Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zima. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zima. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 listopada 2022

Spotkała się jesień z zimą ...


Zaprzeszły tydzień jeszcze kusił ładną pogodą, długi weekend trochę w domu, trochę na Pogórzu, bo angielski syn przyjechał, więc jakoś podzieliliśmy ten wolny czas.  Na łąkach jeszcze całkiem zielono, brzozy strojne w złote liście, a w lesie za drogą sporo pomarańczowych kapeluszy zdrowiutkich rydzów. Prognozy już zapowiadały ochłodzenie, nawet mrozy, śnieg, a w tym jesiennym cieple nawet nie chciało się wierzyć, że nadchodzi zima. Jeszcze w trawie zakwitły ostatnie fiołki, pod płotem przetrwały w dobrej kondycji nagietki, a ja wcale nie czekałam z niecierpliwością na białe płatki z nieba.


Potem zrobiło się niemiło chłodno, zaczął padać deszcz, a wraz z ciężkimi kroplami spadały z drzew ostatnie liście. Deszcz zamienił się najpierw w pojedyncze białe płaty, których było coraz więcej , no i zaczęła się zima:-) Zanim ścisnął mróz, udało mi się zebrać spod śniegu jeszcze dwa kosze jabłek, tych czerwonych, pysznych, a resztę zostawiłam dla saren. Ranek po opadach śniegu budzi się jasny, rozświetlony, mimo, że słońca na niebie wcale nie widać.






Rydze trwają w zimowej zamrażarce, przykryte śniegową pierzynką, pewnie można je jeszcze zbierać w takim zamrożonym stanie:-) Na jabłoniach jemioła już przystrojona białymi, perłowymi owockami, a pod jabłoniami ślady żerowania saren, Zresztą podchodzą bardzo blisko chatki, prawie na wyciągnięcie ręki, nie widzą nas za oknem, rozgrzebują śnieg i wyjadają jabłka, a nawet zimozielony bluszcz.




Na pasieczysku, rankiem spotykamy wytopione ślady, gdzie sarny śpią, czują się bezpieczniej blisko ludzi, za pasem krzaków oddzielających od sąsiada mają zaciszniej. Mimo, że wyrządzają czasami szkody w obejściu, cieszę się, że u nas przesypiają w miarę spokojnie noc. Przecież one zawsze w drodze, zawsze z trwogą nasłuchują, oglądają się, uciekają w popłochu, mając tylu wrogów, trudno zachować spokój.


Moje suszone zapasy już w słojach, żeby nie dostały się do nich mole, jabłka gruszki, dzika róża, troszkę pomarańczy i cytryny, będzie herbatka zimowa, czasami nawet z prądem na rozgrzanie:-) głogu nie zdążyłam zebrać, a może jeszcze zdążę:-)


W sobotę trochę wyszło słońce, świat poweselał, jak zwykle przy okazji zakupów we Fredropolu, w zimowym anturażu  pojechaliśmy na kalwaryjskie wzgórze, a potem w dolinę Jamninki. Żałujemy tylko, że tyle dróg dla nas niedostępnych, pozamykane szlabanami, zakazami, więc jeździmy ciągle tą samą drogą. Wiele śladów w przydrożnych rowach, gdzie lądowały auta kierowców nie przywykłych do zimowych warunków, a może nie mieli opon zimowych. Nie tylko lądowali w rowach, jeden z nich wpakował się prosto w płot Janka w naszej wioseczce, jakoś przeleciał przez głęboki rów, połamał płot i rozbił kamienny słupek, ojej! mam tylko nadzieję, że nikomu nic się nie stało. Tam jest taki ciekawy zakręt S, a sama wieś rozciąga się prostopadle odchodzącymi drogami, m.in. do nas w dół.









Na wąskich, mniej uczęszczanych drogach okiść przygięła gałęzie tworząc białe tunele, wracaliśmy do domu w bajkowym krajobrazie, niekiedy jak ze świątecznej pocztówki. Mimo niewątpliwego uroku zimowych widoków jeszcze trochę niech ta biała pani poczeka, może uda się dokończyć prac, na które wcześniej zabrakło sił:-)


Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za Waszą obecność, bywajcie w zdrowiu, pa!









poniedziałek, 15 lutego 2021

W pogórzańskiej samotni ...

 Odzwyczailiśmy się od prawdziwych zim. A przecież tak tu bywało, drogi nieprzejezdne, śniegu po pas, wioseczka odcięta od świata, że tylko wojsko dowoziło chleb. Pamiętam taki czas, kiedy jechaliśmy do wsi odsypaną drogą. Tu nie pomógł żaden sprzęt do odśnieżania, tylko ciężki det, spychacz, który swoim ciężarem zepchał śnieg na boki i jechało się w tunelu jak w księżycowym krajobrazie. Najgorsze są wiatry, które pustkami ciągną, nabierają siły i znoszą śnieg na drogi, w lesie jest przytulnie.

Ponad tydzień spędziłam sama w chatce, walcząc ze śniegiem i mrozem. Nie myślcie sobie, że pozuję na jakąś bohaterkę, to jest zwyczajna codzienność. Trzeba wstać rano, odgarnąć śnieg ze ścieżek, z podjazdu, na bieżąco. Nie można zostawić na potem, bo gruba warstwa śniegu, zwłaszcza jak przyjdzie odwilż,  wyssie z nas wszystkie siły:-) I tak darowałam sobie ścieżki do kompostownika na koniec sadu. Utrzymujemy chatkę zimą, bo przebywamy tam częściej niż w domu, więc trzeba dbać, żeby woda w rurkach nie zamarzła. 

Sypało prawie codziennie, raz mniej, raz więcej. Miło siedzieć w ciepłej chatce i patrzeć na syberyjską purgę za oknem. Czasami świeciło słońce, a delikatne zmrożone płatki unoszące się w powietrzu błyszczały jak brokat. Mróz, słońce i padający śnieg ... tak powstaje zjawisko w zimie, migoczący "diamentowy pył". Pamiętam jak kiedyś jechaliśmy, a na niebie widać było tęczę, światło rozszczepiło się na tych delikatnych kryształkach, moje zdziwienie było przeogromne, tęcza w zimie.


Wydziergałam na drutach sweterki wnuczętom, i czapki, przy okazji oglądałam skandynawskie kryminały. Oprócz bajkowych widoków, aktorzy byli poubierani w cudowne swetry, warkoczaste albo z wrabianymi wzorami. To się nazywa dbałość o lokalny produkt. Dostawałam z domy zdjęcia dzieciaków ... Tosia dorwała się do maminego kremu i wysmarowała sobie całą buzię, na zmarchy pewnie:-) ... Tosia w namiocie na środku pokoju albo Jasiek z przeogromną śliwą na czole, bo nabił sobie guza na miękkiej kanapie:-)


Ptactwo oblega karmnik, nasiona słonecznika wysypywane są 4-5 razy dziennie, niech przetrwają ten trudny czas. Przylatuje jeden kos, dla niego pokrojone jabłka, z których korzystają też sójki. Niezliczone ilości sikorek różnej maści, dzwońców i czupurnych czyży, zięby i bardziej kolorowe zięby jery. Pojawiły się też pojedynczo gile, czeczotki, nawet jeden szczygieł przylatuje.





Wczoraj wracaliśmy do domu z duszą na ramieniu. Zapędziliśmy się w stronę kapliczki, tam tylko kawałek i las, będzie bezpiecznie. Niestety, wiatr już nawiał na drogę potężną zaspę i nie da rady przejechać.


Zawróciliśmy, skierowaliśmy się w dół, w dolinę Wiaru, tam też bywa niewesoło za lasem, ale jakoś udało się przejechać. Darowaliśmy sobie serpentyny pod Chybem i pojechaliśmy na Nowe Sady i Sierakośce, jakoś poszło. Potem było już tylko gorzej, na polach pod Fredropolem ...


Jechał pług, ale to nic nie dawało, wicher od razu zwiewał suchy śnieg na drogę. Jakoś dotarliśmy do domu, a mąż za jakiś czas miał wracać na Pogórze. Nie było alternatywnej drogi, trzeba jechać tą samą, bo z Birczy też może być różnie. Po dwóch godzinach dostaję smsa, że stoi w polach, właśnie pod Fredropolem, jakiś ciągnik z pługiem usiłuje ratować sytuację. Nawet jeśli odkopie ich, to jeszcze nie koniec drogi przez mękę, jeszcze pozostaje odcinek do góry przed lasem.


Koło 17-tej dostałam wiadomość: Jestem na miejscu, dojechałem:-)


Jeśli wicher ustanie, drogi odkopią i będzie normalnie. 
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


środa, 13 lutego 2019

Po sąsiedzku i u nas ...

Po sąsiedzku ...
Podczas któregoś wyjazdu odkryliśmy bardzo ładną drogę w Górach Sanocko-Turczańskich, prowadzącą z Ropienki aż do Stebnika za Krościenkiem. Wjazdu bronił zakaz, a więc droga do wędrówki w sam raz.
Na rozstaju dróg miejsce na odpoczynek, a także kierunkowskaz na Ustrzyki Dolne ... tam pojedziemy potem.




U nas wiosennie zupełnie, śnieg wytopiony, tak samo droga, a tutaj zima w całej okazałości i już po wyjściu z auta żałowałam mocno, że nie zabrałam "raczków" do butów, dobrze chociaż, że kijki odrobinę chroniły przed niekontrolowanymi poślizgami.


Tam, gdzie słońce operowało, śnieg miękł, lód wytapiał się, a w cieniu przyjemnie chrupało i skrzypiało pod butami. Las stary, potężne jodły, świerki, bardzo mało sosny i buka, a przy drodze leniwe rozlewiska, meandrujące potoki, spowolnione licznymi zaporami, zbudowanymi przez bobry. Dla mnie to niezwykłe uroczyska, z uschłymi jodłami, które przydawały tym miejscom tajemniczości ...



Na białym śniegu widać było doskonale ścieżki, którymi przechodzą bobry, uklepane błoniastymi łapami, szerokimi spłaszczonymi ogonami, zabłocone mułem, wyciągniętym z dna spiętrzonych jeziorek ...


Zewsząd ciurkały wesoło strumyki wody, a mróz nocny mroził je w sople lodu ...


Usiedliśmy sobie na zacisznej polanie, od śniegu promieniowało ciepło, choć górą szedł wielki wicher ... na potężnych pniach ściętych drzew, przysypanych śniegiem, bo i tego miejsca nie omijała mordercza wycinka drzew.


Nie ruszamy teraz nigdzie bez termosu gorącej herbaty, z namiastką góralskiego "prądu", jaką daje czeski "rumczaj", przywieziony z któregoś wyjazdu:-)
I szlibyśmy tak dalej, do samego Krościenka, ale cóż! gdzieś tam pośród lasów, nad wodnym zbiornikiem, pozostała nasza "kula u nogi", auto.
Nawet gdyby chcieć, nie zaplanowałby człowiek wyjazdu w te rejony jakimś busikiem, bo zajęłoby to chyba pół dnia w jedną stronę lekko licząc, okrężnymi drogami.
Trzeba było zawrócić ...
Zjechaliśmy tą droga na Ustrzyki, o której pisałam na początku i wylądowaliśmy w Leszczowatem, potem Brelików i znowu nieznana droga przez tereny kopalniane Ropienki, przez cienisty las ... ależ tu ładnie ...


Wracaliśmy przez Birczę, a potem wzdłuż Wiaru ... na pewno szła tędy większa woda, niektóre tamy bobrów zmyte, a na brzegach rzeki poskładane całkiem spore płyty lodowe ...


Na Pogórzu mroźne poranki, z dobrą widocznością, a także spektakularne zachody słońca w pochmurne dni, które trwają tylko chwilkę ... korzystając z ciepłych chwil przycięłam mocno winorośl, zdjęłam ją z dachu tarasu, a także wyczyściłam go, bo w rynnach zaczęły już rosnąć drzewka:-) Nie raz dziwiliśmy się, dlaczego kapie ze środka dachu ... jakże miało nie kapać, skoro nie było odpływu, a liście z kilku lat zamieniły się w żyzną próchnicę.



U nas ...
Odwiedzili nas roztoczańscy znajomi, Kasia i Adam, i z nimi poszłam w niedzielne przedpołudnie na Kopystańkę.


Mokro, błoto, a w cieniu lasu całkiem sporo śniegu. Szliśmy rozległymi "zapotocznymi" łąkami, a właściwie ich grzbietem. Ponieważ cały czas trwa jeszcze budowa gazociągu, trzeba było pokonać rozgrzebaną ziemią wykopy, błoto niesamowite, oblepiające buty dokładnie:-)
Widoki na naszą wioseczkę, chatka prawie niewidoczna zza drzew, za to czerwony dach stajni sąsiadów wyraźnie widać, a także osierocony dom poniższych sąsiadów, który czeka cierpliwie na ich powrót ...


Pogoda przymglona, widoki przysłaniał delikatny opar, bo w słońcu wszystko paruje, a poza tym od zachodu szedł już front z opadami deszczu.


Przed nami Kopystańka, a wcześniej wieś Kopyśno z opuszczoną cerkiewką.


Na szlaku sporo śladów, wędrowcy nie darują tej najwyższej górze pogórzańskiej z dookólną panoramą:-) Rozmiękły w słońcu śnieg wcale nie ułatwiał wędrówki pod górę, nasapałam się, napociłam, ale szczyt zdobyty:-)




Na górze kilkoro turystów, ale spokój tego miejsca zakłócał nam warkot quadów, a jeden jakby się uwziął ... góra-dół, obok nas ... bardzo to uciążliwe dla ludzi szukających spokoju ...


Nie wracaliśmy już szlakiem, zeszliśmy łąką prosto do wsi Kopyśno ... w oddali, po lewej stronie widać Szybenicę ..z "łysinką".


W chatce zjedliśmy pierwszą w tym roku przypieczoną na ogniu kiełbaskę, nie wiem, czy byliśmy tacy głodni, czy kiełbaska tak pachnąca i smaczna, że smakowała wybornie:-)
A potem trzeba było wracać do domu ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!