Pokazywanie postów oznaczonych etykietą uczestnik - Ania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą uczestnik - Ania. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 10 grudnia 2012

"Jądro ciemności" - Joseph Conrad

Ziemia nie wydawała się ziemska. Przywykliśmy patrzeć na spętany kształt pokonanego potwora, ale tam - tam się oglądało potworny stwór na swobodzie. Ziemia nie była ziemską, a ludzie byli... Nie, ludzie nie byli nieludzcy. Widzicie, otóż to było najgorsze ze wszystkiego - podejrzenie, że oni nie są nieludzcy. Przenikało to z wolna do świadomości. Wyli i skakali, i kręcili się, i wykrzywiali straszliwie; a najbardziej ze wszystkiego przejmowała mnie właśnie myśl o ich człowieczeństwie - takim samym jak moje - myśl o mym odległym powinowactwie z tym dzikim namiętnym wrzaskiem. Brzydkie. Tak, to było dość brzydkie; ale jeśli człowiek miał w sobie dosyć męstwa, musiał przyznać w duchu, że jest w nim jakiś najniklejszy ślad odzewu na przerażającą szczerość tego zgiełku, jakieś mgliste podejrzenie, iż to ma pewien sens, który by można zrozumieć mimo tak wielkiego oddalenia od mroku pierwszych wieków. I dlaczego by nie? Umysł ludzki jest zdolny do wszystkiego - ponieważ zawiera w sobie wszystko, zarówno przeszłość, jak przyszłość. Cóż tam było właściwie? Radość, przestrach, smutek, ofiarność, męstwo czy wściekłość - któż to mógł powiedzieć? - ale była tam prawda - prawda bez maski czasu. Głupiec niech się gapi i wzdryga - człowiek rozumie i może patrzeć bez zmrużenia powiek. Ale musi być choćby na tyle człowiekiem co ci na brzegu.
Fragment pochodzi z książki pt. "Jadro ciemności" autorstwa J. Conrada wydanej w 2009 roku przez Wydawnictwo Zielona Sowa.

 
Teodor Józef Konrad Korzeniowski (pseudonim: Joseph Conrad) urodził się 3 grudnia 1857 roku w Berdyczowie, zmarł 3 sierpnia 1924 roku w Bishopsbourne. Korzeniowski urodził się jako Polak  na syberyjskim wygnaniu, jednak jego proza zalicza się do kręgu angielskiej. Pisarz wychował się w domu wuja, gdyż jego rodzice zmarli, gdy był jeszcze chłopcem. W wieku 16 lat wyjechał na Zachód, by zrealizować marzenie o pływaniu na statkach. Udało mu się. Piął się po szczeblach kariery marynarskiej, by w 1888 roku objąć dowództwo statku. W 1894 roku stan zdrowia zmusił go do osiedlenia się  i poświęcenia się karierze literackiej. W Polsce podchodzi się do twórczości Conrada z dystansem, gdyż autor nie manifestował w swoich utworach swej polskości. Conrad wykorzystał tematykę marynistyczną, najbliższą mu dzięki doświadczeniom, aby przekazać treści moralne czy wręcz filozoficzne. W utworach przekazywał ideały honoru i odwagi w walce z fatum. Przez jego prozę przemawia realizm, autor przeprowadza dogłębną analizę psychologiczną swoich postaci. Jego książki uznawało się za trudne, przez co źle się sprzedawały, a Conrad stale zmagał się z kłopotami finansowymi.

"Jądro ciemności" to jedno z arcydzieł XX wieku i najlepsze dzieło Conrada. Pamiętam, że gdy swego czasu czytałam "Lorda Jima", gdyż akurat był lekturą szkolną, to miałam pretensje do Pana Conrada, że raczył mnie czymś tak niezrozumiałym i tak niewiarygodnie nudnym. A może to po prostu choroba morska... Nie wiedziałam, czego spodziewać się po "Jądrze ciemności". Oczywiście obiły mi się o uszy różne recenzje, opinie - jedni wychwalali pod niebiosa, inni twierdzili, że przez tę książkę stracili tylko czas. Nie było wyjścia, trzeba było przekonać się samemu.

Tytułowe jądro ciemności to serce dżungli - dosłownie i w przenośni. Akcja utworu rozgrywa się w Londynie na pokładzie statku "Nellie", gdzie narrator zapoznaje nas z Charlesem Marlowem, który opowiada nam właściwą historię, historię swojej wyprawy w głąb dżungli, gdzie spotyka niejakiego Kurtza. Opowieść jest hipnotyzująca. Z resztą każdy z bohaterów książki - i główny narrator i Marlow, i inni - każdy we właściwy sobie sposób dodaje do powieści jakiś tajemniczy element. Już na początku przepiękne, niezwykle malownicze opisy wprawiają czytelnika niejako w narkotyczny trans, cała opowieść jest pokryta ciężką mgłą, a może dymem, atmosfera jest duszna. W zasadzie nie mamy pewności, czy nie została przez Marlowa wymyślona na poczekaniu, ale gdy tylko na to pozwolimy porwie nas naprawdę w otchłań, bardzo ciemną otchłań. Po drodze będziemy zdobywać informacje, a może strzępki informacji o dzikości natury, szaleństwie, charyzmie, duszy człowieka i duszy świata, wobec której cywilizacja to w sumie papierowa maskotka. A właściwie - o istocie życia, która objawia się Marlowowi dzięki zaszytemu w dalekich odstępach Kurtzowi - obsesyjnie wręcz czczonemu przez dzikich i tych, którzy go znali, którzy obracali się w jego towarzystwie, dla których był niemal bogiem.

W powieści mnóstwo jest niedopowiedzeń, co może nas drażnić, bo pewnie chcielibyśmy dowiedzieć się więcej o jądrze ciemności. Jednak w tę podróż każdy z nas powinien wybrać się sam. O ile znajdzie w sobie odwagę.

środa, 5 grudnia 2012

"Zew krwi" - Jack London



 Ale Buck posiadał jedną zaletę, która stanowi o wielkości — wyobraźnię. Walczył kierując się instynktem, lecz mógł również walczyć kierując się rozumem. Skoczył na Szpica, jak gdyby chciał zastosować poprzedni manewr uderzenia barkiem, ale w ostatniej chwili przypadł nisko do ziemi i chwycił zębami lewą przednią łapę wroga. Rozległ się trzask łamanej kości i biały pies musiał walczyć dalej na trzech nogach. Trzykrotnie Buck próbował go powalić, aż wreszcie powtórzył manewr i złamał Szpicowi przednią prawą łapę. Pomimo bólu i bezradności, Szpic starał się rozpaczliwie stawić mu czoło. Widział, że milczący pierścień psów o płonących ślepiach i wywieszonych jęzorach, osnuty srebrzystymi oparami oddechów, zacieśnia się wokół niego, tak jak kiedyś zacieśniały się inne pierścienie dookoła zwyciężonych wrogów. Ale tym razem on został zwyciężony.
      Nie było dla niego nadziei. Buck był bezlitosny. Litość istniała tylko w ciepłych krajach. Teraz zbierał się do ostatecznego ciosu. Pierścień zacieśnił się tak, że czuł na sobie oddechy husky. Widział je za plecami Szpica i po obu bokach, prężące się do skoku ze ślepiami wlepionymi w ofiarę. W walce jak gdyby nastąpiła przerwa. Psy zamarły w bezruchu jak skamieniałe. Tylko Szpic drżał i jeżył sierść, zataczając się i warcząc przeraźliwe groźby, jakby chciał odstraszyć nadchodzącą śmierć. Wtedy Buck skoczył, jeszcze raz uderzając barkiem o bark. Ciemny pierścień zamknął się tworząc plamę na śniegu, co srebrzył się w świetle księżyca. Szpic znikł z oczu. Buck stał i patrzył. Wygrał walkę. Pierwotna bestia zabiła ofiarę i poczuła smak zwycięstwa.


Tekst pochodzi z książki pt. "Zew krwi" autorstwa Jacka Londona wydanej przez Krakowską Oficynę Wydawniczą w 1991 roku.

 Jack London urodził się 12 stycznia 1876 roku w San Francisco, zmarł 22 listopada 1916 roku. Naprawdę nazywał się John Griffith Chaney, nazwisko przejął od ojczyma. Był samoukiem (uciekł ze szkoły), a wiedzę zdobywał dzięki licznym zawodom, których się imał - był rybakiem, robotnikiem, marynarzem. Wstąpił na uniwersytet po czteroletnim kursie szkoły średniej, jednak szybko zrezygnował z nauki na rzecz poszukiwania przygód i złota. Odsiedział swoje w więzieniu za włóczęgostwo. Brak pieniędzy sprawił, że postanowił zająć się pisaniem. U szczytu sławy popełnił samobójstwo w swoim domu, tzw. Wolf House.

"Zew krwi" jest to niewątpliwie najbardziej znana powieść Londona, która nawiązuje do przeżyć autora  na Alasce. Opowiada o psie - Bucku. Buck to mieszaniec owczarka i wilczycy, który swą młodość spędza w komfortowych warunkach mieszkając u pewnego sędziego na Południu Stanów Zjednoczonych. Pewnego dnia zostaje jednak porwany, odtransportowany na Północ i zmuszony do uciążliwej pracy w zaprzęgu. Uczy się walki o byt, odkrywa w sobie pierwotną bestię, uczy się też miłości do człowieka, a ta miłość rodzi się dopiero po wielu bolesnych doświadczeniach, wcześniej najgłębszym uczuciem, którego doświadczył było najzwyklejsze przywiązanie.

Książka ukazuje, jak ważny dla przetrwania jest instynkt, jak ważna jest siła i jak dla tego celu niezbędnym jest nauczenie się praw natury, według których zawsze zwycięża silniejszy, a nie ten bardziej cywilizowany. Uczynienie z psa głównego bohatera, pozwala nie tylko zwrócić uwagę, na trudy z jakimi borykają się zwierzęta zmuszane do niezwykle trudnej pracy, co jest oczywiście głównym tematem książki, ale pozwala też na refleksję nad kondycją ludzką, refleksji z innej niż zaplątanej w nasze ego perspektywy - w powieści pojawiają się, jako postaci drugoplanowe, różni ludzie - i ci lepsi i ci gorsi, i ci którzy okazują serce innym i ci bezwzględni, liczący się tylko ze swoim dobrem. 

 Styl pisarza jest przystępny, a nawet można powiedzieć bezbłędny. Opisuje z rozmachem trudne warunki życia w mroźnej Północy, ukazując przy okazji piękno tych surowych warunków. Wnika, wydaje się z łatwością, w psychikę zwierząt opisując bardzo sugestywnie ich zachowania.   

 Jednak tematyka, kojarząca mi się z kagankami oświaty i dziećmi pieczonymi w piecach, nie odpowiada mi zupełnie, tym niemniej to tylko moja opinia...

wtorek, 4 grudnia 2012

"Trzech panów w łódce (nie licząc psa)" - Jerome K. Jerome

Trzech panów w łódce, pies i ja...

Minęło jeszcze pół godziny morderczej pracy, zanim płachta była rozpięta jak należy. Zrobiwszy porządek na pokładzie, wyjęliśmy rzeczy potrzebne do kolacji. Postawiliśmy czajnik na kuchence, w dziobie łódki, po czym przeszliśmy na rufę i zajęliśmy się innymi sprawami, udając, że czajnik nic nas nie obchodzi.
To jedyny sposób, żeby zagotować wodę nad Tamizą. Jeżeli czaj­nik widzi, że się niecierpliwicie, nigdy nie zagwiżdże. Najlepiej odejść na bok i zacząć jeść kolację, jakbyście wcale nie mieli zamia­ru pić herbaty. Nie wolno wam nawet zerkać w jego stronę. Wkrót­ce usłyszycie, jak woda bulgocze i aż rwie się do tego, żeby zrobić z niej herbatę.
Jeżeli bardzo wam się spieszy, nie od rzeczy jest mówić głośno do siebie, że nie macie ochoty na herbatę, więc gorąca woda wam nie­potrzebna. Podchodzicie blisko czajnika, żeby was dobrze słyszał, po czym wołacie: - Nie chcę herbaty. Ty chcesz, George? - na co George odkrzykuje: - Och, nie, ja nie lubię herbaty. Napijemy się lemoniady. Herbata źle robi na trawienie. - Słysząc to, czajnik kipi i zalewa kuchenkę.
Zastosowaliśmy ten niewinny podstęp, skutkiem czego, zanim wszystko było gotowe, herbata już czekała. Zapaliliśmy lampę i usiedliśmy do kolacji.
Gorąco pragnęliśmy tej kolacji.


Fragment pochodzi z książki pt. "Trzech panów w łódce (nie licząc psa)" autorstwa J. K. Jerome wydanej w 2007 roku przez Wydawnictwo Vesper.


Jerome Klapka Jerome urodził się 2 maja 1859 roku w Walsall, zmarł 14 czerwca 1927 roku. Jerome jest klasykiem angielskiego humoru. Dorastał w biedzie i bardzo wcześnie rozpoczął pracę zarobkową - był m.in. urzędnikiem, nauczycielem, aktorem, agentem handlowym i dziennikarzem. Założył ilustrowany miesięcznik humorystyczny "Próżniak" i tygodnik literacki "To-Day". W trakcie I Wojny Światowej zgłosił się na ochotnika jako kierowca ambulansu we Francji, wysłano go do Waszyngtonu na misję propagandową.

Natomiast książka... ach...(to wzruszenie). Trzech dżentelmenów - George, Harris i J. oraz pies o wdzięcznym imieniu Montmorency (już wiem, jak nazwę psa, o ile będę go kiedyś miała) wybierają się na wycieczkę łodzią po Tamizie. Postanawiają spędzić na Tamizie dwa tygodnie, jednakże podczas wyprawy niewiele się dzieje, a jeśli już, to każde zdarzenie wywołuje lawinę wspomnień i przezabawnych anegdotek z życia wziętych, przede wszystkim pokazujących na jak wiele wyrafinowanych sposobów można wytłumaczyć lenistwo i nieudolność.

Książka jest ponadczasowa i niewątpliwie jest perełką światowej literatury. Specyficzne brytyjskie poczucie humoru, choć dotyczy tu czasów nam odległych, przybliża nas do tematyki do tego stopnia, że w sumie można by powiedzieć, że książka jest o nas samych. Ząb czasu się jej na pewno nie ima i nie będzie miał jeszcze długo szansy, bo, przynajmniej w moim mniemaniu, natura ludzka w tym wymiarze - cwaniactwa, blazerstwa, lenistwa - nie prędko się zmieni, o ile w ogóle w tej materii możliwy jest jakiś skok cywilizacyjny. Książka epatuje bardzo inteligentnym humorem, który bez dydaktyzmu wyśmiewa te przyziemne przywary, do których nieczęsto potrafimy się przyznać. Polecam z ręką na sercu.

W mojej ocenie 10/10.