za to widoki w dolinę z naszej góry przednie ...
Nawet pobielona Kopystańka się odsłoniła ...
Ponieważ kulinarnie dalej się rozwijam:-) zrobiłam inne rumuńskie placinty z nadzieniem ze słonego sera z dodatkiem czosnku niedźwiedziego w cieście drożdżowym, w kształcie takiim, jak podają w Sapancie, tej od Wesołego Cmentarza. Zresztą placinta to po rumuńsku pieróg ...
Rumuni smażą je na głębokim tłuszczu, a ja tylko obracałam swoje na patelni ... naprawdę pyszne:-)
No i jeszcze pożytkuję orzechy, tym razem zrobiłam zawijańce z masą orzechową, najprostsze ciasto kruche i mielone orzechy z dodatkiem cukru i wanilii.
Naprawdę obawiam się o swoje boczki:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!
Skąd niby miałam wiedzieć, cały czas siedziałam w chatce, tylko mgła i mgła. Więc szybko wskoczyliśmy w auto i na górę. Niestety, sesji fotograficznej nie było, bo przy kapliczce ładowali drewno na przyczepę ... gdzie jeszcze może być szadź?
Na pewno w okolicach Arłamowa, tam najwyżej, na pewno przymroziło te drobinki wody z mgły.
Przejechaliśmy Wiar i już znaleźliśmy się w innej krainie geograficznej, w Górach Sanocko-Turczańskich. Poniżej ani śladu szadzi, ale w miarę, jak zaczynaliśmy się wznosić serpentynami do góry, drzewa zaczynały wyglądać baśniowo.
To cudowne zjawisko utrzymywało się tylko na samej górze, poniżej było coraz mniej, a u zjazdu w dolinę Jamninki nie było śladu po białych ozdobach.
Za to za Trójcą, w miejscu, gdzie Wiar przybliża się do drogi wyszło nam na drogę nieduże stworzenie ... patrz, patrz ... Ponieważ patrzyłam w wodę rzeki, trochę nieprzytomnie zerknęłam przed auto ... lisek?
Nie, to był żbik w najładniejszym wydaniu, cudowne, wielkie kocisko, z futrem przygotowanym do zimy, pręgowany ogon, czarno zakończony ... zatrzymał się na skarpie, spojrzał na nas ... poznałam ten pyszczek, który widziałam na zdjęciach Stefana, Łukasza ... zanim podniosłam aparat, do tego z szerokokątnym obiektywem, żbik tylko pokazał ogon. A ja dziś zobaczyłam, że zrobiłam zdjęcie gąszczowi krzaków:-)
Może jeszcze kiedyś uda nam się go spotkać, a ja będę przygotowana.
Wracaliśmy do siebie nieśpiesznie, popatrując na działalność bobrów na rzece. Było już prawie pod wieczór.
O, takiej toni to jeszcze tu nie widzieliśmy, zwalony pień ogryziony do białości, coś plusnęło, kręgi rozeszły się po wodzie ... ryba albo bóbr.
Zbliżyliśmy się cichutko do brzegu, ale nic już nie zakłócało spokoju.
Woda dosyć głęboka, ale tak czysta, że widać kamieniste dno ... no i solidna tama, z ciurkaniem spływa spiętrzona woda, a zamarzając na patykach, tworzy białe ozdoby.
Dziś rano jeszcze w ciemnościach piliśmy nasza poranną kawę. Mgła taka, że poniżej płotu biała ściana ... nagle na niebie pojaśniało, ukazał się księżyc ... przez to permanentne zachmurzenie nie wiedziałam nawet, że jest chyba pełnia. Strzępy mgły to przysłaniały tarczę, to przepływały dalej ... nagle od wschodu aż poróżowiało, to wschodzące słońce usiłowało przebić się przez ten mleczny kokon ... Potem już było coraz lepiej, wystrzeliły pierwsze promienie, a ja zobaczyłam, że modrzewie za drogą też są przystrojone w szadź ... podeszłam drogą do góry ... cudowności ...
Kopystańki jeszcze nie widać, tam doliną potoku jeszcze wali mgła od Wiaru ...
Za to z komina już zadymiło, mąż rozpalił w piecu ... to najbardziej budujący widok, dym z komina, znaczy, że tam są ludzie:-)
To pierwszy poranek od wielu dni, kiedy od rana zaświeciło słońce.
Po śniadaniu pojechaliśmy tą samą drogą, co wczoraj, po szadzi na drzewach ani śladu, tylko krople wody kapały z drzew. Za to widoki w dolinę z naszej góry przednie ...
Nawet pobielona Kopystańka się odsłoniła ...
Ponieważ kulinarnie dalej się rozwijam:-) zrobiłam inne rumuńskie placinty z nadzieniem ze słonego sera z dodatkiem czosnku niedźwiedziego w cieście drożdżowym, w kształcie takiim, jak podają w Sapancie, tej od Wesołego Cmentarza. Zresztą placinta to po rumuńsku pieróg ...
Rumuni smażą je na głębokim tłuszczu, a ja tylko obracałam swoje na patelni ... naprawdę pyszne:-)
No i jeszcze pożytkuję orzechy, tym razem zrobiłam zawijańce z masą orzechową, najprostsze ciasto kruche i mielone orzechy z dodatkiem cukru i wanilii.
Naprawdę obawiam się o swoje boczki:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!
niedziela, 11 lutego 2018
Uroki śniegu ...
Trochę za głęboki śnieg okazał się na wędrówkę.
Może i drogi leśne są trochę odśnieżone, ale wybraliśmy tym razem narty. Tym bardziej, że przez ostatnie lata nie było zimy i troszkę zatęskniliśmy za białym szaleństwem.
Zwieźliśmy do chatki odkurzony sprzęt narciarski, wykorzystaliśmy zmianę ferii, bo jedni wyjeżdżali, a nowi jeszcze nie przyjechali i w sobotę rankiem stawiliśmy się na stoku w pobliskim wypasionym ośrodku.
Zadumaliśmy się nad ofertą cenową, co tu wybrać? Czy na początek 10 zjazdów, czy może lepiej 2 godziny w tej samej cenie? Ludzi na stoku mało, śnieg piękny, warunki jak złoto, pojeździmy sobie, że hej! przez dwie godziny:-) Najpierw pomacaliśmy powolutku mały stok, trzeba sobie przypomnieć to i owo, i nie połamać na początek starych kości.
Jakoś poszło, przenieśliśmy się na dłuższy, troszkę trudniejszy stok, zjeżdżaliśmy raz za razem. Mały przystanek na dociągnięcie butów albo otarcie nosa ... popatrzyliśmy na czas, dopiero upłynęła godzina, a już czujemy mięśnie nóg, drętwienie stóp ... ej! porwaliśmy się trochę z motyką na słońce i jednak nie wykorzystaliśmy wykupionego czasu. Ale jak na pierwszy raz to było wcale nieźle, w tygodniu wybieramy się znowu, mamy tak niedaleko, szkoda byłoby nie skorzystać z uroków zimy:-)
Zima na Pogórzu w najlepszym wydaniu, śnieżna, niezbyt mroźna, a krajobrazy bajeczne.
Dziś świat otuliła mgła, która wzmagała odczucie chłodu.
Pojechaliśmy nad Wiar zobaczyć Skałę Machunika, wodospad ... nie przygotowaliśmy się na taką niespodziankę. Ścieżka nieprzetarta, lita warstwa śniegu na kładce, a my w lichych kamaszach ... trzeba ochraniacze, solidne buty i dopiero wtedy można iść:-)
Nasza hodowla sopli lodowych pięknieje w oczach, szkoda, że nie ma słońca, bo rozbłysłyby kolorowymi iskierkami.
Z kolei ścieżka za chatką jest stale zasypywana, bo z dachu zsuwają się potężne masy śniegu, na szczęście sukcesywnie. Ale przyjdzie taka chwila podczas odwilży, że runą z impetem w dół, czyniąc przy tym taki rumor, że psy schowają się po kątach:-)
Całe podwórze jest zasypane, gałęzie drzew przygięte do ziemi, niektóre starsze drzewa nie wytrzymały ciężaru i co słabsze gałęzie złamały się. Jedna jabłoń straciła całą koronę, więc na wiosnę trzeba będzie pozostały pień wyciąć. Ponieważ gałęzie są również porażone jemiołą, nocami przychodzą sarenki, bardzo lubią jemiołę.
Zima w pogórzańskim wydaniu ...
Zima sprzyja również różnym zajęciom kuchennym, a już jak się ma takiego pomocnika:-)
Powstają pyszne piwoszki z marmoladą z derenia i róży ... albo kartoflak z dodatkiem skwarków boczkowych ...
Z tą marmoladą z derenia to była taka sprawa, że jego owoce zostały wykorzystane po raz drugi.
Po raz pierwszy w nalewce, a potem żal mi było je ot! tak wyrzucić ... dorodne, mięsiste ... pogotowałam je chwilę, straciły procentowy aromat i ładnie zmiękły. Przetarłam je potem przez sito, co wcale nie było lekką robotą i tak powstało kilka słoiczków doskonałej, lekko kwaskowej marmolady o rubinowym kolorze. Pączki na tłusty czwartek też zyskały takie dereniowo-różane nadzienie:-)
Śmieję się sama z siebie.
Miewam takie wariackie sny, że mąż rano, kiedy mu je opowiadam, patrzy na mnie ze zdziwieniem i powtarza po raz kolejny: Czym tyś się, kobieto, upaliła? Zioło zmień albo co ...
A śniło mi się, że przyleciały ptaki, całe stado. Ale to nie były zwykłe ptaki, tylko podobne do kolorowych ryb z rafy koralowej. Przelatywały szybko obok ścian, tuż przy domu, potem wzbijały w niebo na wzór stad ptaków odlatujących jesienią ... rozsypywały się, a potem znowu zawijały w locie pod ściany. Jedne kolorowe jak papugi, inne blade jak skóra z ciemniejszymi punktami ... ni to ptaki, ni to ryby ... wybiegłam zrobić zdjęcia, i nie mogłam zrobić żadnego, bo aparat zaciął się:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!
Może i drogi leśne są trochę odśnieżone, ale wybraliśmy tym razem narty. Tym bardziej, że przez ostatnie lata nie było zimy i troszkę zatęskniliśmy za białym szaleństwem.
Zwieźliśmy do chatki odkurzony sprzęt narciarski, wykorzystaliśmy zmianę ferii, bo jedni wyjeżdżali, a nowi jeszcze nie przyjechali i w sobotę rankiem stawiliśmy się na stoku w pobliskim wypasionym ośrodku.
Zadumaliśmy się nad ofertą cenową, co tu wybrać? Czy na początek 10 zjazdów, czy może lepiej 2 godziny w tej samej cenie? Ludzi na stoku mało, śnieg piękny, warunki jak złoto, pojeździmy sobie, że hej! przez dwie godziny:-) Najpierw pomacaliśmy powolutku mały stok, trzeba sobie przypomnieć to i owo, i nie połamać na początek starych kości.
Jakoś poszło, przenieśliśmy się na dłuższy, troszkę trudniejszy stok, zjeżdżaliśmy raz za razem. Mały przystanek na dociągnięcie butów albo otarcie nosa ... popatrzyliśmy na czas, dopiero upłynęła godzina, a już czujemy mięśnie nóg, drętwienie stóp ... ej! porwaliśmy się trochę z motyką na słońce i jednak nie wykorzystaliśmy wykupionego czasu. Ale jak na pierwszy raz to było wcale nieźle, w tygodniu wybieramy się znowu, mamy tak niedaleko, szkoda byłoby nie skorzystać z uroków zimy:-)
Zima na Pogórzu w najlepszym wydaniu, śnieżna, niezbyt mroźna, a krajobrazy bajeczne.
Dziś świat otuliła mgła, która wzmagała odczucie chłodu.
Pojechaliśmy nad Wiar zobaczyć Skałę Machunika, wodospad ... nie przygotowaliśmy się na taką niespodziankę. Ścieżka nieprzetarta, lita warstwa śniegu na kładce, a my w lichych kamaszach ... trzeba ochraniacze, solidne buty i dopiero wtedy można iść:-)
Nasza hodowla sopli lodowych pięknieje w oczach, szkoda, że nie ma słońca, bo rozbłysłyby kolorowymi iskierkami.
Z kolei ścieżka za chatką jest stale zasypywana, bo z dachu zsuwają się potężne masy śniegu, na szczęście sukcesywnie. Ale przyjdzie taka chwila podczas odwilży, że runą z impetem w dół, czyniąc przy tym taki rumor, że psy schowają się po kątach:-)
Całe podwórze jest zasypane, gałęzie drzew przygięte do ziemi, niektóre starsze drzewa nie wytrzymały ciężaru i co słabsze gałęzie złamały się. Jedna jabłoń straciła całą koronę, więc na wiosnę trzeba będzie pozostały pień wyciąć. Ponieważ gałęzie są również porażone jemiołą, nocami przychodzą sarenki, bardzo lubią jemiołę.
Zima w pogórzańskim wydaniu ...
Zima sprzyja również różnym zajęciom kuchennym, a już jak się ma takiego pomocnika:-)
Powstają pyszne piwoszki z marmoladą z derenia i róży ... albo kartoflak z dodatkiem skwarków boczkowych ...
Z tą marmoladą z derenia to była taka sprawa, że jego owoce zostały wykorzystane po raz drugi.
Po raz pierwszy w nalewce, a potem żal mi było je ot! tak wyrzucić ... dorodne, mięsiste ... pogotowałam je chwilę, straciły procentowy aromat i ładnie zmiękły. Przetarłam je potem przez sito, co wcale nie było lekką robotą i tak powstało kilka słoiczków doskonałej, lekko kwaskowej marmolady o rubinowym kolorze. Pączki na tłusty czwartek też zyskały takie dereniowo-różane nadzienie:-)
Śmieję się sama z siebie.
Miewam takie wariackie sny, że mąż rano, kiedy mu je opowiadam, patrzy na mnie ze zdziwieniem i powtarza po raz kolejny: Czym tyś się, kobieto, upaliła? Zioło zmień albo co ...
A śniło mi się, że przyleciały ptaki, całe stado. Ale to nie były zwykłe ptaki, tylko podobne do kolorowych ryb z rafy koralowej. Przelatywały szybko obok ścian, tuż przy domu, potem wzbijały w niebo na wzór stad ptaków odlatujących jesienią ... rozsypywały się, a potem znowu zawijały w locie pod ściany. Jedne kolorowe jak papugi, inne blade jak skóra z ciemniejszymi punktami ... ni to ptaki, ni to ryby ... wybiegłam zrobić zdjęcia, i nie mogłam zrobić żadnego, bo aparat zaciął się:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)